Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

No i znowu dzień do bani nie jestem z niego zadowolony był okropnie nudny,i męczący najpierw wstałem zjadłem śniadanie i poszedłem do pracy o 16 wróciłem z pracy posprzątałem pokój i siedze w nim ciągle ,bo z brejdakiem nie mam o czym gadać,i wpadam w coraz to większy smutek pustke i rozpacz, nawet nie ma z kim pogadać o tym co czuje ,a jak gadałem.To każdy mnie wyśmiewał i mówił że nie mam co robic tylko historie jakąś tworzyć,brak akceptacji ze strony osób bliskich jest takie smutne i pogłębiające w osamotnieniu... ja sam chyba zwariuje już ciągle musze dusić to co czuje w sobie od małego....

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ghost73, dobrze, że tu przychodzisz coś popisać chociaż.

Nie rozumiem jednego.Jeśli chodzisz do psychologa to czemu jemu nie wykrzyczysz wszystkiego? Jest w tobie takie silne napięcie, że boję się, że możesz eksplodować w niekontrolowany sposób. Proszę, spróbuj o swoich problemach porozmawiać ze swoim psychologiem albo z kimkolwiek - np. zadzwoń do telefonu zaufania.

Pozdrawiam cię i trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

telon zaufania odpada a sądzisz że eksploduje czemu ,jak już to wezme tabletki nasene i się skończy ,nie mam z kim pogadac o tym co czuje a z psychologiem widze się raz na miesiąc ....Czuje się okropnie nic mi nie sprawia przyjemności uciechu i uśmiechu tylko ciągle zły smutn i samotny oraz głupi jak to brat powiedział..... :cry:

 

[Dodane po edycji:]

 

Dziękuje że ktokolwiek odpisał dziękuje Wam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chyba też potrzebuje pojęczeć, chociaż nigdy tego nie robie. Tzn robie cały czas, ale nigdy przy kimś-do kogoś. Nie chce, nie lubię, nie umiem nikogo sobą zamęczać, oprócz siebie samego rzecz jasna.. Chyba jestem chorobliwie zamknięty w sobie.. I chyba sobie nie radzę ze sobą, z życiem, i chyba się pogubiłem.. Sam nie wiem. 2 lata temu byłem w klinice nerwic, wróciłem stamtąd z depresją, załamany, z tragicznie małą nadzieją, że się z tego wygrzebię. Chyba straciłem tam złudzenia, a przez to grunt pod nogami. Jasne, marny to grunt, zbudowany ze złudzeń, dlatego nie żałuję-myślę, że lepiej pewne rzeczy wiedzieć, niż nie wiedzieć. Ale to już trwa 2 lata. Nie jest lepiej-jest gorzej. Nienawidzę się już tak bardzo, za to, że nie umiem sobie poradzić. Nienawidzę się tak bardzo, że najchętniej bym się zgładził. Mam tak silne, tak natrętne autoagresywne myśli..Czasem w takich chwilach mam ochotę wbić sobie nóż w kolano np. Żeby się ukarać.. A myślałem, że tylko nastolatki tak mają.. Po klinice 1,5 roku terapii indywidualnej, 2 lata grupowej (właśnie się kończy) i dowiedziałem się wielu rzeczy, wiele zrozumiałem. W efekcie nienawidzę siebie jeszcze bardziej, choć wydawałoby się, że bardziej już nie można... Coś chyba zrobiłem źle? Coś przeoczyłem? Na coś nie byłem gotowy?

Może jestem już niereformowalny? Z jakiegoś przecież powodu terapia nie pomogła... Efekt-nienawiść. I chęć ukarania siebie za to, że taki jestem jakiś..głupi..tępy... Wiele się zmieniło przez te 2 lata. Niewiele rzeczy mnie już interesuje. Nic nie cieszy. Nie wiem już kim jestem, po jaką cholere jestem. Myśle tylko o śmierci-choć pewnie nie zdecyduję się na ten ostateczny krok-do tego pewnie potrzebna jest jakaś odwaga..? Nie wierzę już w nic, a więc nawet nie próbuję już siebie ratować. Po co? Przecież to i tak nic nie da. Ja już jestem przegrany. Mnie już właściwie nie ma. Nie mam pracy (już 6 lat), żadnych widoków na nią (kto zatrudni takie ''nic''?) (Poza tym przecież mam fobię społeczną..)-tak więc nici z moich ew marzeń, planów, celów (z których już zrezygnowałem); nie mam właściwie przyjaciół..już nie wspomnę o kimś bliskim... A KTO BY MNIE CHCIAŁ??...........

