Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica neurasteniczna


mistiness

Rekomendowane odpowiedzi

Mam wszystkie obiawy nerwicy neurastenicznej.Nikt mi nic nie stwierdził ,sama też sobie nie wmawiam.Ale przyszedł moment,że zaczęłam się nad sobą zastanawiać.Zawsze to ja byłam tą,która podtrzymywała wszystkich na duchu,która radziła sobie z problemami jak nikt.Wiecznie pod górę,dzieci chore,szpitale ,operacje,"wyroki" a ja silna,twarda,trzeźwo myśląca.Chwile załamania chwilowe i jak szybki upadek tak szybkie zbieranie się.Teraz się nie udało.Straciłam ciążę.Na początku oczywiście słowa: "co nas nie zabije,to nas wzmocni",damy sobie radę,kto jak nie my!" ale później zaóważyłam,że nie,nie tym razem.Aż głupio mi pisać,że tak upadłam,tak się poddałam i odbić się nie umiem.Każde upadki trochę siadały na moje nerwy ale potrafiłam znaleźć dobre strony lub pocieszenia ,które pomoagały mi.Teraz tak nie jest.Nawet nie potrafię opisac tego co czuję.Nie chodzi tu tylko o depresję,choć wydaje mi się,że o nią się otarłam,może trochę i ją mam.Własnie,cięzko mi się określić.Moje dzieci są dla mnie całym moim światem,męża mam kochającego,dobrego.Życie nam się układa od kądy opuściliśmy kraj,nie mamy na co nażekać,może trochę choroby,teraz strata dziecka.Siedze w domu,nie pracuję mam czas dla siebie,chyba nawet za dużo.

Ale wystarczy ułamek sekundy i czasem banał,żeby wybuchnąć jak bomba.Moje dzieci na to patrzą,wychodzą mi oczy na wierzch,drę się,trzeęsę z wściekłości.Klnę :oops: nawet do własnych dzieci :cry::oops: W momencie złości zdaję sobie sprawę,że robię źle ale nie obchodzi mnie to,chcę się wyzyć i nic mnie wtedy nie obchodzi.Później przychodzą wyrzuty ale już za późno,dzieci patrzą na mnie przerażone,mąż kręci głową.Wstyd.Poza tym,mam problemy ze spaniem,wstaję nie wyspana,przemęczona,obolała,leniwa.Cały dzień chodzę jak śnięta ryba,wszystko co robię pobiera ode mnie mega energię,nawet zrobienie obiadu czy herbaty.Nie chce mi się gotować,jeść,jak już trzęsę się to wiem,że coś nie tak,chyba trzeba zjeść,może trochę wody? Wieczorem z radością wtulam się w poduchę,w końcu spać ale...nie potrafię.Jedna godzina,dwie...nie lepiej coś wezmę,tabletka.Kłębiące myśli w głowie uspakajają się,zasypiam.Ale koszmar goni koszmar a nawet gdy nie straszny,to dziwny ,głupi i męczący i znowu się budzę,męczę żeby zasnąć.A jak już się błogo uda...dzwoni budzik i już wstaję w złości,że w ogóle trzeba.Pierwsze godziny dnia a ja już krzyczę,bo coś mi nie pasuje.Drażni mnie to,co najbardziej kocham.

Gdzieś w głębi mnie jest ta dawna ja,ta dobra,szalona,wesoła,twarda,zawsze uśmiechnięta,zwariowana dziewczyna,czyła,troskliwa,kochająca,wyrozumiała i bardzo cierpliwa mama,seksowna,szalona,zwariowana :oops: czasem romantyczna,czasem odważna :oops: żona.Gdzieś w głębi jest ale nie potrafi się przebić.Często płaczę jak już przychodzi moment ,że tak bardzo nie znoszę siebie.Postanawiam poprawę,że dam radę.Ale nie mam silnej woli,nie mam chęci,energi,wiary.

Nie wiem czy to choroba?Może nie?Może jestem rozkapryszona?Może mi za dobrze?Mam wszystko,tyle miłości.Czasem myślę,że przydałoby mi się pożądne lanie.Ale czasem zaś,że nikt mnie nie rozumi,nikt mi nie chce pomóc,nikt się mną nie interesuje.Nikt nie widzi,że potrzebuję pomocy.No ale kto ma się domyślać.Na codzień jestm normalna,zwłaszcza do ludzi.Choć nie mamy znajomych za wiele,całymi dniami siedze w domu,nie mam hobby,nie mam zamiłowania,jestem nikim.Spełniałam się jako matka,w tym byłam dobra i do puki byłam dobra byłam szczęśliwa ale teraz nawet i tu zawiodłam.Już nie jestem dobrą matką,przez to czuję,że już do niczego się nie nadają.

