Skocz do zawartości
Nerwica.com

Powołanie...?


maniek102

Rekomendowane odpowiedzi

...mi nieudało się skończyć studiów. Później dość długi czas dręczyłam się tym. Rozmawiałam tyle razy z moją psycholog.

Były we mnie dwie myśli:

1. nie skończyłam bo nie dałam rady.

2. Nie skorzystałam z szansy.

W czasie tych studiów objawiło się moje chorobowe funkcjonowanie a pozatym dużo braków.

Byłam ostatnio a adoracji. I o czym tu mówić.

Miałam silne poczucie, że Bóg mówi do mnie. Bo sama zaczełam jakby potakiwać. Choć nic nie słyszałam. Część duchowa rozumie a ta zmysłowa jest zaciemniona i dlatego stawia pytania: - nie czuję, Boże gdzie jesteś, co mam zrobić.

 

Dopiero teraz dostałam taką odpowiedź.

 

''Boże przyjmuję to wszystko co dziś przygotowałeś dla mnie. Amen

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Są też misjonarze świeccy. Ale to na marginesie.

 

Nie możesz się w życiu kierować jakimś snem Twojej matki czy jej opowiadaniem o jakimś śnie.

Wiara w przeznaczenie, w to że istnieje jakiś z góry przeznaczony nam los, jest niszcząca dla psychiki, dlatego m.in sam Bóg zakazuje wróżb. Coś czego się obawiasz, co wisi nad Tobą, jest Ci przeznaczone, a czego nie chcesz, jest jak fatum w tragedii greckiej, to nie jest myślenie chrześcijańskie. Równie dobrze mógłbyś sobie postawić tarota i martwić się, że np. za tydzień umrzesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coś czego się obawiasz, co wisi nad Tobą, jest Ci przeznaczone, a czego nie chcesz, jest jak fatum w tragedii greckiej, to nie jest myślenie chrześcijańskie.

Fakt. Myślenie chrześcijańskie sprowadza się do dni ostatecznych, które zapewne teraz mamy (ironia), Armageddonu i piekła, do którego się trafi za trzepanie kapucynka w zaciszu domowym. :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To świadkowie Jehowy regularnie ogłaszają daty końca świata, w katolicyzmie jest raczej nacisk na pewne struktury (Bestia, Antychryst), które na dobrą sprawę mogą się w historii powtarzać. Jest rozeznawanie znaków czasu, ale nigdzie nie ma konkretnej daty, okresu jaki pozostał do powtórnego przyjścia Jezusa. Mamy być gotowi cały czas. Poza tym każdy ma wpływ na opóźnianie końca świata - przez swoje modlitwy i nawrócenie może opóźniać jego przyjście, jak twierdził np. mistyk o. Badeni. Nie jest też tak, że każdy wie, jaki go czeka szczegółowy los, są ogólne losy ludzkości. Piekło nie jest fatum, bo człowiek ma wpływ czy tam trafi przez swoje uczynki i wiarę, a Bóg jest sędzią miłosiernym, a nie bezwzględnym.

 

PS.

i piekła, do którego się trafi za trzepanie kapucynka w zaciszu domowym. :mrgreen:

 

Myślę, że na widoku publicznym nie jest lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To świadkowie Jehowy regularnie ogłaszają daty końca świata, w katolicyzmie jest raczej nacisk na pewne struktury (Bestia, Antychryst), które na dobrą sprawę mogą się w historii powtarzać. Jest rozeznawanie znaków czasu, ale nigdzie nie ma konkretnej daty, okresu jaki pozostał do powtórnego przyjścia Jezusa. Mamy być gotowi cały czas.

No tak, ,,bo Świadkowie Jehowy to i tamto"...

Katolicyzm pod tym względem jest jeszcze gorszy, bo wywołuje permanentne poczucie lęku w człowieku. Niepewna wizja końca świata potrafi sparaliżować co bardziej wrażliwą osobę.

 

Poza tym każdy ma wpływ na opóźnianie końca świata - przez swoje modlitwy i nawrócenie może opóźniać jego przyjście, jak twierdził np. mistyk o. Badeni.

Kim jest tzw. mistyk, by wiedział, co może wpłynąć na rzeczony koniec świata, a co nie? W jaki sposób kontaktuje się on z bogiem? Dlaczego to głównie katolicy są mistykami, a protestanci trafiają do piekła pod ziemią (sic) i widują szatana? :mrgreen:

 

Piekło nie jest fatum, bo człowiek ma wpływ czy tam trafi przez swoje uczynki i wiarę, a Bóg jest sędzią miłosiernym, a nie bezwzględnym.

