Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy moja rodzina pomogła ukształtować moją samoocenę?


Rekomendowane odpowiedzi

Dziś muszę koniecznie napisać o swojej rodzinie. Czuję, że z dnia na dzień coraz bardziej duszę się w domu rodzinnym. Moja samoocena pogarsza się z tygodnia na tydzień. Zacznę od tego, że w mojej rodzinie zawsze był problem alkoholowy. Dziadek pił i pije do dziś, jest już niemalże w ostatniej fazie uzależnienia. Pozostali domownicy - moja babcia i mama (z ojcem nie mieszkałyśmy) zawsze schodziły mu z drogi, nawet próbowały usprawiedliwiać jego nałóg. Ja nie mogłam znieść tego, że wciąż się do mnie o coś czepiał. Dostawałam po głowie za każdą nawet najmniejszą próbę obronienia się przed jego zaczepkami. Czasami nawet celowo "podstawiały" mnie, tzn. udawały że wyżywają się za coś na mnie (co ja odczytywałam jako prawdziwe, choć one tłumaczyły że to chodzi o niego), a jak tylko on się oddalał, to przytulały mnie i mówiły, że tak musiały. Druga sprawa, bardziej według mnie dotycząca samooceny, to fakt, że prawie nigdy nie byłam chwalona. No, może czasami za jakieś piątki w szkole, ale to tylko wtedy, kiedy one pomogły mi zdobyć tą piątkę (NN sprawiała i sprawia, że czasem uciekam się do czyjejś pomocy w krytycznych chwilach). Nie doceniały żadnych innych zdolności. A wszyscy inni (spoza rodziny) mówili że jest ich całkiem wiele. Nie potrafiłam im uwierzyć. Skoro moja rodzina nie potrafiła ich dostrzec przez 18 lat, to znaczy, że ci "obcy" raczej kłamią, bo chcą być mili. Dziś nie potrafię przez to wyrobić poprawnego poczucia własnej wartości. Uważam siebie za osobę złą, bezwartościową, która tylko zatruwa życie innym. Próbowałam przez lata pomóc sobie samej terapią u psychologa, ale o ile nie miałam oporów przed mówieniem o moich wewnętrznych uczuciach, o tyle domownicy kategorycznie zabraniali mi opowiadać o sprawach domowych, argumentując że "chcą mieć spokój", "to tylko twój problem", "my nie jesteśmy psychiczni". Do tej pory często tak słyszę. Każda próba rozmowy o tym, dlaczego tak rzadko mnie doceniały, kończy się stwierdzeniem że jestem niewdzięczna, że miałam piękne 18 lat życia, że nie doceniam tego co dla mnie robiły, i co najgorsze - nie ma mnie zwyczajnie za co pochwalić... Już za kilka miesięcy będę mogła się stąd wynieść, i tylko ta myśl pociesza mnie i podtrzymuje. Często wychodzę z domu, czasem nawet zaniedbując obowiązki, bo po tylu latach coś we mnie pękło i nie mogę już tu wysiedzieć. Duszę się. Czuję jak mała dziewczynka, w dodatku nic nie warta...

Proszę o dobrą radę, jak przetrwać w tym domu i do reszty nie stracić szacunku do siebie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam siebie za osobę złą, bezwartościową, która tylko zatruwa życie innym. Próbowałam przez lata pomóc sobie samej terapią u psychologa, ale o ile nie miałam oporów przed mówieniem o moich wewnętrznych uczuciach, o tyle domownicy kategorycznie zabraniali mi opowiadać o sprawach domowych, argumentując że "chcą mieć spokój", "to tylko twój problem", "my nie jesteśmy psychiczni"

Przecież Twoi domownicy nie siedzieli z tobą u psychologa to dlaczego nie mówiłaś o problemach rodzinnych, przecież bez tego prawidłowa terapia jest niemożliwa. Przecież nie wsadzą Twojej rodziny do więzienia czy nie będzie nachodzić opieka społeczna.

Samoocena jest bardzo ważna w życiu a jak Ci rodzina powoduje jej zaniżenie to musisz ją budować nie zwracając na nich uwagi choć wiem że to ciężko. Ja sam mam niską samoocenę ale akurat rodzina mnie nie dołowała raczej ja sam i moje perfekcjonistyczne wymagania, które ni jak się mają to tego kim jestem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam otoczenie bliscy maja zasadniczy wplyw na naszą samoocene od najmlodszych lat.Poniżanie,bicie,wyzywanie kształtuje obraz nas samych w naszym wnetrzu...mow dokladnie na terapii o wszytkim bo to jest ważne..cała prawda...i z czasem za pomocą terapii staniesz się mocniejsza,jak sama zmienisz stosunek do samej siebie..na pozytywny otoczenie to wychwyci i zacznie inaczej Cie traktować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może nie wyraziłam się zbyt ściśle - terapia była, zagadnienia dotyczące rodziny były na niej poruszane. Nie jestem osobą, którą łatwo uciszyć - mimo ich "zakazów" opowiadałam o wszystkim ze szczegółami i starałam się wynieść coś z terapii. Horror zaczynał się w momencie, kiedy psychoterapeutka, z racji mojego młodego wieku, chciała rozmawiać z matką. Na nic się nie zdały moje tłumaczenia, że to raczej nic nie da, a utrudni znacznie moje życie tutaj. Oczywiście po rozmowie z psycholożką dostawałam w domu burę, a potem matka i babka traktowały mnie jak zdrajczynie przez najbliższych kilka tygodni. Nie miałam oparcia praktycznie w nikim, byłam jeszcze mała, w domu traktowano mnie tak jak piszę - w końcu musiałam zarzucić terapię. Do tej pory nie jestem pewna czy jest sens włączać temat rodziny do terapii. Niedługo mam zamiar uwolnić się od tego piekła...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz już 18 lat to nie rozumiem dlaczego psycholog chciała koniecznie rozmawiać z matką, chciała pomóc a się skończyło jak skończyło. Przy następnej ewentualnej terapii powiedz żeby twój psycholog nie kontaktował się z rodzicami bo Ci to nie służy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×