Skocz do zawartości
Nerwica.com

niomik

Użytkownik
  • Postów

    30
  • Dołączył

Treść opublikowana przez niomik

  1. Stracona, już po dziewiętnastym... Co tam u Ciebie? U mnie, jak zwykle, sinusoida. Po burzach w związku nastąpiło rozstanie, którego nie przyjęłam zbyt spokojnie... wypiłam pół litra orzechówki, poprawiłam winem, a że Narzeczon został w domu, więc rozstanie owo trwało dość długo i przebieg miało szalony. Rano okazało się, że mimo mojej furii, agresji i wycia - nie przestraszył się i... chce odbudować wszystko. No i budujemy. Jak na razie czuję się lepiej. Niestety zapominam czasem brać leki, od zawsze tak mam - jestem na bakier z systematycznością w każdej w zasadzie dziedzinie. Jedyne co - terapia faktycznie idzie lepiej. W testach (MMPI 2) wyszedł niespodziewany regres borderline (w stosunku do testu półtora roku temu), za to pojawiły się inne zagadnienia, ale wszystkiego po trochu, ale nic wybijającego się wybitnie, skrajnego - depresyjna, paranoiczna, histrioniczna, jednocześnie wycofana, ale też narcystyczna, jednak nie w klasycznym rozumieniu, tylko narcyzm w rekompensowaniu sobie zaniedbanych potrzeb, narcyzm połączony z niskim poczuciem własnej wartości. To samo z histrionicznością - bez ekspresji seksualnej, bez nacisku na atrakcyjność i bez skrajnych zachowań. Dobrego dnia Wam.
  2. jestem sama. nie moge obwiniac N za to ze nie ma sily, ze mnie nie przytula, ze nie jest wsparciem. to wszystko moja wina.
  3. jestem wrakiem. mam już dosc życia, dość wszystkiego, dosc emocji, dość nocy, dość wszys-tkie-go.
  4. stany depresyjne, mysli samobójcze, autodestrukcyjne wynikają, jak sądzę, z tego, ze jestem nieprzystosowana do życia na świecie, nie radzę sobie w kontaktach międzyludzkich, choć sprawiam zupełnie odmienne wrażenie. Każde zaburzenie ma pewne symptomy nie? :) przy border spełniam wszystkie, to nie tylko moje zdanie, to wychodzi w profesjonalnych testach, w tych mniej profesjonalnych, tak stwierdzają terapeuci a i ja, mimo że subiektywnie, to wychodzi mi w terapii co tydzień. Nie ucieknę od tego. Wiele rzeczy rozumiem, psychologia jest mi dziedziną bliską i znaną, dlatego jestem w stanie obserwować u siebie różne rzeczy, skutki pewnych przyczyn. Chyba mam wolę przetrwania, bo naprawdę staram się walczyć z tym, co mnie toczy. Chcę wyjść ze skorupy, nie chcę krzywdzić ludzi, których kocham. Mimo że jest trudno to chcę w miarę normalnie żyć.
  5. Kilka lat temu na terapii pod kątem DDA/DDD pojawiło się to hasło, terapeuta uznał, że powinniśmy się przyjrzeć temu zagadnieniu. Olałam to, bo jak zaczęłam czytac co to takiego to stwierdziłam, że wszystko ze mną ok i to są jakieś bzdury. Przez następne lata przewijał się temat, zrobiłam parę testów i zawsze rezultat ten sam. Jak zaczynałam tą terapię to też na testach mi wyszło ewidentne border, ale uznałam, ze test na pewno był niekompetentny i niedokładny. W końcu zdałam sobie sprawę, że nie da się dłużej uciekać. Im bardziej zagłębiam się w tą tematykę, im więcej czytam opinii borderów i ich bliskich, tym bardziej uświadamiam sobie, że test półtora roku temu był jednak kompetentny......