Primo, który bóg jest miłosierny? Zapewne nie ten starotestamentowy (Rdz 6, 5-8).

Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: «Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem».

[Tylko] Noego Pan darzył życzliwością.

Secundo, czy miłosierny ojczulek wysłałby swoje kochane dzieci na wieczne potępienie? Cóż to za miłosierdzie i dobroć? Poza tym, dlaczego w pierwszych księgach ST nie ma wzmianki o piekle?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Reynevan, te kwestie były niezliczoną ilość razy dyskutowane w innych wątkach, ostatnio tu.

religia-wiara-modlitwa-wiadectwa-uzdrowienia-zbiorczy-w-tek-t54516.html

 

Wydaje mi się, że to wątek dla osób, które mają natrętne myśli czy wątpliwości na temat powołania, a nie kolejne miejsce, gdzie osoby nienawidzące religii będą wylewać swoje wszystkie żale i zamęczać tym paru forumowych katolików.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich. Potrzebuje pomocy. Widzę, że więcej osób ma podobny problem. Nie mam stwierdzonej nerwicy, nie byłam nigdy u psychologa, zawsze miałam się za silną, wytrwałą dziewczynę do pewnego momentu. Pół roku temu miałam pierwszy atak lęku. Wtedy nie wiedziałam dokładnie co się dzieje. I własnie najgorsze było to, że lęk uderzył w najczulszy i najważniejszy punkt mojego życia, do którego zawsze dążyłam czyli małżeństwo. Jestem osobą wierzącą, praktykującą. Ale zawsze dążyłam do małżeństwa, a tu nagle w głowie myśl, że może Bóg chce ode mnie czegoś innego, że może zakon, Załamałam się, miałam silne ataki paniki, nie mogłam spać, serce mi kołatało, raz nawet rano krew leciała mi z nosa, płakałam. Rozmawiałam o tym z Księdzem i powiedział mi, że takie myśli natrętne to pokusa, że mam się uspokoić i cieszyć życiem. Przyznaje, że na jakiś czas to mi pomogło, poznałam chłopaka, zakochałam się, jestem z nim do dzisiaj i naprawdę go kocham. Jest wierzący, odwzajemnia moje uczucia, w rozmowach myślimy o wspólnej przyszłości. Ale niestety te natrętne myśli nade mną wisiały i później znowu miałam ataki lęków. Ostatnio prawie codziennie budzę się ze ściśnietym żołądkiem, kołatającym sercem, natrętnymi myślami, które rozsadzają mi głowe. Przestałam się modlić praktycznie, czytać gazety, na ulicy ciągle widzę gdzieś zakonnice...wpadam w paranoje. Dużo czytałam o powołaniu, z resztą kto to przechodzi to chyba wie, jak to jest czytać te wszystkie strony i tu raz się załamywać a tu raz cieszyć. Wiem, że nie pociąga mnie życie w zakonie, pragnę małżeństwa, ale i tak cały czas się boję i nie mogę przestać myśleć. Kocham Boga, ale strasznie boję się Jego woli, boję się, że jak znowu zacznę się do niego zbliżać, modlić itd. to poczuję to powołanie. A ja naprawdę tego nie chcę. Jestem bardzo pogubiona, nie wiem co robić, mam ochotę przestać myśleć, bo to myślenie sprawia, że jestem kompletnie nieszczęśliwa i zamiast żyć normalnie, skupiam się na sobie i nie myślę o niczym innym. Kolega Ksiądz przy ostatniej rozmowie powiedział mi, że Bóg tak nie działa, że powołanie tak nie działa. I staram się realnie myśleć, ale mam wrażenie, że wpadłam w obsesje myślenia o tym, ale z drugiej strony może tylko sobie tak to tłumaczę? Proszę pomóżcie, poradźcie coś bo naprawdę nie daję rady. Mam teraz czas sesji, staram się trzymać, ale niestety nie idzie mi to. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca i coś poradzicie. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Edward27 :) Ogólnie sam fakt, że jednak nie jestem sama z tym problemem jest pocieszające. Nie chcę tracić wiary przez to natręctwo ale chcę znowu zacząć żyć tak jak przed tym. Też mnie ostatnio Ksiądz spytał jak się czuję przy swoim chłopaku. A to są jedyne chwile i momenty kiedy czuje się sobą, czuje, że radość mi wraca. Ty masz narzeczoną a to już duży krok w Twoim życiu i to bardzo dobry :) Życzę Ci powodzenia! A powiedz mi czy warto iść z tym do psychologa? Dla mnie to jest wstydliwe i nawet gdyby to nie wiem do jakiego....Narazie sama próbuje brać magnez systematycznie i dbać o aktywność fizyczną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozmawiałam o tym z Księdzem i powiedział mi, że takie myśli natrętne to pokusa, że mam się uspokoić i cieszyć życiem.

