Skocz do zawartości
Nerwica.com

nadopiekuńcza matka


Rekomendowane odpowiedzi

W moim przypadku rodzice raczej mają większą wiedzę niż ja. Za herosów ich nie uważam, za autorytet też nie, ale są rzeczy, na których się znają, a ja nie znam się na niczym i ogólnie są o wiele lepsi ode mnie. Są też o wiele silniejsi psychicznie ode mnie, mieli trudne dzieciństwo, a wyrośli na w miarę normalnych.

Moi rodzice mają też większą wiedzę ale zależy w jakiej dziedzinie. Ja wcześniej myślałem, że oni są mądrzejsi ode mnie we WSZYSTKIM, a tak nie jest. Moi też mieli trudne dzieciństwo ale już wyrośli na nienormalnych.

 

Moi rodzice to bardzo nieszczęśliwe osoby. Ich życiorysy są tragiczne. Są zaburzone, mieli trudne dzieciństwo, nic nie osiągnęli, zarabiają praktycznie najniższą krajową, nie mają żadnych znajomych, ich życie jest puste i kompletnie bez sensu, nie mają żadnych miłych wspomnień, nigdzie nie wyjeżdżali i w ogóle. To wegetacja, w którą ja sam zostałem wepchany rodząc się w tym popapranym domu. Ostatnio sobie analizowałem dzieciństwo i praktycznie nic w nim się nie działo. Nigdzie nie byłem, nic nie robiłem. Pamiętam nawet, że przesypiałem pół dnia i to jak już chodziłem do podstawówki, rodzice kładli mnie do łóżka i kazali spać, mimo, że nie chciałem bo nie wiedzieli czym mnie zająć. A jak mówiłem, że się nudzę to dostawałem odpowiedź 'To zdejmij ubranie i pilnuj czy nikt nie ukradnie' coś w tym stylu. Teraz ja wyrosłem na takiego samego frajera. Nie dziwię się, że depresja w pewnej postaci towarzyszy mi od dnia narodzin.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bardzo często w dzieciństwie w domu narzekałem, że mi się nudzi, ale matka spędzała ze mną ogrom czasu + miałem też własne rozrywki, ale nie zlikwidowało to poczucia nudy. O wiele mniej narzekałem na nudę u babci i w ogóle u niej mi było lepiej i spędziłem niej najwięcej radosnych chwil.

Czasem mam wrażenie, że częściowo na moją psychikę wpłynęło dzieciństwo rodziców poprzez pamięć genetyczną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moi rodzice są na pewno bardziej zadowoleni z życia niż ja, choć nie chciałbym mieć takiego życia jak matka która cale życie pracuje ciężko, nie ma czasu na siebie i żyje dla innych, ale ona się z tym godzi a czasami wydaje się wręcz zadowolona choć 99% kobiet zwłaszcza z młodszego pokolenia by takiego życia nie zniosło. A ojciec zawsze uciekał w swoje pasje które nadawały i nadal nadają choć już mocno stary jest sens jego życiu , ja takich nigdy nie miałem. a co do wiedzy to mam większa od rodziców ale z tych mało przydatnych sprawach bo życiowo moja matka mnie przebija a ojciec jest a może był dużo inteligentniejszy no i zna perfekt język obcy a ja nigdy żadnego się nie nauczyłem. :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bardzo często w dzieciństwie w domu narzekałem, że mi się nudzi, ale matka spędzała ze mną ogrom czasu + miałem też własne rozrywki, ale nie zlikwidowało to poczucia nudy.

U mnie to było chore bo rodzice trzymali mnie w domu jak jakieś zwierzę. Rzadko wychodzili ze mną na spacery, nie pozwalali mi samemu wychodzić na podwórko, a jak mówiłem, że się nudzę to kazali mi zająć się zabawą jakimiś klockami lub puszczali bajki lub 'usypiali' mnie. Nie pamiętam abym kiedykolwiek w swoim życiu bawił się w piaskownicy z jakimiś innymi dziećmi. Moi rodzice chyba chodzili tylko w takie miejsca gdy nikogo nie było. Nie pozwalali mi na socjalizację z innymi dziećmi już od najmłodszych lat. Temu chyba jak później zderzyłem się z innymi uczniami w szkole to nie pasowałem do nich bo oni już mieli za sobą lata doświadczeń w komunikacji z innymi rówieśnikami. A ja byłem zacofany i tego zacofania w tak ważnym okresie dla kształtowania się naszej psychiki i mózgu nie dało się przeskoczyć do dnia dzisiejszego ponieważ właśnie ono kształtowało moje całe późniejsze życie. Dlatego nie umiałem się bawić i bałem się ich. Ja swoje całe życie się nudziłem. Nuda i depresja stały się moim naturalnym stanem psychicznym już od najmłodszych lat.

