Skocz do zawartości
Nerwica.com

Rozstanie - walczyć czy nie?


SenecaMinor

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich forumowiczów. Mam poważny kłopot w związku, który właściwie się rozpadł z niewiadomych dla mnie (i dziewczyny) powodów. Zdaję sobie sprawę, że to co najmniej dziwne, ale tak to wygląda z mojej perspektywy. Aby lepiej zrozumieć mój problem, jestem zmuszony cofnąć się nieco w czasie i opowiedzieć coś o mnie.

 

1. Wstęp

 

Obecnie mam 19,5 roku, nigdy nie miałem problemu z nawiązywaniem relacji z ludźmi. Zawsze byłem też pewny siebie i potrafiłem obdarzyć zaufaniem. Mam dosyć szerokie zainteresowania: od historii, przez filozofię, psychologię, architekturę, ekonomię, politykę, astronomię i inne, po sporty motorowe, gry, filmografię, blablabla. Mogę tak jeszcze wymieniać i wymieniać. W każdym razie nudny MOIM (czy słusznie?) zdaniem nie jestem, można ze mną porozmawiać o wszystkim.

Ponad 6 lat temu poznałem przyjaciela przez internet, a właściwie grę multiplayer. Rok starszy, wtedy mieszkaliśmy od siebie około 150 km, obecnie jest to większa odległość z powodu studiów. Przyjaciel ten był w depresji, zupełny brak pewności siebie, mało znajomych, małe miasteczko, surowi rodzice, ogromny intelekt i inteligencja. Dzieliły nas zainteresowania, które sprowadzają się jedynie do ekonomii... W przeciągu 2 lat pomogłem mu, wyciągnąłem z doła, tchnąłem życie, asertywność i pewność siebie. Zupełnie inny człowiek i wspaniały przyjaciel. Jest to jedyna osoba w moim życiu, która jest godna nosić ten tytuł.

 

2. Poznanie dziewczyny

 

Rok temu, w sierpniu poznałem na anonimowym czacie pewną dziewczynę. Już od samego początku była "inna", używała polskich ogonków, interpunkcji... Wydaje się to głupie, ale zainteresowała mnie. Na tyle, że po zerwaniu mojego łącza internetowego szukałem jej kilka godzin bezskutecznie, aż w końcu się udało i odnaleźliśmy się na Facebooku. Okazało się, że za kilka dni idzie do 3 klasy gimnazjum (ja w maturalnej w LO). Dzieli nas 300 km (6 godzin pociągiem), 3 lata różnicy. Gimbuska? Niekoniecznie...

Zafascynowała mnie swoją osobą. Fantastycznie mi się z nią rozmawiało o wszystkim. Znaleźliśmy wspólny język, połączyło nas kilka zainteresowań, ale były i "różnice". Ona kocha zwierzęta, mat-bio-chem i chce zostać weterynarzem, a ja nigdy za zwierzętami nie przepadałem i uwielbiam mój hist-wos. Była też taka jak mój przyjaciel na początku znajomości, tj: 0 pewności siebie, nielubiana, mała miejscowość, toksyczni rodzice. Chciałem pomóc...

 

3. Rozwinięcie relacji

 

Pisaliśmy ze sobą coraz więcej, poznaliśmy się i zaufaliśmy nawzajem. Poczuliśmy pod koniec września, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Po miesiącu wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko, przez resztę miesięcy jedynie rozwijaliśmy tematy. Wkradła się też drobna "rutyna", gdzie mam tu na myśli opowieści typu co u nas słychać, jak minął dzień. Nie nudziło mnie to jednak, jej też nie. W końcu to normalne.