Tak właśnie myślę.. Myślę, a potem płaczę..Od 2óch lat ciągle płaczę...Użalam się tylko nad sobą..

I nienawidzę weekendów!!! I na tym zakończę tę żałosną tyradę- musiałem sobie pojęczeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was serdecznie,

 

Kiedyś tj przynajmniej z 5 lat temu miałam tu konto...niestety było jakoś dziwnie więc przestałam pisać.

 

Zanim dojdę do tematu którego tyczy się wątek w dużym skrócie napiszę Wam coś o sobie byście mieli obraz sytuacji.

 

Mam ponad 23 lata. Pochodzę z rozbitej rodziny. Ojciec ok,matka bardzo toksyczna choć miała swoje dobre jak i złe strony to jednak była toksyczna i zawsze faworyzowała brata. Po rozwodzie kontakt miedzy rodzicami był ok, myśmy z tata mieli stały i bardzo dobry kontakt. Od małego jestem bardzo chorowitą osobą... po rozwodzie a w sumie od gimnazjum wszystko zaczęło mi się sypać. Nie radziłam sobie,choć byłam dobrą uczennicą od 12 rż zaczęłam się staczać emocjonalnie. Nie ćpałam,nie piłam,miałam swoje zasady ale za to wszystko odbijało się na mojej psychice. Zaczęło się od problemów z koncentracją a skończyło na czytaniu w kółko tego samego zdania aż do tępego patrzenia się w ścianę. Środowisko gnoiło mnie na każdy kroku,nikomu nie życzę takich ludzi wokół siebie. Chodziłam do psychologa, depresja. Nie taka wkręcona jak to mają dziewczyny w okresie dojrzewania. Chyba nawet teraz bym nie chciała przechodzić tego jeszcze raz. Potem poszłam do ogólniaka, to była jedyna moja nadzieja. Zakochałam się z wzajemnością i poczułam ze życie może być piękne. 2 lata było ok. Mo.że poza konfliktem z matką która niszczyła mnie od środka. Była tak toksyczna że bałam się telefonów od niej, przychodzenia do domu. Z perspektywy lat dopiero teraz zdaję sobie sprawę że moje cale życie to jeden wielki stres. Już jako dziecko miewałam natręctwa, zaburzenia somatyczne,byłam przemęczona i przesadnie wrażliwa na każde złe słowo. Najgorsze było po maturze... w związku wszystko było ok, kochałam go całym sercem,on dawał mi siłę aby trwało. Nie dostałam się jedną uczelnie,poszłam na inną. nacisk rodziców odbierał mi resztki sił. Po 1 semestrze mialam załamanie nerwowe... koszmar. Totalna psychoza. Natręctwa myśli tak silne że siedziałam z głową w kolanach i kiwałam się... lęki, wrzody żołądka. Skończyło się na otępieniu, wegetacji, braku jakichkolwiek emocji i blokadzie mowy... Przerażało mnie to aż wręcz pobiegłam do psychiatry po pomoc... pierwsze oznaki to było pytanie "czy kocham jeszcze mojego chłopaka?". nie czulam nic i nie wiedziałam czy moje uczucia są prawdziwe czy,tzn nie czułam nic ale czy to coś co niby czułam było prawdziwe czy nie. Tż w końcu wyrwał mnie z piekła zwanego domem, wynajęliśmy mieszkanie i było troszkę lepiej. Zaczęłam wychodzić z tego ale ciągle coś było nie tak. Chodziłam na terapie, lęki zaczęły znikąd.Były momenty ze było su[per ze czułam wielka miłość a było tak ze nie czułam nic przez jakiś czas. Zaczęłam się zastanawiać ze motylki w brzuchu nie trwają wiecznie a minęło już wiele lat. Na dzień dzisiejszy od roku siedzę w domu bo jestem tak beznadziejna ze nie potrafię znaleźć pracy... tż pracuje jak wół... ja łapie dola, nie mam motywacji do życia, nic mnie nie cieszy,ostatnio miałam koszmary, mam ochote zasnąć i sie nie obudzić i natręctwa zaczęły się pojawiać. Na szczęście nie tak silne jak kiedyś, póki co jakoś funkcjonuje. Jakoś tzn sama nie wiem co czuję, nie czuję chyba nic, mam ochotę zasnąć. Do tego doszło ze mam niedoczynność tarczycy co tłumaczy moja depresje bo po długiej terapii psycholog i psychiatra powiedzieli ze to zaburzenia chemiczne,ze jestem silna dziewczyna i dam sobie rade ale mam zaburzenia chemiczne. Po latach okazuje sie ze to hormony bo mam ta tarczyce prawdopodobnie od zawsze. Czasem gdy natrectwa sie odzywają zadaje sobie te pytania czy go jeszcze kocham,czy to to czy cos innego ale nie dlatego ze mam zwykle wątpliwości tylko dlatego ze nie wiem co jets moimi uczuciami a co wyimaginowanymi... nie wiem co jest prawda. Fakt ze jest nam ciężko,ja chora,on przemęczony, nie mamy dla siebie czasu....tak sie bałam ze to wróci... każda kłótnia, każdy stres to pogłębia i jest gorzej. Ostatnio snilo mi sie ze kochałam sie z przyjacielem, walczyłam w tym śnie by tego ie robić,ze nie chce ale obrazy pchały się przed szereg,potem 2 dni chodziłam z lękami... następnej nocy śniło mi sie ze ktoś mnie zabił i wbił nóż w brzuch,to było takie realne... znowu 2 dni tym razem ze ściskiem żołądka... nie mam sily płakać i walczyć z tym,jest jak jest,czasem myśli się pchają,czasem nie ale i tak jest juz wyniszczona ty wszystkim..

