Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

eXistenZ (1999)

reżyseria: David Cronenberg

 

EXISTENZ.jpg

 

Ocena z filmweb: 6,8

 

Recenzja z filmweb:

O "eXistenZ" słyszałam kilkakrotnie, od różnych osób. A wiadomo, że jak się o czymś dużo słyszy, to oczekiwania rosną i, z reguły, film nie jest w stanie im sprostać. W tym przypadku było inaczej i dzieło Cronenberga z konfrontacji wyobrażenia-rzeczywistość wyszło bez większych obrażeń.

 

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ "eXistenZ" to jeden z tych filmów, o których się mówi. I tych, które najwyraźniej wzbudzają dużo sprzecznych emocji. W niektórych kręgach uchodzi niemal za kultowy, inne zaprzeczają niesieniu przez niego jakichkolwiek wartości, czy to artystycznych, czy filozoficznych. "Musisz zagrać w grę, aby przekonać się, dlaczego w nią grasz."

 

Fabuła przywodzi na myśl "Incepcję" albo nieco starszy "Matrix". W świecie, w którym istnieją gry przenoszące użytkownika niemal całkowicie w wirtualną rzeczywistość, spotyka się dwoje ludzi - Allegra Geller, słynna projektantka gier, i Ted Pikul, ochroniarz, raczej z rodzaju tych, którzy nie do końca wiedzą, co właściwie tu robią niż ociekających testosteronem goryli. Razem z nimi bierzemy udział w rozgrywce o niejasnych zasadach, w której na podobieństwo matrioszki jeden świat prowadzi do kolejnego, aż do zatarcia cienkiej granicy między nimi. Stopniowo dowiadujemy się, dlaczego na Allegrę został wydany wyrok śmierci, czym jest "eXistenZ" i jaką rolę do odegrania ma w tym poczciwy Ted bez bioportu...

 

...ale to tylko pierwsza warstwa filmu, bo na napisach końcowych widz zacznie się być może zastanawiać, czy faktycznie przedstawiona przez Cronenberga historia pewnego dnia nie stanie się całkiem prawdopodobna i jaką właściwie rolę do odegrania w życiu ma każdy z nas. Oczywiście tak być nie musi, jednak może to być interesujący punkt wyjściowy do podobnych przemyśleń. A kto zupełnie nie ma ochoty na rozwodzenie się nad tematami filozoficznymi, może nacieszyć się akcją, strzelaniną, zagadką i miejscami erotyką.

 

Jeżeli chodzi o oprawę graficzną - bioporty i konsole są nieco obrzydliwe. A jak są obrzydliwe, to dobrze, bo po pierwsze - prawdopodobnie takie emocje miały budzić, biorąc pod uwagę ogólne założenia filmu, po drugie - lepsze to, niż gdyby raziły w oczy kiepskim wykonaniem. Nie uświadczymy też malowniczych krajobrazów, misternych, pięknych wnętrz - scenografia oddaje raczej duszny, szary i przytłaczający swoją przeciętnością klimat. Jedyne elementy, które się z tego wybijają, to te najbardziej związane z grą - wspomniane wyżej konsole i organiczna broń. A w to wszystko świetnie wpasowuje się ścieżka dźwiękowa Howarda Shore, nieco surowa i mroczna.

 

Aktorom udało się całkiem przyzwoicie wcielić w role. Jude Law, jak na aktora światowej klasy przystało, spisał się dobrze; Jennifer Leigh, być może dzięki pewnym niedociągnięciom, ciekawie oddała pewne niepokojące aspekty charakteru Allegry. Przyćmił ich jednak, mimo mocno epizodycznej roli, znakomity Willem Dafoe, którego postać była jedną z bardziej wyrazistych i zapadających w pamięć - co niestety nie udało się Christopherowi Ecclestonowi (być może dlatego, że na ekranie widać go było przez 2-3 minuty).

 

Chociaż nie każdemu przypadnie do gustu, warto chociaż raz obejrzeć "eXistenZ" - czy to ze względu na jego "kultowość", poruszaną głębszą tematykę, czy po prostu po to, żeby móc powiedzieć "nudny i okropny, co ci ludzie w nim widzą?".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

The Man from Earth

Człowiek z Ziemi (2007)

reżyseria: Richard Schenkman

 

MV5BNjUwMDQ2NTQxMF5BMl5BanBnXkFtZTcwMDQ4NDIzMQ@@._V1_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,3

 

Recenzja z filmweb:

Człowiek od zawsze bał się śmierci, starał się oszukać swój zegar biologiczny i odsunąć od

siebie myśl o nadchodzącym z każdą minutą kresie istnienia. Śmierć napawała go trwogą, a wizja nieśmiertelności była czymś równie pięknym, co niezrozumiałym. Nic więc dziwnego, że także twórcy filmowi często po motyw nieśmiertelności sięgali, a jednym z najlepszych tego przykładów jest niskobudżetowa, telewizyjna produkcja "Człowiek z Ziemi".