Powiedziałem jej, że chcę jej pomóc ze sobą. Zmotywowałem ją do działania, zasypałem wspaniałościami i komplementami (ale taka jest prawda... dziewczyna była świetna). Spotkaliśmy się po raz pierwszy pod koniec grudnia, tuż po świętach. Było to dla mnie spore wyzwanie logistyczne, kilka dni na drugim końcu Polski, w zupełnie obcym miejscu, strasznie zimno (ona wschód, a ja Śląsk - u mnie 2 tygodnie śniegu, u niej 3 miesiące), co gorsze - mama zabrała jej telefon, więc i o kontakt było trudno. Udało się jednak i było nam wspaniale. Sprawiała jednak wrażenie nieśmiałej i speszonej, ale uznałem to za normalne. W końcu taka właśnie była (choć przez internet sprawiała wrażenie bardziej otwartej po tych kilku miesiącach, a podczas spotkania brakowało jej słów).

Starałem się jeszcze bardziej. Moim celem było w rok przygotować ją do liceum, gdzie zaczęłaby od nowa (czy to był mój błąd...?).

Dlaczego tego chciałem? Bo mi na niej zależało, chciałem żeby wreszcie odżyła i była szczęśliwa. A ja zostałem zaakceptowany, uznany za wartościową osobę. Czego chcieć więcej?

 

4. Nowy rok

 

Matura i egzamin gimnazjalny zbliżały się nieubłaganie. Spotkanie było na początku i pod koniec lutego (ferie, więc i trochę czasu), a potem zdecydowaliśmy, że musimy posiedzieć i się pouczyć. Wspieraliśmy się nawzajem, pomagałem jej z częścią wos-hist, ona mnie motywowała do nauki mojej partii materiału. W międzyczasie walka o jakieś dobre oceny u niej, u mnie zresztą też. Jednak to dosyć wyczerpujące, ale daliśmy radę i przetrwaliśmy. Pisaliśmy ze sobą codziennie minimum te 2-3 godziny. Wcześniej (sierpień-styczeń) około 4-5.

Kolejne spotkanie było dopiero pod koniec maja (to już czysto moja "wina", ale miałem 3 rozszerzenia, a ustne były jakoś w okolicach 20.05), więc wcześniej nie miałem jak, ale ogólnie nie miała do mnie zastrzeżeń. Warto nadmienić, że pojawiły się pierwsze kontakty seksualne. Ona nigdy nie była wcześniej w związku, ja też nie. Poznawaliśmy swoje ciała. Uważam więc, że tym bardziej nasza relacja była prawidłowa, tj: jak chłopak z dziewczyną.

Czerwiec to okres czekania na wyniki. Dużo stresu, dużo pocieszeń. Kolejne spotkanie było dopiero w połowie lipca, byłem tam tydzień. Pewnie padnie pytanie czemu zawsze ja do niej? Już odpowiadam... Jej rodzice nie byli przychylni wszelkim związkom. Powiedziała im o mnie 2 miesiące po poznaniu i miała piekło w domu, to właśnie z tego powodu zabrali jej telefon i ograniczyli internet do zera. Gdyby nie pożyczony telefon od koleżanki i moje doładowania, to byłoby kiepsko, ale wolę walki mieliśmy. Ja swoim rodzicom też o niczym nie mówiłem. Bałem się reakcji: "300km?! 16 lat?! To się nie uda", więc wolałem się z tym kryć. O moich wyjazdach wiedzieli, ale myśleli że jeżdżę do przyjaciela. Może to mało dojrzałe... Wracając: było naprawdę świetnie. Spacery, kino, knajpki, filmy u mnie w pokoju, rozmowy, zbliżenia. Prawdopodobnie najmilszy okres w naszym życiu.

 

5. Problem

 

Do końca sierpnia układało nam się świetnie, ale nie mogłem do niej pojechać. Ktoś nas widział razem, powiedział jej mamie i znów zaczęło się piekło, szlabany, kłótnie. Okropnie się czułem, bo nie miałem co zrobić, a czułem się poniekąd winny. Doskonale o tym wiedziała. Wycieczka była więc bezcelowa, a sytuacja polepszyła się dopiero pod sam koniec miesiąca, gdzie jednak musiała się przygotować do nowej szkoły, a dostała się do najlepszego liceum w mieście. Pierwszy weekend września miał służyć na zapoznanie się z nową klasą, w kolejny weekend miała ważną ceremonię w rodzinie, w następny lekko się rozchorowałem...