  6. no własnie widzisz, generalnie niby jest dobrze. uśmiecham się, pracuję normalnie, funkcjonuję. Jak zwykle maska normalności, ale wewnątrz też jakby lepiej. Leki chyba działają, albo to znowu jest ta sinusoida, nie potrafię tym razem tego odróżnić. W ciągu ostatnich kilku lat tak to własnie wygląda - najpierw kilka tygodni, miesięcy dna, a potem powoli się podnoszę na trochę. Potem znowu dno. Tym razem niby jest lepiej, jestem bardziej świadoma, coś tam w terapii mi się udało zrozumieć, nad czymś zapanować. Tylko to widmo border.
  7. nie chcę być "wyjątkowa". Nie chcę już czuć tego bólu w klatce piersiowej, lęku przed całym światem. Dość mam już pustki i tęsknoty za odczuwaniem. Odczuwaniem czegokolwiek co nie jest bolesne . Nie chcę być borderline, nie chcę już krzywdzić ludzi, siebie. Wiem, że wiele już przepracowałam, a ludzie piszą, że nie da się z tego "wyleczyć". Ja nie wiedziałam, że się nie da i przepracowałam. Poprzedni związek pełen był moich błagań, by mój kat, jak mi się wówczas wydawało, mnie nie zostawiał. Pozwalałam się katować ale błagałam by nie odchodził. Byłam uzależniona od niego i dopiero po czterech latach tego burzliwego związku, kiedy zostawił mnie jak śmiecia (tak mi się wydawało) - coś we mnie pękło i dałam radę podnieść się z dna. Teraz jest inaczej. Cieżko, ale wiem, ze poradziłabym sobie sama będąc, że uniezależniłam się od uzależnienia.
  8. Stracona, dziękuję za zaangażowanie, dziś jednak nie mam siły odnieśc się do Twoich słów. Muszę sobie chyba znowu wypić żeby zdjąć kajdany i uwolnić umysł. To niebezpieczne, wiem. Zwłaszcza przy jakichkolwiek zaburzeniach. Ale bez tego czuję się zgnieciona w tej materii, stłamszona. I pusta. Pusta czuję się nie tylko w tej zresztą. Jutro idę na test, zobaczymy co wyjdzie ze mnie, jaki potwór tym razem. Chciałabym go nazwać, lepiej jest przecież wiedzieć z kim się walczy. Czytam o border i cały czas się przerażam. Kiedyś czułam się całkiem wyjątkowa, ale raczej w złym tego słowa znaczeniu, cechy mojej duszy wydawały mi się niepowtarzalne, moje cierpienie, dno piekła, ze nikt mnie nie rozumie. Odkrywam, że ktoś to wszystko zebrał do kupy i dokładnie zdefiniował. I to wcale nie jest wyjątkowe.
  9. ...zaczyna do mnie powoli docierać to, co chyba nieuniknione. Im szybciej przyjmę to do wiadomości tym lepiej, tym prędzej będę mogła zacząć coś robić, przeciwdziałać, zastopować. Coś, czego nie chciałam poznawać w obawie, że to "moje". Bo jest straszne, zwłaszcza dla bliskich. Border. Zasygnalizowano mi o tym już dawno temu, teraz znów się pojawił ten temat. Nikt mnie dosadnie i otwarcie nie zdiagnozował, zakomunikowano mi jednak, że w testach wychodzi. W ich testach, w moich internetowych też - czy zaawansowanych czy lakonicznych.
