Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mam inaczej niż Wy, większość znaczy, a jednak...


niomik

Rekomendowane odpowiedzi

Wydaje mi się, że jeśli Twoi bliscy do tej pory nie zdołali Ci pomóc, to już nie ma co wołać. Ja uważam, że tak naprawdę nikt, kto nie przeżył koszmaru tej choroby, nie jest wstanie tego pojąć. Trudno jest ich o to oskarżać i zarzucać im złą wolę. To jak gadanie ze ślepym o kolorach. Mnie rozumie tylko jedna osoba - koleżanka, która jest psychologiem. Rzecz jasna, nie leczę się u niej i nie szukam porady, czasem tylko coś tam gadam i widzę, że jej reakcja jest całkiem inna niż wszystkich pozostałych ludzi. Nie liczę na pomoc bliskich, chcę tylko by mnie nie dobijali i to w części udało mi się osiągnąć.

Ja z psychoterapii nie korzystam, bo jestem przekonana, że nie dowiem się tam niczego, czego sama bym nie wiedziała. Natomiast leki biorę, ale też próbowałam parę razy odstawić, gdy poczułam się lepiej. Niestety ze skutkiem tragicznym. Nienawidzę tej chemii, ale teraz jak już biorę, to kilka m-cy przynajmniej. Te leki tak mają, że nie działają od razu i organizm musi się ustabilizować. Obecne mam zamiar odstawić, bo chyba one wpędziły mnie w tak silną anhedonię. Nie wiem tylko, jak przeżyję te 30 dni, bo leki mi się właśnie kończą.

 

Jeśli tym razem leki nie przywrócą mi radości życia, to rezygnuję z dalszego leczenia i zobaczę co się będzie działo. Przynajmniej nie będę musiała uważać na alko :) A jak mnie dopadnie dół, to pewnie zrobię coś nieodwracalnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niomik,

czy ja wiem? mi forum bardziej sie kojarzy z pomoca wsparciem niz z marazmem,

mi swego czasu bardzo pomogło

a leki w sumie pamietam ile paro brałam i miansy, brałam je razem,

troche czytam o lekarstwach , ale nie do tego stopnia co niektórzy na forum, ogólna wiedza zupelnie mi wystarczy, szczególnie ,ze wiedza naukowa jest dosc mała i ciagle sie zmienia w temacie, jakies nowosci czytam bo lubie wiedzieć o tym jak działaja leki i ogolnie nauka mnie kreci, czytanie wiadomosci naukowych sprawia mi przyjemnośc,

ostatnio kolega mi powiedział, ze mnie podziwia za to ,ze ja tyle wiem, i ze mi sie chce tę wiedze zdobywac, ale dla mnie to nie jest problem, jak czegos nie lubie to tego nie robie a to mi po prostu sprawia przyjemnosc ,jedni lubia bardziej góry - tez lubie , ale najbardziej lubie rokzminiac jakis problem , który mnie interesuje typu jak to działa i bardzo mi wtedy fajnie, tak mam, jednych stymuluje jakas zabawa a mnie własnie takie dowiadywanie sie i później rozmowa dyskusja o tych rzeczach,

w depresji oczywiście nic sie poczyta bo nic nie dociera, trudno cokolwiek zrobic, o mysleniu nie wspominając,

ja po prostu z czystej ciekawosci chciałam wiedziec jak te leki działają to czytałam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stracona i Tahela, przepraszam Was, brak mi sił dziś już, choć spać i tak nie pójdę. Lecz pisać już nie jestem w stanie... Nie umiem zwerbalizować tego, co chciałabym Wam odpowiedzieć... A tu jeszcze pranie do powieszenia, kuwety kotów do posprzątania :-|

Dobrej nocy Wam i dziekuję za dziś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

niomik,

fajnie, ja mam Karkonosze blisko i Sudety , mieszkam w Sudetach, nie jest z

Tobą najgorzej jak dajesz rade w góry jeździć,

tylko uwazaj w tych górach bo ostatnio Tatry nie miały dobrego pijaru,

w gorach mozna zapomiec o troskach i zyciu, odciac sie od problemow ,góry są fajne ;) ,

trzymaj sie i dobrej nocki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj niomik,

jak dzisiaj się czujesz? Mam nadzieję, że choć troszkę Ci odpuściło.

Piszesz, że mieszkasz z przyjaciółką i chłopakiem (i kotkami) - to bardzo dobrze, że nie jesteś sama. Chodzisz do pracy, jeździsz w góry, lubisz zwierzęta - jakoś dajesz radę :) Z pewnością masz jeszcze sporo innych fajnych zainteresowań.

A teraz masz nawrót złego samopoczucia (i masz prawo), być może spowodowany tym nieszczęsnym pobytem u rodziny. Przypuszczam, że atmosfera tam panująca oraz wspomnienia działają na Ciebie bardzo depresyjnie. Poza tym niepotrzebnie tak bardzo przejmujesz się zdaniem i opinią innych. Ja też kiedyś tak miałam, wiecznie rozglądałam się dookoła i zastanawiałam się, co myślą o mnie inni ludzie. Dla dobra rodziny poświęciłam całe swoje "Ja", swoje potrzeby i marzenia. Mam wrażenie, że sama siebie zabijałam. Organizm wreszcie się zbuntował i dopiero to choróbsko (a raczej leki chyba) nauczyło mnie "zdrowego egoizmu" i większego dbania o siebie, swoje potrzeby i swoje ja. Teraz mniej przejmuję się innymi, nawet rodziną i lepiej mi z tym. Dopiero w chorobie uświadomiłam sobie, jak ważne jest życie zgodnie ze swoim wnętrzem. Szkoda tylko, że tak późno to zrozumiałam, bo teraz, choć mogę właściwie robić co chcę, nie mogę robić już NIC :cry:

Zastanów się, może u Ciebie jest podobnie? Może poprzez wieczne udawanie kogoś kim nie jesteś, toczysz wewnętrzną walkę z samą sobą. A może starasz się być taką, jaką chcą Cię widzieć inni (rodzina, teściowa, znajomi). Jeśli tak jest, to to jest droga do nikąd. Przerwij to póki czas i rusz w kierunku realizowania siebie.