Przez cały okres wakacji dużo ze sobą pisaliśmy. Byliśmy dostępni od rana do nocy, więc w każdej chwili mogliśmy sobie pogadać. Ogólnie w ciągu roku przepisaliśmy 250 tysięcy wiadomości na FB i tysiące smsów. Skala niech będzie taka, że na FB od kwietnia nie działa nam wyszukiwarka słów kluczowych, bo jest zbyt dużo tekstu.

Odkąd nadszedł nowy rok szkolny przestaliśmy się aktywnie udzielać. Kontakt spadł do 2 godzin dziennie popołudniu. O 6 wstawała, o 7 jechała do szkoły, zajęcia do 15, potem chwila dla nowych znajomych, powrót o 17-18, odrabianie lekcji, spacer z psami, jedzenie i mycie, spać o 22. Było ciężko, ale paradoksalnie w czasie przedmaturalnym pisaliśmy więcej niż teraz!

 

6. Rozpad?

 

Zaczęło sypać się 15 września. Przestała się udzielać smsowo, jeszcze mniej na FB. Odpowiadała mocno zdawkowo, a ja nie lubię być ignorowany. Też zacząłem mniej się do niej odzywać. W międzyczasie miałem kilka swoich problemów, którymi nie chciałem jej zajmować głowy, bo miała też swoje, które wspólnymi siłami próbowaliśmy rozwiązać. W sobotę 20.09 powiedziałem co leży mi na sercu, że czuję się ignorowany. Odparła, że też zauważyła większy dystans między nami. Wyraziłem również zaniepokojenie (lekka zazdrość) o jej nowych kolegów, z którymi spędza coraz więcej czasu (w szkole i co gorsze poza nią). Odpowiedziała, że "przecież ich nie usunę ze szkoły, zresztą nie chcę". Cóż... Powiedziałem jej o swoich problemach, prowadziliśmy normalną rozmowę.

W pewnym momencie powiedziała, że wkrótce ja też się czymś nowym zajmę i poznam nowych ludzi na studiach (które właśnie rozpocząłem). W żartach odpowiedziałem: "taaa, nową miłość życia ;)", a odpowiedź mnie kompletnie rozwaliła wewnętrznie, a brzmiała ona: "nawet jeśli... to chcę żebyś był szczęśliwy". Prosiłem o wyjaśnienia, co to ma znaczyć. Ogólnie przeprosiła mnie za to, a także za to ignorowanie. Obiecaliśmy sobie, że teraz będzie lepiej. Powiedziała też, że się zmieniła. Że zawsze wszystkim przeszkadzało, że jest taka nieśmiała, a teraz jest właśnie inna (no i ma rację, udało mi się! Pomogłem jej się stać pewną siebie dziewczyną). Nikt nie miał o niej wyrobionego zdania, nikt jej nie znał. Zyskała sobie sympatię i szacunek, co mnie bardzo cieszyło i cieszy nadal. Przeszkadzał mi tylko ten dystans i tamci chłopcy (7 godzin w szkole kontaktu, a w tym czasie u mnie stagnacja, prawda?).

 

 

7. Tak, rozpad

 

Napisałem jej, iż boję się, że ktoś mnie może przebić w przyszłości, ktoś z podobnymi zainteresowaniami oraz że nie chciałbym, aby za 2 lata nastąpił koniec między nami, bo "coś tam". To był chyba błąd, szczerość nie zawsze popłaca... Poradziła mi, abym wszystko przemyślał (odnośnie moich problemów). Znów powiedziała, że stale się zmienia. Że chce być mniej emocjonalna (zawsze była i to mocno, ale akceptowałem to). Stwierdziła też, iż tak mocno skupiłem się na jej pewności siebie, że utraciłem swoją (martwiłem się czy dam radę na prawie, chciałem motywacji i tylko tyle). Znów się przeprosiliśmy, powiedziałem jej że jestem z niej dumny.

