Skocz do zawartości
Nerwica.com

mistiness

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mistiness

  1. mistiness

    nowa

    ewaryst7 tu jest wszystko "o mnie" poradź jak sobie dałaś z tym radę [Dodane po edycji:] nie dodałam linka nerwica-neurasteniczna-t18524.html
  2. Luciana,to nie do końca jest tak,że po tej stracie dziecka próbuję nadal być silna.Nie.A zwłaszcza nie przed ludźmi,bo znajomi zapomnieli juz dawno o tym.To jest tak,że jak ktoś tego nie przeżyje,traktuje to inaczej.Dla matki,która straciła dziecko,to strada dziecka,niezaleznie od tego ile dziecko miało,ile ważyło,czy miało już wszystko na miejscu...Dla innych to po prostu poronienie jakich wiele,które nie powinno mieć większego wpływu na życie,zwłaszcza,że już się ma dzieci a i jeszcze może i można...Ale nie będe tu tego roztrząsać,bo nie o to chodzi.Po stracie dlałam sobie czas na wszystko,na żałobę,na smutek,łzy.Nie ukrywałam ,że cierpię i nie ukrywam.Tu nie próbuję być twarda,bo nie jestem a sama siebie okłamywać nie będę.Zawsze byłam twarda,gdy moja starsza córka chorowała,ma astmę,alergię,epilepsję,operację na serduszko,migdały,mnustwo zapaleń płuc ,była uszkodzona przy porodzie skutkiem czego było porażenie splotu barkowego...masa różnych górek na które się wspinałam i je pokonywałam ale byłam silna i wierzyłam,że mi się uda.Nigdy nie robiłam nic na pokaz ani dla kogoś ani dla siebie.Nie udaję silnej,nie jestem nią i wtym już problem,przestałam sobie radzić.Jak pomyślę o życiu na zasadzie takiego bilansu,to choć wiele się nastresowałam,to nie mam jakiegoś okrutnego życie.Mam kochaną rodzinę,mąż mnie kocha i szanuje,nie mam większego skarba.Po prostu siadła mi psychika,z jednej stronie rozsądnie myślę o stracie a za chwile płaczę z rozpaczy.To jest świerze,bo straciłam dziecko w sierpniu.Zdaję sobie sprawę,że trzeba mi czasu na żałobę,że muszę to przeżyć.To nie jest problem,z którym się tu zwracam,bo wiem,że z tym sama muszę sobie poradzić.Chodzi o te nerwy,dla mnie tak chore,o to złe samopoczucie,o problemy ze snem,z utrzymaniem równowagi psychicznej.Może samo to,że nie potrafię dobrze powiedzieć co czuję jest problemem,żeby mnie ktoś zrozumiałł,no bo jak? Kn24,z meżem rozmawiam,nikt tak nie słucha jak on.Z resztą z nikim nie rozmawiam aż tak jak z nim,gdy komuś coś napomykam,że jest coś nie tak,delikatnie dając do zrozumienia,że chyba mam problem,zaraz odwracają temat,zaraz słyszę "no daj spokój,ja tez mam problem ,tez mam nerwy,w pracy to a z dzieckiem tamto" i rozmowa obraca się tak,że to ja doradzam a sama zostaję ze swoim... Mąż słucha,rozmawia,rozumi,radzi tyle,że tak w praktyce,nie wiele to pomaga,choć wiem,że gdyby nie on chyba bym już zwariowała. [Dodane po edycji:] Ciągle wybucham.W ułamku sekundy czuję jak przechodzi przeze mnie tornado,wpadam w szał.Chyba tylko piany z pyska brakuje... Każda noc zaczyna się tabletką na nerwy,wtedy jakoś zasnę i dopuki sie nie obudzę pośpię ale jak się przebudzę to koniec,leżę i gapię się w sufit.A koszmary...skąd one się biorą?Skąd takie głupie sny?Czy już zawsze,żeby lepiej spać będe musiała brać tabletki? Macie coś sprawdzone,co biorąc przez jakiś czas pomoże i będę mogła to odstawić zadowolona,że nerwy zmalały?że mogę zasnąć bez leku?Że nie wybuchnę za chwilę jak granat? Dziwnie się z tym wszystkim czuję...nienawidzę siebie za to...