Jeśli teraz jesteś w trakcie brania leków (jak długo bierzesz bez przerwy?) i nadal czujesz się tak źle, to może są nietrafione. Może trzeba spróbować czegoś innego. Większość ludzi tutaj szuka i próbuje aż do skutku (pewnie dlatego tak dobrze się na nich znają :smile: )

Fajnie by było, gdyby udało Ci się wyjechać w góry. Tam z pewnością nastrój będzie lepszy. Obcowanie z naturą, pobyt na powietrzu bardzo pomagają. Ruch, gimnastyka to dobry wyzwalacz endorfin - może zacznij chodzić na jakieś fajne ćwiczenia (zumba, joga albo pool-dance :smile: ). Dziewczyny tutaj piszą też o różnych formach rękodzieła. Wiem, że w tej chwili to brzmi dość abstrakcyjnie, ale podobno najtrudniej zacząć, a potem to wciąga i bardzo pomaga trzymać pion.

 

Ja dzisiaj jestem sama, bo M-ałż wyjechał na delegację. Powinnam zabrać się za sprzątanie i jechać do apteki i na pocztę - baaardzo mi się nie chce. A na 18 mam bardzo atrakcyjne zajęcie - wizyta u dentysty :shock:

 

Trzymam kciuki i miłego dnia Ci życzę :papa:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem.

Przepraszam za ciszę, wynikła ona głównie faktycznie z tego, że coś tam zadziało się w pracy i zupełnie nie miałam czasu, co jest akurat dobre. Potem wreszcie zaczęłam wychodzić do ludzi i spotkałam się z Dobrą Duszą, kolejnego wieczora z następną Dobrą Duszą.

 

...Tatrami zaraził mnie były kilka lat temu. Potem ja zaczęłam nimi zarażać. Niestety jeżdżę rzadko, ze względów finansowych, ale najbardziej jednak przeszkadza mi w tym brak motywacji i "lenistwo" - jak nazywają ten stan inni - niemoc, bezsilność, ciemność, dno piekła. Moim życiem rządzi chaos, wszechogarniające WSZYSTKO NA RAZ i jednocześnie NIC ABSOLUTNE. Bardzo ciężko jest mi to jakkolwiek ogarniać, klasyfikować, okiełznać.

W którymś momencie zaczęłam się zastanawiać, czy te "moje góry" nie są pewną pozą, którą przybieram, by ludzie odczepili się ode mnie, że nie jestem tak całkiem pusta, bez pasji. No i, co gorsza... myślę, że jest w tym dużo prawdy. Nie ujmując nic górom, które są wspaniałe, oczyszczające, w których jestem w stanie wykrzesać ze swojego otyłego ciała maksimum energii, pokonać zmęczenie, pokonać ból zepsutego kręgosłupa, spać na ziemi w schronisku, trwać w ekstremalnych warunkach. Ale mimo to chyba nie potrafię kochać gór tak, jak zasłużyły sobie na to tym, co mi ofiarowały. Nie czuję dobrych emocji tak, jak odczuwają je inni. Nie cieszę się niemal z niczego.

 

Stracona, piszesz o życiu w zgodzie ze swoim wnętrzem. Zazdroszczę Ci, że znasz je, że umiesz zlokalizować i nazywać swoje potrzeby. Ja czuję NIC. Nie wiem kim jestem, jaka jestem naprawdę. Raz jest tak, raz jest inaczej. Nie mam marzeń, nie mam życzeń. Skupiam się na TU i TERAZ i tyle. Zero zainteresowań - nie mam ich. Całe dnie spędzam na niczym. Jak pracuję to po pracy do domu, zero motywacji do sprzątania, gotowania. Gdyby nie Narzeczon i Przyjaciółka to w ogóle bym tego wszystkiego nie robiła, tak jak to miało miejsce wcześniej.

Jak byłam młodsza kilkanascie lat to coś tam robiłam - głównie okołoplastycznie i rękodzielniczo właśnie - o czym wspomniałaś. Ale zżarło mnie poczucie niższości, niepewność siebie, niewiara w to, że mogę coś zrobić dobrze, strach narażenia się na pogardę i śmiech. Od przedszkola nauczyciele zwracali uwagę na to, że mam dobry głos do śpiewania, że można coś z tym zrobić. Później tez ktoś tam to zauwazył. Ale miałam w sobie za mało odwagi żeby w ogóle coś zrobić, nie mówiąc już o tym, iż nie śpiewam wcale od kilkunastu lat, nie nucę. Pogardę dla mojego głosu pamiętam głównie ze strony siostry. Nie tylko dla głosu, dla wszystkiego, co robiłam. Siostra jest młodsza dwa lata. Dopiero ostatnimi czasy zaczęto zwracać mi uwagę na przyczynę jej zachowania, której to przyczyny nigdy nie zauważałam i wydawała mi się absurdalna - zazdrość. Niestety, skutki wieloletniej pogardy i wyśmiewania, w połączeniu z moją chorobliwą nadwrażliwością i innymi czynnikami sprawiły, że jest jak jest.