Wkrótce napisała: "A nie myślisz czasami, że beze mnie byłoby Ci łatwiej?" (i tutaj powody czemu, że nie byłoby mi przykro o mniejszą częstotliwość pisania, itd). Odparłem "Nie!", co jest zgodne z prawdą. Zapytałem się co ona myśli na ten temat. I znów się załamałem...

Jej zdaniem ona mnie tylko rani, denerwuje, sprawia przykrość. Wszystko to zanegowałem. Znów powiedziała o tym, że kogoś znajdę na studiach, blabla...

Miała mi za złe, że sam się mniej zacząłem udzielać, że już nie mówię jej tak często "kocham Cię" (swoją drogą w przeciągu 1 sierpnia - 20 września padły te słowa 170 razy z obu stron, więc nie powinno być źle. Często to pisałem i mówiłem w 4 oczy). Napisała: "staram się być spokojna, opanowana i wyrozumiała, a Ty stajesz się bardziej nerwowy, tak jak ja wcześniej". No cóż, miałem swoje kłopoty, trudno być wtedy spokojnym. Wyjaśniłem jej to jednak i zrozumiała. Po tym wszystkim znów zaczęliśmy normalnie pisać, aż do momentu w którym zapytałem czy między nami jest już dobrze.

I tu kolejny cios: "przyznaję, że w ciągu trzech tygodni zmienił się trochę sposób w jaki Cię kocham" oraz dalej: pożądanie spadło, stała się bardziej niewinna, potrzebuje mnie bardziej jako przyjaciela, a nie chłopaka, bo: "jak mi możesz dać teraz bliskość?". Byłem zdenerwowany, zadałem dużo pytań, poprosiłem o czas na przemyślenia. W gniewie powiedziałem jej nawet, że jej nienawidzę (nie wiem czy mnie przez to nie skreśliła). Wyjaśniłem potem, iż był to mój krzyk rozpaczy, co jest prawdą. Rozstaliśmy się, zaproponowała przyjaźń, ale powiedziałem że nie ma szans, mogę być tylko chłopakiem. Zaproponowałem spotkanie 27 września. Zgodziła się.

Cała noc nieprzespana, dużo myślałem. Uspokoiłem się. Byłem na siebie zły, że odpowiedziałem w gniewie i szoku. Zdzwoniłem do jej najlepszej przyjaciółki, która też interesuje się psychologią. Sama była w szoku tym co się stało.

Przez cały tydzień starałem się, aby dała nam szansę. Że to tylko kryzys, który uda nam się przetrwać. Że zapomnę o całej tej sytuacji, nie będę jej tego wypominać. Nic...

W piątek rozmawiałem o sytuacji z dr psychologii z UW. Dowiedziałem się o czymś takim jak habituacja. Dziewczyna zachłysnęła się nowymi bodźcami: szkołą, znajomymi, tym że jest lubiana, zaś ja jako bodziec wygasłem w jej oczach. Z czasem ma zdać sobie sprawę z hierarchii wartości i być może zauważy, co straciła. Nie ukrywam, że mnie to mocno podbudowało. Kwestia związku na odległość jej zdaniem nie ma tu znaczenia. Zaproponowałem dziewczynie, że przeprowadzę się do niej, a ona i tak nie chciała dać nam szansy.

 

8. Wizyta

 

Po 6 godzinach podróży byłem u niej. Poszliśmy do kawiarni. Była jak zawsze... Głowa w dół, małomówna. A ja pewny siebie, uśmiechnięty. Nie mogłem jej pokazać, że cierpię. Porozmawialiśmy o tym wszystkim. Zaproponowałem koleżeństwo na zasadach "napiszmy od czasu do czasu co u nas". Wieczorem zapytała się czy wróciłem cały i zdrowy. W poniedziałek też napisała i tu mój błąd... pisałem jak zawsze, a powinienem zdawkowo. Od tego czasu nic... Zero życzeń na dzień chłopaka, co sprawiło mi sporą przykrość. Nic. Null. Ziroł.