  10. Późno, ale jestem :) Z pączkami ostrożnie, jeno dwa wsunęłam Ale cztery leżą i o dziwo nie zwąchały ich nawet kitony :) Stracona, dziękuję Ci za Twoją wnikliwą analizę i uwagę. Masz sto procent racji we wszystkim co wyżej napisałaś. Powiedz mi jednak, jak to jest, że sama nie potrafisz zastosować się do swoich pomysłów choć są naprawdę trafione? Jak to jest, że do mnie przychodzą po poradę ludzie będący na zakręcie emocjonalnym, potrafię im pomóc, podaję im gotowe recepty, stosują się do nich, w konsekwencji czego ich życie zmienia jakość, to samo mogę poradzić sobie, ale nie jestem w stanie tego wykonać? Ponadto czemu odstawiłaś lek? Czemu się poddajesz? Jestem przekonana, że masz siłę - jesteś tu i pomagasz. Sobie przez pomaganie innym na przykład. Nie byłoby Cię tu gdybyś tej siły nie miała, dobrze o tym wiesz... Trzymam kciuki, do 19.02 jeszcze daleko... ...Czuję się lepiej. Z autopsji wiem, że to nie jest zbyt trwały stan, ale - zważywszy na fakt, że żyję dniem dzisiejszym - obstaję, że faktycznie lepiej niż ostatnio, gdy się czyta(l)łyśmy. Po pierwsze zmieniło się coś tam w pracy. Pracy, w której jestem osiem i pół roku, której oddałam wiele siebie, w której męczę się okrutnie tylko tym, że przestała być pracą stałą, mimo mojego niegdysiejszego zaangażowania, wieloletniego zresztą, które nie zostało w żaden sposób nagrodzone a wręcz zostałam za nie ukarana tak zwaną równością - jestem traktowana w niej na równi z osobami, które nie kryją się, że mają tę pracę w zadzie, że nie zamierzają tego zmieniać, z osobami, które nigdy nie garnęły się do wiedzy, do poznawania i zaangażowania. Mobbing się to zowie? Mobbing na dużą skalę - dotyczy nas wielu. Rzecz po części zależna ode mnie i spowodowana moimi błędami, obiektywnie rzecz biorąc. Mniejsza o to. Ważne, że na ten miesiąc mam nieco stabilniej i codziennie pracuję. Ponadto cały czas jest mój Narzeczon, choć wyłączony, bo kuje na zaliczenia i egzaminy każdego dnia kilka godzin, ale jest i to utrzymuje mnie w jako - takim pionie. Kolejna rzecz - po usilnych niemalże błaganiach wobec mojej terapeutki, której już ze dwa miesiące temu oznajmiłam, że jak nic się nie zmieni w najbliższym czasie w formie terapii (dla mnie to były pogaduszki przy kawie tylko bez kawy), to po raz kolejny odejdę z terapii - coś się zmieniło. Po pierwsze primo - wydłużyła czas naszych spotkań z pół godziny do czterdziestu minut. To już coś. Ale wiem, że chyba nie wszystkim swoim pacjentom wydłużyła, co oznaczać może, iż "wzięła się za mnie". Wreszcie. Po drugie primo - rozkręca się z testowaniem mnie nie tylko na podstawie tego, co gadam. Uważam, że testy wydobywające z podświadomości i głębin osobowości różne informacje są dużo bardziej miarodajne niż cotygodniowe klepanie o przysłowiowej dupie maryni. Zważywszy, że w terapii jestem od lipca 2014 a tak naprawdę nic z niej nie wyniosłam. Do tydzień temu - wreszcie rozmawiałyśmy o moich emocjach, stanach i ich przyczynach, o poczuciu krzywdy, o tłumionej agresji wobec ludzi, o skrajnościach w emocjach i postrzeganiu świata. Wreszcie dowiedziałam się o sobie czegoś, czego jeszcze nie wiedziałam, a także nikt mi nie powiedział. W tym miejscu nadmienię, że moja wiedza psychologiczna jest stosunkowo szeroka - za młodu i nieświadomu usiłowałam się autodiagnozować, co oczywiście było błędem ogromnym. Ale poczytałam trochę książek, poobserwowałam, poanalizowałam, na