Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy może mi ktoś podpowiedzieć jak wyjść z tego? (Cokolwiek to jest. Hmm, depresja?)


Szafirowa

Rekomendowane odpowiedzi

 

Moje życie to porażka. W sensie nie brakuje mi dachu nad głową. Jedzenia, pracy. 
Ale coś jest mocno nie tak. 
Zaczęło się od tego, że już od dziecka miałam zerową pewność siebie. Duży poziom lękliwości, nieśmiałości. Zawsze w swoim świecie, niechętna by odzywać się do kogokolwiek. Duża wrażliwość na odrzucenie, ośmieszenie.
Ja już nie wiem co jest nie tak.
Kiedyś walczyłam o diagnozę ale to chyba nie ma sensu. 
Grunt, że jest mi cholernie źle, i nie wiem dlaczego.
Jest mi tak źle, że mam myśli rezygnacyjne, samobójcze.
Nie mam odwagi by coś sobie zrobić. Nie zrobię sobie nic ale są to myśli na zasadzie, że najlepiej byłoby np zachorować/ umrzeć, żeby wreszcie to cholerne cierpienie się skończyło.
W klasie pierwszej liceum związałam się z chłopakiem, który w szkole nosił ksywkę "lamus". Sama przed sobą przyznałam się do tego, że zarówno od tego chłopaka jak i każdego kolejnego oczekiwałam DOCENIENIA. Wiązałam się ludźmi z marginesu, lub zaburzonymi, mój najgorszy partner był bardzo niestabilny emocjonalnie, miał chad, borderline i był alkoholikiem oraz recydywistą, również bardzo zniszczonym fizycznie. Wydawało mi się, że tylko na to zasługuję. A jednocześnie uzyskiwałam to co chciałam - "docenienie", od jego rodziny, za to, że wg nich "opiekowałam się nim". Poznałam go gdy miałam 22 lata, czyli 6 lat temu. Myślę, że zanim go poznałam to miałam jeszcze jakieś nadzieje na przyszłość, niesprecyzowane marzenia, nadzieje na wielką, prawdziwą miłość.
WZAJEMNĄ, romantyczną miłość.
Od dziecka to był mój najważniejszy życiowy cel - poznać kogoś, kto będzie mnie kochał a ja jego. To był absolutny priorytet. 
Ten chlopak, alkoholik, zafundował mi tak skrajne emocje i sytuacje, że "zapominałam" jak się nazywam. Ciągle szukanie go w szpitalach, pustostanach, sprawdzanie czy żyje, jego zapewnienia o miłości, po czym nagłe znikanie. Jego groźby samobójcze na moich oczach gdy prosiłam by przestal pić i poszedł na terapię (jeszcze wtedy wierzyłam w moc terapii i byłam bardzo za!).
Dużo by opowiadać, przeżyłam piekło. Traktowałam go bardzo poważnie. 
Nie jestem z nim od dwóch lat. Myślę, że w tym związku najadłam się takich emocji jak gdybym te 3 lata z nim była pod wpływem silnych narkotyków.


Obecnie biorę leki od kilku miesięcy. AuroDulox. Nie wiem czy to wina leków czy wyprania mózgu po związku ale nie czuję pozytywnych emocji.
Wszystko jest dla mnie jałowe, mdłe. 

Kiedyś nałogowo poszukiwałam kogoś do związku, to był główny cel. 
A teraz? Chciałabym z kimś być ale myślę.. po co? Ja nic nie czuję. O czym miałabym z nim rozmawiać? Nic mnie nie porusza. Na niczym nie zależy. 

Nie wiem czy mam depresję czy nie (nie czuję by lekarz, który przepisał mi aurodulox traktował mnie poważnie. Mówi, że nie widzi u mnie choroby psychicznej tylko osobowość lękliwa).
Ale on to stwierdził po krociutkim wywiadzie. Ale chyba mimo to się nie mylił - faktycznie uciekam od ludzi. Wstydzę się siebie, boję się ich, stronię od nich by mnie nie odrzucili, by się nie ośmieszyć. 