 

Czasem mam wrażenie, że częściowo na moją psychikę wpłynęło dzieciństwo rodziców poprzez pamięć genetyczną.

Co do pamięci genetycznej to sam podejrzewam, że coś musi w tym być ponieważ u mnie całe pokolenia są zaburzone zarówno ze strony matki jak i ze strony ojca. Nie jestem jedynym takim przypadkiem w rodzinie, u mnie jest ich przynajmniej 5, a może i więcej ponieważ nie znam całej swoje rodziny. Połączyły się dwa rody nieudaczników i spłodziły mnie, kurde no złote dzieciątko.

 

Moi rodzice są na pewno bardziej zadowoleni z życia niż ja, choć nie chciałbym mieć takiego życia jak matka która cale życie pracuje ciężko, nie ma czasu na siebie i żyje dla innych

Moi nie wiem czy są bardziej zadowoleni czy udają. Nie rozumiem w ogóle ich zachowania. Zresztą nie można tego rozpatrywać bez uwzględnienia wieku. Jeżeli im już bliżej do grobu, zapewnili sobie jako tako warunki do przetrwania to mogą mieć na wszystko wywalone. Ja bym chciał wiedzieć jak się czuli w moim wieku z niewiadomą przyszłością i presją społeczną. Na pewno nie chciałbym mieć takiego życia jak moi rodzice. Polega ono tylko na pracy, jedzeniu, sprzątaniu, sraniu, spaniu i tak w kółko. Zero rozrywek, zero pasji, zero współżycia z innymi ludźmi, zero wypadów gdziekolwiek, zero rozrywki, zero wszystkiego. Jak tak można w ogóle funkcjonować? To jakiś ewenement na skalę światową. Oni chyba nie mają żadnych potrzeb.Tylko zapieprzanko w pracy, w domu, jakieś kłótnie, telewizja, tutaj komuś dowalę, tutaj kogoś wyśmieję itd.

 

Ja tak na logikę, to chyba wyszedłbym lepiej w życiu, gdybym był taki jak ojciec lub taki, jak matka.

Ja na pewno nie. Gdybym w dzisiejszych realiach był identyczny jak mój ojciec i matka to skończyłbym jako kompletny frajer. Zresztą co ja gadam... przecież ja tak już skończyłem. Tak czy siak moi rodzice mają bardziej nasrane w bani niż ja. Nie chciałbym być nimi, w życiu. Gdyby urodzili się oni w dzisiejszych realiach to śmiem przypuszczać, że skończyliby albo u psychiatry albo pod mostem albo na sznurku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Polega ono tylko na pracy, jedzeniu, sprzątaniu, sraniu, spaniu i tak w kółko. Zero rozrywek, zero pasji, zero współżycia z innymi ludźmi, zero wypadów gdziekolwiek, zero rozrywki, zero wszystkiego. Jak tak można w ogóle funkcjonować? To jakiś ewenement na skalę światową. Oni chyba nie mają żadnych potrzeb.Tylko zapieprzanko w pracy, w domu, jakieś kłótnie, telewizja, tutaj komuś dowalę, tutaj kogoś wyśmieję itd
.

Mnóstwo ludzi tak żyję w moje obecnej pracy chyba większość poza pracą de facto na 1,5 etatu do 2-óch za psie pieniądze ich życie ogranicza się do plotek, knucia przeciwko innym, oglądania seriali, zakupów w hipermarkecie przy nich moje denne życie nie wydaję się aż tak denne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie pamiętam abym kiedykolwiek w swoim życiu bawił się w piaskownicy z jakimiś innymi dziećmi. Moi rodzice chyba chodzili tylko w takie miejsca gdy nikogo nie było. Nie pozwalali mi na socjalizację z innymi dziećmi już od najmłodszych lat. Temu chyba jak później zderzyłem się z innymi uczniami w szkole to nie pasowałem do nich bo oni już mieli za sobą lata doświadczeń w komunikacji z innymi rówieśnikami.

 

Jakbym czytał o sobie... Moja matka (wychowałem się bez ojca) też mnie tak traktowała. Nie pozwalała mi bawić się z innymi dziećmi na podwórku, nie posłała do przedszkola. Efekty tego były łatwe do przewidzenia i widoczne po dzień dzisiejszy - trudności socjalizacyjne. Do tego mama narzuciła specyficzny styl wychowania. W domu (już w okresie szkolnym) musiałem się tylko uczyć. Ze wszystkiego musiałem przynosić same piątki i szóstki. Nawet z durnej religii musiałem umieć na blachę. I to ciągłe wmawianie, że inni są do niczego, tylko ja jestem najlepszy. No, akurat :P