 

Głównym bohaterem filmu jest profesor John Oldman, mężczyzna z pozoru zwykły, który pewnego dnia rezygnuje z pracy na uniwersytecie i postanawia całkowicie zerwać z dotychczasowym życiem. Jego znajomi i przyjaciele, zdziwieni i zaniepokojeni tak nagłą decyzją przyjeżdżają się z nim pożegnać. Spytają go także o powody tak zdecydowanego kroku, a odpowiedź, którą usłyszą, okaże się cokolwiek dziwna. John przedstawi się bowiem jako człowiek nieśmiertelny, mający za sobą już ponad czternaście tysięcy lat egzystencji, i roztoczy przed nimi wizję tak nieprawdopodobną, że trudno im będzie wziąć na poważnie którąkolwiek jej część.

 

Pierwszym dużym zaskoczeniem był dla mnie poziom dialogów oraz to, z jak niebywałą precyzją udało się scenarzyście stworzyć całą historię i zainteresować nią widza. Jerome Bixby musiał przy tym okiełznać wiele częstokroć trudnych, naukowych i filozoficznych zagadnień. Pamiętać należy o tym, iż rozmówcy Nieśmiertelnego to ludzie z tytułami naukowymi , a bez właściwie rozpisanych postaci film straciłby bardzo wiele. Tym bardziej, że produkcja ta nie ma dużego budżetu, oszałamiających efektów specjalnych czy znanych nazwisk na liście płac... Jedyne, co pozostaje to historia - a ta wciąga.

 

Nie ma w filmie Richarda Schenkmana dialogu zbędnego, niepotrzebnej czy niepasującej kwestii. Wszystko zostało idealnie wyważone, także sceptycyzm, z jakim podchodzą do opowieści Johna jego przyjaciele. Przez niemal półtorej godziny z niesłabnącym zainteresowaniem śledziłem wydarzenia na ekranie. Zastanawiałem się, czy szczerość głównego bohatera nie jest udawana i czy jego publiczność w nią uwierzy. Ani przez moment nie nudził mnie brak szybszej akcji, nie raził zauważalnie niski budżet i będąca jego konsekwencją oszczędność w formie.

 

Profesor Oldman to człowiek osamotniony w swej inności. Nieśmiertelny, który nie może znaleźć jednego miejsca, dlatego musi wieść żywot wędrowca. Gdyby zapuścił korzenie na zbyt długo, musiałby liczyć się z możliwością odkrycia przez innych swojej tajemnicy. Obawa przed zdemaskowaniem zmusza go do opuszczania co dziesięć lat aktualnego miejsca zamieszkania i porzucenia wszystkiego, co przez te lata stanowiło jego cały świat. Jest więc John wewnętrznie rozdarty. Wciąż musi zostawiać za sobą ludzi, z którym coś go łączyło, miejsca w których czuł się dobrze, oraz życie, które było jedynie iluzją, dziesięcioletnim fragmentem nieskończoności. Miał on jednak wystarczająco dużo czasu, by się z tym oswoić i zaakceptować swój los.W przypływie szczerości postanawia w końcu podzielić się z innymi swoją tajemnicą, zrzucić to brzemię. Postanawia porozmawiać o tysiącleciach tułaczki i poszukiwaniach swojego miejsca w świecie.

 

Rozmowa o życiu, śmierci, naturze wiary i ludzkich nadziei. Dialog z nieśmiertelnym tak inny od tych, jakie dotychczas w kinie widzieliśmy. Nie ma tu miejsca na rzewną historię o miłości utraconej, brak także heroizmu i opowieści o stawiającym czoła złu bohaterze. Nie uświadczymy także tak popularnej dla kina zza oceanu pochwały amerykańskiego stylu życia i tradycyjnych, tak często utożsamianych dziś z religią chrześcijańską wartości.

Dzieło Schenkmana to małe wielkie kino, obraz skromny w środkach, ale wielki, jeśli brać pod uwagę przekaz oraz zagadnienia które porusza.

 

Od strony technicznej film prezentuje się poprawnie. Zdjęcia są stonowane a montaż nie budzi zastrzeżeń. Muzyka pojawia się tylko w kluczowych momentach podkreślając co ważniejsze kwestie, budując odpowiedni klimat. Aktorstwo stoi na wysokim poziomie. Zarówno David Lee Smith jak i reszta obsady poradzili sobie zaskakująco dobrze.