 

 

 

edit: przez ta tarczyce mam duże problemy zdrowotne: z sercem, ciągle mi zimno, śpię po 20 h... jestem otępiała itd zaczynam popadać w jakieś paranoje bo przez moje choroby dodatkowo mam objawy nerwicowe, ciągle źle się czuje wiec nie mogę się odstresować, skupić na sobie, poczuć wolna tylko ciągle jak na uwięzi...

 

Niby ciśnie mnie na płacz ale jestm taka pusta a jednocześnie wypchana. Chyba dodatkowo dobija mnie fakt że wyszla ta tarczyca bo z jednej strony się cieszę gdyż jest wyjaśnienie ale nie wiem czy to tylko hormony czy może jednak nerwica a może ja przestałam kochać? ale jak brałam leki i między nami było ok to kochałam całym sercem nawet po załamaniu...

 

 

Tak sobie o czymś jeszcze pomyślałam... obecnie jestem chora gorączka itp nie mam ochoty na żadne przytulania,zbliżenia itp i już sobie wkręcam ze pewnie go nie kocham...albo wczoraj zjadłam ostatni kawałek wędliny ( zawsze wszystko co ostatnie zostawiałam dla niego) i już sobie myślę że go nie kocham bo przestałam o nim myśleć tak jak wcześniej... często mi się to zdarza a wtedy włącza się myślowa...

 

np gdy spotykam jakiegoś fajnego faceta, przystojny, mily. Nigdy inni mi się nie podobali, ciągle myślałam o tż ale to normalne ze po tylu latach mam prawo ocenić że ktoś jest przystojny a ktoś nie.Pomimo tego jednak wkręcam sobie "czy ja się w nim zakochałam?" "czy już nie kocham tż?" ten brak uczuć powoduje że wkręcam sobie różne uczucia bo nie wiem co czuję... choć teraz i tak jest ok bo 4 lata temu myśli były tak natrętne że nie dawałam rady np oglądając tv myślałam sobie "fajny film" a coś mi w głowie mówiło "nie prawda,on nie jest fajny" i zaczynała się szarpanina... wszystkie myśli były takie żywe jakby dialogowe....