 

9. Co by tu dalej...?

 

Wziąłem się za siebie. Biegam, ćwiczę, chcę przytyć, bo mam niedowagę. Zajmuję się studiami, oglądam filmy (chcę mieć ich 1000 do 20 urodzin w kwietniu). Zaczynam uczyć się łaciny, odświeżam mój niemiecki. Spotykam się ze znajomymi. Czuję jednak pustkę, z nią pisałem o wszystkim. Duża więź była między nami. "Jesteś szczęśliwy wtedy, gdy możesz podzielić się swoim szczęściem". Pozbierałem się, ale nadal mi na niej zależy. Wiem doskonale, że miłość składa się z 3 rzeczy: intymności, namiętności i zaangażowania. To ostatnie spada ostatnie, ale za to nagle i prawie całkowicie. W tym momencie chyba tylko to mi zostało.

Jest tylko jeden problem... Ja ją chcę odzyskać :) Ale jestem rozdarty wewnętrznie: nie chcę robić sobie nadziei.

To świetna dziewczyna, wręcz ideał. Ładna, inteligentna, ateistka, ma zainteresowania, nie jest imprezowa. Spokojna, niekonfliktowa osoba. Zupełnie jak ja.

Boję się, że zbyt poważnie to wszystko potraktowałem, ale z drugiej strony ona nigdy mi tego nie zarzucała. Wręcz chciała abym ją uwolnił z toksycznego domu. Byłem gotów to spełnić. Chciałem dać jej poczucie bezpieczeństwa. Mówiłem wielokrotnie, że jestem w stanie znaleźć dla nas mieszkanie choćby za 2 lata, aby tylko była pełnoletnia (w styczniu ma urodziny). Jestem realistą, patrzę w przyszłość. Poszedłem na prawo na UŚ, chcę mieć pewny zawód, aby móc założyć rodzinę i ją utrzymać. Nie mam patologicznych zachowań, nie piję, nie palę. Rodzice: policjant i nauczycielka.

 

10. Podsumowanie

 

Nigdy się nawet nie kłóciliśmy. Patrzy na nas przez pryzmat 1 tygodnia, gdzie przez 51 była ze mną szczęśliwa. Nie wiem już co mam dalej robić. Napisać do niej list? Nie odzywać się? Odesłałem jej łańcuszek, który mi oddała oraz receptę, która była w książce. Walczyć? Dać wolność? Ja nigdy jej nie odebrałem własnej woli. Nie terroryzowałem. Nie miałem nic przeciwko jej znajomym... Tylko ta zdrowa zazdrość (ona zresztą też była zazdrosna o moją koleżankę z gimnazjum i liceum). Naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia. Chciałem wszystko naprawić, a ona nie dała nam szansy. Sama nie potrafiła podać mi argumentu dlaczego zrywa, powiedziała jedynie, że tak czuje wewnętrznie. Trochę to dziecinne moim zdaniem... Proszę o rady, mogę jeszcze rozwinąć któryś z punktów.

Przepraszam, za mnóstwo tekstu, ale warto poznać problem od podszewki.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż można poradzić... może stwierdzisz że jestem banalna, ale ta dziewczyna jest młoda, ty też, chociaż trochę starszy. Do tego odległość. Rozwój zainteresowań. Czasem coś wygasa - z czasem. Myślę, że tak jest w jej przypadku. Miłość to nie pisanie na fejsie i smsowanie, to także bliskość. Kwestia odległości nie ma tu znaczenia- wg niej? Wiesz dlaczego? Bo jest na tyle zajęta zajęciami, że wręcz jest jej to na rękę. Ja to widzę tak- fascynacja, zauroczenie, znudzenie. Ten związek wydawał mi się od początku niedojrzały. Mało który związek na odległość i w tak młodym wieku jak u was się udaje. Sama to wiem z autopsji. Sama podobny zakończyłam parę lat temu, gdyż zauważyłam że moje oczekiwania są znacznie inne niż drugiej osoby.