Dokuczają mi straszne bóle gowy,co dzień ,wstaję z bólem i idę spać z bólem.Bóle brzucha,straszne,bygrzebałabym sobie wtedy jelita gdyby to pomogło.Raz mam apetyt raz myśleć o jedzeniu nie mogę.Ktoś do mnie mówi a ja w środku zdania dopiero zaczynam słuchać.Jestem ciągle zmęczona,choć nic nie robię.Chciałam ćwiczyć,dla zdrowia,dla siebie ale po 2 minutach daję sobie spokój. przez to nawet wizualnie jestem do niczego.Ostatnio boli mnie serce,nie miałam nigdy z tym problemu a teraz coraz częściej.Kłuje czasem nawet wtedy gdy się nie złoszczę.Czuję ból aż w lewej ręce w przedramieniu.T nie jest ból jakiś straszny,bardzo silny ale dokuczliwy,dziwny i przewlekły.Czasem budzę się w środku nocy i zaczynam wymiotować ,z niczego.

Nie byłam u lekarza.Nie wiem od czego zacząć,o czym rozmawiać.Nawet tu piszę tak chaotycznie.Z resztą mieszkam w UK a nie znam języka.Nie chcę męża ani osób trzecich na tłumacza,chyba nie potrafiłabym się otworzyć tak prosto w oczy.Choć mój mąż zna mój problem i wie co czuję,z resztą sam widzi,że się zmieniłam.Ale nie jest w stanie mi pomóc,nie słucham jego rad,nie daję sobie z tym rady.Gdzie mam szukac pomocy? Czy powinnam,może jak pisałam,przydałoby mi się pożądne lanie?

Czy są leki,które mmnie wyciszą wewnętrzne?Żebym przestała myśleć o tysiącach spraw jednocześnie?Żebym przestała się wkurzać o byle co na byle kogo byle kiedy?Od czego mam zacząć i jak to zrobić,skoro nic mi sie nie chce,skoro nie potrafię się wziąć za siebie mimo świadomości ,że niszczę siebie i sobie najbliższych.Są dla mnie najważniejsi a mimo to nawet dla nich nie potrafię się pozbierać.

 

ps.przepraszam za mój analfabetyzm :oops: to mój znak rozpoznawczy :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie obwiniaj się że Ciebie to dopadło naprawde mi się też kiedyś wydawało że jestem silna bo to zawsze ja wyciągałam pomocną rękę do moich przyjaciół jeśli mieli problemy właśnie natury psychicznej itd...aż w końcu mnie też dopadło . U mnie nerwica nasiliła się po tym jak mój synek po urodzeniu zachorował bo czymś go zarazili w szpitalu i niewiadomo było co z nim będzie i wtedy jakoś miałam siłę walczyć byc tam kazdego dnia i nocy caly czas z nim ale potem jak wszystko skonczylo sie dobrze toi po miesiacu od tego wydarzenia jakos peklam i wtedy moje objawy uderzyly ze zdwojona sila; Też się czułam zmęczona, nie miałam siły na nic na cokolwiek , wszystko mnie albo meczylo albo denerwowalo nawet nie moglam zrozumiec co sie ze mna dzieje i ten stan denerwowal mnie bardzo spania nie mialam co dodatkowo wszystko inne potegowalo. Takie totalne bledne kolo. W sumie to czekalam na wizyte u lekarza zeby dostac tabletki i rozpoczac leczenie bo sama wiedzialam ze tym razem nie dam rady sobie z tym poradzic a w miedzyczasie stosowalam takie leki uspokojajace bez recepty cos tam zawsze to dalo. Poza tym masz prawo czuc sie nieszczesliwa w koncu stracilas dziecko, ja nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazic co staloby sie ze mna gdyby moj synek umarl tam w szpitalu bo wiem na pewno ze zalamalabym sie totalnie... Wiem na pewno na podstawie wlasnego doswiadczenia ze musisz poszukac pomocy u kogos najlepiej u lekarza a poki co pojsc po tabletki bo one Ci na pewno pomoga tymczasowo a poza tym Twoj maz tez duzo moze Ci pomoc porozmawiajcie szczerze:) na pewno bedzie dobrze zobaczysz :):) wyjdziesz z tego ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MISTINESS