Obserwuję cykl miesiączkowy i najbardziej te stany depresyjne nasilają mi się przed okresem. Te stany depresyjne objawiają się cholerną drażliwością, nerwowością, dosłownie irytuje mnie wszystko, to że ktoś oddycha ;)) myślami samobójczymi, rezygnacją itd.
Tylko przed okresem dopadają mnie wyrzuty sumienia i zaczynają dopadać myśli o tym jak złym, podłym człowiekiem jestem. I mimo że o tym wiem, później dalej robię to samo. Nie umiem się zmienić. Nie musicie pocieszać mnie, że nie jestem złym człowiekiem, bo wiem o tym. Jestem egoistką, często z wygody nie chcę postawić się na czyimś miejscu i potrafiłam traktować ludzi przedmiotowo. Np. bez wyjaśnien zniknąć, zablokować kogoś, uciąć kontakt bez uprzedzenia. Wiem, że to jest złe ale dalej to robię (mimo że mój były to robił i wiem jak wtedy cierpiałam, płakałam).

Po prostu wydaje mi się, że jestem tak bardzo niczego niewarta, że nawet jak zniknę blokując kogoś to wyświadczam tej osobie przysługę, by nie musiala marnować na mnie czasu. 

Kolejny depresyjny objaw: niczym nie mogę się zainteresować, niczym takim o czym można porozmawiać. Nie mam wiedzy, żadnych umiejętności. Wstydzę się tego i przez to też unikam ludzi, bo nie mam nic do powiedzenia.
Chciałabym się czymś interesować, umieć patrzec dalej niż na czubek własnego nosa, interesować się otaczającym światem, dostrzegać piękno przyrody. 
Dziś czuję się bardzo źle.
Zazwyczaj było tak, że nawet gdy ktoś pomógł mi jakąś radą, robiło mi się lepiej na chwilę. Wtedy potrafiłam wyrzucić tę osobę ze swojego życia, bez skrupułów, mimo jej próby pomocy mi. myśląc, że teraz jest już dobrze i tak już będzie na stałe.

Czuję się martwa.


Nie powiem, są dni, że coś mi się "spodoba", np lubię wydawać pieniądze na ubrania. Ale nie mogę przewalić wszystkich pieniędzy na to. Jedzenie i spanie daje mi spokój. 
Kiedyś był to również seks. (Czyli takie prymitywne rzeczy). Teraz przez branie leków nie mam do tego pociągu. Ale to nawet lepiej. Zaczęło mnie obrzydzać z jakimi osobami sypialam. To obrzydliwe.


Kiedyś miałam więcej zasad moralnych, bardziej siebie szanowałam. Byłam troszkę weselsza, bo wierzylam, że coś mnie czeka. 
Gdy byłam dzieckiem czy nastolatka często wygłupialysmy się z koleżankami. Mogłam bez przerwy robić sobie zarty, pajacować, bo pozwalał mi na to wiek. Z czasem koleżanki spoważniały, zajmowały się np studiami a ja pozostałam dziecinna.
Nie miałam już koleżanek więc szukałam miłości wśród marginesu. 

Ja już nie mam siły chodzić do lekarzy. Naprawdę.
Jak kiedyś wierzyłam w moc leków czy psychoterapii tak teraz mam ochotę się poddać. Nie mam już siły zapisywać się na terapię, grzebać w dzieciństwie, czuję, że wszystkie wydane pieniądze na terapię, że te sesje terapeutyczne nic mi nie dały.

Poza tym frustrowało mnie gdy każda z terapeutek doradzała, żebym skupiła się na sobie a nie na wchodzeniu w związek. Cholernie mnie to denerwowało, bo potrzebuję mieć osobę, która mnie "popchnie" ku lepszemu. Bo tylko osoba, która by mnie kochała z wzajemnością mogłaby mi pomóc wyciągnąć mnie z tego bagna. Bo miałabym dla kogo żyć. 


Nie wiem co jeszcze dodać. Zrozpaczona się czuję.
Błagam o pomoc. 
Nie umiem poradzić sobie sama.

Nie wiem jaką osobą chcę być. Ale wiem, że nie chcę być taka jaka jestem i czuć tego co czuję. Nie chcę już żyć w tym koszmarze. 