 

Skup się na sobie, na studiach, jesteś na pewno zdolny i towarzyski, jak bedziesz gotowy znajdziesz inną dziewczynę. Do tamtej nie pisz, niepotrzebnie rozdrapujesz rany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż, wydawała się inna niż swoje rówieśniczki. Ba, nawet moje. Z perspektywy czasu widzę jednak, że wszystkie dziewczyny mają w tym wieku śmietnik w głowie. Serio wydawało mi się, że ona jest inna, dojrzała, wie czego chce. Niestety byłem w błędzie. Zastosuję się do rad, właściwie wszyscy uznają, że nie powinienem iść w to dalej. Szkoda mi jednak było relacji, bo zaangażowałem się emocjonalnie w ten związek. Nie ma sensu jednak cierpieć przez tę osobę i sytuację, muszę iść naprzód i starać się zapomnieć. Oby czas faktycznie leczył rany ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Banalna sprawa, znudziłes sie pannie :bezradny:

Kolejna rzecz, Twoje podejscie : powazne plany dot. przyszlosci, domu i załozeniu rodziny moga przestraszyc taka młoda dziewczynę, woli spotykac sie z kolegami.

Dalej, po przeczytaniu Twojego posta miałam wrazenie, ze zachowywales sie wobec niej troche jak nauczyciel zycia, który pomógł jej stac sie pewna siebie, przygotował do podjęcia nauki w LO... tak jakbys próbował ja sobie "wychodować". Moze ona chcę miec kogos na swoim poziomie, a nie mentora.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jako pierwsza osoba w jej życiu zaszczepiłeś w niej pewność siebie i uświadomiłeś, że jest więcej warta, to teraz z nowym pakietem osobowości robi w szkole szał i się z tym dobrze czuje. nie ma Cię namacalnie koło siebie, więc bardzo możliwe, że się kimś zauroczyła w nowym środowisku. generalnie chyba lepiej olać dziewczynę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie powiedziałbym, że chciałem ją wychować. Po prostu pewność siebie i asertywność jest ważna w życiu codziennym. Tylko o to mi chodziło, reszta była bez zarzutu. Jestem świadomy, że mogły ją te plany przerazić, ale sama chciała tych zapewnień. Właśnie to jest dziwne. Anyway: daję jej wolność, "róbta co chceta", coraz mniej mnie to obchodzi. Dziękuję za uświadomienie, że nie warto tego ratować. Właściwie to niczego nie żałuję, nie będę mieć nigdy w życiu poczucia winy, że czegoś nie zrobiłem. Wykorzystałem wszystkie możliwości, a ona tego nie doceniła. Jej strata, widocznie wcale nie była takim ideałem, skoro mnie zostawiła. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, ideały nie istnieją, a dziewczyna po prostu zbyt młoda, burza hormonów, sianko w głowie i ma prawo się rozmyślić czy znudzić, tak kształtuje osobowość, dojrzewa, poznaje inne osoby. Normalna kolej rzeczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, jestem pewny. Moją wadą może być dosyć szybkie wpadanie w złość, aczkolwiek tak jak napisałem wcześniej: nigdy sie nie pokłóciliśmy. Różnice zdań oczywiście były, ale dochodziliśmy do konsensusu. Choćby kwestia zwierząt, zgodziłem się na nie za wyjątkiem szczurów i tych innych 'łeee'. Nie idealizuię się na tym forum, nie potrzebuję tu Waszej akceptacji i sympatii. Zależy mi tylko na tym jak powienienem dalej rozegrać sprawę. Cóż, nie zmuszę dziewczyny aby mnie kochała, siły również nie mógłbym użyć.