studiach też zagłębiłam się w temat i coś tam wiem. Dlatego terapeutka ze mną też nie ma łatwo, zdaję sobie sprawę z tego - mam manierę cwaniaka, tym bardziej w temacie, który wałkuję od kilkunastu lat. Oczywiście ufam, ze ma wiedzę ugruntowaną, nie to co ja - szczątkową i ukierunkowaną na siebie, ale czasem trudno mi coś wytłumaczyć. Ma ze mną przesrane i zapamięta mnie na długo na pewno, raz to się na mnie nawet poważnie zezłościła biedna, aż poczerwieniała z tej złości :) Ale chyba jednak ją ciekawię, ona też się czegoś nauczy, tym bardziej, ze nagrywa nasze sesje i chyba omawia je z superwizorem czy innym nadzorcą - jeszcze się doedukowuje. Po trzecie primo - ustaliła deadline - koniec roku. Zobaczymy co wtedy. Moje lepsze samopoczucie poskutkowało innymi rzeczami - wreszcie, po jakimś miesiącu udało mi się ogarnąć niemal w całości sterty czystego prania, które tylko dokładałam do rosnącej kupy i czasem coś z niej wyciągnęłam. Jestem z siebie dumna, bo trochę mnie to kosztowało, znacie to wszyscy na pewno. Ponadto zebrałam się i ufarbowałam włosy - zaraz muszę zmyć farbę. Uszyłam też nową piłkę kotikom, do czego zbierałam się też z miesiąc. Oprócz tego postanowiłam zrobić prawo jazdy wreszcie. Będę musiała pożyczać pieniądze, ale zrobię prawko do końca marca. Znaczy chciałabym. Proces już rozpoczęty, więc jestem na dobrej drodze. Powoli zaczynam wracać do życia. Ale niestety znam ten stan, potrwa może kilka tygodni ale jeśli będę brać leki to może dłużej i trwalej. Jeśli nie zaprzestanę ich brać. Dużo pracy przede mną, bardzo dużo, zwłaszcza w terapii. Sytuacja się rozwija. Może faktycznie w połączeniu z lekami pozbędę się dużej części tego, co mnie toczy, czyli nauczę się walczyć z poczuciem krzywdy, niesprawiedliwości wypracowanym nie bez przyczyny przez pierwsze kilkanascie lat życia. A potem może nauczę się życia na nowo, ciekawo, kolorowo i jak się należy? Z góry dziękuję za przeczytanie :)
  11. Hej... Niby jest lepiej, ale pustkę mam w głowie ogromną. Brak sił do czytania, pisania. Na razie i tak jestem w pracy, więc nie popiszę, ale obiecuję - sobie i Wam, Tobie, Stracona, że zbiorę się i napiszę, może dziś? Tymczasem ciepła życzę wszystkim. Oprócz tych, co wolą zimno :) N.
  12. Jestem. Przepraszam za ciszę, wynikła ona głównie faktycznie z tego, że coś tam zadziało się w pracy i zupełnie nie miałam czasu, co jest akurat dobre. Potem wreszcie zaczęłam wychodzić do ludzi i spotkałam się z Dobrą Duszą, kolejnego wieczora z następną Dobrą Duszą. ...Tatrami zaraził mnie były kilka lat temu. Potem ja zaczęłam nimi zarażać. Niestety jeżdżę rzadko, ze względów finansowych, ale najbardziej jednak przeszkadza mi w tym brak motywacji i "lenistwo" - jak nazywają ten stan inni - niemoc, bezsilność, ciemność, dno piekła. Moim życiem rządzi chaos, wszechogarniające WSZYSTKO NA RAZ i jednocześnie NIC ABSOLUTNE. Bardzo ciężko jest mi to jakkolwiek ogarniać, klasyfikować, okiełznać. W którymś momencie zaczęłam się zastanawiać, czy te "moje góry" nie są pewną pozą, którą przybieram, by ludzie odczepili się ode mnie, że nie jestem tak całkiem pusta, bez pasji. No i, co gorsza... myślę, że jest w tym dużo prawdy. Nie ujmując nic górom, które są wspaniałe, oczyszczające, w których jestem w stanie wykrzesać ze swojego otyłego ciała maksimum energii, pokonać zmęczenie, pokonać ból zepsutego kręgosłupa, spać na ziemi w schronisku, trwać w ekstremalnych