Zapisałabym się na terapię ale nie mam ochoty. 
Uciekłam od każdej z terapeutek a było ich kilka.
Uciekałam od leków, lekarzy.
Teraz też chciałam odstawić sobie lek ale skutki odstawienne mnie zmiotły i muszę go brać. Nie wiem czego chcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, katrin123 napisał(a):

Cała zabawa polega na tym żeby radzic sobie mimo wszystko 

Co my niewymyslimy życie robi sobie wszystko po swojemu 

 

Nie robi:) 

 

13 godzin temu, Szafirowa napisał(a):

 

Moje życie to porażka. W sensie nie brakuje mi dachu nad głową. Jedzenia, pracy. 
Ale coś jest mocno nie tak. 
Zaczęło się od tego, że już od dziecka miałam zerową pewność siebie. Duży poziom lękliwości, nieśmiałości. Zawsze w swoim świecie, niechętna by odzywać się do kogokolwiek. Duża wrażliwość na odrzucenie, ośmieszenie.
Ja już nie wiem co jest nie tak.
Kiedyś walczyłam o diagnozę ale to chyba nie ma sensu. 
Grunt, że jest mi cholernie źle, i nie wiem dlaczego.
Jest mi tak źle, że mam myśli rezygnacyjne, samobójcze.
Nie mam odwagi by coś sobie zrobić. Nie zrobię sobie nic ale są to myśli na zasadzie, że najlepiej byłoby np zachorować/ umrzeć, żeby wreszcie to cholerne cierpienie się skończyło.
W klasie pierwszej liceum związałam się z chłopakiem, który w szkole nosił ksywkę "lamus". Sama przed sobą przyznałam się do tego, że zarówno od tego chłopaka jak i każdego kolejnego oczekiwałam DOCENIENIA. Wiązałam się ludźmi z marginesu, lub zaburzonymi, mój najgorszy partner był bardzo niestabilny emocjonalnie, miał chad, borderline i był alkoholikiem oraz recydywistą, również bardzo zniszczonym fizycznie. Wydawało mi się, że tylko na to zasługuję. A jednocześnie uzyskiwałam to co chciałam - "docenienie", od jego rodziny, za to, że wg nich "opiekowałam się nim". Poznałam go gdy miałam 22 lata, czyli 6 lat temu. Myślę, że zanim go poznałam to miałam jeszcze jakieś nadzieje na przyszłość, niesprecyzowane marzenia, nadzieje na wielką, prawdziwą miłość.
WZAJEMNĄ, romantyczną miłość.
Od dziecka to był mój najważniejszy życiowy cel - poznać kogoś, kto będzie mnie kochał a ja jego. To był absolutny priorytet. 
Ten chlopak, alkoholik, zafundował mi tak skrajne emocje i sytuacje, że "zapominałam" jak się nazywam. Ciągle szukanie go w szpitalach, pustostanach, sprawdzanie czy żyje, jego zapewnienia o miłości, po czym nagłe znikanie. Jego groźby samobójcze na moich oczach gdy prosiłam by przestal pić i poszedł na terapię (jeszcze wtedy wierzyłam w moc terapii i byłam bardzo za!).
Dużo by opowiadać, przeżyłam piekło. Traktowałam go bardzo poważnie. 
Nie jestem z nim od dwóch lat. Myślę, że w tym związku najadłam się takich emocji jak gdybym te 3 lata z nim była pod wpływem silnych narkotyków.


Obecnie biorę leki od kilku miesięcy. AuroDulox. Nie wiem czy to wina leków czy wyprania mózgu po związku ale nie czuję pozytywnych emocji.
Wszystko jest dla mnie jałowe, mdłe. 

Kiedyś nałogowo poszukiwałam kogoś do związku, to był główny cel. 
A teraz? Chciałabym z kimś być ale myślę.. po co? Ja nic nie czuję. O czym miałabym z nim rozmawiać? Nic mnie nie porusza. Na niczym nie zależy. 

Nie wiem czy mam depresję czy nie (nie czuję by lekarz, który przepisał mi aurodulox traktował mnie poważnie. Mówi, że nie widzi u mnie choroby psychicznej tylko osobowość lękliwa).
Ale on to stwierdził po krociutkim wywiadzie. Ale chyba mimo to się nie mylił - faktycznie uciekam od ludzi. Wstydzę się siebie, boję się ich, stronię od nich by mnie nie odrzucili, by się nie ośmieszyć. 