 

Pozostaje mi więc polecić film "Człowiek z Ziemi" wszystkim tym, którzy bardziej od formy cenią sobie treść. A dla tej ostatniej warto przymknąć oko na techniczne niedoróbki i dać szansę tej jakże oryginalnej produkcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SrebrnaSowa, można się już na początku filmu zorientować, którą wersję się ogląda - reżyserską, czy kinową? Jaka piosenka leciała na początku, kiedy Donnie jechał rowerem? "The Killing Moon" Echo & The Bunnymen, czy "Never Tear Us Apart" INXS? :D

Filmy do polecenia według mnie to: Zwierzęta nocne (teraz w kinach), Wolny strzelec, Do utraty sił, Bogowie ulicy, Bracia i oczywiście Tajemnice Brokeback Mountain (ten tytuł być może widziałaś).

 

Kurczę , powiem Ci że nie zwracałam uwagi ,czekaj zaraz zerknę . Z tego co widzę to na Alltubie.tv już usunięty jest Donnie Darko- Boże gdzie w dzisiejszych czasach idzie w miarę normalnie obejrzeć film. Odsłuchałam obie na youtubie - ciężko powiedzieć bo obie piosenki znam , ze słuchu . Ale stawiam bardziej na " The killing Moon " . Nie jestem pewna - ale tak obstawiam.

 

Zwierzęta nocne oglądałam ostatnio, ale jakoś mnie nie zachwycił. Znaczy się fajna końcówka- ale się histerycznie śmiałam z Rudej. Ale też przejechał mi po mózgu tak samo jak Labirynt. A rudą to znów wolałam w filmie Arrival , fajny zakręt z tokiem rozumowania.

" Do utraty sił " to wyłam co scene...

W Bogach ulicy mnie znów urzekł mimo tej jego miny ofiary !

Ten tytuł Mountain to kojarzę ale filmu nie widziałam. Mówisz muszę zobaczyć ? :)

 

Co do filmów to ostatnio odpaliły mi się filmy z Bradem Pittem , a też bardzo długo się przed nim broniłam bo on zawsze w takiej mgiełce " ohów i ahów " . Zwłaszcze przez kobiety.

 

No ale :

- Oczywiście " Joe Black " jak dla mnie fenomen. I chyba jego najlepszy film. Jak on tam grał twarzą . Prawie w 1/3 tak dobrze jak Hopkins samymi oczami :D A to już spory punkt.

- " 12 małp " że ostatnio miałam fazę na " pojebów " to trafiłam na ten film, i znowu mnie pozytywnie zaskoczył. Tak dobrze zagrał takiego czubkowatego czuba ( nikogo nie urażając ! ) że raz to ze śmiechu aż mi coś w uchu przeskoczyło . :-x

- W " Big Short " też mi się podobał. Choć największą grą tutaj w jego wykonaniu, było jak najbardziej nie być sobą - takie odniosłam wrażenie. A ogólnie film polecam :) Ch. Bale odwalił tutaj kawał dobrej Roboty. Jak już jesteśmy przy inteligentach z odchyłami " Księgowy " z Afleckiem, bardzo mi podszedł. Wiadomo naciągany momentami, ale pod kątem psychologicznym jak dla mnie całkiem pożywny :)

- " Furia" tak mi się spodobała akcja tego filmu że myślałam czy do miski nie wskoczyć i nie poudawać czołgu. Strasznie chciałabym pojeździć taką Furią i strzelić z działka. Film moim zdaniem godny polecenia.

- Ciekawy przypadek benjamina buttona zaś tak mnie wynudził, że podchodziłam do niego trzy razy, bo przy dwóch razach zasnęłam. I nie podszedł mi film. Średni na wielką nudę .

- Wczoraj obejrzałam " Babel " psychologicznie tak dobry że też przerył mi mózg. A może to przez to PMS. Muszę chyba przetrawić ten film. Jedyne co mnie denerwowało to to że tak " dobitnie " ukazali problem japońskiego społeczeństwa ... może dlatego że mam tendencje do ich idealizowania :-x

 

Póki co tyle z nim.

 

A i oglądałam super komedię ! Nie przepadam za komediami także pewnie koneser widział masę lepszych, no ale co tam .