Jeszcze a propos nadopiekuńczości. Jak gdziekolwiek szedłem - czy to do szkoły czy na zakupy - potrafiła stać w oknie i patrzyć, czy dobrze przechodzę przez jezdnię. Patrzyła, czy dobrze siedzę na krześle, czy nie noszę w domu ciężkich rzeczy (bo się można czegoś od tego nabawić), czy (jak byłem z wizytą u kuzyna) nie siedzę czasem z nim za długo przy komputerze (bo promieniowanie! w domu nawet TV nie mieliśmy, ledwo radio wyprosiłem) itd. A gdy jej lekarze (czy to w przychodni, czy pielęgniarka w szkole) mówili, iż mam problem ze wzrokiem (bo to prawda) to kazała im się wypchać, jej synuś jest najlepszy i nie ma wad, niech się innymi dziećmi zajmą (sic!). I w ten oto sposób pojawił się nam mały świrus, który obecnie jako całkiem duży świr dalej odczuwa tego skutki.

Taka historia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to było chore bo rodzice trzymali mnie w domu jak jakieś zwierzę. Rzadko wychodzili ze mną na spacery, nie pozwalali mi samemu wychodzić na podwórko, a jak mówiłem, że się nudzę to kazali mi zająć się zabawą jakimiś klockami lub puszczali bajki lub 'usypiali' mnie. Nie pamiętam abym kiedykolwiek w swoim życiu bawił się w piaskownicy z jakimiś innymi dziećmi. Moi rodzice chyba chodzili tylko w takie miejsca gdy nikogo nie było. Nie pozwalali mi na socjalizację z innymi dziećmi już od najmłodszych lat.

Ja długo w ogóle nie chciałem wychodzić sam z domu, pierwszy raz bez rodziców byłem dopiero w zerówce, a pierwszy raz bez rodziców na dworze byłem, gdy miałem 11 lat (a do 13 roku życia chodziłem czasem z matką za rękę). W piaskownicy też raczej nigdy nie byłem, raczej nie miałem w ogóle takich potrzeb. Podobno rodzice chcieli mnie zachęcać do kontaktu z dziećmi, ale ja w ogóle nie chciałem. Urodziłem się już chyba z zaburzeniami w relacjach społecznych. Być może powstały one u mnie w wyniku jakiegoś uszkodzenia mózgu.

 

Co do pamięci genetycznej to sam podejrzewam, że coś musi w tym być ponieważ u mnie całe pokolenia są zaburzone zarówno ze strony matki jak i ze strony ojca. Nie jestem jedynym takim przypadkiem w rodzinie, u mnie jest ich przynajmniej 5, a może i więcej ponieważ nie znam całej swoje rodziny. Połączyły się dwa rody nieudaczników i spłodziły mnie, kurde no złote dzieciątko.

Naukowcy podobno udowodnili możliwość dziedziczenia traumy u myszy i podejrzewają, że możliwe jest to także u ludzi. Myślę, że trauma może w niektórych pokoleniach pozostawać w fazie nieaktywnej, można mieć szczęśliwie dzieciństwo i kochającą rodzinę, a mieć w sobie efekty trudnego dzieciństwa, jeśli trudne dzieciństwo miał ktoś z przodków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnóstwo ludzi tak żyję w moje obecnej pracy chyba większość poza pracą de facto na 1,5 etatu do 2-óch za psie pieniądze ich życie ogranicza się do plotek, knucia przeciwko innym, oglądania seriali, zakupów w hipermarkecie przy nich moje denne życie nie wydaję się aż tak denne.

Pamiętam, że gdzieś pisałeś, iż Twoja praca nie należy do zbyt renomowanych i ciekawych (chociaż żadna praca nie hańbi). Właśnie to pokazuje jacy ludzie kończą w takiej robocie. Ludzie puści, bez żadnych większych ambicji i potrzeb, tzw. plebs społeczny. Popracują, zjedzą obiad, oglądną Złotopolskich, zadupczą, pójdą luli i od początku. Dziwię się co Ty tam robisz. Może ja mam zbyt wysokie wymagania, nie wiem. Chociaż jak tak sobie teraz myślę to przecież ja wśród takich ludzi najlepiej zawsze się czułem ponieważ nie odczuwałem przed nimi, aż takiego lęku jak przed ludźmi przebojowymi, żyjącymi pełną piersią, mającymi masę zainteresowań itd. Najbardziej boję się ludzi podobnych do mnie samego. Zawsze wolałem otaczać się ludźmi głupszymi i samemu udawać takiego jednocześnie mając wszystko pod kontrolą, mając każdego rozpracowanego. Z tymi mądrzejszymi i bystrzejszymi to by nie przeszło.

 

nie posłała do przedszkola.

Też.