warunkach. Ale mimo to chyba nie potrafię kochać gór tak, jak zasłużyły sobie na to tym, co mi ofiarowały. Nie czuję dobrych emocji tak, jak odczuwają je inni. Nie cieszę się niemal z niczego. Stracona, piszesz o życiu w zgodzie ze swoim wnętrzem. Zazdroszczę Ci, że znasz je, że umiesz zlokalizować i nazywać swoje potrzeby. Ja czuję NIC. Nie wiem kim jestem, jaka jestem naprawdę. Raz jest tak, raz jest inaczej. Nie mam marzeń, nie mam życzeń. Skupiam się na TU i TERAZ i tyle. Zero zainteresowań - nie mam ich. Całe dnie spędzam na niczym. Jak pracuję to po pracy do domu, zero motywacji do sprzątania, gotowania. Gdyby nie Narzeczon i Przyjaciółka to w ogóle bym tego wszystkiego nie robiła, tak jak to miało miejsce wcześniej. Jak byłam młodsza kilkanascie lat to coś tam robiłam - głównie okołoplastycznie i rękodzielniczo właśnie - o czym wspomniałaś. Ale zżarło mnie poczucie niższości, niepewność siebie, niewiara w to, że mogę coś zrobić dobrze, strach narażenia się na pogardę i śmiech. Od przedszkola nauczyciele zwracali uwagę na to, że mam dobry głos do śpiewania, że można coś z tym zrobić. Później tez ktoś tam to zauwazył. Ale miałam w sobie za mało odwagi żeby w ogóle coś zrobić, nie mówiąc już o tym, iż nie śpiewam wcale od kilkunastu lat, nie nucę. Pogardę dla mojego głosu pamiętam głównie ze strony siostry. Nie tylko dla głosu, dla wszystkiego, co robiłam. Siostra jest młodsza dwa lata. Dopiero ostatnimi czasy zaczęto zwracać mi uwagę na przyczynę jej zachowania, której to przyczyny nigdy nie zauważałam i wydawała mi się absurdalna - zazdrość. Niestety, skutki wieloletniej pogardy i wyśmiewania, w połączeniu z moją chorobliwą nadwrażliwością i innymi czynnikami sprawiły, że jest jak jest. Chowam SIEBIE przed światem. Świat zna Niomik zupełnie inną, niż jest ona w rzeczywistości. Choć Niomik tak naprawdę nie wie jaka jest, bo maska zrosła się z twarzą. Maska ponadto jest bardziej wyrazista niż twarz, więc nie sposób było z niej zrezygnować. A z drugiej strony Niomik czuje się uwięziona w tej masce. Pogubiłam się w tym wszystkim. Wracając do rękodzieła - niestety, poczucie niższości działa jak działa. Ale najgorszy jest jednak permanentny brak motywacji do czegokolwiek. Kartkę urodzinową Narzeczonowi robię drugi rok i skończyć nie mogę. Brak mi sił, chęci. I tak ze wszystkim. Pustka i niemoc... Leki biorę od pierwszego tygodnia stycznia, Pernazynę i Prefaxin (zapamiętałam ). Może i zaczynaja pomagać - znika powoli codzienna sesja łez i rozpaczy. Zobaczymy co dalej. Na terapii też progres - moja pani terapeutka chyba zczaiła, że stan, w jakim do niej przyszłam jesli nie ewoluował w złą stronę to stoi w miejscu po prostu. Po pierwsze - wyciągnęłam z niej info na temat jej zdania o moich zaburzeniach. Nie sprecyzowała dokładnie, jedynie określiła to jako zaburzenia osobowości, których konsekwencją jest depresja. Ustaliła deadline - czas mamy do końca roku i wtedy posumujemy, podejmiemy decyzję co dalej. Stwierdziła, że za tydzień zrobi mi ponownie test (jakieś karteczki na skojarzenia) i zobaczymy co się zmieniło. Zastanawiam się czy mimo to nie iść do kogoś innego - polecono mi zaufaną, zaangażowaną terapeutkę, ale dość daleko (łatwiej znaleźć usprawiedliwienie przed samą sobą i odwoływać spotkania) i termin tez prawdopodobnie daleki. Ponadto nie mam już sił zaczynać kolejny raz... a było tych razów przynajmniej kilkanaście... Ech...