" Wszystko zostaje w rodzinie " z Rowanem Atkinsonem i Patrickiem Swayze ale najlepsza jak dla mnie była Maggie Smith :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

SrebrnaSowa, skoro Brad Pitt teraz Tobie w głowie to:

 

Fight Club

Podziemny krąg (1999)

reżyseria: David Fincher

 

337-film-page-large.jpg

 

Ocena z filmweb: 8,3

 

Recenzja z filmweb:

Może zacznę od banalnego stwierdzenia: wbrew nazwie nie jest to film o nielegalnych walkach ani nawet o miłośnikach tych walk. Musze więc przyznać, że tłumaczenie polskie jest całkiem trafne. Organizowanie i uczestniczenie w walkach to tylko sposób na zrobienie czegoś przeciw rzeczywistości, przeciwko popadaniu w schemat, w który zostaje wepchnięta większość ludzi: bezmyślne przechodzenie z jednego dnia w drugi.

 

O czym właściwie jest więc film? I tu zaczyna się jego prawdziwa potęga! Jest o tym, o czym chcemy, by był. Interpretacje i nadinterpretacje nieograniczone, bo to kwestia tego, na co zwrócimy w nim uwagę. Można dostrzec sprzeciw wobec marketingowemu stylowi życia, narzuconym normom, można zwrócić uwagę na ucieczkę w świat wykreowany, niemożliwość odnaleziona w sobie uczuć, w końcu zabijanie bólu psychicznego fizycznym, niszczenie nudy, wyładowywanie agresji (ale jakże z obowiązującymi i przestrzeganymi zasadami!) czy w końcu zwykły bunt. Ale dla mnie najważniejsze są chyba gratulacje, jakie padają w słowach: "Jesteś o krok bliżej dna". Aby zacząć prawdziwie żyć, muszą osiągnąć dno, poczuć ból, bliskość śmierci. I dla mnie o tym jest ta opowieść przede wszystkim – o chęci narodzenia się, a nie wegetowania. Bohaterowie dokonują autodestrukcji, by wciąż zmartwychwstawać. Tylko problem jest, że czasami nie potrafią się odbić od dna, którego muszą jednak przecież dotknąć. Przestają więc panować nad negacją rzeczywistości. Zakładają krąg ludzi mało kompatybilny z ustalonymi odgórnie normami, wartościami, system niszczący poczucie stabilizacji, występujący przeciw niewolnictwu "zadomawiania się".

 

Opowiadać fabuły nie będę, natomiast warto zwrócić, na początek, uwagę na jedną chociażby postać: Marlę – rewelacyjna Helena Bonham Carter, dużo bardziej wyrazistą, aniżeli jej odpowiednik książkowy (zasługa w tym wyłącznie chyba wspaniałej aktorki, jaką ona jest). W filmie zachowano taką konwencję jak w książce – na samym początku pada sformułowanie, że wszystko w życiu bohatera łączy się z tą osobą. I faktycznie. Staje się ona wszystkim tym, co nienawidzi i co kocha. Nienawidzi, bo nie pozwala mu uciekać w wyimaginowany ból, dokonywać za jego pomocą swoistego Katharsis. A kocha? Bowiem tylko na niej mu chyba zależy. Jest podobna do niego, tylko że dużo silniejsza. W sumie ciekawy zabieg – w świecie męskich walk, łamanych kości i krwi kapiącej z oczu mamy postać pięknej kobiety, niezależnej, potrafiącej sterować bardziej swym życiem niż owi mężczyźni, spotykający się w klubie.

 

Innym ciekawym motywem jest sam rodzaj walk – o ileż ta destrukcja wydaje się chociażby czystszym sportem niż taki boks, które nam jest dane "kontemplować" w TV. Walczą przyjaciele, nie przez nienawiść względem siebie, nie dla "chwały" czy pieniędzy. Nad dźwiękiem tych trzeszczących kości, czy też odgłosu "dławienia się własną krwią przy wciąganiu powietrza" czuć wręcz unoszącą się sympatię. Podanie przegranemu ręki i podniesienie go (lub tego co z niego zostało) ze szczerym uśmiechem... To robi wrażenie. I dziwić nie może, w końcu jedynie w klubie człowiek żył prawdziwym życiem.

 

Także kwestia "złotych myśli" – sformułowania najbardziej trafne padają z ust osoby, którą psychiatrzy uznaliby za niezrównoważoną (ale to już dopowiedziane mamy w powieści), w każdym razie nie przystającą do norm obowiązujących. Jednak właśnie ta postać potrafi nadać sens życiu innych ludzi, nie tylko przez tworzenie klubów walki, a chociażby zapewnia ratunek niedoszłemu weterynarzowi. Co prawda kpinę z norm i określenia "zdrowy" mieliśmy już w "Don Juanie DeMarco" z Deppem, ale i w "FC" jest to nieźle, choć mniej wyraziście, zaakcentowane przez owe trafne sformułowania: sens – w pewien "tylerowski sposób".

