Skocz do zawartości
Nerwica.com

Powołanie...?


maniek102

Rekomendowane odpowiedzi

depresyjny86, tak właśnie myślałam. Słuchaj, ludzie mają prawo wierzyć w co się im podoba i jeśli ktoś twierdzi, że to mu pomaga, to nic nikomu do tego. W większości są na tym forum dorośli, a dorośli ludzie mają to do siebie, że jak nie chcą, żeby im kit wcisnąć to sobie nie dadzą. Jak ktoś chce wierzyć albo nie, to niech postępuje zgodnie z własnym przekonaniem.

Ty tutaj będziesz pisał, "pomagał", wściekał się i obrażał innych, bo to co piszą Ci się nie podoba. A inna osoba może iść do innego wątku i się wściekać, że inni piszą coś szkodliwego wedle niej. Od wypleniania szkodliwych postów jest tu moderacja, nie Ty. Nie mówiąc już o tym, że sposób w jaki się wyrażasz nie działa na niekorzyść osób tu piszących, tylko na Twoją, więc swojego celu raczej nie osiągniesz postępując w ten sposób.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kamil20031998 - gdzie tu widzisz hejt ? Nie śmieję się z Was tylko z Waszej wiary w cuda i nie wiadomo co jeszcze.Jest różnica.Poza tym to co piszecie jest po prostu dla mnie nie do przyjęcia - natręctw nie leczy się chodzeniem do księży,czytaniem Pisma itp,wiarą w to,że Bóg uzdrowi i "chce naszego szczęścia".Powiem więcej: sam miałem nerwicę natręctw,męczyłem się bardzo,może nawet bardziej niż Wy ponieważ miałem o wiele groźniejsze myśli...I jednego jestem pewien : dopóki człowiek nie zacznie tego normalnie leczyć,poprzez samą terapię chociaż,lub leki - to jedno natręctwo prędzej czy później się uspokoi,ale za jakiś czas wraca,albo pojawia się kolejne,i tutaj żadne Boskie cuda nie pomogą. Poza tym piszesz,albo coś takiego mi mignęło przed oczyma,że jest lepiej: no jak jest lepiej,skoro ciągle o tym wszystkim myślisz?...Przyznaj czy próbowałeś to jakoś leczyć,planujesz leczenie ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresyjny86, tak właśnie myślałam. Słuchaj, ludzie mają prawo wierzyć w co się im podoba i jeśli ktoś twierdzi, że to mu pomaga, to nic nikomu do tego. W większości są na tym forum dorośli, a dorośli ludzie mają to do siebie, że jak nie chcą, żeby im kit wcisnąć to sobie nie dadzą. Jak ktoś chce wierzyć albo nie, to niech postępuje zgodnie z własnym przekonaniem.

"twierdzi,że to mu pomaga" serio słyszałaś kiedyś o leczeniu nerwicy,chorób wiarą?Ja nie. To co wypisują jest szkodliwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi wiara dała ogromną ulgę w nerwicy lękowej z depresją. To, że to nie dla ciebie to ok, ale nie krytykuj tego tylko dlatego, że ty z tego nic dla siebie nie wyniesiesz. Może innym akurat pomaga. Ludzie są różni, zaakceptujmy tę różnorodność.

 

Poza tym to trochę instrumentalne traktowanie wiary, "terapeutyczny efekt" wiary nie jest obowiązkowy, jest tylko ewentualnym "efektem ubocznym" - choć bardzo pożądanym efektem ubocznym rzecz jasna :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresyjny86, to że dla Ciebie coś jest bzdurą, to nie znaczy, że coś jest nią rzeczywiście.

Terapeutyczne funkcje wiary czy praktyk religijnych są dobrze znane, odsyłam np. do "Podstawowe zagadnienia psychologii religii" pod red. S. Głaza, bo to nie ten temat, poza tym mi się nie chce.

Wiara jest czynnikiem, który w dużym stopniu może nadawać sens życiu, a wg. psychologów humanistycznych, jak K. Dąbrowski czy V. Frankl, potrzeba sensu życia jest jedną z najważniejszych potrzeb, a brak jej realizacji powoduje różne nerwice. Natomiast leczenie się wiarą brzmi dla mnie nieco dwuznacznie, ponieważ z wiary nie można uczynić wartości instrumentalnej, która będzie służyła tylko do leczenia, wiary nie można też mieć na zawołanie. Relacji z Bogiem, a tym jest wiara, nie da się sprowadzić do jakiejś podrzędnej funkcji i zażywać jak syropu. Z punktu widzenia rozwoju człowieka kryzysy mogą pełnić ważną funkcję, prowadzić do czegoś nowego, a nigdzie nie jest powiedziane, że wszyscy będziemy piękni, zdrowi i bogaci. A uzdrowień mocą Jezusa było tyle i ciągle się dzieją, że nie lekceważyłabym i tej możliwości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Natomiast leczenie się wiarą brzmi dla mnie nieco dwuznacznie, ponieważ z wiary nie można uczynić wartości instrumentalnej, która będzie służyła tylko do leczenia, wiary nie można też mieć na zawołanie. Relacji z Bogiem, a tym jest wiara, nie da się sprowadzić do jakiejś podrzędnej funkcji i zażywać jak syropu.

