Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Helvetti, pierdolone kryteria diagnostyczne, pierdolony obraz kliniczny to jedno wielkie gówno! Bądź świadom swoich mechanizmów, mówili, bądź świadom swoich błędnych zachowań... Taa, chyba tylko po to, żeby sobie jeszcze bardziej dopierdalać :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nienormalna21, czułam to samo w chwili dostania takiej diagnozy. Czułam, że to oznacza że jestem złym człowiekiem

Trochę dobrym a trochę złym. A raczej czasem dobrym a czasem złym, jak każdy. Z tą różnicą, że Wy jesteście bardziej - bardziej złe i bardziej dobre. Ot, cała filozofia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nienormalna21, czułam to samo w chwili dostania takiej diagnozy. Czułam, że to oznacza że jestem złym człowiekiem

 

Mnie jakoś etykiety zawsze bardziej uspokajały. Inne niż schizofrenia oczywiście. Bo że coś zawsze było ze mna nie tak, to przywykłam, natomiast przynajmniej mogłam się ubrać w jakieś kryteria, ogarnąć to. Chociaż do tej pory nie mam stuprocentowej diagnozy, tylko generalną chwiejnych zaburzeń emocjonalnych, borderline, histrioniczna, jeden kij.

 

Odstawiłam Zoloft. Spuściłam tabletki do kibla. W pewnym krytycznym momencie już wiedziałam, że moja gruntowna zmiana, popadnięcie ze skrajności w inną skrajność, agresywnej buntowniczki, było spowodowane (między innymi) podwyższonym poziomem agresji i drażliwości, jakie wzbudzał ten lek. Byłam doszczętnie bezczelna, nerwowa i napastliwa. I tak, zaczęlo się w niedlugim okresie po wizycie u byłego-aktualnego psychiatry, choć długo zajęło mi dojście do tego. Pewnie nastąpi zmiana za jakiś czas i wrócę do bycia zapyziałą psychicznie, znerwicowaną dziewczynką, ale trudno. Może przynajmniej wreszcie będę miała orgazm (Plusy i minusy się liczą, c'nie). Będzie nieciekawie, natomiast mam taką cechę charakteru, że jak coś pieprzę, to do końca, po czym jest moment krytyczny wcześniej wspomniany i odbijam się od dna. Choć za ten rok będę długo odpowiadać, narozrabiałam genialnie, parę osób muszę porządnie przeprosić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie jakoś etykiety zawsze bardziej uspokajały. Inne niż schizofrenia oczywiście. Bo że coś zawsze było ze mna nie tak, to przywykłam, natomiast przynajmniej mogłam się ubrać w jakieś kryteria, ogarnąć to. Chociaż do tej pory nie mam stuprocentowej diagnozy, tylko generalną chwiejnych zaburzeń emocjonalnych, borderline, histrioniczna, jeden kij.
Ja przeszłam przez 7 może ośmiu lekarzy - każdy stwierdził borderline plus depresje. I przez nich nawet łudzić się nie mogę, że spieprzono mi diagnozę. To raczej cholernie mało prawdopodobne. Z tym że ja wolałabym mieć schizofrenię, wolałabym być chora, bo choroby się nie wybiera i łatwo ją ogarnąć lekami, a zaburzenia osobowości to jeden wielki sajgon, w dodatku z naszej winy. Ja dziękuję za taką etykietę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Ostatnio pewna ponoć bardzo dobra pani psychiatra stwierdziła, że nie jest pewna na 100% ale, że jest bardzo prawdopodobne, że mam borderline. Jestem trochę w szoku bo dużo niegdyś czytałem o tym zaburzeniu, miałem dziewczynę z tym zaburzeniem (nieźle zryła mi psychikę) a także poznałem jeszcze jedną osobę z tym i wydawało mi się, że dobrze znam tę chorobę (tak, właściwie moim zdaniem to jest choroba a nie zaburzenie ale mniejsza z tym) a tu taka niespodzianka... To co mnie najbardziej dziwi w tej diagnozie to to, że raczej nie jestem chwiejny emocjonalnie a na pewno nie tak jak zdarzyło mi się to obserwować u innych. I tu pojawia się moje pytanie: co właściwie jest "istotą borderline"? Bo mi się zawsze wydawało, że chwiejność emocjonalna objawiająca się tym, że ktoś się śmieje i jest szczęśliwy, 5 minut później się na kogoś wścieka a po kolejnych 5 minutach płacze i grozi, że się zabije. Bo jeśli pominąć ową chwijność emocjonalną to resztę cech borderline każdy lekko zaburzony człowiek może sobie przypisać na zasadzie efektu horoskopowego. Oczywiście można powiedzieć, że jestem chwiejny emocjonalnie ale te emocje tłumię w sobie (jestem bardzo zamknięty w sobie, niemal autystyczny) ale w ten sposób kombinując to również prawie każdemu można przypisać borderline.