 

Dużo można by jeszcze szukać w owym obrazie łamania powielanych często w filmach schematów, ale w końcu duża w tym zasługa autora książki. Ironia obrazu, ciekawa obserwacja i budowa postaci to jego dzieło. Niebagatelną rolę odgrywa jednak i sam reżyser. W Stanach często krytykowany, za coś, co można ogólnie nazwać "niepoprawnością", czyli za coś, co przeciętny widz nie może zrozumieć. No cóż, ale to nie moje zdanie i się z nim nie zgodzę.

 

Mamy więc styl Finchera i zachowanie ogromu złośliwego humoru Palahniuka. Dodatkowo film wspaniale poprawia zakończenie powieści. Finał ów przemawia do mnie dużo mocniej. Może nie ma w sobie tego humoru, co książkowy, za to wspaniale ciągnie klimat całości i nie zamyka wcale historii. Pozostaje ona znacznie bardziej otwarta, niż przyjazna biel fartuchów lekarskich. Można mówić, że ta książka prosiła się o to, aby ją zekranizował właśnie Fincher. Chociażby przez motyw zniewolenia człowieka, zamknięcia go – zamknięcia w pewnej przestrzeni ze złem, któremu musi się przeciwstawić. Motyw w końcu powielony wielokrotnie – w "Obcym", "Siedem" czy "Azylu". Inne wspólne elementy można wyszukiwać. Na pytanie dziennikarza "W kinie, tak jak w życiu, interesują pana tylko sytuacje graniczne?", reżyser odpowiedział: " Tak, lecz bez wdawania się w psychologiczne niuanse. Nie robię filmów dla wybranej publiczności. Opowiadając o pewnych stanach emocjonalnych, lubię manipulować odczuciami widzów". Tak też jest w "Fight Clubie". Fincher ukazuje pewien stan bohatera, nie mamy wytłumaczenia, jakie miejsce ma chociażby w "Psychozie". To, co dzieje się w jego głowie, jest popisem dla naszej wyobraźni. My decydujemy o empatii i zrozumieniu. I za to szerokie pole manewru jestem wdzięczna twórcy. Sam mówił przecież o tym, że nie jest kaznodzieją i nie ma zamiaru nikogo pouczać. Gdyby inni też potrafili kręcić bez tej okropnej, patetycznej maniery amerykańskiej!

 

Jeszcze raz odwołam się do "Psychozy" – wiele filmów, w których dla pewnej części osób zaskakujące jest najbardziej (oryginalne) rozwiązanie, za drugim razem nie jest już tak ekscytujących. I właśnie – pod tym kątem mogę FC zestawić z fenomenalnym filmem Hitchcocka – warto obejrzeć raz kolejny... i kolejny... i tak dalej. Już bowiem przy drugim ujrzeniu innego znaczenia nabiera sam początek przecież: "Ludzie zawsze mnie pytają, czy znam Tylera Durdena"...

 

Mym zdaniem – pozycja obowiązkowa dla każdego szukającego perły w kinie współczesnym, jak również dla tych lubiący różnorodny humor. W kwestii tego ostatniego nie brak tu takich atrakcji jak scena podziału chorób... czy też katalog z meblami, zamiast standardowego Playboya.

 

Dużo smaku dodają także sceny synkretyczne – jak perfekcyjna scena oparzenia - krzyki Tylera "Nie odcinaj się od bólu! Pierwsze mydło powstało z popiołów bohaterów, bez bólu, bez poświęcenia, niczego nie da się osiągnąć", przeplatane ucieczką w świat jaskini i poszukiwaniem swego zwierzaka mocy. Jak reagować? Dać się zwieść i przyznać rację Tylerowi? Przecież to, co mówi nie jest tylko bełkotem! A z drugiej strony trudno powstrzymać śmiech. Wspaniały przykład manipulacji widzem... analogicznie porównywalny z "Gorzkimi godami". Wszystko staje się kwestią odbioru, tego w czyim umyśle się właśnie znajdujemy. Czy jesteśmy może tylko zimnymi obserwatorami i mamy za złe twórcom, że tak pogrywają? Ja nie mam i za każdym razem ta scena na nowo mnie bawi, lecz jednocześnie przyznaję rację Tylerowi nauczającemu niczym kaznodzieja, podczas gdy "ofiara" zwija się z bólu.