Chowam SIEBIE przed światem. Świat zna Niomik zupełnie inną, niż jest ona w rzeczywistości. Choć Niomik tak naprawdę nie wie jaka jest, bo maska zrosła się z twarzą. Maska ponadto jest bardziej wyrazista niż twarz, więc nie sposób było z niej zrezygnować. A z drugiej strony Niomik czuje się uwięziona w tej masce.

Pogubiłam się w tym wszystkim.

 

Wracając do rękodzieła - niestety, poczucie niższości działa jak działa. Ale najgorszy jest jednak permanentny brak motywacji do czegokolwiek. Kartkę urodzinową Narzeczonowi robię drugi rok i skończyć nie mogę. Brak mi sił, chęci. I tak ze wszystkim. Pustka i niemoc...

 

Leki biorę od pierwszego tygodnia stycznia, Pernazynę i Prefaxin (zapamiętałam :D). Może i zaczynaja pomagać - znika powoli codzienna sesja łez i rozpaczy. Zobaczymy co dalej. Na terapii też progres - moja pani terapeutka chyba zczaiła, że stan, w jakim do niej przyszłam jesli nie ewoluował w złą stronę to stoi w miejscu po prostu. Po pierwsze - wyciągnęłam z niej info na temat jej zdania o moich zaburzeniach. Nie sprecyzowała dokładnie, jedynie określiła to jako zaburzenia osobowości, których konsekwencją jest depresja. Ustaliła deadline - czas mamy do końca roku i wtedy posumujemy, podejmiemy decyzję co dalej. Stwierdziła, że za tydzień zrobi mi ponownie test (jakieś karteczki na skojarzenia) i zobaczymy co się zmieniło. Zastanawiam się czy mimo to nie iść do kogoś innego - polecono mi zaufaną, zaangażowaną terapeutkę, ale dość daleko (łatwiej znaleźć usprawiedliwienie przed samą sobą i odwoływać spotkania) i termin tez prawdopodobnie daleki. Ponadto nie mam już sił zaczynać kolejny raz... a było tych razów przynajmniej kilkanaście...

Ech...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj - dobrze, że jesteś,

i dobrze, że jest nieco lepiej, że spotykasz się z "Dobrymi Duszami" :great: Tylko tak dalej.

 

Tatry - mówisz, że dziś Cię nie cieszą - to zrozumiałe, ale kiedyś było inaczej - zaraziłaś się miłością do nich i zarażałaś innych, to coś znaczy. Nie wierzę, że to nie poza, nie pisałabyś o nich w taki sposób. To na pewno nie umarło na zawsze, jest w Tobie i wróci, po prostu musisz poczekać.

 

Co do moich marzeń i pragnień, to pisałam o tym, co czułam kiedyś - czułam to, ale nie dążyłam, nie realizowałam, walczyłam z tym w imię "ważniejszych spraw" czyli rodziny. To był wielki błąd i (jak sądzę) jedna z podstawowych przyczyn mojej teraźniejszej depresji. Napisałam to po to, abyś Ty nie popełniła podobnego błędu.

 

Teraz nie mam żadnych pragnień, celów ani planów - anhedonia zżera mnie jak rak. W odruchu determinacji odstawiłam ostatni lek i czekam co będzie dalej. Na 19.02. mam zamówioną wizytę u innego psychiatry, to moja ostatnia deska ratunku. Jak ona nie ustawi mi leków tak, by pozbyć się tego ścier.wa, to chyba się poddam.

 

Jak byłam młodsza kilkanascie lat to coś tam robiłam - głównie okołoplastycznie i rękodzielniczo właśnie - o czym wspomniałaś. Ale zżarło mnie poczucie niższości, niepewność siebie, niewiara w to, że mogę coś zrobić dobrze, strach narażenia się na pogardę i śmiech. Od przedszkola nauczyciele zwracali uwagę na to, że mam dobry głos do śpiewania, że można coś z tym zrobić. Później tez ktoś tam to zauwazył. Ale miałam w sobie za mało odwagi żeby w ogóle coś zrobić, nie mówiąc już o tym, iż nie śpiewam wcale od kilkunastu lat, nie nucę. Pogardę dla mojego głosu pamiętam głównie ze strony siostry. Nie tylko dla głosu, dla wszystkiego, co robiłam. Siostra jest młodsza dwa lata. Dopiero ostatnimi czasy zaczęto zwracać mi uwagę na przyczynę jej zachowania, której to przyczyny nigdy nie zauważałam i wydawała mi się absurdalna - zazdrość. Niestety, skutki wieloletniej pogardy i wyśmiewania, w połączeniu z moją chorobliwą nadwrażliwością i innymi czynnikami sprawiły, że jest jak jest

 

No właśnie, dziś wiesz, że zduszono w Tobie Twoje prawdziwe umiejętności, to co lubiłaś, co dawało Ci przyjemność. To właśnie było "Twoje JA". Dziś już nie ważne dlaczego tak się stało, dziś ważne jest to, żebyś nie dawała już nigdy tłamsić swojego "JA" przez innych. W dążeniu do realizacji swoich marzeń nie ważne jest zdanie innych ludzi. Oczywiście dziecko nie może się przed tym obronić, ale Ty dziś już możesz. Z pewnością są jeszcze inne rzeczy, które kiedyś lubiłaś robić i o których kiedyś marzyłaś, przypomnij sobie i jak poczujesz się lepiej wróć do nich.