Wybaczcie, nie chce mi się przeglądać 192 stron postów by znaleźć odpowiedź na moje pytanie, która być może gdzieś tam się znajduje. Przypominam, moje pytanie brzmi: co jest "istotą borderline"?

 

Pozdrawiam,

Mariusz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też jestem ciekawa. To chyba prawda, że wiele osób ma część takich cech, a w połączeniu z depresją czasem dają mylne sygnały. Nie dajmy się zwariować przez etykietkowanie ;). Myślałam sporo nad zagadnieniem "etykiet" i myślę, że tak naprawdę psychika człowieka jest na tyle skomplikowana, że każdy jest inny. A że pewien zespół cech jakoś tam się nazywa, to przede wszystkim, tak mi się przynajmniej wydaje, ma być ułatwieniem dla lekarzy, terapeutów, pewną wskazówką, a nie rozwiązaniem magicznej zagadki.

 

Pracować należy przede wszystkim nad poszczególnymi problemami, zagłębiać się w ich znaczenie, "skąd się wzięły i dlaczego tak reaguję?". W sumie to się cieszę, że nie zostałam zetykietkowana, a przynajmniej nie "do końca". Chociaż w sumie i to jakoś bym zniosła, jak sądzę. Świadomość, wypróbowywanie nowych zachowań, nie raz trochę na siłę, bardzo pomaga. Trzeba kopnąć te mechanizmy w dupę i pokazać, że to my tu rządzimy! Pewnie moje problemy są błahe w stosunku do niektórych osób tutaj, ale wierzę, że każdy człowiek, który błądzi, może się odnaleźć. Nie zapominajmy jednak, że każdemu zdarza się skręcić nie w tą dróżkę.

Mam różne momenty. Nie raz myślę, że wszystko wraca (no bo jak to? jak mogę mieć zły dzień? ... pomijam fakt, że zwykle nie ma czegoś takiego jak zły dzień, a, raczej, fatalny), ale w końcu znowu staję się tą sobą, która wierzy w siebie, swoją siłę, możliwości i czuje się wartościowym człowiekiem. Nie było tak łatwo, może nie raz upadnę, ale opłaca się walczyć! W końcu nie czuję się więźniem samej siebie, a relacje z ludźmi są oparte na prawdziwym kontakcie. Każdemu z Was tego życzę! A no i sobie również życzę, aby było coraz lepiej. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele przede mną, aby było naprawdę dobrze... Chociaż co to w ogóle znaczy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nienormalna21, nadal nie wyjaśniłaś wg mnie, czemu miałaby to być Twoja wina. Nie da się być dość silnym, żebym nie zachorować. Generalnie zaburzenie czy choroba po prostu się pojawia, nie mamy na to wpływu. I w jakim sensie byłaś bierna? Brakuje mi tu kontekstu - w czym byłaś za słaba i w czym bierna. Jednak niezależnie od odpowiedzi obwinianie siebie to jak dla mnie nieporozumienie :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mamre, kazde zaburzenie jest wynikiem czegos. Zazwyczaj osoby zmagajace sie z zaburzeniami osobowosci wiele przeszly w skutek czego nie mialy mozliwosci aby ich osobowosc ksztalkowala sie tak jak powinna. Ja wiele nie przeszlam a mimo to nie bylam w stanie poradzic sobie z sama soba co przeistoczylo sie w zab. osobowosci. Bylam po prostu za slaba i teraz jest jak jest.

A to ze bylam bierna to przeciez tylko i wylacznie moja wina. Pozwalalam ludziom na coraz wiecej w stosunku do mnie przez co bylo ze mna coraz gorzej. A moglam inaczej. Moglam cos zrobic. Chociaz probowac a nie byc jakby jedynie obserwatorem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A to ze bylam bierna to przeciez tylko i wylacznie moja wina. Pozwalalam ludziom na coraz wiecej w stosunku do mnie przez co bylo ze mna coraz gorzej. A moglam inaczej. Moglam cos zrobic. Chociaz probowac a nie byc jakby jedynie obserwatorem.