 

Ops, Bóg jednak prosił, żeby przekazać, że uzdrawia. :D:D

 

"On odpuszcza wszystkie twoje winy,

On leczy wszystkie twe niemoce,

On życie twoje wybawia od zguby,

On wieńczy cię łaską i zmiłowaniem" ps 103

 

:bezradny:

 

;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresyjny86, tak właśnie myślałam. Słuchaj, ludzie mają prawo wierzyć w co się im podoba i jeśli ktoś twierdzi, że to mu pomaga, to nic nikomu do tego. W większości są na tym forum dorośli, a dorośli ludzie mają to do siebie, że jak nie chcą, żeby im kit wcisnąć to sobie nie dadzą. Jak ktoś chce wierzyć albo nie, to niech postępuje zgodnie z własnym przekonaniem.

"twierdzi,że to mu pomaga" serio słyszałaś kiedyś o leczeniu nerwicy,chorób wiarą?Ja nie. To co wypisują jest szkodliwe.

Czyli "twierdzi że mu to pomaga" to wg Ciebie to samo co "leczenie nerwicy, chorób wiarą"? :D

Jeśli powiem, że aktywność fizyczna pomaga mi przy nerwicy, to z automatu oznacza, że leczę swoją nerwicę sportem, jestem przeciwna lekom, psychoterapii itp. i z nich nie korzystam, uważam że są nieskuteczne, niepotrzebne, szkodliwe i odradzam? I pisząc o swoich doświadczeniach automatycznie zachęcam innych do sportu, jednocześnie mówiąc, że to jedyny właściwy sposób na wyleczenie nerwicy?

 

Nie widzę nigdzie w ich wypowiedziach zdania o leczeniu nerwicy wiarą ani tym bardziej o leczeniu jej samą wiarą. Osobiście nie zgadzam się z poglądem, żeby wiarą można było nerwicę wyleczyć, ale że może ona ludziom pomagać jako pewien "dodatek" do leczenia już tak.

 

Poza tym niby śmiejesz się z tej rzekomej wiary w to, że wiara to remedium na nerwicę, ale pierwsze o czym tu pisałeś to ciąża piszącej tu userki. Jedno nijak ma się do drugiego, więc usprawiedliwianie takich niesmacznych tekstów chęcią pomocy i ratowania innych przed rzekomo zaistniałą tu manipulacją i wciskaniem kitu jest słabe i jest po prostu wykrętem służącym do usprawiedliwienia chamstwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, to mój pierwszy post tutaj. niemalże od dziecka zmagam się z nerwica natręctw, ale dopiero dzięki mojej Narzeczonej (teraz Żonie) uświadomiłem to sobie.

Do rzeczy - chcę żeby ten post był, krótki i konkretny

 

Nerwica doszła do mocnego stadium gdy zacząłem się zastanawiać nad ślubem, nagle wpadła mi myśl "jeśli jeszcze się nie zdecydowałem, to może małżeństwo nie jest drogą dla mnie, może powinienem być księdzem". POWINIENEM to słowo klucz, nie było żadnego "chcę". Jestem wierzący i staram się być blisko Pana Boga, jednakże nigdy nie chciałem być księdzem. Odkąd pamiętam chciałem mieć Żonę i dzieci, gdy poznałem moją dziewczynę (teraz już Żonę) chciałem tego jeszcze bardziej. Po długim rozmyślaniu, słuchaniu kazań o rozeznawaniu powołania itd. podjąłem decyzję o ślubie i się oświadczyłem. Podejmując decyzję czułem, że to droga dla mnie.

 

Od zaręczyn do ślubu minęło ok. 1,5 roku i ten czas był dla mnie mega ciężki. Nerwica nie dawała za wygraną i nawet w dniu ślubu, na początku Mszy Ślubnej bałem się, że usłyszę z Nieba Głos Boży mówiący: "masz być księdzem" - nie musicie mi tłumaczyć jaki to absurd, teraz to wiem, ale wtedy bardzo się bałem i przez to nie dopuszczałem Pana Boga do siebie. Bałem się, że Pan Bóg nie pozwoli mi na małżeństwo i że karze mi być księdzem.