Pogodziłem się ze stratą, faktycznie nie ma sensu dalej się w to angażować. Nie oznacza to jednak, że ją skreślam. Nigdy nie ustawiłem sobie jakichś barier, w tym przypadku również. Gdyby chciała reaktywować związek, to byłaby taka możliwość PÓKI CO. Co będzie za rok czy dwa trudno mi powiedzieć. Myślę, że 'zdrada' z innym by mnie jednak złamała i w moich oczach byłaby skończona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, jest to dla ciebie świeża sprawa, ale też uważaj by cie nie wykorzystała. Np szukała pocieszenia, a potem znów zostawiła. Mawia się, że 2x do tej samej rzeki się nie wchodzi. Pewnie to trudne, ale lepiej do niej się nie odzywaj, przynajmniej przez najbliższy czas. No i czeka cie jeszcze parę przemyśleń. Narazie nie pogodziłeś się z sytuacją, myślę że wierzysz iż do ciebie wróci. Oby to nie trwało długo, bo mozesz stracic szansę na poznanie kogoś wyjątkowego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wow :shock: jakbym czytał artykuł z jakiegoś Brawo Girl, w kąciku złamanych serc..

Autorowi z doświadczenia moge jednak powiedzieć, że związki na odległość zawsze kończą się tak samo czyli..... się po prostu same rozpadają. Wiem bo przerabiałem ten temat.

Gratuluje jednak fajnego opisania problemu: podpunkty i ciekawy tekst.

A z resztą dziewczyny są jak autobusy. Nie ta to będzie następna.

Moja Rada: get a life.... :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, Odpuść, bo się tylko pogrążasz. Wasza relacja nie miała szansy rozwinąć się w pełni, dlatego jej zainteresowanie zanikło. Młody człowiek potrzebuje ciągłej stymulacji TERAZ, ciągłego postępu, zmian.. poznanie, spotkania, pocałunki, emocje, seks.. ..a nie sms'owanie miesiącami i dwa spotkania

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przysłowie "nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" jest tu akurat błędnie zastosowane. Nie chodzi o to, by czegoś nie zrobić drugi raz, a o to że nie da się tego zrobić. Za drugim razem woda będzie już inna, bo pierwsza popłynęła z nurtem rzeki.

Biorę sobie jednak do serca resztę wypowiedzi. Faktycznie nie chcę być jakimś "planem B", gdyby coś jej się nie udało. Ona jest świadoma, że nie skreśliłem jej całkowicie, ale wie również o tym, że za jakiś czas różnie może być. Może kogoś poznam, może za 3 miesiące moje życie odmieni się o 180 stopni. Nie wiem. Tak jak wcześniej nigdy już nie będzie - tego mogę być pewien. Na pewno trudniej byłoby mi znów jej zaufać. Rozczarowała mnie sobą. Traktuję ją inaczej niż jeszcze tydzień temu. Teraz jest tylko znajomą. Uczucie powoli wygasa, ale to nie było zauroczenie, kochałem ją.

 

Fakt, poniekąd wierzę (wierzyłem?), że do mnie wróci. Od tego wszystkiego nie minęły nawet 2 tygodnie. Trudno się tak nagle przestawić. Ciągle noszę w sobie "żałobę" i nie ukrywam, że chciałbym aby było tak, jak jeszcze miesiąc temu, może dwa... Muszę to zmienić, ale potrzeba mi czasu. Jestem otwarty na nowe znajomości, nie mam jakiejś blokady. Nie chcę jednak szukać na siłę.

Złamane serce? Tak... Jak wyżej - trudno się tak nagle odkochać, zwłaszcza jeśli nie było racjonalnego powodu jej odejścia. Naprawdę pytałem się jej wielokrotnie. Pisemnie, telefonicznie, w cztery oczu. I nic. Może o czymś mi nie chciała powiedzieć? Ale dlaczego? Sam powiedziałem, że jestem gotów usłyszeć nawet najgorszą prawdę, niż żyć w nieświadomości.

 

Spotkań było więcej niż 2, ale rozumiem Twoją wypowiedź. Masz absolutną rację. Idealne podsumowanie, dziękuję.