że niby czyja pokusa?

 

 

Spoko, masz silną nerwicę lękową/natręctw. Proponuję wybrać się do specjalisty. Zalecam też zastanowienie się nad sensem swojej religii, która w głównej mierze oparta jest na filozofii greckiej i średniowiecznych dogmatach. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Reynevan - chodziło o to że to jest pokusa, która odciąga mnie od mojej drogi. Co do zastanowienia się nad sensem swojej religii....to jest w tym racja. Mam wrażenie, że w pewnym momencie powołanie zaczęłam traktować jak jakieś przeznaczenie przed którym nie można uciec. Mimo, że wiem że to jest abstrakcja to myśli nadal wracają i znowu brne w zakmnięte koło, a mój organizm i psychika mają tego serdecznie dość i może rzeczywiście przydałby się specjalista. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozmawiałam o tym z Księdzem i powiedział mi, że takie myśli natrętne to pokusa, że mam się uspokoić i cieszyć życiem.

 

Brawo dla księdza. Mi się zdarzyło swojego czasu przy ostrych natręctwach, że jeden ksiądz tak powiedział: to jest pokusa, nie myśl o tym więcej, biorę na siebie za to odpowiedzialność. To mnie wtedy uratowało, miałam jazdy po tym, jak byłam na modlitwie wstawienniczej i poprosiłam o "słowo", czyli fragment Pisma Św specjalnie skierowany dla mnie (mam do tej praktyki teraz bardzo mieszane uczucia i nie polecam nikomu z natręctwami). Zinterpretowałam je tak, żeby potwierdzić moje lęki i szaloną koncepcję na temat "przeznaczenia" (to było wiele lat temu i z całą pewnością mogę powiedzieć, że było to absurdalne). Ksiądz już niestety nie żyje. Zastanawiam się nieraz, dlaczego tak mało księży potrafi tak postąpić, mimo że mają do czynienie z ewidentnie udręczonymi osobami. Ksiądz ma inne zadanie niż psycholog, jest od pomocy duchowej i podpowiedzi, nieraz rozstrzygnięć w kwestiach sumienia. Jest też od tego moim zdaniem, żeby rozpoznawać udręczenia diabelskie (zło nieraz się podszywa pod dobro, czyli np. "powołanie", aby kogoś wpędzić w depresję, zniechęcić do życia i wiary) i pomóc komuś się od nich uwolnić.

 

Dla wielu osób sam fakt, że ktoś ma lęki na temat wiary oznacza, że wiara jest bez sensu. Wiedzą lepiej, że ich ateizm jest słuszny, wręcz niezbicie udowodniony, co raczej moim zdaniem wynika z wąskich horyzontów niż z rzetelności wobec swojego umysłu, a na pewno jest niemożnością wyjścia poza swój subiektywny punkt widzenia czy emocje - bo przeżycia, doświadczenia, przekonania kogoś innego na temat wiary mogą być zupełnie inne. Bo dla innych osób wiara ma wartość, nieraz doświadczały, że ma sens i nie chcą z niej rezygnować, nawet jeśli przychodzą w niej trudne doświadczenia. Osobiście uważam, że te doświadczenia prowadzą do czegoś lepszego, nikt nie powiedział, że życie zawsze musi być łatwe, nieraz tani komfort nie prowadzi do prawdziwego szczęścia i rozwoju, natomiast przetrwanie trudnych chwil i nadzieja w Bogu tak, bo te chwile kiedyś się kończą i wszystko jest lepsze niż było wcześniej.