  3. Mam wszystkie obiawy nerwicy neurastenicznej.Nikt mi nic nie stwierdził ,sama też sobie nie wmawiam.Ale przyszedł moment,że zaczęłam się nad sobą zastanawiać.Zawsze to ja byłam tą,która podtrzymywała wszystkich na duchu,która radziła sobie z problemami jak nikt.Wiecznie pod górę,dzieci chore,szpitale ,operacje,"wyroki" a ja silna,twarda,trzeźwo myśląca.Chwile załamania chwilowe i jak szybki upadek tak szybkie zbieranie się.Teraz się nie udało.Straciłam ciążę.Na początku oczywiście słowa: "co nas nie zabije,to nas wzmocni",damy sobie radę,kto jak nie my!" ale później zaóważyłam,że nie,nie tym razem.Aż głupio mi pisać,że tak upadłam,tak się poddałam i odbić się nie umiem.Każde upadki trochę siadały na moje nerwy ale potrafiłam znaleźć dobre strony lub pocieszenia ,które pomoagały mi.Teraz tak nie jest.Nawet nie potrafię opisac tego co czuję.Nie chodzi tu tylko o depresję,choć wydaje mi się,że o nią się otarłam,może trochę i ją mam.Własnie,cięzko mi się określić.Moje dzieci są dla mnie całym moim światem,męża mam kochającego,dobrego.Życie nam się układa od kądy opuściliśmy kraj,nie mamy na co nażekać,może trochę choroby,teraz strata dziecka.Siedze w domu,nie pracuję mam czas dla siebie,chyba nawet za dużo. Ale wystarczy ułamek sekundy i czasem banał,żeby wybuchnąć jak bomba.Moje dzieci na to patrzą,wychodzą mi oczy na wierzch,drę się,trzeęsę z wściekłości.Klnę nawet do własnych dzieci W momencie złości zdaję sobie sprawę,że robię źle ale nie obchodzi mnie to,chcę się wyzyć i nic mnie wtedy nie obchodzi.Później przychodzą wyrzuty ale już za późno,dzieci patrzą na mnie przerażone,mąż kręci głową.Wstyd.Poza tym,mam problemy ze spaniem,wstaję nie wyspana,przemęczona,obolała,leniwa.Cały dzień chodzę jak śnięta ryba,wszystko co robię pobiera ode mnie mega energię,nawet zrobienie obiadu czy herbaty.Nie chce mi się gotować,jeść,jak już trzęsę się to wiem,że coś nie tak,chyba trzeba zjeść,może trochę wody? Wieczorem z radością wtulam się w poduchę,w końcu spać ale...nie potrafię.Jedna godzina,dwie...nie lepiej coś wezmę,tabletka.Kłębiące myśli w głowie uspakajają się,zasypiam.Ale koszmar goni koszmar a nawet gdy nie straszny,to dziwny ,głupi i męczący i znowu się budzę,męczę żeby zasnąć.A jak już się błogo uda...dzwoni budzik i już wstaję w złości,że w ogóle trzeba.Pierwsze godziny dnia a ja już krzyczę,bo coś mi nie pasuje.Drażni mnie to,co najbardziej kocham. Gdzieś w głębi mnie jest ta dawna ja,ta dobra,szalona,wesoła,twarda,zawsze uśmiechnięta,zwariowana dziewczyna,czyła,troskliwa,kochająca,wyrozumiała i bardzo cierpliwa mama,seksowna,szalona,zwariowana czasem romantyczna,czasem odważna żona.Gdzieś w głębi jest ale