  13. P.S. Tahela, góry... Tatry zimowe... jedyne, co daje mi wytchnienie, naprawdę. Może z dwa tyg pojadę :)
  14. Stracona i Tahela, przepraszam Was, brak mi sił dziś już, choć spać i tak nie pójdę. Lecz pisać już nie jestem w stanie... Nie umiem zwerbalizować tego, co chciałabym Wam odpowiedzieć... A tu jeszcze pranie do powieszenia, kuwety kotów do posprzątania Dobrej nocy Wam i dziekuję za dziś.
  15. Staram się walczyć, czyli mówić, szukać pomocy. Wołam o pomoc do najbliższych, ale nie słyszą zbyt wyraźnie. Zła jestem na Narzeczona, że myśli iż nie ma w sobie tyle siły, może miłości by podjąć walkę. Teraz mamy okres przejściowy, smutny i powściągliwy. Zobaczymy co przyniesie. Jestem w terapii od półtora roku, ale cały czas mam wrażenie, że to nie przynosi żadnego pozytywu. Od czasu do czasu zaglądam po leki do psychiatry - ostatnio w Sylwestra miałam masakrę z moją matką, której to masakry Narzeczon bardzo się przestraszył, w sumie ja też - wrócił atak histerii podobny do tych, jakie miewałam gdy mieszkałam z rodzicami i siostrą - takie ataki nie następowały nigdy poza wpływami rodziny właśnie, tylko tam i z ich współudziałem. Histerię spotęgował fakt, ze dwa tygodnie wcześniej zmarła siostra mojej mamy, ważna dla mnie osoba. Nowy Rok był koszmarny, myślałam, że umrę od samej nienawiści do siebie. Poszłam więc po leki i postanowiłam brać je, a nie tak jak zawsze - jest lepiej to odstawiam. Niby trochę ochłonęłam, z rodzicami jest ok, ale ciągnie się ten Sylwester za mną i Narzeczonem, ponadto teściowa nie chce mnie znać bo jej odwala, a niby wiem, że nic nie zrobiłam, jednak to kolejna rzecz, przez którą nie mogę na siebie patrzeć - przecież wszyscy inni na tym świecie patrzą na mnie obiektywnie i ich ocena jest święta, nie mam prawa się z nią nie zgadzać, podważać jej, sprzeczać się z nią. Ja jestem nieobiektywna, więc jak ktoś mówi, że jestem gównem to ja wiem, że nim jestem. Oto ja
  16. Masz rację, to jest koszmar. Jednak dla mnie większym jest stan nieprawdopodobnej nienawiści do siebie, bólu istnienia, ciągłego płaczu i szantażu emocjonalnego, który w sumie nakładam na siebie sama - wiem, że muszę być w pionie a nie jestem w stanie. Nie jestem w stanie być tez w poziomie. Nie jestem w stanie BYĆ. Nie sprzątam, nie gotuję, nie zmywam, nie piorę, nie mówię, nie istnieję. Tylko nienawiść i obrzydzenie.