To nie wiara jest według mnie objawem nerwicy, jak niektórzy twierdzą. Objawem nerwicy jest raczej to, że ktoś zaczyna mieć problemy z praktykami religijnymi, które wcześniej wykonywał. Większość na przykład ludzi, która chodzi na mszę, czuje się normalnie albo jest to dla nich dobre, budujące przeżycie. Jeśli komuś nie sprawiało to trudności, a w pewnym momencie zaczyna odczuwać w trakcie mszy lęki, natrętne, np. bluźniercze myśli, to dla mnie jest logiczne, że problemem jest niemożność spokojnego praktykowania wiary, a nie sama wiara.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Refren - dobrze to wszystko ujęłaś w słowa, zwłaszcza to o niemożności spokojnego praktykowania wiary. Nigdy bym nie umiała tak tego nazwać. Tylko cały czas wisi nade mną pytanie jak się tego pozbyć? Mózg cały czas jest nakręcony i mimo tego, że staram się realnie myśleć, bo w końcu Bóg jest ostatnią osobą na świecie, która by chciała do czegoś przymusić i dlatego mamy wolną wolę, to i tak lęk cały czas jest i nie umiem się tego pozbyć. Moja rodzina już złości się jak po raz setny przeżywam to samo, sama zresztą mam już tego dość, chłopak wspiera mnie ale jest przeciwny pójściu do jakiegoś specjalisty, bo uważa, że naprawdę chory człowiek potrzebuje lekarzy i że nie powinnam brać leków. Czy komuś udało się z Was powiedzmy odpuścić i jakoś się pozbyć tych natrętnych myśli?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja rodzina już złości się jak po raz setny przeżywam to samo, sama zresztą mam już tego dość, chłopak wspiera mnie ale jest przeciwny pójściu do jakiegoś specjalisty, bo uważa, że naprawdę chory człowiek potrzebuje lekarzy i że nie powinnam brać leków.

 

Pójście do psychologa to niekoniecznie branie leków, a zdrowie nie polega na tym, że się nie pójdziesz do lekarza, ale że się będziesz dobrze czuć. Może lepiej się dzielić problemami z psychologiem, który je rozumie, nie ocenia, stara się udzielić jak najlepszej pomocy, niż z rodziną - bo rodzina raczej nie zrozumie do końca problemu, a poza tym nie ma dystansu, Twoi bliscy pewnie martwią się o Ciebie, może irytują swoją bezradnością albo myślą, że mogłabyś sobie poradzić ze swoim problemem, tylko nie chcesz. To znaczy dobrze, że rodzina i chłopak tak ogólnie znają Twoje problemy, ale w natręctwach jest pewien przymus ciągłego dzielenia się swoimi wątpliwościami z kimś z zewnątrz, żeby nam je rozwiał i żeby poczuć ulgę. A rodzina i chłopak niekoniecznie mają do tego siłę i widzą sens rozmawiania ciągle o tym samym. To znaczy nie wiem czy tak robisz, ale ja wiem, że kiedy byłam w lęku, to próbowałam ciągle z kimś rozmawiać, nawet jeśli reakcje drugich osób były różne. To znaczy nie mogę powiedzieć, że np. rozmowy z mamą mi nie pomogły, bo nieraz tak, wręcz były zbawienne, ale też nieraz było to bezprzedmiotowe - było tak, że na dwoje babka wróżyła, raz to pomagało, a innym razem prowadziło do nerwów. Moim zdaniem ważne tylko, żeby psycholog nie naruszał Twoich wartości i żebyś się z nim rozumiała, czuła bezpiecznie.

Z lekami jest tak, że pomagają, ale potem trudno jest je odstawić i miewają różne skutki uboczne, więc trudny wybór, ale jak się jest na takim etapie, że nie można zupełnie wykonywać swoich obowiązków, uczyć się czy pracować, to może to być ratunek, zawalone życie nikomu nie pomoże wyjść z nerwicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też kiedyś mi się wydawało, że Bóg mnie powołuje. Szczególnie jak przeczytałam na jakiejś katolickiej stronie, że jeśli to prawdziwe powołanie, to Bóg może sprawić, że osoba, która tego nie chce, zmieni zdanie :roll:

Jest też od tego moim zdaniem, żeby rozpoznawać udręczenia diabelskie (zło nieraz się podszywa pod dobro, czyli np. "powołanie", aby kogoś wpędzić w depresję, zniechęcić do życia i wiary) i pomóc komuś się od nich uwolnić.

No to teraz się wystraszyłam, że moja nerwica to efekt działania złych mocy :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chodzi mi o jakieś niesamowite moce czy opętanie, jako osoba wierząca widzę rzeczywistość duchową tak, że człowiek każdego dnia spotyka się z pokusami, przez całe życie, a dążeniem złego ducha jest uczynić nas nieszczęśliwymi, przez to zawsze będzie nam podsuwał różne myśli destrukcyjne, namawiał do tego co złe, nieodpowiedzialne i szukał drogi, aby nas zniechęcić do wiary, stosując różne podstępy. Będzie tak dopóki żyjemy na tym świecie. Na jednego będzie działać namawianie do pobłażania sobie i lekceważenia grzechów, na innego wpędzanie w nadmierne poczucie winy i np. zamęt na tle rzekomego powołania. Co nie znaczy, że nie można tego zracjonalizować, bo posługując się rozumem też jesteśmy zwykle w stanie ocenić, co dla nas jest destrukcyjne, a jeśli nie (bo jesteśmy na przykład zaburzeni przez lęk), to może nam ktoś w tym pomóc.