 

Do tego mama narzuciła specyficzny styl wychowania. W domu (już w okresie szkolnym) musiałem się tylko uczyć. Ze wszystkiego musiałem przynosić same piątki i szóstki. Nawet z durnej religii musiałem umieć na blachę.

U mnie natomiast nie było aż takiego rygoru. Tzn. początkowo coś tam próbowano osiągnąć ale to wszystko się posypało bo moi rodzice byli niekonsekwentni, stary chodził na czworaka co drugi dzień, raz było tak, raz było srak, więc to wszystko się posypało i moi rodzice chcieli tylko abym zdał do następnej klasy. Kurde osoby z takimi deficytami w kontaktach społecznych jak ja przynajmniej rekompensują to sobie wykształceniem i wiedzą. Są pilni, zdyscyplinowani, mądrzy, kończą dobre studia, znajdują jakąś pracę, której się poświęcają. A ja? U mnie nie przypilnowano abym zdobył jakieś wykształcenie. Skończyłem bez papierka, z fobią społeczną, a do tego z fatalną fizycznością. Gdzie ja niby skończę? Przecież nie mam żadnych atutów, które przydać się mogą w jakiejś pracy. Fobicy nadrabiają braki wykształceniem, przeciętni ekstrawertycy komunikatywnością, głupi kozacy siłą fizyczną, a ja to niczym.

 

I to ciągłe wmawianie, że inni są do niczego, tylko ja jestem najlepszy.

U mnie odwrotnie.

 

-- 28 wrz 2014, 23:21 --

 

Ja długo w ogóle nie chciałem wychodzić sam z domu, pierwszy raz bez rodziców byłem dopiero w zerówce, a pierwszy raz bez rodziców na dworze byłem, gdy miałem 11 lat (a do 13 roku życia chodziłem czasem z matką za rękę).

Ja natomiast nie wiem czy sam nie chciałem wychodzić bo nie pamiętam, a ze swoimi rodzicami na takie tematy nie rozmawiałem i nie zamierzam. Pierwszy kontakt z rówieśnikami również pamiętam w zerówce. W ogóle zerówkę pamiętam jako swój pierwszy kontakt ze światem zewnętrznym, tak jakby wcześniej nic nie było poza środowiskiem domowym. Na dworze spędzałem sporo czasu gdzieś w okresie podstawówki, ciężko mi powiedzieć ile miałem wtedy lat ale na pewno mniej niż 11. Ten czas spędzany na podwórku i tak nie wyprostował tego co zostało zaniedbane w pierwszych latach życia (a spędzałem wręcz całe dnie na podwórku wśród innych dzieci).

 

Naukowcy podobno udowodnili możliwość dziedziczenia traumy u myszy i podejrzewają, że możliwe jest to także u ludzi. Myślę, że trauma może w niektórych pokoleniach pozostawać w fazie nieaktywnej, można mieć szczęśliwie dzieciństwo i kochającą rodzinę, a mieć w sobie efekty trudnego dzieciństwa, jeśli trudne dzieciństwo miał ktoś z przodków.

Kiedyś gdzieś czytałem, że nasze postrzeganie i przebyte doświadczenia zmieniają nasz kod DNA i geny. Jeżeli to prawda to dostałem FATALNE geny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurde osoby z takimi deficytami w kontaktach społecznych jak ja przynajmniej rekompensują to sobie wykształceniem i wiedzą. Są pilni, zdyscyplinowani, mądrzy, kończą dobre studia, znajdują jakąś pracę, której się poświęcają. A ja? U mnie nie przypilnowano abym zdobył jakieś wykształcenie. Skończyłem bez papierka, z fobią społeczną, a do tego z fatalną fizycznością. Gdzie ja niby skończę? Przecież nie mam żadnych atutów, które przydać się mogą w jakiejś pracy. Fobicy nadrabiają braki wykształceniem, przeciętni ekstrawertycy komunikatywnością, głupi kozacy siłą fizyczną, a ja to niczym.

Ja też niczym nie nadrabiam braków.

 

W ogóle zerówkę pamiętam jako swój pierwszy kontakt ze światem zewnętrznym, tak jakby wcześniej nic nie było poza środowiskiem domowym.

Też zerówkę pamiętam jako pierwszy kontakt z zewnętrznym światem oraz w ogóle jest jednym z pierwszych wspomnień z dzieciństwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też niczym nie nadrabiam braków.

Papierkiem i sądząc po Twoich postach pewnie również wiedzą oraz inteligencją.

 

Też zerówkę pamiętam jako pierwszy kontakt z zewnętrznym światem oraz w ogóle jest jednym z pierwszych wspomnień z dzieciństwa.