  17. Ooo, widzę dużo podobieństw między nami. Mimo calego syfu, jaki mielimy - jest mi lżej w tej niedoli wiedząc, że jesteście Wy, którzy czują podobnie. I Ty (pewnie jedna z wielu tutaj zresztą), która masz podobną historię do mojej. ...Ja zaś nie wiem czy jestem DDA, a bardziej DDD, sama diagnozy nie stawiam - ktoś kiedyś zasygnalizował mi, że w tym tkwi problem, ale nikt "fachowy" nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Jednak żaden psycholog, psychoterapeuta ani psychiatra nigdy nie powiedział mi wprost co to jest. Sama wiem, że depresja o podłożu bardzo złożonym. ...Noooo najlepsze są pomysły ludzi, że mam się wziąć w garść i nie pierdolić głupot Ręce mi wtedy opadają i kończę temat. A kiedy na przykład mówię moim najbliższym jak odczuwam wszystko, czym dla mnie jest ta depresja, jak postrzegam świat - czuję się zażenowana tym swoim do nich gadaniem, zawstydzona i totalnie niezrozumiana, TOTALNIE. Dlatego ostatnimi czasy zaczęłam przebąkiwać dwóm najbliższym przyjaciółkom, że miło byłoby, gdyby poczytały o tym fachową literaturę. A Narzeczonowi nakazałam - twierdzi, że kocha i chce to uratować, ale nie umie znieść moich stanów. Obiecał, że poczyta, ale jak na razie zwleka z tym. Twierdzi, że sam miał depresję przez kilka lat ale z tego wyszedł sam. Tylko jego depresja spowodowana była traumą a nie toksyczną rodziną, której to toksyczności konsekwencje ponoszę na każdym polu mojego życia. ...Też zamykam się w domu. Moja kariera mieszkaniowa jest dosyć zawiła - wyprowadziłam się z domu dość późno jak na to, czym dla mnie ten dom był, dopiero ze cztery - pięć lat temu. Był czas, że mieszkałam sama i to było najwygodniejsze. Jednak nie miałam rolet w oknach i czasem ciężko było ukryć światło z komputera przed gośćmi a i kanapkę po ciemku robić też niezbyt wygodnie :/ Potem pojawił się aktualny Narzeczon, zamieszkał ze mną na jakiś czas, ale musiał wyemigrować do innego miasta i bywał jedynie w weekendy. Wtedy zaczęły się moje problemy z pracą - jak była praca to dzwonili, tak może ze dwa razy w tygodniu. Narzeczon zarabiał na tyle, ze nie musiałam martwić się o rachunki. Nie szukałam więc pracy tylko gniłam. Gniłam w łóżku, gniłam od środka a czasem też na zewnątrz - nie miałam siły o siebie dbać. W tym mieszkaniu miałam już rolety więc mogłam ściemniać, że mnie nie ma. Inna rzecz: "wiesz, mam rozwalony telefon, głośnik się popsuł, więc nie ma sensu żebym odbierała, pisz jak coś" - to słyszeli znajomi... Teraz mieszkam z współlokatorką - Przyjaciółką i nie gniję dzięki temu. Narzeczon nadal na emigracji, teraz bywa częściej, utrzymuje mnie to trochę w pionie. Narzeczon i Przyjaciółka. Gdyby nie ich obecność, to stan, w którym aktualnie jestem wpędziłby mnie do łóżka na nieskończony czas. Uciekam. Wciąż i permanentnie. Od świata, od ludzi, od pytań, tłumaczeń, kolorów. Cześć Marcinie :)
  18. no właśnie wiesz, jest kilka bliskich osób - mieszkam z Narzeczonem oraz współlokatorką - przyjaciółką. Oprócz nich mam jeszcze kilkoro innych przyjaciół, z którymi rozmawiam. Paradoks mojej osoby polega na tym, że niewielu ludzi wierzy, że JA, właśnie taka Niomik, gaduła, otwarta, głośna, (pozornie) pewna siebie - bo zawsze ma swoje zdanie i bezkompromisowo je przedstawia - taka JA mogę mieć kłopoty depresyjne. Ludzie nie wierzą w niegdysiejszą fobię społeczną (Niomik?????? w życiu!), w próbę samobójczą, w zagłębianie się w siebie do utopienia. Ludzie najbliżsi słuchaja, nie rozumieją, ale też nie zagłębiają sie w temat, nie pytają jak mi pomóc, zresztą, nawet gdyby zapytali to nie znam odpowiedzi. Głupio mi prosić ich żeby poczytali coś na ten temat. Ostatnio jednak powoli próbuję im to powiedzieć, wybłagać by się zainteresowali, zasięgnęli wiedzy z internetu, książek - Narzeczonowi wręcz nakazałam argumentując, słusznie zresztą, że byle pierdołą okołozdrowotną interesuje się na wskroś, każda chorobą dookoła, tylko moją jak dotąd się nie zainteresował. A do momentu zaostrzenia u mnie stanów gównianych ostatnimi tygodniami - żyliśmy sobie w cudownym związku przez dwa lata. A teraz mi grozi, że sobie nie poradzi i mnie zostawi. ...Anhedonia jak dla mnie jest lepsza niż gówno, które mam w głowie, ale też jest bardzo zła. Piszesz, Stracona, że kiedyś miałas siłę, napiszesz mi więcej? Wczytam się w Ciebie, ale na razie jestem w pracy, zapewne inwigilowana, i nie bardzo mam czas się wczytac własnie. Z góry dzięki.