 

Szczególnie jak przeczytałam na jakiejś katolickiej stronie, że jeśli to prawdziwe powołanie, to Bóg może sprawić, że osoba, która tego nie chce, zmieni zdanie :roll:

 

Powinni się zacząć zastanawiać pisząc takie rzeczy, bo zbyt wiele osób ma potem jazdy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powinni się zacząć zastanawiać pisząc takie rzeczy, bo zbyt wiele osób ma potem jazdy.

Powinni. Zajęło mi dużo czasu, żeby o tym zapomnieć. Oczywiście przeczytałam dziesiątki artykułów na katolickich stronach czym jest powołanie i jak je rozpoznać. Po tym wszystkim, jak tylko widzę artykuł o powołaniu, to omijam go szerokim łukiem. Raczej ze "zmęczenia materiałem" i złych wspomnień związanych z tym czytaniem, niż z obawy, że natręctwa wrócą. Choć ja bardziej miałam lęk dotyczący tego, że przyrzekam Bogu zostać zakonnicą i jak to pomyślę, to już koniec, będę musiała zostać.

 

Nie chodzi mi o jakieś niesamowite moce czy opętanie, jako osoba wierząca widzę rzeczywistość duchową tak, że człowiek każdego dnia spotyka się z pokusami, przez całe życie, a dążeniem złego ducha jest uczynić nas nieszczęśliwymi, przez to zawsze będzie nam podsuwał różne myśli destrukcyjne, namawiał do tego co złe, nieodpowiedzialne i szukał drogi, aby nas zniechęcić do wiary, stosując różne podstępy. Będzie tak dopóki żyjemy na tym świecie. Na jednego będzie działać namawianie do pobłażania sobie i lekceważenia grzechów, na innego wpędzanie w nadmierne poczucie winy i np. zamęt na tle rzekomego powołania. Co nie znaczy, że nie można tego zracjonalizować, bo posługując się rozumem też jesteśmy zwykle w stanie ocenić, co dla nas jest destrukcyjne, a jeśli nie (bo jesteśmy na przykład zaburzeni przez lęk), to może nam ktoś w tym pomóc.

No niby wiem, że są pokusy, ale z drugiej strony przeraża mnie perspektywa tego, że coś może mi wkładać myśli do głowy. Co do opętania itp., to również mam lęk z tym związany, kiedyś myślałam, że jestem opętana. A to wszystko zaczęło się od tego jak ksiądz na lekcji religii o tym opowiadał, np. jak to dziwne rzeczy mogą się dziać w domu. Do dziś czasem wraca mi lęk, że jakiś odgłos, który usłyszę w nocy to coś złego... No i parę razy przeczytałam, że nerwica może tak naprawdę być efektem działania diabła, co mnie strasznie wystraszyło. Jak mi się to przypomni od czasu do czasu, to zaczynam szukać na ten temat informacji, żeby się uspokoić. Efekt jest oczywiście odwrotny. Teraz też tak zrobiłam (czemu Bóg nie może jakoś uleczyć tej mojej głupoty? :roll: ). Za każdym razem kończy się to myślami, że wielbię szatana, chcę być satanistą itp. A jak się zatrzymam nad tą myślą, żeby sprawdzić czy to mi się podoba albo po prostu dam przejść tej myśli, to potem mam schizy, że tak naprawdę tego chciałam. Najgorsze jest to, że pomyślałam, że chciałabym spróbować, żeby się przekonać jak to jest, może by mi się spodobało (i znowu, jak mogłam tak pomyśleć?)