 

Chowam SIEBIE przed światem. Świat zna Niomik zupełnie inną, niż jest ona w rzeczywistości. Choć Niomik tak naprawdę nie wie jaka jest, bo maska zrosła się z twarzą. Maska ponadto jest bardziej wyrazista niż twarz, więc nie sposób było z niej zrezygnować. A z drugiej strony Niomik czuje się uwięziona w tej masce.

 

To właśnie to Cię unieszczęśliwia, postaraj się zdjąć tę maskę, pokazać swoją twarz bez względu na to, co powie otoczenie. Jeśli Cię nie zaakceptuje, będziesz musiała znaleźć inne, takie, które polubi Cię taką, jaka jesteś naprawdę.

 

Leki biorę od pierwszego tygodnia stycznia, Pernazynę i Prefaxin (zapamiętałam :D). Może i zaczynaja pomagać - znika powoli codzienna sesja łez i rozpaczy. Zobaczymy co dalej.

 

To bardzo któtko, ale leki powinny powoli działać, i działają. Teraz poczujesz się lepiej i będziesz mogła obiektywniej spojrzeć na świat i siebie. Będziesz mogła działać i zmieniać swoje życie na lepsze, takie Twoje, dla Ciebie, a nie dla innych.

 

Na terapii też progres - moja pani terapeutka chyba zczaiła, że stan, w jakim do niej przyszłam jesli nie ewoluował w złą stronę to stoi w miejscu po prostu.

 

Terapia w anhedonii działa słabo, ale nie rezygnuj. Jak leki zniosą ten najgorszy stan, to terapia powinna dawać lepsze wyniki. Ze zmianą lekarza też jeszcze bym zaczekała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej...

Niby jest lepiej, ale pustkę mam w głowie ogromną. Brak sił do czytania, pisania. Na razie i tak jestem w pracy, więc nie popiszę, ale obiecuję - sobie i Wam, Tobie, Stracona, że zbiorę się i napiszę, może dziś?

Tymczasem ciepła życzę wszystkim. Oprócz tych, co wolą zimno :)

 

N.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Późno, ale jestem :)

Z pączkami ostrożnie, jeno dwa wsunęłam :D Ale cztery leżą i o dziwo nie zwąchały ich nawet kitony :)

 

Stracona, dziękuję Ci za Twoją wnikliwą analizę i uwagę. Masz sto procent racji we wszystkim co wyżej napisałaś. Powiedz mi jednak, jak to jest, że sama nie potrafisz zastosować się do swoich pomysłów choć są naprawdę trafione? Jak to jest, że do mnie przychodzą po poradę ludzie będący na zakręcie emocjonalnym, potrafię im pomóc, podaję im gotowe recepty, stosują się do nich, w konsekwencji czego ich życie zmienia jakość, to samo mogę poradzić sobie, ale nie jestem w stanie tego wykonać?

Ponadto czemu odstawiłaś lek? Czemu się poddajesz? Jestem przekonana, że masz siłę - jesteś tu i pomagasz. Sobie przez pomaganie innym na przykład. Nie byłoby Cię tu gdybyś tej siły nie miała, dobrze o tym wiesz... Trzymam kciuki, do 19.02 jeszcze daleko...

 

...Czuję się lepiej. Z autopsji wiem, że to nie jest zbyt trwały stan, ale - zważywszy na fakt, że żyję dniem dzisiejszym - obstaję, że faktycznie lepiej niż ostatnio, gdy się czyta(l)łyśmy. Po pierwsze zmieniło się coś tam w pracy. Pracy, w której jestem osiem i pół roku, której oddałam wiele siebie, w której męczę się okrutnie tylko tym, że przestała być pracą stałą, mimo mojego niegdysiejszego zaangażowania, wieloletniego zresztą, które nie zostało w żaden sposób nagrodzone a wręcz zostałam za nie ukarana tak zwaną równością - jestem traktowana w niej na równi z osobami, które nie kryją się, że mają tę pracę w zadzie, że nie zamierzają tego zmieniać, z osobami, które nigdy nie garnęły się do wiedzy, do poznawania i zaangażowania. Mobbing się to zowie? Mobbing na dużą skalę - dotyczy nas wielu. Rzecz po części zależna ode mnie i spowodowana moimi błędami, obiektywnie rzecz biorąc. Mniejsza o to. Ważne, że na ten miesiąc mam nieco stabilniej i codziennie pracuję. Ponadto cały czas jest mój Narzeczon, choć wyłączony, bo kuje na zaliczenia i egzaminy każdego dnia kilka godzin, ale jest i to utrzymuje mnie w jako - takim pionie.