Ja mam jakieś wczesne wspomnienia, raczej sprzed zerówki ale nie jestem w stanie powiedzieć ile miałem wtedy konkretnie lat. Jak przez mgłę pamiętam wspólne spacery do parku z rodzicami, jakieś wypady do dziadków. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jestem tam w stanie odszukać żadnego kontaktu z rówieśnikami, a o to głównie mi chodzi. Zresztą im głębiej analizuję swoje dzieciństwo tym bardziej nie trzyma się to wszystko kupy. Nie zgadza mi się mój wiek, z niektórymi wydarzeniami w ogóle. A nasz pierwszy kontakt z innymi rówieśnikami dopiero w zerówce to jakaś ostra patologia. Wystarczy wyjść i poobserwować jak małe dzieci bawią się wspólnie na placu zabaw, w piaskownicy, a jakie 'duże' dzieci chodzą już do zerówki. Mamy GIGANTYCZNE zacofanie pod tym względem, nie wyrobiliśmy sobie automatyzmów. To skandal i tyle. Okradziono mnie z chyba decydującej funkcji stanowiącej o szczęściu i powodzeniu w życiu... Zresztą moi rodzice to też fobicy społeczni więc to musiało się tak zakończyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Papierkiem i sądząc po Twoich postach pewnie również wiedzą oraz inteligencją.

Papierek po takiej uczelni, na której studiowałem, to może mieć prawie każdy. Wiedzy nie mam, inteligencja prawie na poziomie ociężałości umysłowej, więc niczym nie nadrabiam.

 

Nie zmienia to jednak faktu, że nie jestem tam w stanie odszukać żadnego kontaktu z rówieśnikami, a o to głównie mi chodzi. Zresztą im głębiej analizuję swoje dzieciństwo tym bardziej nie trzyma się to wszystko kupy. Nie zgadza mi się mój wiek, z niektórymi wydarzeniami w ogóle. A nasz pierwszy kontakt z innymi rówieśnikami dopiero w zerówce to jakaś ostra patologia. Wystarczy wyjść i poobserwować jak małe dzieci bawią się wspólnie na placu zabaw, w piaskownicy, a jakie 'duże' dzieci chodzą już do zerówki. Mamy GIGANTYCZNE zacofanie pod tym względem, nie wyrobiliśmy sobie automatyzmów. To skandal i tyle. Okradziono mnie z chyba decydującej funkcji stanowiącej o szczęściu i powodzeniu w życiu... Zresztą moi rodzice to też fobicy społeczni więc to musiało się tak zakończyć.

Mnie matka próbowała w pewien sposób uspołecznić w podstawówce, ale jej się nie udało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Papierek po takiej uczelni, na której studiowałem, to może mieć prawie każdy. Wiedzy nie mam, inteligencja prawie na poziomie ociężałości umysłowej, więc niczym nie nadrabiam.

PRAWIE każdy. Ja nawet nie mam skończonej matury. Tak myślę, że gdybym się zaparł to mógłbym studiować na siłę cokolwiek ale nie chce mi się. Jak tak patrzę to osoby nawet bardziej pokręcone niż ja, który były kozłami ofiarnymi w szkołach, z których się ciągle wyśmiewano, teraz studiują i jakoś żyją ale co to za życie. Ja nie mogę tego zaakceptować. Nie mam najmniejszego zamiaru znowu być tym gorszym podludziem, który różni się od całej reszty, który wszystkim się stresuje, który jest mega nieśmiały, który wstydzi się odezwać, który boi się działań itd. Mógłbym tam pójść, studiować, lata by leciały ale po jaki ch*j mi to? Jak ze swymi zaburzeniami i tak nie znajdę później żadnej pracy, będę w tym samym miejscu co teraz więc po co mi te całe studia. Pieprze takie studiowanie gdzie siedząc na wykładzie będę bardziej zaabsorbowany otoczeniem niż treścią wykładu. Nic z takiej nauki bym nie wyniósł, już wolę siedzieć w domu i przeglądać forum. Wtedy to dopiero moja psychika by nie wytrzymała i dostałbym jeszcze tej zaostrzonej poważnej nerwicy LĘKOWEJ.

 

Mnie matka próbowała w pewien sposób uspołecznić w podstawówce, ale jej się nie udało.