 

To ja już wolałabym być zakonnicą :D (A tak naprawdę, to wolałabym mieć męża, Boże :) )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś z was ma natrętne myśli dotyczące powołania do zakonu/kapłaństwa? Ja od kilku lat mam nerwicę natręctw i było tego trochę: że jestem psychopatą, gejem, mordercą... A teraz znowu to że jestem powołany najpierw do seminarium teraz że do zakonu. Myślę o tym całymi dniami i czasami doprowadza mnie to do szału albo do bluźnierstw skierowanych wobec Boga a po chwili go za to przepraszam i na spokojnie mówię: "Panie Jezu kocham Cię ale chcę powołanie do małżeństwa a nie zakonu"- tak w ogóle to chyba mam zbyt skrupulatne sumienie i poczucie winy nawet po najmniejszym grzeszku. Wierzę w Boga i dziękuję mu za pomoc w moim zmaganiu się z chorobą ale nie chcę być zakonnikiem ani księdzem! Ciągle o tym myślę, boję się, analizuję. Lękam się teraz modlić i chodzić do kościoła bo myślę że mimo mojego sprzeciwu Bóg i tak mnie omami i wybiorę tą drogę. Przeczytałem chyba wszystko na temat powołania i wiem że to nie moja droga że to mnie nie pociąga. Między innymi ludzie z nerwicą nie są brani do zakonu ale to nadal mnie dręczy i odbiera spokój. proszę o odpowiedź... :cry:

 

Zacytuję wybitnie niesmacznego, ale i czasem słusznie prawiącego klasyka:

 

Ktoś rodzi się podfruwajką, ktoś księdzem, a ktoś inny - złodziejem. Jeśli nie będziemy policjantami, to będziemy nikim ...

 

- Jeśli czujesz takie powołanie nie musisz od razu zostawać księdzem, są różne drogi do kapłaństwa, w tym te umożliwiające założenie rodziny i doświadczanie przyjemności z posiadania żony. Możesz zostać kapłanem prawosławnym, pastorem albo mnichem buddyjskim (tu już zależy od obrządku, niektóre umożliwiają założenie rodziny i rozmaite stany pół-kapłaństwa, niektóre nie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powinni się zacząć zastanawiać pisząc takie rzeczy, bo zbyt wiele osób ma potem jazdy.

Powinni. Zajęło mi dużo czasu, żeby o tym zapomnieć. Oczywiście przeczytałam dziesiątki artykułów na katolickich stronach czym jest powołanie i jak je rozpoznać. Raczej ze "zmęczenia materiałem" i złych wspomnień związanych z tym czytaniem, niż z obawy, że natręctwa wrócą. Choć ja bardziej miałam lęk dotyczący tego, że przyrzekam Bogu zostać zakonnicą i jak to pomyślę, to już koniec, będę musiała zostać.

 

Nie chodzi mi o jakieś niesamowite moce czy opętanie, jako osoba wierząca widzę rzeczywistość duchową tak, że człowiek każdego dnia spotyka się z pokusami, przez całe życie, a dążeniem złego ducha jest uczynić nas nieszczęśliwymi, przez to zawsze będzie nam podsuwał różne myśli destrukcyjne, namawiał do tego co złe, nieodpowiedzialne i szukał drogi, aby nas zniechęcić do wiary, stosując różne podstępy. Będzie tak dopóki żyjemy na tym świecie. Na jednego będzie działać namawianie do pobłażania sobie i lekceważenia grzechów, na innego wpędzanie w nadmierne poczucie winy i np. zamęt na tle rzekomego powołania. Co nie znaczy, że nie można tego zracjonalizować, bo posługując się rozumem też jesteśmy zwykle w stanie ocenić, co dla nas jest destrukcyjne, a jeśli nie (bo jesteśmy na przykład zaburzeni przez lęk), to może nam ktoś w tym pomóc.

No niby wiem, że są pokusy, ale z drugiej strony przeraża mnie perspektywa tego, że coś może mi wkładać myśli do głowy. Co do opętania itp., to również mam lęk z tym związany, kiedyś myślałam, że jestem opętana. A to wszystko zaczęło się od tego jak ksiądz na lekcji religii o tym opowiadał, np. jak to dziwne rzeczy mogą się dziać w domu. Do dziś czasem wraca mi lęk, że jakiś odgłos, który usłyszę w nocy to coś złego... No i parę razy przeczytałam, że nerwica może tak naprawdę być efektem działania diabła, co mnie strasznie wystraszyło. Jak mi się to przypomni od czasu do czasu, to zaczynam szukać na ten temat informacji, żeby się uspokoić. Efekt jest oczywiście odwrotny. Teraz też tak zrobiłam (czemu Bóg nie może jakoś uleczyć tej mojej głupoty? :roll: ). Za każdym razem kończy się to myślami, że wielbię szatana, chcę być satanistą itp. A jak się zatrzymam nad tą myślą, żeby sprawdzić czy to mi się podoba albo po prostu dam przejść tej myśli, to potem mam schizy, że tak naprawdę tego chciałam. Najgorsze jest to, że pomyślałam, że chciałabym spróbować, żeby się przekonać jak to jest, może by mi się spodobało (i znowu, jak mogłam tak pomyśleć?)