 

Aby wspomnieć mimochodem jeszcze o aktorstwie – wszyscy trzymają wysoki poziom, lecz prawdziwą atrakcją jest pan Pitt, raz kolejny sprawdzający się fenomenalnie w roli "psychola". Tutaj kradnie on pole do popisu Nortonowi (jak zawsze wspaniałemu, ale nie mogącego przebić wcielenia Dereka Vinyarda), którego uważam za artystę większego formatu, bowiem nigdy nie gra, w przeciwieństwie do Pitta, minimalizując wysiłek. Tutaj jednak Brad daje z siebie 100%! "Prawdziwy romans", "Kalifornia", "12 małp", "Fight Club" – oto kreacje, których powinna być w jego dorobku jak najwięcej! Przed tym talentem warto się ukłonić... może już taka jego dola, że zawsze wyjdzie zwycięsko z bitwy z rolą wesołego psychopaty czy ćpuna. Cóż – z niesamowitą łatwością radzi sobie z rolami, które wydają się być trudniejsze znacznie niż te, po których przypięto mu etykietkę wyłącznie ładnej buzi.

 

W skrócie zatem: jeden z największych filmów w historii kina, wspaniale ekranizujący książkę, dodatkowo poprawiający ją w pewnych momentach.

Co składa się na wielkość filmu? Genialne aktorstwo, brak moralizatorstwa, nachalności, lekkość w sposobie potraktowania poważnego tematu (ale nie zbanalizowanie go), wspaniałe dialogi i nie traktowanie widza jak potencjalnego zjadacza popcornu, a więc pozostawienie mu dużego pola na myślenie i odbiór indywidualny. A tego wszystkiego gwarancję daje ów obraz. Hmm... teoretycznie brzmi jak frazes z reklamy... ale, z drugiej strony... w przypadku ilu współczesnych obrazów będzie on prawdziwy?

 

"Podziemny krąg" można nazwać filmem kultowym i idealnym. Ja nie znalazłam w nim czegoś, co byłoby zbędne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Polecasz Kontrast ? Czemu Filmweb nie poleci?

 

Obejrzałam wczoraj " Jabłka Adama " , momentami śmieszny , jednak ten głębszy sens ,postawa pastora , mnie osobiście bardzo przygnebił. Owszem warte pochwalenia i naśladowania ale na dłuższą metę.... Trzeba być cholernie silnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SrebrnaSowa, tak myślę, ze to idealny film dla ciebie. Taki nad którym się myśli, ma niesamowity suspens i to co otrzymałaś zmusza do zajrzenia głębiej w zagadnienie.

FW nie poleci bo poleca to co jest przystępne, poleca kino autorskie zrealizowane kiedyś, podane przez mainstreamowy aktualny filtr reżyserski, jak chociażby odgrzewany kotlet w postaci ,,Podziemny krąg''

Choć wiadomo nie zawsze, są tam takie perełki jak ,,zimowy sen'' którego nikt nie obejrzy, a to niesamowity ładunek emocjonalny, taki przy którym poprawiasz się na krześle bo emocje buzują, a nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Pokazane są sytuacje typowo ludzkie ale z nimi sie identyfikujesz, czujesz bo spotyka to każdego z nas. To doskonały portret życia, tego kim jest człowiek, dlaczego jest teraz taki, potem inny ale zawsze ten sam, zawsze w swoim zawiasie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Popękana skorupa, to ciekawy film, o pobieraniu w luki które mamy nie ukształtowane. o własnej świadomości, nieświadomości i tęsknoty aby coś znaczyć.

jeśli nie widziałaś to ,,Dogville'' absolutnie wybitny, pochłaniający o psychologi tłumu, o człowieku, jego najgorszych przywarach. O tym co jest akceptowalne a co nie i jak to się może dynamicznie zmienić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U W A G A S P O I L E R Y

 

 

Kontrast , " Zimowy Sen " zostawiłam sobie na jutro ponieważ strasznie długi a już dziś nie mam czasu za bardzo.

"Dogvill" strawiłam tylko 2/3 filmu i tak sporo zważając na " formę " . Wyłapałam sens filmu jednak bardzo kłuło mnie w oczy to że w tak prostacki sposób ukazali ślepotę tłumu , klapki na oczach . I jeszcze żeby wiesz ten zabieg trwał pierwszy rozdział , albo dwa najwyżej , wydawałoby się wystarczająco . Ogólnie portrety psychologiczne w sumie typowe , co do roli Grace to od razu wpadł mi do głowy obraz z żabką , gdzie kiedy żaba wskoczy do garnka pełnego wrzątku -wyskoczy , a jeśli będzie w garnku kiedy woda będzie zimna i podda się ją powolnemu podgrzewaniu , to nie wyskoczy i kiedy woda zrobi się wrząca ... żaba się ugotuje. A to że obwinili " żabkę " za to że dała się im ugotować .. to już w sumie chyba nikogo nie dziwi :)

" Pęknięta Skorupa " bardziej przypadła mi do gustu, choć niczym mnie nie zaskoczyła, ani schizami reżysera, ani tym że chłopiec z metra się poddał.