Kolejna rzecz - po usilnych niemalże błaganiach wobec mojej terapeutki, której już ze dwa miesiące temu oznajmiłam, że jak nic się nie zmieni w najbliższym czasie w formie terapii (dla mnie to były pogaduszki przy kawie tylko bez kawy), to po raz kolejny odejdę z terapii - coś się zmieniło. Po pierwsze primo - wydłużyła czas naszych spotkań z pół godziny do czterdziestu minut. To już coś. Ale wiem, że chyba nie wszystkim swoim pacjentom wydłużyła, co oznaczać może, iż "wzięła się za mnie". Wreszcie. Po drugie primo - rozkręca się z testowaniem mnie nie tylko na podstawie tego, co gadam. Uważam, że testy wydobywające z podświadomości i głębin osobowości różne informacje są dużo bardziej miarodajne niż cotygodniowe klepanie o przysłowiowej dupie maryni. Zważywszy, że w terapii jestem od lipca 2014 a tak naprawdę nic z niej nie wyniosłam. Do tydzień temu - wreszcie rozmawiałyśmy o moich emocjach, stanach i ich przyczynach, o poczuciu krzywdy, o tłumionej agresji wobec ludzi, o skrajnościach w emocjach i postrzeganiu świata. Wreszcie dowiedziałam się o sobie czegoś, czego jeszcze nie wiedziałam, a także nikt mi nie powiedział. W tym miejscu nadmienię, że moja wiedza psychologiczna jest stosunkowo szeroka - za młodu i nieświadomu usiłowałam się autodiagnozować, co oczywiście było błędem ogromnym. Ale poczytałam trochę książek, poobserwowałam, poanalizowałam, na studiach też zagłębiłam się w temat i coś tam wiem. Dlatego terapeutka ze mną też nie ma łatwo, zdaję sobie sprawę z tego - mam manierę cwaniaka, tym bardziej w temacie, który wałkuję od kilkunastu lat. Oczywiście ufam, ze ma wiedzę ugruntowaną, nie to co ja - szczątkową i ukierunkowaną na siebie, ale czasem trudno mi coś wytłumaczyć. Ma ze mną przesrane i zapamięta mnie na długo na pewno, raz to się na mnie nawet poważnie zezłościła biedna, aż poczerwieniała z tej złości :) Ale chyba jednak ją ciekawię, ona też się czegoś nauczy, tym bardziej, ze nagrywa nasze sesje i chyba omawia je z superwizorem czy innym nadzorcą - jeszcze się doedukowuje. Po trzecie primo - ustaliła deadline - koniec roku. Zobaczymy co wtedy.

Moje lepsze samopoczucie poskutkowało innymi rzeczami - wreszcie, po jakimś miesiącu udało mi się ogarnąć niemal w całości sterty czystego prania, które tylko dokładałam do rosnącej kupy i czasem coś z niej wyciągnęłam. Jestem z siebie dumna, bo trochę mnie to kosztowało, znacie to wszyscy na pewno. Ponadto zebrałam się i ufarbowałam włosy - zaraz muszę zmyć farbę. Uszyłam też nową piłkę kotikom, do czego zbierałam się też z miesiąc. Oprócz tego postanowiłam zrobić prawo jazdy wreszcie. Będę musiała pożyczać pieniądze, ale zrobię prawko do końca marca. Znaczy chciałabym. Proces już rozpoczęty, więc jestem na dobrej drodze.

Powoli zaczynam wracać do życia. Ale niestety znam ten stan, potrwa może kilka tygodni ale jeśli będę brać leki to może dłużej i trwalej. Jeśli nie zaprzestanę ich brać. Dużo pracy przede mną, bardzo dużo, zwłaszcza w terapii. Sytuacja się rozwija. Może faktycznie w połączeniu z lekami pozbędę się dużej części tego, co mnie toczy, czyli nauczę się walczyć z poczuciem krzywdy, niesprawiedliwości wypracowanym nie bez przyczyny przez pierwsze kilkanascie lat życia. A potem może nauczę się życia na nowo, ciekawo, kolorowo i jak się należy?

 

Z góry dziękuję za przeczytanie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... Pracy, w której jestem osiem i pół roku, której oddałam wiele siebie, w której męczę się okrutnie tylko tym, że przestała być pracą stałą, mimo mojego niegdysiejszego zaangażowania, wieloletniego zresztą, które nie zostało w żaden sposób nagrodzone a wręcz zostałam za nie ukarana tak zwaną równością - jestem traktowana w niej na równi z osobami, które nie kryją się, że mają tę pracę w zadzie, że nie zamierzają tego zmieniać, z osobami, które nigdy nie garnęły się do wiedzy, do poznawania i zaangażowania.

Niestety, ja też zawsze miałam z tym problem - to znaczy z nadmiernym zaangażowaniem. Dla mnie zawsze było oczywiste, że jak coś robię, to najlepiej jak umiem (i nie dotyczyło to tylko pracy). Niestety zwykle nie było to docenianie, lecz wręcz wykorzystywane - wszyscy wiedzieli, że ja "coś tam" zrobię dobrze, więc miałam więcej odpowiedzialnej pracy niż inni, za te same pieniądze rzecz jasna. Leniuchy i nieuki zawsze miały luz i spokój.

 

... wydłużyła czas naszych spotkań z pół godziny do czterdziestu minut. To już coś. Ale wiem, że chyba nie wszystkim swoim pacjentom wydłużyła, co oznaczać może, iż "wzięła się za mnie". Wreszcie. Po drugie primo - rozkręca się z testowaniem mnie nie tylko na podstawie tego, co gadam. Uważam, że testy wydobywające z podświadomości i głębin osobowości różne informacje są dużo bardziej miarodajne niż cotygodniowe klepanie o przysłowiowej dupie maryni. Zważywszy, że w terapii jestem od lipca 2014 a tak naprawdę nic z niej nie wyniosłam. Do tydzień temu - wreszcie rozmawiałyśmy o moich emocjach, stanach i ich przyczynach, o poczuciu krzywdy, o tłumionej agresji wobec ludzi, o skrajnościach w emocjach i postrzeganiu świata. Wreszcie dowiedziałam się o sobie czegoś, czego jeszcze nie wiedziałam, a także nikt mi nie powiedział.