Wlazłem patrzę i dostaje takich oczu --> :shock: aż muszę odpisać.

To, że byłaś bierna to nie twoja wina, to czy będziesz bierna czy też nie, zależy od twoich starych lub opiekunów(w dziecinstwie). Bo to właśnie oni tego Cie "uczyli".. tej postawy + ewentualnie geny. Więc pierdol to i nie obwiniaj się. Ja odkąd sobie to uświadomiłem, czuje sie lepiej, wiem(a może to sobie wmawiam), że bycie gównem jakim teraz jestem nie jest moją pieprzoną winą, tylko moich starych, którzy akurat musieli połączyc te dwie gówniane komórki z gównianymi genami wrażliwości psychicznej do tego te pieprzone dziecinstwo... zbyt słabą psyche miałem aby wyjsc z tego bez szwanku, a teraz mam tego efekty, nie wiem jeszcze co to jest, ale to jest piekło.. a raczej było z początku, teraz jest odrobinę lepiej...

choć nadal nie czuję radości, choćbym został miliarderem nie ucieszyłbym się.. jest lepiej ponieważ odczuwam więcej luzu, a nie jak z początku 24/24 stres bez powodu, denerwowanie się czy jak to się tam nazywa. To(gówno) pojawiło sie tak nagle myślałem, że zdechnę, ale teraz po ponad 2 latach(tyle to już trwa) jakby lepiej. Dobra nie ważne, chciałem tylko napisać, że nie powinnaś się obwiniać o bierność, której sama sobie przecież chyba nie załatwiłaś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To, że byłaś bierna to nie twoja wina, to czy będziesz bierna czy też nie, zależy od twoich starych lub opiekunów(w dziecinstwie). Bo to właśnie oni tego Cie "uczyli".. tej postawy + ewentualnie geny. Więc /cenzura/ to i nie obwiniaj się. Ja odkąd sobie to uświadomiłem, czuje sie lepiej, wiem(a może to sobie wmawiam), że bycie gównem jakim teraz jestem nie jest moją pieprzoną winą, tylko moich starych, którzy akurat musieli połączyc te dwie gówniane komórki z gównianymi genami wrażliwości psychicznej do tego te pieprzone dziecinstwo... zbyt słabą psyche miałem aby wyjsc z tego bez szwanku, a teraz mam tego efekty, nie wiem jeszcze co to jest, ale to jest piekło.. a raczej było z początku, teraz jest odrobinę lepiej...
Ja nie potrafię obwiniać o to moich rodziców. Bo oni przecież tyle dla mnie zrobili. Nie mogli jednocześnie mnie krzywdzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale wiesz, że to... (kurczę, zarwałam noc i brakuje mi słów ^^' ) złe podejście? Złe myślenie? Że chodzisz na terapię, żeby m.in. to zmienić..?

 

Tak samo jak z tym "moja wina, że mam bordera, bo byłam za słaba" - tak to do wszystkiego można przecież odnieść. Ja też byłam za słaba to miałam ptsd i depresję, pewnie jakbym była silniejsza, to bym nie miała. No i co, moja wina czy może osoby, która mnie napadła, pobiła i przez którą to ptsd miałam...

 

Zresztą ja się zastanawiam, czy jakby był taki człowiek, co by go nic nie ruszało, to ile by w nim było jeszcze z człowieka..?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale wiesz, że to... (kurczę, zarwałam noc i brakuje mi słów ^^' ) złe podejście? Złe myślenie? Że chodzisz na terapię, żeby m.in. to zmienić..?
Wiem. Chodzę obecnie na terapię PTSD i poznawczo-behawioralną, żeby, tak jak piszesz, się z tym uporać i są lepsze dni, kiedy rozumowo ogarniam, że nie mogę być wszystkiemu winna, ale są też takie, kiedy emocje przejmują kontrolę i rozum nie ma nic do powiedzenia. Ostatnio był ten gorszy czas (co widać po wpisach na poprzedniej stronie), ale chyba pomału się wygrzebuję z tego mega doła i staram się dopuścić rozum do głosu. Opornie idzie, bo tendencja do obwiniania siebie o wszystko bardzo się we mnie zakorzeniła, ale staram się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co? Zaraz pewnie ktoś mnie zjedzie. Terapia pozwala złagodzić objawy ale ale nigdy nie pozbędziemy się tego syfu. Ja np. jestem bardzo silna zewnętrznie, przeżyłam całe zło jakie tylko mogło być możliwe, może nie będę wchodzić w szczegóły ale przetrwałam i jestem teraz chłopczycą. Gardzę słabością, kobiecością i tymi tam mistrzeniami się. Przerwałam terapię. Ona pozwoli mi z tym żyć ale nie wyplewi tego chwastu ktory zasiali moi rodzice i wrogowie mam całą terapię gdzieś głęboko, nie będę się brzydko wyrażać w razie gfdyby to czytały osoby niepełnoletnie. Jestem ja zrodzona w piekle i huraganie i nic na to nie poradzę, z tym żyć się nie da. Prędzej czy później większość z nas popełni samobójstwo ot co.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uwaga, nadjeżdżam! :D