 

jako że to jęczarnia więc jęczę... choć w sumie mam ochotę tylko zasnąć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sobota kolejny dzień w domu przesiedziałem cały dzień w pokoju ,tylko wyszedłem zjeśc śniadanie i obiad a tak w pokju i ze swoją muzyką,,ja juz tak dalej bez rozmowy nie moge wytrzymać ,ale awantury też nie chce wiec wole siedzieć w pokoju sam i wariowac od myśli,męczy mnie całe te życie ,ani pogadać z kimś na poważnie nie można , jak brejdak gdzieś jedzie to sam bo ze ,mną wstyt wyjśc jak to powiedział,zaąłmuje się bardziej,czuje się ni jak osamotniony pusty i nie potrzebny nikomu..... smutne ale prawdziwe :(

 

[Dodane po edycji:]

 

Jesli mam życ tak jak żyje i z takim charakterem do końca życia to zwaruje lub oszaleje niedługo :twisted::evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest mi kosmicznie źle, pusto... wszechogarniająca rozpacz... Mam ochotę pójść po alkohol. Znieczulić, zasnąć. Nie radzę sobie, potrzebuje pomocy, potrzebuje być kochana i kochać... I chyba nie potrafię, co jest najgorszym. Przeżyłam już swoje szczęście w życiu, więc teraz tylko studia studia studia... Chociaż tego też nie potrafię. Całymi dniami leżę, męczę się. Nic nie potrafię zrobić. Tak mi strasznie źle...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jaka jestem głupia. Myślałam że mam nowych znajomych ale myliłam się :( Moja choroba kazdego odpycha :( Nie nawidzę siebie za wszytsko!! Dlaczego ja musze życ? Po co mi takie życie , jeżeli nic nie mogę robic ;/ :( Teraz znowu siedze i płaczę. Chyba pójdę na spacer... Jeszcze ta głupia sytuacja rpzed dwoma miesiacy... szkoda że mnie nie zabił...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

będe czekał jak byś chcioała pogadać

 

[Dodane po edycji:]

 

nie mam co roić mysleć mi się nei chce textów o zyciu też nie napisze bo natchnienia nie mam a jedynie pustka samotnośc i zamknięcie się w sobie mi zostało.....

 

[Dodane po edycji:]

 

Czuje że jestem chory sychicznie ,bo mówie do siebie i słysze dłosy jak nie mówie a dokładnei rozmowe ,to wygląda tak jak bym nic nie mówił milczał a w głowie słyszał mysli i rozmowe swoich myśli jestem chyba psychiczny,co sądzicie ,czy juz samo mówienie do siebie wobec bliskich jest złe :?: co?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

będe czekał jak byś chcioała pogadać

 

[Dodane po edycji:]

 

nie mam co roić mysleć mi się nei chce textów o zyciu też nie napisze bo natchnienia nie mam a jedynie pustka samotnośc i zamknięcie się w sobie mi zostało.....

 

[Dodane po edycji:]

 

Czuje że jestem chory sychicznie ,bo mówie do siebie i słysze dłosy jak nie mówie a dokładnei rozmowe ,to wygląda tak jak bym nic nie mówił milczał a w głowie słyszał mysli i rozmowe swoich myśli jestem chyba psychiczny,co sądzicie ,czy juz samo mówienie do siebie wobec bliskich jest złe :?: co?

 

 

to natrętne myśli i jest to objaw nerwicy natręctw a dokładnie zaburzenia obsesyjno kompulsywne, jak najbardziej do wyleczenia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no to brat pocisnął po całości. Jeszcze jedno ja napisałam to co pierwsze przychodzi do głowy, gdybyś miał schizofrenie nie mówiłbyś e jesteś chory,nie zdawałbyś sobie z tego sprawy ale powinieneś spotkać się z lekarzem i niekoniecznie od razu z psychiatrą ale z psychoterapeutą bo może to kwestia długotrwałego stresu. Nie mogę Ci napisać po kilku postach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jedno i drugie ciężko to opisac ,do tego wieczorem jak brat śpi to słysze jak by ktos rozmawiał i chodził po salonie otwieram dżwi swojego pokoju a tu nikogo nie ma szok wracam kłąde się i znowu słysze jak by ktoś szeptał masakra ,może ktoś ze mną o tej nerwicy natręct pogadac na forum lub gg bo do końca tego nie rozumiem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a kto miał by chwilke o ochote bo chyba musze się wygadać komuś o tym co myśle o swoim życia a nie mam komu,...smutne

 

[Dodane po edycji:]

 

to znaczy jak to mam opisac co?

 

[Dodane po edycji:]

 

oj to gługo by pisac ale uwarzacie napewno że ta nerwice natrect mam czy moge mieć co jak uwarzacie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×