Idąc to zerówki miało się kiedyś 7 lat, w takim wieku to wątpię, żeby dało się dziecko wyprostować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

PRAWIE każdy. Ja nawet nie mam skończonej matury. Tak myślę, że gdybym się zaparł to mógłbym studiować na siłę cokolwiek ale nie chce mi się. Jak tak patrzę to osoby nawet bardziej pokręcone niż ja, który były kozłami ofiarnymi w szkołach, z których się ciągle wyśmiewano, teraz studiują i jakoś żyją ale co to za życie. Ja nie mogę tego zaakceptować. Nie mam najmniejszego zamiaru znowu być tym gorszym podludziem, który różni się od całej reszty, który wszystkim się stresuje, który jest mega nieśmiały, który wstydzi się odezwać, który boi się działań itd. Mógłbym tam pójść, studiować, lata by leciały ale po jaki ch*j mi to? Jak ze swymi zaburzeniami i tak nie znajdę później żadnej pracy, będę w tym samym miejscu co teraz więc po co mi te całe studia. Pieprze takie studiowanie gdzie siedząc na wykładzie będę bardziej zaabsorbowany otoczeniem niż treścią wykładu. Nic z takiej nauki bym nie wyniósł, już wolę siedzieć w domu i przeglądać forum. Wtedy to dopiero moja psychika by nie wytrzymała i dostałbym jeszcze tej zaostrzonej poważnej nerwicy LĘKOWEJ.

.

Ja w ogóle nie chciałem studiować, bo wiedziałem, że nic mi studia nie dadzą, studiowałem tylko i wyłącznie dlatego, że mi rodzice kazali. Nie byłem zainteresowany żadnym wykładem, zawsze byłem w "chmurkach", nie słuchałem wykładowców, na ćwiczeniach i laboratoriach prawie nic nie robiłem, bo nic nie umiałem (inni umieli i robili), no ale studiowałem na jednej z najsłabszych uczelni w Polsce, więc można było prawie nic nie robić i jakoś z trudem zdawać. Miewałem ochotę pobić wszystkich wykładowców i ich znajomych, rodziny i zniszczyć budynek uczelni, rodziców też miewałem ochotę pobić, że mi każą studiować i nie zdają sobie sprawy, że w moim przypadku studia mojego stanu wiedzy i umiejętności nie zmienią i że w ogóle to jest chore, żeby takiemu tępakowi jak ja kazać iść na studia, osoby o moim poziomie wiedzy, inteligencji nie idą na studia. Jedyne, co dały mi studia to zmarnowany czas i zwiększenie odczuć agresywnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamiętam, że gdzieś pisałeś, iż Twoja praca nie należy do zbyt renomowanych i ciekawych (chociaż żadna praca nie hańbi). Właśnie to pokazuje jacy ludzie kończą w takiej robocie. Ludzie puści, bez żadnych większych ambicji i potrzeb, tzw. plebs społeczny. Popracują, zjedzą obiad, oglądną Złotopolskich, zadupczą, pójdą luli i od początku. Dziwię się co Ty tam robisz. Może ja mam zbyt wysokie wymagania, nie wiem. Chociaż jak tak sobie teraz myślę to przecież ja wśród takich ludzi najlepiej zawsze się czułem ponieważ nie odczuwałem przed nimi, aż takiego lęku jak przed ludźmi przebojowymi, żyjącymi pełną piersią, mającymi masę zainteresowań itd. Najbardziej boję się ludzi podobnych do mnie samego. Zawsze wolałem otaczać się ludźmi głupszymi i samemu udawać takiego jednocześnie mając wszystko pod kontrolą, mając każdego rozpracowanego. Z tymi mądrzejszymi i bystrzejszymi to by nie przeszło.
W młodości to miałem jeszcze nadzieję że tak nie skończę ale w tej chwili każda praca gdzie nie ma wielkiego stresu, pojebanych przełożonych ani wymagań jest do przyjęcia. A do tego że 95% ludzi z pracy jest na innym poziomie to się już od wielu lat przyzwyczaiłem, bo innych prac nie miałem grunt to się nie unosić, nie wymądrzać i udawać głupka przynajmniej w gadce, choć w samej stricte pracy to nawet nie muszę bo jestem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja w ogóle nie chciałem studiować, bo wiedziałem, że nic mi studia nie dadzą, studiowałem tylko i wyłącznie dlatego, że mi rodzice kazali.

Ja już wcześniej zdałem sobie sprawę, że w mojej sytuacji studia i tak praktycznie nic nie zmienią więc sobie odpuściłem. Mi natomiast rodzice nie kazali. Moi rodzice dalej żyją czasami minionego ustroju, dla nich studia to luksus. Myślą, że dalej tam chodzi tylko elita. Z moimi marnymi ocenami to nawet im do głowy nie przyszło aby mi w ogóle coś takiego proponować.

 

Nie byłem zainteresowany żadnym wykładem, zawsze byłem w "chmurkach", nie słuchałem wykładowców, na ćwiczeniach i laboratoriach prawie nic nie robiłem, bo nic nie umiałem (inni umieli i robili)

Tak to właśnie się kończy jak idzie się na nieinteresujący nas kierunek tylko dla rodziców.

 

Jedyne, co dały mi studia to zmarnowany czas i zwiększenie odczuć agresywnych.