Ja kiedyś myślałam, że jak nic, kiedyś na pewno się zabiję. Co do diagnozy to nikt nie miał śmiałości napisać wprost (na wypisach, opiniach), że jestem borderem - w rozmowie już prędzej ;). Pochodziłam sobie na terapie, brałam i biorę leki (mówi się o niesamowitym wpływie lamotryginy - coś w tym chyba jest) i idę do przodu! Nie mam myśli samobójczych, chce mi się żyć, układa mi się z ludźmi, studiuję, jest cacy :). Jeszcze wiele pracy przede mną, ale mam wrażenie, że przez to najgorsze już przeszłam. Dlaczego? Bo wcześniej w ogóle nie chciałam żyć ani niczego w tym życiu budować, a teraz już jakieś fundamenty powstają :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tam ktoś wcześniej napisał, że to "jej wina, że ma bordera",

ja od siebie dodam, że NASZA WINA jest tylko wtedy, gdy nic z tym nie robimy -

 

bo to nie nasza wina, że mamy te czy inne schematy, tak się nauczyliśmy, tacy się staliśmy na przestrzeni lat i doświadczeń,

ale co z tym zrobimy to już od nas zależy,

możemy się terapeutyzować, samodoskonalać (ja postawiłam na mądre książki, które mnie wiele nauczyły pozytywnych mechanizmów, tak jak kiedyś terroryzowałam się z ex, on też był borderem, przeczytałam kilka fajnych dających do myślenia książek np Susan Forward) i hej ho, jednak coś tam można pozmieniać. Sukces.

Także to jak z niechcianym prezentem - mamy to gówno ale możemy sprawić by tak nie śmierdziało ;)

 

***

mnie dzisiaj wkurw złapał mega, mega, przeciążenie po całym tygodniu, cały tydzień dół-znieczulenie-dół-euforia-znieczulenie. I na tą agresję pewnie też sobie zaaplikuję znieczulenie. I tylko zastanawiam się, czy to już "zachowanie impulsywne" czy faktycznie sobie pomagam tym znieczuleniem.

(a moja chora głowa produkuje myśli typu: gdyby był ktoś, kto by mnie przytulił, może dałabym radę sobie z całym światem)

ale nie, ja sama muszę, ja nikogo potrzebować nie chcę,

może sobie zapalmy.

(w tle pezet - jak być szczęśliwym)

 

:pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że pewne schematy BPD każdy ma, a przynajmniej spory procent społeczeństwa. Tym bardziej, że trudno się nie pogubić w dzisiejszym świecie. Także moim zdaniem, jak i zdaniem mojej psychoterapeutki, można znajdować się na różnym poziomie, ale chęć zmiany i praca nad sobą wieeele zmienia. Nie jestem w was, może odczuwacie jeszcze intensywniej, bo, choć sama głęboko wszystko przeżywam, może nie mogę się równać :P. Tak naprawdę tylko my sami wiemy co się z nami dzieje, o ile w ogóle :lol: .

Sama przez dłuuugi czas zamykałam się raz po raz w swoich stanach depresyjnych włączając w to, czasem, okaleczanie i zaburzenia odżywiania. Nie. Nadal nie minęło, nie całkiem... Ani jedno, ani drugie, ani trzecie.

