Skocz do zawartości
Nerwica.com

Paweł2000

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Paweł2000

  1. Dziękuję. Podniosło mnie na duchu jak przeczytałem wasze wpisy, zwłaszcza @TamtaKasiula93 Ale te myśli o seminarium są natrętne i niechciane, a ja naprawdę nie chce iść do tego seminarium. Myślicie, że psycholog naprawdę pomoże i tych paraliżujących myśli już nie będzie?
  2. Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium.
  3. Ponad rok nikt tu nie zaglądał, ale mam nadzieję, że mój wpis odświeży temat. Mam problem, który dotyka wielu z was. W tym roku skończę 21 lat, studiuję historię. Od niemal samego początku liceum chcę zostać nauczycielem historii i iść przez życie w małżeństwie. Od pewnego czasu mam jednak - chyba? - nerwicę natręctw. Pojawiają mi się paraliżujące myśli, że Pan Bóg mi na to nie pozwoli, że ja muszę iść na księdza, chociaż tego nie chcę. Ile razy pojawia mi się ta myśl, doznaję po prostu traumy, ataku paniki zalewam się łzami, czuję się postawiony przed ścianą. Mam wyślij samobójcze i nie potrafię cieszyć się z życia. Kiedy jadę samochodem i przychodzi ta myśl, że nie będzie mi dane iść przez życie w małżeństwie, myślę żeby się rozpędzić, uderzyć w drzewo. Myślałem o podcięciu sobie żył, o połknięciu końskiej dawki paracetamolu. Kiedy przychodzą chwile pewności - bardzo rzadkie - że będę szczęśliwym mężem, szczęśliwym nauczycielem, działaczem lokalnym (trochę ciągnie mnie do polityki), czuję spokój, wręcz szczęście, mogę się skupić i uczę się z chęcią. We wrześniu byłem na praktykach w szkole, pamiętam, jaki byłem szczęśliwy i pewny, że to jest to, że to mi da szczęście, że będę się mógł dzielić moją wiedzą, ciężko zdobytą, z uczniami (mam w tej dziedzinie pewne sukcesy, byłem laureatem olimpiady historycznej). Zdołowały mnie jednak pewne sytuacje. Kiedy w dniu zakończenia szkoły żegnałem się z nauczycielami, ksiądz który mnie uczył religii powiedział "Zobaczysz, będziesz księdzem". Ksiądz był dość specyficzny, część dziewczyn za nim szalała, większość osób miała z nim na pieńku, ja jednak nie, bo ogólnie dobrze się uczyłem i nie miałem problemów z żadnym z nauczycieli. Wtedy się uśmiechnąłem i nie zwróciłem na to uwagi, jednak po jakimś czasie koleżanka, zaufans osoba, napisała mi, że rozmawiała z naszym proboszczem (to inny ksiądz, nie katecheta, o którym pisałem wcześniej) i po nabożeństwie Koronki na skrzyżowaniach dróg w którym brałem udział proboszcz powiedział jej, że jego zdaniem historia to nie dla mnie, że powinienem iść do seminarium. Zabolała mnie ta informacja. Po pogrzebie dziadka na którym czytałem na Mszy jedna ciocia podchodzi do mnie i mówi uniesiona "Pół ksiądz, pół ksiądz", ja na to "Już ciocia głupot nie opowiada" a ciocia na to "Ale to dobra fucha jest". Potem przepraszała mnie za to co powiedziała. Jest osobą samotną, nie wyszła za mąż, ma 70 lat, jest pobożna, zwolenniczka dzieł o. Rydzyka. Z drugiej strony, na pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę spotkałem katechetę, księdza doktora (tytuł naukowy), zapytał gdzie wybieram się na studia, powiedziałem, że na historię. On spojrzał na mnie z uznaniem i powiedział "Pięknie", widać było, że aprobuje moją decyzję. W tym roku nasz proboszcz, który mnie zna, zna moje poglądy, w tym polityczne, w dniu moich urodził (to było prawie rok po tej rozmowie z moją koleżanką) napisał mi w komentarzu "Dobrą drogą podążasz". Myśl o tym, że Pan Bóg chce mnie księdzem