 

Chcę powiedzieć tylko tyle: przez nerwicę najadłem się mega dużo strachu i nie mogłem w pełni cieszyć się najpiękniejszym dniem w moim życiu, ani przygotowaniami do tego dnia. Zmarnowałem wiele pięknych chwil zadręczając się

i zamartwiając, teraz bardzo tego żałuję.

 

Na koniec powiem jeszcze swoje zdanie na pewien temat (to tylko moje zdanie, nie musisz się z nim zgadzać i się nim kierować):

 

1. Nie ma możliwości żeby Pan Bóg przestał kogoś kochać nawet jeśli ktoś odrzuciłby jakąś propozycję Bożą (powołanie lub drogę życiową)

2. Pan Bóg nie powołuje strachem tylko miłością i ja czuję niesamowitą miłość do mojej Żony i codziennie dziękuje Panu Bogu za zaszczyt bycia mężem tak fantastycznej osoby

3. Jak mawia ks. Pawlukiewicz "jeśli kochasz to nie możesz się pomylić w powołaniu" - jeśli chcesz wziąć z kimś ślub z prawdziwej miłości i chcesz dobra dla tej osoby to moim zdaniem to jest powołanie, jeśli chcesz wziąć ślub żeby się pokazać lub żeby zrobić komuś na złość to możesz pobłądzić (polecam przesłuchać konferencję ks. Pawlukiewicza - "Quo vadis? ...czyli o życiowym powołaniu z ks. Piotrem Pawlukiewiczem")

 

P.S niestety post wcale nie jest krótki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak miło Was poczytać :105::105:

W mojej ocenie prawdopodobnie to najlepszy wątek na temat nerwicy związanej z powołaniem w internecie. 8);)

 

kamil20031998, super że Ci się udało bez leków i wypadnięcia z normalnych kolein życia. Choć po dobrych chwilach mogą przyjść gorsze i na odwrót - zawsze lepiej myśleć o tym drugim, że będzie znowu lepiej - Bóg zsyła pokusy, a potem pociechę.

 

"Panie niech się dzieje Twoja Wola ufam Ci" - zazdroszczę tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, co do nerwicy i powołania to polecam jeszcze przeczytać tekst "Jak nie zostałam karmelitanką?" https://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2247,jak-nie-zostalam-karmelitanka.html

może wielu osobom pomóc :-)

 

Jakbym czytała o sobie jakiś czas temu! Super że Ci się poukładało i że dałeś sobie radę z nerwica :) obecnie również jestem szczęśliwa żoną i za ok 4 tygodnie urodze synka <3 Bóg kocha nas pomimo tego jak czasem mu mało ufamy! A on po prostu oczekuje od nas jakiejś decyzji i wcale ona nie musi być zagmatwana :) również dzięki temu artykulowi doszłam do pewnych wniosków w moim życiu i zawsze wracałam do niego w chwilach słabości. Nie wiem czy jest na prawdziwych wydarzeniach pisany czy nie ale wierzę że to nie przypadek że tyle osób na niego trafia i znajduje odpowiedź. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak miło Was poczytać :105::105:

W mojej ocenie prawdopodobnie to najlepszy wątek na temat nerwicy związanej z powołaniem w internecie. 8);)

 

Tak masz rację! Myślę że ten wątek wielu osobom pomógł i że żyją już w blogim spokoju :) cieszę się że na niego trafiłam w gorszym czasie i aż ciężko mi uwierzyć że praktycznie to już 3 rok leci i 1 rok bez nerwicy :D ciekawa jestem jak tam u innych watkowiczow się dzieje!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Paweł2000 napisał:

Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. 

Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). 

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu  "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie  wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium. 

Cześć 🙂 myślę że nie znalazłam się tu przypadkiem bo na tym temacie byłam ostatni raz w 2018 roku (jako Kasiula93) i musiałam aż założyć nowe konto bo wogole hasła nie pamiętałam! I tak leżę sobie z moim drugim już synkiem i przypomniałam sobie o tym temacie i postanowiłam zobaczyć co ja tu za głupoty pisałam 🙂