Przynajmniej nie ciążyła na tobie tak wielka presja społeczna i miałeś wytłumaczenie, że studiujesz. Ja nie mam żadnego wytłumaczenia. Jak mnie się pyta ktoś co robię to odpowiadam 'nic'. Zresztą już mnie nikt nie pyta o takie rzeczy bo każdy dobrze o tym wie, kiedyś pytali. Co do zwiększenia odczuć agresywnych to właśnie ja dbając o higienę zdrowia psychicznego unikam starcia ze światem zewnętrznym. W samej szkole średniej moja nerwica znacząco się pogłębiła, a gdybym tak jeszcze parę lat poprzebywał w ciągłym stresie wśród ludzi, czy to na studiach czy w pracy to chyba by mnie do końca pokręciło. Jeżeli nie znajdę sposób na tą całą nerwicę to nie podejmę żadnych działań.

 

W młodości to miałem jeszcze nadzieję że tak nie skończę ale w tej chwili każda praca gdzie nie ma wielkiego stresu, pojebanych przełożonych ani wymagań jest do przyjęcia. A do tego że 95% ludzi z pracy jest na innym poziomie to się już od wielu lat przyzwyczaiłem, bo innych prac nie miałem grunt to się nie unosić, nie wymądrzać i udawać głupka przynajmniej w gadce, choć w samej stricte pracy to nawet nie muszę bo jestem.

Ja już od najmłodszych lat wiedziałem, że coś ze mną jest nie tak i skończę marnie ponieważ ojciec od zawsze mi powtarzał, że w tym świecie liczą się tylko takie cechy jak pewność siebie, komunikatywność, cwaniactwo, a ja ich niestety nie posiadałem. Dobrze, że chociaż masz jakąkolwiek pracę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już od najmłodszych lat wiedziałem, że coś ze mną jest nie tak i skończę marnie ponieważ ojciec od zawsze mi powtarzał, że w tym świecie liczą się tylko takie cechy jak pewność siebie, komunikatywność, cwaniactwo, a ja ich niestety nie posiadałem. Dobrze, że chociaż masz jakąkolwiek pracę.
A mi matka ale też nauczyciele, ojciec może mniej mówili że jak się nie będę uczył to mnie łopata czeka no i co uczyłem się do 25 roku życia i na przysłowiowej łopacie skończyłem, a przez wiele lat dosłownie na niej pracowałem a kierowali mną ludzie co skończyli szkołę w wieku 16 lat tak było w Anglii przynajmniej. Akurat Twój ojciec miał rację choć powinien Cie bardziej zmobilizować do rozwijania tych cech a nie dołować jeszcze.

Ja jakbym miał jakimś cudem dziecko i nie było by uzdolnione matematycznie, zainteresowanie matmą bo to może dać jakąś przyszłość to w ogóle bym olał to jak i czy się uczy i mogłoby rzucić szkołę po podstawówce maks gimnazjum. W ogóle bym nie wymagał żeby miało dobre stopnie a już na pewno nie gadał takich głupot jak mi mówili nauczyciele i rodzice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak to właśnie się kończy jak idzie się na nieinteresujący nas kierunek tylko dla rodziców.

Na jakikolwiek kierunku bym był, to byłoby tak samo, bo nie miałem zainteresowań żadnymi przydatnymi zawodowo dziedzinami.

 

Przynajmniej nie ciążyła na tobie tak wielka presja społeczna i miałeś wytłumaczenie, że studiujesz. Ja nie mam żadnego wytłumaczenia. Jak mnie się pyta ktoś co robię to odpowiadam 'nic'. Zresztą już mnie nikt nie pyta o takie rzeczy bo każdy dobrze o tym wie, kiedyś pytali.

Presja społeczna i tak by na mnie nie ciążyła, bo nie mam i nie miałem ogólnie z nikim kontaktu, więc nie miałby kto się pytać.

 

Co do zwiększenia odczuć agresywnych to właśnie ja dbając o higienę zdrowia psychicznego unikam starcia ze światem zewnętrznym. W samej szkole średniej moja nerwica znacząco się pogłębiła, a gdybym tak jeszcze parę lat poprzebywał w ciągłym stresie wśród ludzi, czy to na studiach czy w pracy to chyba by mnie do końca pokręciło. Jeżeli nie znajdę sposób na tą całą nerwicę to nie podejmę żadnych działań.

Ja przez większość szkoły średniej jeszcze w ogóle nie miałem w sobie agresji, dopiero pod koniec zaczęła się ona w moim wnętrzu trochę pojawiać.

 

Ja już od najmłodszych lat wiedziałem, że coś ze mną jest nie tak i skończę marnie ponieważ ojciec od zawsze mi powtarzał, że w tym świecie liczą się tylko takie cechy jak pewność siebie, komunikatywność, cwaniactwo, a ja ich niestety nie posiadałem.