Jednakże w pewnym momencie dostałam takiego kopa motywacji do tego, aby coś zmieniać, że jestem teraz o wiele wyżej. Z relacjami damsko-męskimi wykraczającymi poza stopień przyjacielski nadal trudno, ale w końcu, po wielu latach (nie pamiętam jak to było we wczesnym dzieciństwie, czy w podstawówce), mogę powiedzieć, że z przyjaciółmi jestem blisko. Daję poznać siebie prawdziwą. Zbudowałam w przeciągu kilku miesięcy sporo oparcia w samej sobie. Wiele pomogło mi, przynajmniej tak myślę, jak pannaAlicja, czytanie, czytanie i jeszcze raz czytania. O życiu innych osób, ich poglądach na świat. Wcześniej zbytnio się w tym gubiłam, utożsamiałam się z wypowiedziami innych osób, teraz powoli buduję siebie i staję się coraz silniejsza. Myślę, że wiara w Boga również pomaga ;). Poza tym, jak wspominałam, zdjęcie, chociaż części, masek również mi pomogło i pozwoliło stworzyć prawdziwą relację odsłaniając przy tym swoje słabości. Wiem jednak, że nie każdy może sobie na to pozwolić i pewnie nie tak łatwo poznać osoby, które zasługują na takie otwarcie się. Warto jednak dać komuś szansę.

Nadal czasem zbaczam z dobrej drogi i skręcam w kręte ścieżki i wtedy myślę, że to nigdy się nie skończy, samodyscyplina siada i wynosi zero. Mam jednak nadzieję, że kiedyś nie będzie dochodziło do takich kryzysów, bo przeżycia każdego dnia wyda się po prostu naturalne, a nie czymś, co trzeba zapełnić i trzeba o to walczyć. A może marzę o idylli, której nigdy nie będę miała?

Nadal jednak mam problem w walczeniu o siebie dla siebie... A tylko przy okazji, również, dla innych. Kiedy czuję się odrzucona, to moja wiara w siebie gaśnie, pojawia się autoagresja, stany depresyjne, derealizacja i co jeszcze... Generalnie - świat się wali i staję się inną osobą. Nie wiem wtedy czego się chwycić, by to zatrzymać.

Nie tak łatwo zastąpić negatywne schematy pozytywnymi. Jednakże, da się. Co mnie nie raz zdziwiło - zwykle w takich momentach natrafiam na godne uwagi strony, artykuły, wypowiedzi, na mądre zdania... Nie zapadam się już tak głęboko i na tak długi okres jak kiedyś.

Sądzę, że wiele w życiu zależy od relacji z ludźmi, bo w końcu to my jesteśmy podstawą dla siebie nawzajem. Dlatego staram się skupiać na tym, by były one pozytywne - stawiać granice, ale i mówić szczerze co czuję, co mnie boli. Tylko, zdaje się, że w momencie, kiedy coś poczuję i przybliżę się, to czekam na jakiś koniec i kiedy nie mam sygnałów świadczących o tym, że nadal jesteśmy tak blisko jak byliśmy wczoraj, czy kilka godzin temu (a najlepiej - jeszcze bliżej), to panikuję. A przecież to, że ktoś nie pisze, nie gada zawsze z ogromnym zainteresowaniem, aprobatą i zaangażowaniem nie oznacza, że jestem niechciana, olewana i w ogóle to "nara". Każdy miewa różne dni, bywa słaby... No nic. To też, mam nadzieję, kiedy ogarnę i będę w stanie stworzyć prawdziwą miłość, której nie było mi dane zobaczyć w dzieciństwie, okresie dojrzewania, kiedy bardzo takiego budulca się potrzebuje. Ale w ilu domach ten budulec istnieje...?

 

Pewnie się powtarzam. Trudno. Może ktoś przeczyta moje wypociny i zgarnie coś dla siebie. :P W końcu Moyraa chce zbawiać świat :mrgreen: . Taka jej życiowa misja :105: .

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pannaAlicja, dokładnie. A w końcu to wstawanie przychodzi coraz łatwiej.

Niestety, trudno jest sobie tak po prostu przetłumaczyć w fazie kryzysu, że warto, że życie ma jakikolwiek sens. Tutaj też przydaje się rozmowa z kimś bliskim, czy przeczytanie czegoś pozytywnego. Z tym, że to musi stać się przypadkiem, bo chcieć to wtedy wcale tego nie chcę - jako czarna pusta ściereczka (bo tyle, tak mi się wtedy wydaje, po mnie pozostaje)... Jeszcze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym, że to musi stać się przypadkiem, bo chcieć to wtedy wcale tego nie chcę
Jakie to prawdziwe. Wtedy to nie dość, że nic się nie chce, to wręcz przeciwnie, zamiast pomóc jest tylko pragnienie dopieprzenia sobie. Bo przecież i tak to wszystko nie ma sensu. I tak nigdy z tego nie wyjdę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×