Hmmm, jak pisałam, ja z terapii nigdy nie korzystałam, ale sądziłam, że takie sesje trwają zwykle więcej niż 30min. Taki czas wydaje mi się zbyt krótki, by rozwinąć jakoś sensownie temat. Ale to na marginesie, bo jak wspomniałam, nie znam się na tym :)

W każdym razie cieszę się, że wreszcie udało Ci się coś z tego wynieść i widzisz jakiś sens tego działania.

 

... poczytałam trochę książek, poobserwowałam, poanalizowałam, na studiach też zagłębiłam się w temat i coś tam wiem. Dlatego terapeutka ze mną też nie ma łatwo, zdaję sobie sprawę z tego - mam manierę cwaniaka, tym bardziej w temacie, który wałkuję od kilkunastu lat. Oczywiście ufam, ze ma wiedzę ugruntowaną, nie to co ja - szczątkową i ukierunkowaną na siebie, ale czasem trudno mi coś wytłumaczyć. Ma ze mną przesrane i zapamięta mnie na długo na pewno, raz to się na mnie nawet poważnie zezłościła biedna, aż poczerwieniała z tej złości :) Ale chyba jednak ją ciekawię, ona też się czegoś nauczy, tym bardziej, ze nagrywa nasze sesje i chyba omawia je z superwizorem czy innym nadzorcą - jeszcze się doedukowuje....

:lol: To jest właśnie powód, dla którego nie mam ochoty korzystać z terapii. Nie chciałabym denerwować swojej terapeutki, a tak z całą pewnością by było :?

Ale podoba mi się Twoje nastawienie, że pomagacie sobie nawzajem, przynajmniej masz pewność, że się angażuje :mrgreen:

 

... ustaliła deadline - koniec roku. Zobaczymy co wtedy.

A jakie są możliwości do wyboru?

 

Moje lepsze samopoczucie poskutkowało innymi rzeczami - wreszcie, po jakimś miesiącu udało mi się ogarnąć niemal w całości sterty czystego prania, które tylko dokładałam do rosnącej kupy i czasem coś z niej wyciągnęłam. Jestem z siebie dumna, bo trochę mnie to kosztowało

No to jest prawdziwy dowód na poprawę samopoczucia :great: Dobrze to znam - właśnie od 2 tyg. czeka na mnie takie pranie :oops:

 

...zebrałam się i ufarbowałam włosy ....Uszyłam też nową piłkę kotikom... postanowiłam zrobić prawo jazdy wreszcie... Proces już rozpoczęty, więc jestem na dobrej drodze.

Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć/czytać - aż trochę Ci zazdroszczę :oops::smile:

 

...Powoli zaczynam wracać do życia. Ale niestety znam ten stan, potrwa może kilka tygodni ale jeśli będę brać leki to może dłużej i trwalej. Jeśli nie zaprzestanę ich brać...

Wyraźnie wracasz do "żywych" i myślę, że jest to zasługa leków. Jeśli tak dobrze się po nich czujesz, to nie przestawaj ich brać. Co Ci szkodzi żyć z nimi tak długo, jak się da. Być może (i tego Ci życzę) będą Ci służyć latami i zapomnisz o depresji.

 

..Może faktycznie w połączeniu z lekami pozbędę się dużej części tego, co mnie toczy, czyli nauczę się walczyć z poczuciem krzywdy, niesprawiedliwości wypracowanym nie bez przyczyny przez pierwsze kilkanascie lat życia. A potem może nauczę się życia na nowo, ciekawo, kolorowo i jak się należy?

Z "doświadczenia przeprowadzonego na moim mózgu" wynika, że tak właśnie będzie. W moim przypadku leki zmieniły mój stosunek do siebie i świata w istotny sposób. Poczucie krzywdy i niesprawiedliwości zostało mocno stłumione, przestałam analizować przeszłość. Znacznie mniej przejmuję się światem zewnętrznym, to znaczy tym złem, które ma do zaoferowania - zarówno tymi odległymi (jak katastrofy, zamachy, wojny), jak i tymi bliskimi (opinia, kłótnie z bliskimi, problemy dnia codziennego). Zaczęłam świat odbierać inaczej, bardziej "dla siebie" nie przejmując się zbytnio tym, co myśli otoczenie. Przestałam się zmuszać do rzeczy, które zdaniem ogółu "wypada" czy też "powinno" się robić, a mnie się nie chce. Nie irytuje mnie też tak bardzo jak kiedyś ludzka głupota i bezmyślność. Ogólnie rzecz biorąc mam wrażenie, że leki przytłumiły moją wrażliwość to takiego poziomu, jaki ma większość ludzi i nauczyły "zdrowego egoizmu", którego zawsze mi brakowało.

To moje "naprawione wady mózgu" - jeśli uda Ci się naprawić swoje, to z pewnością masz wielką szansę na powrót do ciekawego, kolorowego i całkowicie TWOJEGO życia, w którym będziesz szczęśliwa.