uderza mnie co jakiś czas i zwykle kończy się atakiem paniki. Ostatnio powróciła nasilona, czułem się jakbym nie miał innego wyjścia, miałem silne kołatanie serca, chciałem podciąć sobie żyły a jedyne co mnie prze tym uratowało to myśl, że może się nie udać ze mnie odratują, s po drugie, cicha nadzieja, że może Pan Bóg jednak się zlituje i pozwoli mi na małżeństwo. Z trudem zasnąłem, budziłem się w nocy cały następny dzień chodziłem zupełnie do niczego, o niczym innym nie mogłem myśleć. Potem było trochę spokoju, kilka dni, znowu uderzyła mnie ta myśl. Zacząłem czytać w internecie, trafiłem na ten wątek, uświadomiłem sobie, że to może być nerwica natręctw myślowych, że to może być tylko choroba, to mnie trochę uspokoiło, jednak pozostał ogromny niepokój, myśli samobójcze, myśl że może małżeństwo nie jest mi dane, choć go pragnę. Poszedłbym do psychoterapeuty czy psychologa, ale boję się, że on będzie namawiał mnie do seminarium a nawet jeśli nie będzie namawiał, to że po wyzdrowieniu i tak tam trafię a ja tego nie chcę. Ostatnie dni są straszne, myśli o seminarium tak mnie osłabiają, że całe dnie bym leżał jak kłoda, boję się modlić, chodzić do kościoła. Zawsze byłem pobożne, zmam dużo osób świeckich, bardzo wierzących, niektórych dorosłych którzy nawet codziennie chodzą na Mszę, np znajomy architekt i znajoma nauczycielka, ale też słyszałem o kilku księżach, którzy studiowali świeckie studia a potem poszli do seminarium. Normalnie jakbym dostał w twarz, kiedy od koleżanki dowiedziałem się, że na roku miała kolegę, który był w seminarium, rozmyślił się a potem wrócił i miał takie samo imię jak ja. Niedawno robiłem badanie krwi, wyszło ok, powiedziałem lekarzowi pierwszego kontaktu, jakie mam objawy zdrowotne, że apatia, brak chęci do działania, stwierdził podejrzenie zaburzeń depresyjnych, chociaż ja bardziej obstawałem przy zaburzeniach lękowych (studiuję historię właśnie na specjalności pedagogicznej i mieliśmy też jako jeden przedmiot psychologię, tak, że trochę się orientuję). Przepisał mi lekki lek antydepresyjny Coaxil i po tym leku było jeszcze gorzej. Tak jak pisałem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być choroba, trochę się uspokoiłem, jednak uderzają mnie te niepokojące myśli, niechciane myśli, które powodują odruch wymiotny, myśli samobójcze. Najgorsze jest to, że w tym roku skończę 21 lat a nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny, chociaż bardzo tego chcę. Starałem się do 3 dziewcxunw ciągu ostatnich 5 lat, nic z tego nie wyszło, chociaż kochałem na zabój. Pamiętam, jaki ogrom szczęścia mi dawało, kiedy byłem zakochanymi a dziewczyna jeszcze była miła, dawała znaki zainteresowania itd, wtedy wgl nie było tych myśli o seminarium. Dodam, że dbam o siebie i u chodzę za przystojnego chłopska, chociaż wczesne ubierałem się zbyt poważnie i to mogło odstraszać dziewczyny. Boję się że dlatego Pan Bóg nie pozwolił mi nigdy na dziewczynę, bo chce mnie mieć w kapłaństwie. Dodam, że nie mam problemów z erekcją, odczuwam normalny pociąg płciowy, zdarza mi się czasem samogwałt ale to nie jest moim nałogiem. Dodam, że moim hobby jest również zabytkowa motoryzacja która pod wpływem tych smutnych myśli również przestaje mnie cieszyć. Chcę być szczęśliwym mężem, ojcem nauczycielem, nie chcę zostać księdzem a jednak uderza mnie ta myśl i baaardzo niepokoi. Przepraszam, że tak długo i chaotycznie, ale proszę o poradę i pomoc, ja nie chcę do seminarium.
×