To raczej forma takiej " baba-jagi" którą powinno się straszyć niedojrzałych rodziców którzy nie zauważają rozpaczliwego krzyku dziecka o uwagę .

W porównaniu do " Dogsville " lepiej mi się oglądało.

 

Najlepsze zostawiłam sobie na koniec . "Przeznaczenie " było super ! Jak nadeszły ostatnie minuty filmu - to zaniemówiłam.

Nie dość że zabawy z czasem , slalom fabułą to jeszcze efekt " wow " na koniec.

Tym filmem na prawdę trafiłeś w mój gust :oops::mrgreen: wszyyystko mi się tam podobało! ( oprócz tej spalonej twarzy - ale zamknęłam oczy ! )

Tak w ogóle , to nie uwierzysz , ale jak tylko zobaczyłam gościa w barze, to od razu powiedziałam że jest straszny bo wygląda jak baba przerobiona na faceta ;)

Ale wiesz myk w tym wszystkim polega na tym, że z opisu na filmwebie wynika że film będzie o terroryście, także nastawiłam sobie filtr " znajdź terrorystę " ... dlatego to rozwiązanie nie wepchnęło mi się do głowy. I ogólnie metafora z kogutem, na prawdę bardzo mi się ta produkcja podobała :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Mulholland Drive (2001)

reżyseria: David Lynch

 

MV5BNWM2MDZmMDgtYjViOS00YzBmLWE4YzctMDMyYTQ2YTc4MmVkXkEyXkFqcGdeQXVyNDk3NzU2MTQ@._V1_SY1000_CR0,0,666,1000_AL_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,5

 

Recenzja z filmweb:

Istnieją dwie szkoły oglądania Lyncha: albo na okrągło obracać dany film, wielokrotnie go sobie powtarzać i mozolnie składać w jednolitą układankę, nie mając nigdy pewności, czy dotarło się do sedna, albo przeżyć film raz, niewiele rozumiejąc, zanurzyć się w jego szaloną logikę, a wrażenia po nim zachować już na zawsze. Osobiście preferuję drugi sposób, choć zdaje sobie sprawę, że w wypadku "Mulholland Drive" oba znakomicie się sprawdzają.

 

Przyznam zresztą, że nie miałbym chyba dość siły, by wracać do niego w najbliższym czasie. "Mulholland Drive" zafascynowało mnie, ale i poraziło. Długo nie mogłem otrząsnąć się z atmosfery przygnębiającego, absolutnego smutku, który, jak mi się wydaje, przesyca ten film. Wrzask Betty/Diane, kończący obraz wydał mi się jedyną możliwą odpowiedzią na grozę, samotność, upokorzenie i okrucieństwo, odsłaniające się w tym świecie... Świecie nie tyle nawet snu, co jakiegoś rozgorączkowanego majaku czy przedśmiertnego rojenia.

 

By poradzić sobie jakoś z owym przeżyciem, zacząłem zastanawiać się nad tym, co w konstrukcji filmu najistotniejsze. Naczelną cechą "Mulholland Drive" jest dwoistość. Obraz dzieli się na dwie skontrowane wobec siebie części. Pierwsza trwa przez większość filmu, druga - przez ostatnie pół godziny. Inny jest ich stopień nierealności, ale trudno orzec, która jest bliższa obiektywnej rzeczywistości.

 

Przeciwstawne są także dwie główne bohaterki. Drobna, dziecięca Betty jest wcieleniem prowincjonalnej gąski, otwartej na świat, naiwnej, ciepłej i radosnej. Rita to uosobienie tajemnicy i zagrożenia. Bujna, gorąca, o latynoskiej urodzie jest reinkarnacją filmowej Gildy, granej przez Ritę Hayworth. Fizyczne podobieństwo Laury Harring do legendarnej gwiazdy jest skądinąd zdumiewające.

 

W toku filmu cechy obu bohaterek zaczynają się wymieniać. Wspaniała jest chemia, jaka się między nimi wytwarza, jak przepływają między nimi emocje i namiętności, udzielając się jednocześnie widzom... Może to opinia trochę na wyrost, ale Laura Harring jako Rita i Naomi Watts jako Betty stały się dla mnie jedną z najgorętszych par filmowych w dziejach kina!