Czego z całego serca Ci życzę :great:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stracona...Powiedz mi jednak, jak to jest, że sama nie potrafisz zastosować się do swoich pomysłów choć są naprawdę trafione? Jak to jest, że do mnie przychodzą po poradę ludzie będący na zakręcie emocjonalnym, potrafię im pomóc, podaję im gotowe recepty, stosują się do nich, w konsekwencji czego ich życie zmienia jakość, to samo mogę poradzić sobie, ale nie jestem w stanie tego wykonać?

Można by powiedzieć, że "szewc bez butów chodzi" :lol:

A tak poważnie, to nie wiem. Odkąd pamiętam, zawsze byłam osobą, do której wielu przychodziło się zwierzać i prosić o radę. Nawet mnie to trochę denerwowało, bo ja się (prawie) nigdy nikomu nie zwierzałam. Zresztą wszyscy byli pewni, że mnie to nie jest potrzebne :x Chyba to jest tak, jak z psychoterapią - trudno samemu ocenić/zauważyć swoje postępowanie, lepiej widać je z boku.

Dzisiejsze "rady", których udzielam, to przede wszystkim moje życiowe doświadczenia (a trochę już żyję) - głównie rzeczy, których kiedyś sama nie zrobiłam, a powinnam (i poznałam bolesne skutki ich zaniechania) lub te, które zrobić powinnam, a nie zrobiłam.

 

...Ponadto czemu odstawiłaś lek? Czemu się poddajesz? Jestem przekonana, że masz siłę - jesteś tu i pomagasz. Sobie przez pomaganie innym na przykład. Nie byłoby Cię tu gdybyś tej siły nie miała, dobrze o tym wiesz... Trzymam kciuki, do 19.02 jeszcze daleko...

Leki - nie powinnam o tym pisać, by niczego Ci nie sugerować. Ale prawda jest taka, że mam na ich temat swoje (całkowicie subiektywne) zdanie.

To nieco dłuższa historia, ale finał jest taki, że ostatni lek (brany przez ostatni rok) wpędził mnie w stan anhedonii, jakiej jeszcze nie znałam. Tak się złożyło, że akurat kończyło mi się opakowanie i zdecydowałam, że więcej nie chcę.

Teraz jestem bez leków i czuję się lepiej. Wiem, ze to stan chwilowy, zresztą lekko utrwalany alko. Mam zamiar tak doczekać do 19.02., potem zobaczę.

Siła - kiedyś miałam jej bardzo wiele. Teraz to tylko takie szczątki, które jeszcze od czasu do czasu podnoszą mnie z dna.

Bycie tu i pomaganie innym faktycznie jest formą terapii, którą sam sobie zaleciłam :mhm: Jak jestem w stanie pisać, to nawet działa :smile:

 

Miłego weekendu :papa:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...zaczyna do mnie powoli docierać to, co chyba nieuniknione. Im szybciej przyjmę to do wiadomości tym lepiej, tym prędzej będę mogła zacząć coś robić, przeciwdziałać, zastopować. Coś, czego nie chciałam poznawać w obawie, że to "moje". Bo jest straszne, zwłaszcza dla bliskich.

Border.

Zasygnalizowano mi o tym już dawno temu, teraz znów się pojawił ten temat. Nikt mnie dosadnie i otwarcie nie zdiagnozował, zakomunikowano mi jednak, że w testach wychodzi. W ich testach, w moich internetowych też - czy zaawansowanych czy lakonicznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stracona, dziękuję za zaangażowanie, dziś jednak nie mam siły odnieśc się do Twoich słów. Muszę sobie chyba znowu wypić żeby zdjąć kajdany i uwolnić umysł. To niebezpieczne, wiem. Zwłaszcza przy jakichkolwiek zaburzeniach. Ale bez tego czuję się zgnieciona w tej materii, stłamszona. I pusta. Pusta czuję się nie tylko w tej zresztą.

Jutro idę na test, zobaczymy co wyjdzie ze mnie, jaki potwór tym razem. Chciałabym go nazwać, lepiej jest przecież wiedzieć z kim się walczy.

Czytam o border i cały czas się przerażam. Kiedyś czułam się całkiem wyjątkowa, ale raczej w złym tego słowa znaczeniu, cechy mojej duszy wydawały mi się niepowtarzalne, moje cierpienie, dno piekła, ze nikt mnie nie rozumie. Odkrywam, że ktoś to wszystko zebrał do kupy i dokładnie zdefiniował. I to wcale nie jest wyjątkowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie chcę być "wyjątkowa". Nie chcę już czuć tego bólu w klatce piersiowej, lęku przed całym światem. Dość mam już pustki i tęsknoty za odczuwaniem. Odczuwaniem czegokolwiek co nie jest bolesne . Nie chcę być borderline, nie chcę już krzywdzić ludzi, siebie. Wiem, że wiele już przepracowałam, a ludzie piszą, że nie da się z tego "wyleczyć". Ja nie wiedziałam, że się nie da i przepracowałam. Poprzedni związek pełen był moich błagań, by mój kat, jak mi się wówczas wydawało, mnie nie zostawiał. Pozwalałam się katować ale błagałam by nie odchodził. Byłam uzależniona od niego i dopiero po czterech latach tego burzliwego związku, kiedy zostawił mnie jak śmiecia (tak mi się wydawało) - coś we mnie pękło i dałam radę podnieść się z dna. Teraz jest inaczej. Cieżko, ale wiem, ze poradziłabym sobie sama będąc, że uniezależniłam się od uzależnienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no własnie widzisz, generalnie niby jest dobrze. uśmiecham się, pracuję normalnie, funkcjonuję. Jak zwykle maska normalności, ale wewnątrz też jakby lepiej. Leki chyba działają, albo to znowu jest ta sinusoida, nie potrafię tym razem tego odróżnić. W ciągu ostatnich kilku lat tak to własnie wygląda - najpierw kilka tygodni, miesięcy dna, a potem powoli się podnoszę na trochę. Potem znowu dno.