nie potrafi się przebić.Często płaczę jak już przychodzi moment ,że tak bardzo nie znoszę siebie.Postanawiam poprawę,że dam radę.Ale nie mam silnej woli,nie mam chęci,energi,wiary. Nie wiem czy to choroba?Może nie?Może jestem rozkapryszona?Może mi za dobrze?Mam wszystko,tyle miłości.Czasem myślę,że przydałoby mi się pożądne lanie.Ale czasem zaś,że nikt mnie nie rozumi,nikt mi nie chce pomóc,nikt się mną nie interesuje.Nikt nie widzi,że potrzebuję pomocy.No ale kto ma się domyślać.Na codzień jestm normalna,zwłaszcza do ludzi.Choć nie mamy znajomych za wiele,całymi dniami siedze w domu,nie mam hobby,nie mam zamiłowania,jestem nikim.Spełniałam się jako matka,w tym byłam dobra i do puki byłam dobra byłam szczęśliwa ale teraz nawet i tu zawiodłam.Już nie jestem dobrą matką,przez to czuję,że już do niczego się nie nadają. Dokuczają mi straszne bóle gowy,co dzień ,wstaję z bólem i idę spać z bólem.Bóle brzucha,straszne,bygrzebałabym sobie wtedy jelita gdyby to pomogło.Raz mam apetyt raz myśleć o jedzeniu nie mogę.Ktoś do mnie mówi a ja w środku zdania dopiero zaczynam słuchać.Jestem ciągle zmęczona,choć nic nie robię.Chciałam ćwiczyć,dla zdrowia,dla siebie ale po 2 minutach daję sobie spokój. przez to nawet wizualnie jestem do niczego.Ostatnio boli mnie serce,nie miałam nigdy z tym problemu a teraz coraz częściej.Kłuje czasem nawet wtedy gdy się nie złoszczę.Czuję ból aż w lewej ręce w przedramieniu.T nie jest ból jakiś straszny,bardzo silny ale dokuczliwy,dziwny i przewlekły.Czasem budzę się w środku nocy i zaczynam wymiotować ,z niczego. Nie byłam u lekarza.Nie wiem od czego zacząć,o czym rozmawiać.Nawet tu piszę tak chaotycznie.Z resztą mieszkam w UK a nie znam języka.Nie chcę męża ani osób trzecich na tłumacza,chyba nie potrafiłabym się otworzyć tak prosto w oczy.Choć mój mąż zna mój problem i wie co czuję,z resztą sam widzi,że się zmieniłam.Ale nie jest w stanie mi pomóc,nie słucham jego rad,nie daję sobie z tym rady.Gdzie mam szukac pomocy? Czy powinnam,może jak pisałam,przydałoby mi się pożądne lanie? Czy są leki,które mmnie wyciszą wewnętrzne?Żebym przestała myśleć o tysiącach spraw jednocześnie?Żebym przestała się wkurzać o byle co na byle kogo byle kiedy?Od czego mam zacząć i jak to zrobić,skoro nic mi sie nie chce,skoro nie potrafię się wziąć za siebie mimo świadomości ,że niszczę siebie i sobie najbliższych.Są dla mnie najważniejsi a mimo to nawet dla nich nie potrafię się pozbierać. ps.przepraszam za mój analfabetyzm to mój znak rozpoznawczy
  4. mistiness

    nowa

    Witam.Jestem nowa.Mam nadzieję,że znajdę tu choć odrobinę pomocy,dobrej rady,życzliwości i wyrozumiałości. Jestem mamą 2 dzieci ,mam za sobą niedawną stratę ciąży,po której ciężko było mi się pozbierać."zdolności" do nerwicy miałam zawsze,jakieś chwilowe nagłe wybuchy wściekłości.Ale teraz to nie jest zabawne...Mam z tym problem i to nie mały,przy czym pomocy znikąd... Że ja przez to cierpię,to nie tragedia ale mam rodzinę,dzieciaczki,nie chcę być taka,jaką jestem...
×