Obserwuję cykl miesiączkowy i najbardziej te stany depresyjne nasilają mi się przed okresem. Te stany depresyjne objawiają się cholerną drażliwością, nerwowością, dosłownie irytuje mnie wszystko, to że ktoś oddycha ;)) myślami samobójczymi, rezygnacją itd.
Tylko przed okresem dopadają mnie wyrzuty sumienia i zaczynają dopadać myśli o tym jak złym, podłym człowiekiem jestem. I mimo że o tym wiem, później dalej robię to samo. Nie umiem się zmienić. Nie musicie pocieszać mnie, że nie jestem złym człowiekiem, bo wiem o tym. Jestem egoistką, często z wygody nie chcę postawić się na czyimś miejscu i potrafiłam traktować ludzi przedmiotowo. Np. bez wyjaśnien zniknąć, zablokować kogoś, uciąć kontakt bez uprzedzenia. Wiem, że to jest złe ale dalej to robię (mimo że mój były to robił i wiem jak wtedy cierpiałam, płakałam).

Po prostu wydaje mi się, że jestem tak bardzo niczego niewarta, że nawet jak zniknę blokując kogoś to wyświadczam tej osobie przysługę, by nie musiala marnować na mnie czasu. 

Kolejny depresyjny objaw: niczym nie mogę się zainteresować, niczym takim o czym można porozmawiać. Nie mam wiedzy, żadnych umiejętności. Wstydzę się tego i przez to też unikam ludzi, bo nie mam nic do powiedzenia.
Chciałabym się czymś interesować, umieć patrzec dalej niż na czubek własnego nosa, interesować się otaczającym światem, dostrzegać piękno przyrody. 
Dziś czuję się bardzo źle.
Zazwyczaj było tak, że nawet gdy ktoś pomógł mi jakąś radą, robiło mi się lepiej na chwilę. Wtedy potrafiłam wyrzucić tę osobę ze swojego życia, bez skrupułów, mimo jej próby pomocy mi. myśląc, że teraz jest już dobrze i tak już będzie na stałe.

Czuję się martwa.


Nie powiem, są dni, że coś mi się "spodoba", np lubię wydawać pieniądze na ubrania. Ale nie mogę przewalić wszystkich pieniędzy na to. Jedzenie i spanie daje mi spokój. 
Kiedyś był to również seks. (Czyli takie prymitywne rzeczy). Teraz przez branie leków nie mam do tego pociągu. Ale to nawet lepiej. Zaczęło mnie obrzydzać z jakimi osobami sypialam. To obrzydliwe.


Kiedyś miałam więcej zasad moralnych, bardziej siebie szanowałam. Byłam troszkę weselsza, bo wierzylam, że coś mnie czeka. 
Gdy byłam dzieckiem czy nastolatka często wygłupialysmy się z koleżankami. Mogłam bez przerwy robić sobie zarty, pajacować, bo pozwalał mi na to wiek. Z czasem koleżanki spoważniały, zajmowały się np studiami a ja pozostałam dziecinna.
Nie miałam już koleżanek więc szukałam miłości wśród marginesu. 

Ja już nie mam siły chodzić do lekarzy. Naprawdę.
Jak kiedyś wierzyłam w moc leków czy psychoterapii tak teraz mam ochotę się poddać. Nie mam już siły zapisywać się na terapię, grzebać w dzieciństwie, czuję, że wszystkie wydane pieniądze na terapię, że te sesje terapeutyczne nic mi nie dały.

Poza tym frustrowało mnie gdy każda z terapeutek doradzała, żebym skupiła się na sobie a nie na wchodzeniu w związek. Cholernie mnie to denerwowało, bo potrzebuję mieć osobę, która mnie "popchnie" ku lepszemu. Bo tylko osoba, która by mnie kochała z wzajemnością mogłaby mi pomóc wyciągnąć mnie z tego bagna. Bo miałabym dla kogo żyć. 


Nie wiem co jeszcze dodać. Zrozpaczona się czuję.
Błagam o pomoc. 
Nie umiem poradzić sobie sama.

Nie wiem jaką osobą chcę być. Ale wiem, że nie chcę być taka jaka jestem i czuć tego co czuję. Nie chcę już żyć w tym koszmarze. 

Zapisałabym się na terapię ale nie mam ochoty. 
Uciekłam od każdej z terapeutek a było ich kilka.
Uciekałam od leków, lekarzy.
Teraz też chciałam odstawić sobie lek ale skutki odstawienne mnie zmiotły i muszę go brać. Nie wiem czego chcę.

A jak się czujesz w dni owulacji? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×