 

W "Mulholland Drive" jeszcze jedna rzecz wydała mi się szczególnie istotna: temat Hollywood, film w filmie, czyli motyw u Lyncha raczej nowy. Obraz wypełniają dziwnie znajome wątki: amnezja, płatny morderca, trup w łóżku, oświadczyny na przyjęciu... Jakbyśmy oglądali gorączkowe wizje człowieka ogarniętego manią filmową. Taka postmodernistyczna gierka... Tylko że jest to "gierka" o wielkiej sile rażenia. Poczucie zagrożenia śmiercią marną i okrutną naciska na ten bezbrzeżnie smutny świat, wygina go w tę dziwną, kompozycję nie do rozszyfrowania.

 

"No hay banda! To wszystko jest z taśmy".

Bardzo polecam "Mulholland Drive", choć jest to film nie dla każdego. Tylko dla obłąkanych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Jacob's Ladder

Drabina Jakubowa (1990)

reżyseria: Adrian Lyne

 

MV5BMjMwMDMxNzIzMF5BMl5BanBnXkFtZTgwMDMxNzQxMTE@._V1_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,6

 

Recenzja z filmweb:

Afera z "Agentem Orange", odbiła się nie tylko na zdrowiu części weteranów z Wietnamu, ale i położyła cieniem na zaufaniu, jakim nadal duża część społeczeństwa amerykańskiego obdarzała swój rząd. Głośna sprawa stała się zaczątkiem dla wielu spekulacji i teorii spiskowych, w których szare eminencje m.in. z ramienia CIA, namiętnie poddawały "amerykańskich chłopców" walczących za ojczyznę działaniu różnych, z reguły nieznanych jeszcze medycynie, specyfików. Jedna z takich domniemanych akcji stała się podwaliną fabularną dla obrazu Adriana Lyne'a "Drabina Jakubowa".

 

Bohaterem tej historii jest Jacob Singer (Tim Robbins), który z wietnamskiego piekła w ramach bagażu przywiózł dręczące go co noc koszmary senne. Jakby niespokojne noce nie były wystarczające, wkrótce Jacob zaczyna mieć halucynacje, w których otaczający go ludzie przemieniają się w groteskowe, humanoidalne stwory. Paranoidalne lęki i urojenia nasilają się, okazuje się jednak, że pozostali członkowie oddziału, do którego przynależał Jacob również narzekają na podobne symptomy...

 

Znany głównie jako twórca prowokacyjnych "9 i pół tygodnia" i "Fatalnego zauroczenia" Lyne w 1990 roku nakręcił dreszczowiec, który pod względem kreowania nastroju niesamowitości do dzisiaj posiada niewiele sobie równych. Sceny wizji, jakich doznaje bohater, robią kolosalne wrażenie, łącząc w sobie jednocześnie śmiałą makabrę, jak i przeczucie "nienazwanego". W obliczu sugestywności wizji, z jaką przedstawione zostały narkotyczne majaki, na drugi plan schodzi tajemnica kryjąca się za stanem psychicznym umęczonego Jacoba. A ta, niestety, do nadmiernie zaskakujących nie należy. Twórcy nazbyt prędko odkrywają przed widzem większość kart, dają zbyt rozliczne wskazówki odnośnie rozwiązania zagadki, aby ta mogła autentycznie wywołać szok. Na szczęście, w tym szczególnym przypadku, klimat to 99% sukcesu. Nawet kiedy już jesteśmy pewni, że wiemy, co "gryzie" tego skromnego kierowcę autobusów, nie polepsza to naszego komfortu siedzenia w fotelu w trakcie seansu.

 

Po prawdzie, atmosfera "Drabiny", będąca mieszanką mistycyzmu i atawistycznego, czystego strachu, wznosi tą opowieść na "wyższy poziom", nadaje jej ciężar i całą niezbędną powagę. Zręczne zabiegi narracyjne powodują u nas zdezorientowanie, kolejne emanacje "złego" w tzw. realnym świecie działają jak uderzenie obuchem. Wietnamska trauma, tak chętnie wałkowana w amerykańskim kinie lat 80., tutaj staje się jedynie punktem wyjścia dla rasowego horroru, który łączy najlepsze tradycje gatunku w jedno: tutaj duchy naprawdę powodują ciarki, rozczłonkowane ciała - przerażenie, a ekranowe monstra nijak się mają do zwyczajowych lateksowych kukieł. I wnet już wiemy, że pewnych rzeczy wolelibyśmy, aby nam nigdy nie dodano do drinka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×