Tym razem niby jest lepiej, jestem bardziej świadoma, coś tam w terapii mi się udało zrozumieć, nad czymś zapanować.

Tylko to widmo border.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kilka lat temu na terapii pod kątem DDA/DDD pojawiło się to hasło, terapeuta uznał, że powinniśmy się przyjrzeć temu zagadnieniu. Olałam to, bo jak zaczęłam czytac co to takiego to stwierdziłam, że wszystko ze mną ok i to są jakieś bzdury. Przez następne lata przewijał się temat, zrobiłam parę testów i zawsze rezultat ten sam. Jak zaczynałam tą terapię to też na testach mi wyszło ewidentne border, ale uznałam, ze test na pewno był niekompetentny i niedokładny. W końcu zdałam sobie sprawę, że nie da się dłużej uciekać. Im bardziej zagłębiam się w tą tematykę, im więcej czytam opinii borderów i ich bliskich, tym bardziej uświadamiam sobie, że test półtora roku temu był jednak kompetentny......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no własnie widzisz, generalnie niby jest dobrze. uśmiecham się, pracuję normalnie, funkcjonuję. Jak zwykle maska normalności, ale wewnątrz też jakby lepiej. Leki chyba działają, albo to znowu jest ta sinusoida, nie potrafię tym razem tego odróżnić. W ciągu ostatnich kilku lat tak to własnie wygląda - najpierw kilka tygodni, miesięcy dna, a potem powoli się podnoszę na trochę. Potem znowu dno.

Tym razem niby jest lepiej, jestem bardziej świadoma, coś tam w terapii mi się udało zrozumieć, nad czymś zapanować.

Tylko to widmo border.

Taka huśtawka, to dla mnie normalka przy depresji. Dlaczego myślisz, że to border? Może niepotrzebnie się martwisz i nakręcasz?

 

Nie chcę być borderline, nie chcę już krzywdzić ludzi, siebie. Wiem, że wiele już przepracowałam, a ludzie piszą, że nie da się z tego "wyleczyć". Ja nie wiedziałam, że się nie da i przepracowałam.

No właśnie, nie wiedziałaś, że się nie da - więc się dało. Więc może to nie to!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stany depresyjne, mysli samobójcze, autodestrukcyjne wynikają, jak sądzę, z tego, ze jestem nieprzystosowana do życia na świecie, nie radzę sobie w kontaktach międzyludzkich, choć sprawiam zupełnie odmienne wrażenie.

 

Każde zaburzenie ma pewne symptomy nie? :) przy border spełniam wszystkie, to nie tylko moje zdanie, to wychodzi w profesjonalnych testach, w tych mniej profesjonalnych, tak stwierdzają terapeuci a i ja, mimo że subiektywnie, to wychodzi mi w terapii co tydzień. Nie ucieknę od tego. Wiele rzeczy rozumiem, psychologia jest mi dziedziną bliską i znaną, dlatego jestem w stanie obserwować u siebie różne rzeczy, skutki pewnych przyczyn. Chyba mam wolę przetrwania, bo naprawdę staram się walczyć z tym, co mnie toczy. Chcę wyjść ze skorupy, nie chcę krzywdzić ludzi, których kocham. Mimo że jest trudno to chcę w miarę normalnie żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stany depresyjne, mysli samobójcze, autodestrukcyjne wynikają, jak sądzę, z tego, ze jestem nieprzystosowana do życia na świecie, nie radzę sobie w kontaktach międzyludzkich, choć sprawiam zupełnie odmienne wrażenie.

Uwierz lub nie, ale ja o sobie myślę tak samo.

 

Każde zaburzenie ma pewne symptomy nie? :) przy border spełniam wszystkie, to nie tylko moje zdanie, to wychodzi w profesjonalnych testach, w tych mniej profesjonalnych, tak stwierdzają terapeuci a i ja, mimo że subiektywnie, to wychodzi mi w terapii co tydzień. Nie ucieknę od tego. Wiele rzeczy rozumiem, psychologia jest mi dziedziną bliską i znaną, dlatego jestem w stanie obserwować u siebie różne rzeczy, skutki pewnych przyczyn.

Pomimo, że Twoje obserwacje nie są obiektywne, zgadzam się na stwierdzenie, że mogą być trafne. Czy to nie jest dla Ciebie pocieszające? Wiesz co Ci jest, więc tym bardziej możesz świadomie się temu przeciwstawiać, walczyć z tym.

 

Chyba mam wolę przetrwania, bo naprawdę staram się walczyć z tym, co mnie toczy. Chcę wyjść ze skorupy, nie chcę krzywdzić ludzi, których kocham. Mimo że jest trudno to chcę w miarę normalnie żyć.

Myślę, że z taką świadomością problemu masz bardzo duże szanse na zwycięstwo. Tylko się nie poddawaj i idź do przodu, taranem jak trzeba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×