Każdy z nas robi w swoim życiu bilansy zysków i strat. Przynajmniej raz na 2 lata.Człowiek podsumowuje to co osiągnoł i stracił w życiu. Najprawdopodobniej taki moment przyszedł w twoim życiu i dlatego "pękłaś coś w tobie tąpneło" a oznacza to, że źle się rozliczyłaś z tym co cię spotkało w życiu. Z tym przykrym wydarzeniem jakim było utrata dziecka mimo, że nie narodzonego to napewno miałaś swoje oczekiwania względem niego. Czyż nie? Nie potrafiłaś mimo pięknego chrakteru obrócić to cierpienie w część twojego życia. Zaczełaś się bronić. Próbijesz wszystkim pokazać, że jesteś odważana i poradzisz sobie ze wszystkim ale czy to ma sens?? Moim zdaniem powinnaś udać się do specjalisty na psychoterapie i to jak najszybciej bo im szybciej się z tym pogodzisz i pozwolisz przykrym uczuciom wejść do twojej duszy i uczynisz je swoimi tym szybciej się wyleczysz.Ważny jest też czas. Tzn jak dawno się to stało. Im dłużej tym gorzej. pozdrawiam .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luciana,to nie do końca jest tak,że po tej stracie dziecka próbuję nadal być silna.Nie.A zwłaszcza nie przed ludźmi,bo znajomi zapomnieli juz dawno o tym.To jest tak,że jak ktoś tego nie przeżyje,traktuje to inaczej.Dla matki,która straciła dziecko,to strada dziecka,niezaleznie od tego ile dziecko miało,ile ważyło,czy miało już wszystko na miejscu...Dla innych to po prostu poronienie jakich wiele,które nie powinno mieć większego wpływu na życie,zwłaszcza,że już się ma dzieci a i jeszcze może i można...Ale nie będe tu tego roztrząsać,bo nie o to chodzi.Po stracie dlałam sobie czas na wszystko,na żałobę,na smutek,łzy.Nie ukrywałam ,że cierpię i nie ukrywam.Tu nie próbuję być twarda,bo nie jestem a sama siebie okłamywać nie będę.Zawsze byłam twarda,gdy moja starsza córka chorowała,ma astmę,alergię,epilepsję,operację na serduszko,migdały,mnustwo zapaleń płuc ,była uszkodzona przy porodzie skutkiem czego było porażenie splotu barkowego...masa różnych górek na które się wspinałam i je pokonywałam ale byłam silna i wierzyłam,że mi się uda.Nigdy nie robiłam nic na pokaz ani dla kogoś ani dla siebie.Nie udaję silnej,nie jestem nią i wtym już problem,przestałam sobie radzić.Jak pomyślę o życiu na zasadzie takiego bilansu,to choć wiele się nastresowałam,to nie mam jakiegoś okrutnego życie.Mam kochaną rodzinę,mąż mnie kocha i szanuje,nie mam większego skarba.Po prostu siadła mi psychika,z jednej stronie rozsądnie myślę o stracie a za chwile płaczę z rozpaczy.To jest świerze,bo straciłam dziecko w sierpniu.Zdaję sobie sprawę,że trzeba mi czasu na żałobę,że muszę to przeżyć.To nie jest problem,z którym się tu zwracam,bo wiem,że z tym sama muszę sobie poradzić.Chodzi o te nerwy,dla mnie tak chore,o to złe samopoczucie,o problemy ze snem,z utrzymaniem równowagi psychicznej.Może samo to,że nie potrafię dobrze powiedzieć co czuję jest problemem,żeby mnie ktoś zrozumiałł,no bo jak?

Kn24,z meżem rozmawiam,nikt tak nie słucha jak on.Z resztą z nikim nie rozmawiam aż tak jak z nim,gdy komuś coś napomykam,że jest coś nie tak,delikatnie dając do zrozumienia,że chyba mam problem,zaraz odwracają temat,zaraz słyszę "no daj spokój,ja tez mam problem ,tez mam nerwy,w pracy to a z dzieckiem tamto" i rozmowa obraca się tak,że to ja doradzam a sama zostaję ze swoim...

Mąż słucha,rozmawia,rozumi,radzi tyle,że tak w praktyce,nie wiele to pomaga,choć wiem,że gdyby nie on chyba bym już zwariowała.

 

[Dodane po edycji:]

 

Ciągle wybucham.W ułamku sekundy czuję jak przechodzi przeze mnie tornado,wpadam w szał.Chyba tylko piany z pyska brakuje...

Każda noc zaczyna się tabletką na nerwy,wtedy jakoś zasnę i dopuki sie nie obudzę pośpię ale jak się przebudzę to koniec,leżę i gapię się w sufit.A koszmary...skąd one się biorą?Skąd takie głupie sny?Czy już zawsze,żeby lepiej spać będe musiała brać tabletki?

Macie coś sprawdzone,co biorąc przez jakiś czas pomoże i będę mogła to odstawić zadowolona,że nerwy zmalały?że mogę zasnąć bez leku?Że nie wybuchnę za chwilę jak granat? Dziwnie się z tym wszystkim czuję...nienawidzę siebie za to...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×