 

To ja już wolałabym być zakonnicą :D (A tak naprawdę, to wolałabym mieć męża, Boże :) )

 

Może w złym kierunku poszła ta rozmowa, bo nie ma co się koncentrować na myśleniu o diable i rzeczach budzących lęk, ale do Jezusa przyszedł szatan na pustyni i go kusił, choć z pewnością nie był On opętany ani nie był satanistą. Tak samo kiedy powiedział "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił". Jak dla mnie destrukcyjne czy depresyjne myśli typu "nic mnie już dobrego nie czeka" czy "moje życie nie ma sensu, to jedynie pasmo cierpień" są albo mogą być pokusą, a to nie znaczy, że ktoś jest opętany czy że zaczną się dziać z nim dziwne rzeczy albo w jego mieszkaniu. Działanie diabła to często podtykanie takich myśli, i z tym styka się każdy i nie ma przy tym nadzwyczajnych zjawisk, to taki mały wewnętrzny jątrzyciel, któremu można powiedzieć "spieprzaj dziadu", ale czasem się za bardzo rozpanoszy. Tak samo jak mamy dobre natchnienia, mamy i złe. Nie wszystkie zresztą pokusy pochodzą według teologii od diabła, pochodzą także od nas samych (z naszej słabości, cielesności) i od świata (bo jest zmysłowy, a nie duchowy).

Ale jeśli czytanie o czymś budzi Twoje lęki, to lepiej unikaj takiej tematyki.

 

Po tym wszystkim, jak tylko widzę artykuł o powołaniu, to omijam go szerokim łukiem.

I słusznie.

 

Oczywiście przeczytałam dziesiątki artykułów na katolickich stronach czym jest powołanie i jak je rozpoznać.

 

Katolickie strony... Naprawdę wiele zadziwiających rzeczy można tam przeczytać... Trzeba mieć dystans, a jeśli się nie ma, to omijać, choć są też wartościowe strony i artykuły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Katolickie strony... Naprawdę wiele zadziwiających rzeczy można tam przeczytać... Trzeba mieć dystans, a jeśli się nie ma, to omijać, choć są też wartościowe strony i artykuły.

Teraz już wiem, które warto czytać, a które nie. A opisana sytuacja miała miejsce gdzieś na początku mojego odkrywania własnej wiary (dziwnie to brzmi, wiem). I jak tu się nie przestraszyć, jeszcze jak się jest nastolatką? Cieszę się, że to już za mną, jednak wolałabym mieć rodzinę niż być zakonnicą.

 

Jeśli czujesz takie powołanie nie musisz od razu zostawać księdzem, są różne drogi do kapłaństwa, w tym te umożliwiające założenie rodziny i doświadczanie przyjemności z posiadania żony. Możesz zostać kapłanem prawosławnym, pastorem albo mnichem buddyjskim (tu już zależy od obrządku, niektóre umożliwiają założenie rodziny i rozmaite stany pół-kapłaństwa, niektóre nie).

Tylko, że on raczej nie będzie zmieniał wiary, żeby zrealizować "powołanie", które do tego jest tak naprawdę natręctwem :D

 

Jestem pewien, że chcę spędzić swoje życie z ukochaną osobą, ale w trakcie wielkiego lęku czy napięcia zaczynam wierzyć, że te natręty to prawda. Po opadnięciu emocji oraz stresu wszystko wraca do normy. Też tak macie? (...) Co do stron religijnych to faktycznie jest tak jak piszecie. Lepiej nie czytać ich bo można dodatkowo się nakręcić. Autorzy tych stron wszystkich by wysłali do zakonu czy seminarium oraz wmówili, że czujecie powołanie. Takie moje zdanie. Ja unikam czytania takich stron bo później jest jeszcze gorzej. Eh muszę jakoś przerwać to piekło.

W momencie największego lęku, tak, zaczynam wierzyć, że dana natrętna myśl to prawda. Potem trudno mi się z tego "wydostać". Ale jak spojrzę na tę myśl bez lęku, to dociera do mnie, że to bzdura.