Ja dopiero 3 lata temu definitywnie uświadomiłem sobie, że coś ze mną nie tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi się wydaje, że aby dojść do czegoś trzeba włożyć w to ciężką pracę. Wykształcenie może pozwolić na to by nie pracować fizycznie. Jakbym chciała pracować w zawodzie muszę być dobra w tym co robię. To chyba dotyczy wszystkich studentów na wszystkich kierunkach. Pomijam tu układziki i "plecy" chociaż i one mogą nie starczyć, by człowiek pracował. No i trzeba być cierpliwym by pracować ciężko za najniższą krajową, mając nadzieje na awans zawodowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z moich obserwacji wynika, że wychowywanie ze skrajnym wyręczaniem zdarza się bardzo rzadko.

Czy ja wiem wiele facetów jest tak rozpieszczanych przez matki ale mało który wyrośnie po tym na zaradnego, tzw męskiego faceta już ci z patologii czy rodzin alkoholowych często lepiej kończą jeśli sami nałogom nie ulegną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ja wiem wiele facetów jest tak rozpieszczanych przez matki ale mało który wyrośnie po tym na zaradnego, tzw męskiego faceta już ci z patologii czy rodzin alkoholowych często lepiej kończą jeśli sami nałogom nie ulegną.

Chodzi mi o skrajne wyręczanie, ono zdarza się bardzo rzadko, no chyba, że moja okolica jest taka, że zdarza się bardzo rzadko. W szkole zawsze byłem jedyną skrajnie niezaradną osobą. Obserwując fora w internecie też mogę stwierdzić, że skrajne wyręczanie to jedna z najrzadziej stosowanych metod "wychowawczych".

 

-- 02 paź 2014, 12:17:20 --

 

Z tego, co się orientuję, to jestem jedynym maminsynkiem w rodzinie, no chyba, że ktoś z dziadków wujecznych/stryjecznych/ciotecznych był.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mi matka ale też nauczyciele, ojciec może mniej mówili że jak się nie będę uczył to mnie łopata czeka no i co uczyłem się do 25 roku życia i na przysłowiowej łopacie skończyłem

U mnie natomiast ojciec mówił, że nawet do łopaty się nie nadaję.

 

Presja społeczna i tak by na mnie nie ciążyła, bo nie mam i nie miałem ogólnie z nikim kontaktu, więc nie miałby kto się pytać.

Chodziło mi głównie o sąsiadów i dawnych znajomych szkolnych czy z dzieciństwa, z którymi wypada się przywitać, a czasami zagadają co tam u mnie, wiadomo.

 

Ja przez większość szkoły średniej jeszcze w ogóle nie miałem w sobie agresji, dopiero pod koniec zaczęła się ona w moim wnętrzu trochę pojawiać.

Ja też. Zauważyłem, że nie mogę być w normalnym stanie. Muszę być albo smutny, albo wkur*iony, albo szczęśliwy (to o wiele rzadziej). Nie umiem się wyśrodkować, popadam ze skrajności w skrajność.

 

Ja dopiero 3 lata temu definitywnie uświadomiłem sobie, że coś ze mną nie tak.

Ja też chociaż świadomość swoje inności i tego, że jest coś ze mną nie halo towarzyszyła mi od zawsze.

 

Z tego, co się orientuję, to jestem jedynym maminsynkiem w rodzinie, no chyba, że ktoś z dziadków wujecznych/stryjecznych/ciotecznych był.

U mnie nie, u mnie to jakaś tradycja rodzinna. W mojej rodzinie jest wiele takich przypadków wśród mężczyzn. Wszyscy skończyli jako niezaradne życiowo dwie lewe ręce. Niektórzy nawet nigdy nie mieli dziewczyny mimo posiadania pół wieku na karku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodziło mi głównie o sąsiadów i dawnych znajomych szkolnych czy z dzieciństwa, z którymi wypada się przywitać, a czasami zagadają co tam u mnie, wiadomo.

U mnie ani sąsiedzi ani "znajomi" z lat szkolnych nie pytają, co u mnie.

 

Ja też chociaż świadomość swoje inności i tego, że jest coś ze mną nie halo towarzyszyła mi od zawsze.

Ja kiedyś myślałem, że to z rówieśnikami jest coś nie tak i jestem jedynym normalnym chłopakiem w szkole.

 

U mnie nie, u mnie to jakaś tradycja rodzinna. W mojej rodzinie jest wiele takich przypadków wśród mężczyzn. Wszyscy skończyli jako niezaradne życiowo dwie lewe ręce. Niektórzy nawet nigdy nie mieli dziewczyny mimo posiadania pół wieku na karku.

U mnie w rodzinie są też niezaradni mężczyźni (co prawda nie tak skrajnie, jak ja, no ale też niezaradni), ale maminsynkami nie są.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×