  19. I moje pytanie jest takie - jak bardzo pomocna jest Wam wiedza na temat leków ? Jak bardzo pomocne jest Wam poznawanie działania poszczególnych substancji, analiza? Czy nie macie czasem wrażenia, że takie zaangażowanie powoduje jeszcze głębsze zarycie się w tym, w czym i tak już toniemy? Ja właśnie dlatego boję się zagłębiać. Kiedyś, jak już wspomniałam, myślałam inaczej, teraz jednak nabrałam nadziei, że kiedyś się to skończy, że kiedyś wyjdę z tej skorupy, że zerwę kajdany, które niemal fizycznie już czuję na swoim ciele i duszy. Dlatego nie chcę brnąc już głębiej, bo i tak mam niesamowicie daleko do powierzchni, do powietrza...
  20. Jestem na dnie emocjonalnym. Nienawidzę siebie, moje ciało jest mi obce, ohydne zresztą, mój umysł przestaje funkcjonować, nie jestem w stanie zapamiętywać najprostszych zagadnień, tracę ludzi wokół siebie, nie potrafię zrobić kroku w przód, mam gównianą pracę, ale nie jestem w stanie podjąć innej, nie umiem wybaczyć mojej mamie syfiastego wychowania mnie, paradoksalnie do ojca się tak nie czepiam, choć mieszkał z nami a go nie znałam tak naprawdę i nie znam do dziś, mój Narzeczon nie jest zainteresowany pomocą mi - łatwiej uciec przecież. Dno. Nie umiem opisac słowami tego wszystkiego co czuję. Nie umiem przelać na wersy tej goryczy, która mnie toczy. Myślę, że mam raka. Nooo paranoja też się wkradła. Ból ducha, ból wszystkiego co może boleć. Ostatnio nawet pięta mnie boli, pewnie przez to gówno w mojej głowie. Dno dno dno.
  21. No właśnie, Stracona, temat leków, mimo iż biorę je, jest mi zupełnie nieznany. I, szczerze powiedziawszy, nie wiem czy ta wiedza jest mi potrzebna. W ogóle wiecie co... kiedyś myślałam, że forum to trochę takie miejsce do pielęgnowania stanów, z którymi się tu zjawiamy... Zalogowałam się na jakimś, już nawet nie pamiętam nazwy, i pisałam od czasu do czasu. Dało mi to właśnie poczucie pielęgnacji skurwysyństwa, z którym powinnam była walczyć. Wtedy tego potrzebowałam - pielęgnować, uciekać, tłumaczyć, zamknąć się, utonąć w tym. Teraz chcę walczyć, zobaczyłam światełko w tunelu. Nie chcę pielęgnować, chcę znaleźć nowe życie, nową jakość. I jestem na forum :) Już nie kojarzy mi się ono z pielęgnacją, chyba dorosłam. Z drugiej jednak strony - pojawiła się silna potrzeba... pewien ekshibicjonizm, pokazywanie siebie światu, mówienie "JESTEM!" "ZAUWAŻCIE MÓJ CHORY ŁEB!" "ZROZUMCIE!" ...chciałabym tyle napisać... a nie mam słów...
  22. Styl pisania... miło mi, dziękuję za te słowa. Jednak ów styl przebija się przeze mnie gdy mój umysł jest nieco (właśnie nie za dużo) pod wpływem działania alkoholu. Niestety TA REALNA JA nie potrafię już tak pisać... Może zatem jednak borderline w jakiejś dziwniejszej odmianie...? ech.
×