Lepiej, jak przestaniesz czytać o powołaniu. Sam widzisz, że jest wtedy gorzej. Co do stron, to zależy jakie, jedne są lepsze, autorzy wrażliwi na odczucia czytelników, inne są bardziej moralizatorskie, jeszcze inne szukają sensacji i trochę zbytnio angażują się w politykę ;) Też nie wyolbrzymiajmy, że by wszystkich posłali, ale zachęcają, co zrozumiałe, szkoda tylko że czasem w nieumiejętny sposób, który może niektórym zaszkodzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powołanie to nie jest jakieś przelotne uczucie, chęć czy myśl. To jest rozeznanie swojej drogi życiowej, używa się do tego rozumu oraz rozeznaje się swoje pragnienia. Przez to że mówi się o natchnieniu Bożym, to wydaje się, że to jest jakaś sprawa magiczna, ale to jest jak z każdym innym wyborem, Bóg może nam w nim pomagać, ale nie robimy czegoś tylko dlatego, że usłyszeliśmy głos z Nieba, wbrew rozsądkowi i chęciom, Bóg działa dyskretnie i integralnie. Bóg dał nam przede wszystkim rozum do rozpoznawania tego co mamy robić i podejmowania decyzji (a do rozpoznawania obiektywnego dobra i zła sumienie, ale wybór drogi życiowej to wybór subiektywnego dobra).

Wybór kapłaństwa to jak wybór kierunku studiów, jeśli masz zdolności matematyczne i chcesz być programistą, to nie pójdziesz na polonistykę, bo przechodziłeś koło tego wydziału i spodobała ci się dachówka albo dlatego że boisz się, że może powinieneś. To byłoby absurdalne. Nawet osoby, które wstępują do zakonu czy seminarium mają jeszcze dużo czasu, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście to jest droga dla nich, przymierzają się do tego, sprawdzają. Niektórzy rezygnują. Jest w tym też pomoc innych osób, przełożonych, którzy patrzą na to, czy dana osoba się nadaje.

Ktoś tu pisał, że nie chce iść do zakonu, bo bardzo lubi seks. Jest to jak najbardziej istotna przeszkoda, rozbudzenie seksualne nie sprzyja utrzymaniu celibatu. Nie jest tak, że powołanie jest zupełnie od czapy, nikt się nie zmieni nagle o 180 stopni, zwykle ludzie powołani są pobożni, gorliwi, jakoś rozwinięci w kierunku duchowym, a na pewno nie jest to dla nich udręka tylko możliwość, którą rozważają w sposób wolny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko, że on raczej nie będzie zmieniał wiary, żeby zrealizować "powołanie", które do tego jest tak naprawdę natręctwem :D

.

 

Może powinien poznać inne wiary, wyjdę na jakiegoś misjonarza, ale jest zadziwiająco dużo punktów zbieżnych między chrześcijaństwem i buddyzmem. Poza tym, choćby w kościele prawosławnym czy nawet grecko-katolickim można mieć żonę. W przypadku kościoła grecko-katolickiego nadal byłby podległy papieżowi, więc co za różnica?

 

Wystarczy poznać trochę innych religii, one mają zastanawiająco dużo punktów zbieżnych, wyjątkiem jest tu islam, który imo jest tworem samorodnego zaburzonego (z całym szacunkiem dla zaburzonych) z tendencją do zabijania.

 

Chrześcijaństwo oferuje radość z posiadania małżonki, więc - gdzie tu problem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może powinien poznać inne wiary, wyjdę na jakiegoś misjonarza, ale jest zadziwiająco dużo punktów zbieżnych między chrześcijaństwem i buddyzmem. Poza tym, choćby w kościele prawosławnym czy nawet grecko-katolickim można mieć żonę. W przypadku kościoła grecko-katolickiego nadal byłby podległy papieżowi, więc co za różnica?

 

Wystarczy poznać trochę innych religii, one mają zastanawiająco dużo punktów zbieżnych, wyjątkiem jest tu islam, który imo jest tworem samorodnego zaburzonego (z całym szacunkiem dla zaburzonych) z tendencją do zabijania.

 

Chrześcijaństwo oferuje radość z posiadania małżonki, więc - gdzie tu problem?

Poznać nigdy nie zaszkodzi. Tylko, że wg mnie jeśli ktoś naprawdę wierzy (czytaj: wyznaje daną wiarę), to raczej jest pewien słuszności tej wiary i nie chce jej zmieniać, nawet jeśli jakaś kwestia mu w tej wierze nie pasuje. I to dotyczy nawet ludzi, którzy nie są głęboko wierzący. Przykład: wielu ludzi wciąż uważa się za katolików, mimo że mają zupełnie inny pogląd na antykoncepcję, co Kościół, nie szukają innej wiary. Dlaczego?

Z resztą nieważne. I tak dyskutujemy przypadek, który jest tak naprawdę natręctwem.

Co do islamu, to ja bym uważała z wygłaszaniem takich poglądów, nigdy nie wiesz kto to czyta :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×