Z doświadczenia już wiem że słowo pisane wcale nie uspokaja dopóki Ty w głowie sobie tego nie ustawisz. Z perspektywy czasu bycia juz żona i mamą (nawet nie wiesz ile razy przy dzieciach myślałam o tym gdzie mi ten zakon jednak przeszkadzał - żartobliwie oczywiście :)) wiem że Pan Bóg tak nie działa że masz natrętne myśli i wg no jak nie pójdziesz do zakonu to spłynie na Ciebie tylko nieszczescie. Ja zawsze wierzyłam w przekonanie ze moim powołaniem jest bycie Żoną i Matką i dzisiaj wiem że właśnie tak miało być a nerwica od czasu ślubu poszła w totalne zapomnienie ale okazało się że przyszły inne lęki ale już bez takich objawów mocnych. Idź koniecznie do psychologa i szczerze jakby Cie jakis ksiądz usłyszał to również kazałby Ci iść do psychologa. Na księdza idą osoby które po pierwsze dadzą sobie radę i są tego 1000% pewne. Mam dużo kolegów którzy poszli do seminarium bo poczuli powołanie a nie dotrwali nawet 3 roku 🙂 a ja dzisiaj już 4 lata po nerwicy wręcz stwierdzam że zmarnowalam najlepszy czas na roztrząsanie tego tematu dzień w dzień i wiesz co? Jak wyszłam za Mąż uwaga - nic się nie stało. Powtorze NIC SIĘ NIE STAŁO. Nadal jestem blisko Pana Boga, nielezymy do Domowego Kościoła, Mamy dwójkę wspaniałych synów i może nie idealne życie, własne problemy ale czujemy ze Bóg nam blogoslawi i jesteśmy tu gdzie mielismy być 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję. Podniosło mnie na duchu jak przeczytałem wasze wpisy, zwłaszcza @TamtaKasiula93

Ale te myśli o seminarium są natrętne i niechciane, a ja naprawdę nie chce iść do tego seminarium. Myślicie, że psycholog naprawdę pomoże i tych paraliżujących myśli już nie będzie? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że warto poszukać pomocy psychologa, bo wygląda że te natrętne myśli nie pójdą od tak :( Nerwica potrzebuje terapii, bo chodzi o zmiane myslenia inaczej sama nie minie.

Na pocieszenie powiem ci że z seminarium wypada dużo chłopaków. Samo przygotowanie trwa kilka lat i rezygnują mimo że byli pewni że chcieli. U mnie w prafaii jest postulat i jednego roku było kilkunastu młodych - po roku zostało max trzech!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Paweł2000 napisał:

Dziękuję. Podniosło mnie na duchu jak przeczytałem wasze wpisy, zwłaszcza @TamtaKasiula93

Ale te myśli o seminarium są natrętne i niechciane, a ja naprawdę nie chce iść do tego seminarium. Myślicie, że psycholog naprawdę pomoże i tych paraliżujących myśli już nie będzie? 

No są natrętne i w tym problem... Zwłaszcza jak dochodzą myśli samobójcze czy objawy somatyczne to nie ma co czekać...i nie - myśli ot tak nie miną. Ty musisz jakoś się z nimi pogodzić, że są, że teraz taki masz czas ale ze to tylko myśli. I psycholog w tym pomóże. Mi minely po kilku latach a może z pomocą psychologa minelyby szybciej 🙂 ale ważne żeby był rzeczywiście dobry a nie jakiś pierwszy lepszy 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 21.02.2021 o 18:55, Paweł2000 napisał:

Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem".

 

Przez takie gadanie niejedna osoba już miała natręctwa. Takie zdarzenie nijak się ma do Twojego powołania. To Ty je rozpoznajesz, a nie osoby z zewnątrz, które kierują się swoim widzi mi się, pozorami, skojarzeniami i schematami. Nigdy nie słyszałam, że w rozpoznawaniu swojego powołania należy się kierować uwagami księdza, babci, sąsiadki, cioci. Należy rozpoznawać własne chęci, pragnienia, talenty i możliwości.Tak jak pisałam wcześniej, powołanie jest jak wybór  kierunku studiów czy wybór zawodu, jeśli przypadkowa osoba Ci powie "idź na fizykę" lub "zapisz się na balet", a Ty nie masz na to chęci, to chyba nie jest specjalnie cenne i wiążące dla Ciebie, co ona powiedziała? I jeśli nie masz zdolności ani zainteresowań matematycznych, to nie pójdziesz studiować matematyki dlatego, że np. miałeś sen, w którym zmarła prababcia tak Ci kazała. Do kwestii zostania księdzem należy podchodzić tak jak do każdego innego wyboru, czyli żeby nim zostać muszą się pojawić takie chęci, pragnienia, poczucie sensu z tym związane, poczucie, że byłoby się na właściwym miejscu, że ma się do tego jakieś predyspozycje. Tylko że w tym wypadku wokół słowa "powołanie" narosły jakieś mity, które wprowadzają poczucie determinizmu, jakby to powołanie bardziej niż inne odbywało się na zewnątrz człowieka, w jakiś magiczny sposób, a człowiek dostawał tylko wyrok i nakaz egzekucji. Gdyby ludzie tak samo traktowali powołanie do małżeństwa, to ktoś by mógł mieć np. pomysł, że jakaś dziewczyna powinna zostać jego żoną, bo akurat siedziała przed nim w kościele, kiedy było czytanie o małżeństwie. Absurdalne.

To co przeżywasz nie ma nic wspólnego z powołaniem, wpadłeś w magiczne, deterministyczne myślenie, które wywołuje u Ciebie ciężką nerwicę.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×