 

O wiele lepiej mi po przedstawieniu swojego problemu i oczywiście po Waszych wypowiedziach. Naprawdę mi pomogliście poukładać sobie wszystko w głowie. Teraz daję sobie spokój. Co ma być, to będzie. "Consule praeteritum, praesens rege, cerne futurum!" - Rad się przeszłości, kieruj się teraźniejszością, patrz w przyszłość!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, Twoje przemyślenia i odczucia są jak najbardziej zrozumiałe. Nie jesteśmy maszynami, którzy jednego dnia kochają, drugiego przestają. Chociaż? Niektórzy nie są zdolni do miłości, oszukują drugą osobę, mówią że ją kochają, a potem bezpardonowo rzucają. Ale to nie jest tematem dyskusji. Cóż, wydaje mi się, że nieźle sobie radzisz. Czasem lepiej nie jest usłyszeć prawdę od razu. Np: Źle byś zareagował teraz jakbyś usłyszał że cie zdradziła. I tak pewnie zadajesz sobie pytania czemu się to rozpadło, jaka twoja wina. Zdrada to byłby cios w twoją osobę. Być może powód się z czasem wyjaśni, ale teraz skup się na sobie, swoim życiu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ona mnie kochała, co do tego nie mamy wątpliwości. Po prostu coś się wypaliło po jej stronie. Po mojej już też, ale dopiero po tym co mnie spotkało. Nie miałem wcześniej wątpliwości, że może nam się nie udać (może tylko na samym początku relacji - pierwsze 2 tygodnie).

Być może faktycznie w kimś się zauroczyła. Wspominała mi nawet przed rozstaniem o pewnym chłopku z klasy... Wyznała mi potem, że lepiej dogaduje się z nim i z resztą znajomych niż ze mną. Nie uważam jednak, że ją sobą znudziłem. Codziennie poruszaliśmy nowe tematy. Nadal myślę iż to kwestia habituacji: nowe bodźce -> znajomi, szkoła, zaczęcie od zera, jest lubiana. Z jej perspektywy moja 'nudność' mogła działać tylko na tej zasadzie, że ona mnie już zna w sporym stopniu, a nowych znajomych właściwie w ogóle.

Dziwi mnie jedno: skoro była ze mną szczęśliwa (a ręczę za to!), miała zaufanie, wiedziała że może na mnie liczyć, to... dlaczego z własnej inicjatywy pozbawiła się tych pozytywnych aspektów? Czyżby w ciągu miesiąca wyrobiła sobie większe zaufanie do OBCYCH ludzi niż do mnie? Zastanawiające. Trudno mi uwierzyć, że osoba która jeszcze rok temu nie potrafiła nawiązać poprawnych relacji, po zdobyciu kogoś, kto ją szanuje, chce pomóc i kocha całym sercem, zupełnie nagle zmienia zdanie.

Kolejna sprawa: nawet jeśli ten jeden tydzień był cholernie nieszczęśliwy, to dlaczego ocenia CAŁĄ relację na podstawie właśnie tych 7 dni? Przez 51 tygodni było cudownie.

 

Całą tę sytuację traktuję jako życiową lekcję. Popełniłem błędy.

1. Wmówienie sobie, że związek na odległość ma sens.

2. Wziąłem ją za dojrzałą psychicznie osobę, a to wciąż dziecko z sianem w głowie. Teraz już wiem, że nie da się zbudować zdrowego związku z nastolatką.

3. Mogłem ją przerazić sobą. Ja już snułem względnie poważne plany i patrzyłem kilka lat w przyszłość, a ona "byle do liceum, potem jakoś będzie".

4. Nie dałem jej o siebie zawalczyć. Zdobywałem ją nieustannie, ale chyba zbyt rzadko dałem jej odczuć, że może mnie stracić na rzecz innej. Czytając wątki na 'pewnym męskim forum, zaczynającym się na M i kończący na H' zdałem sobie sprawę, ze kobieta musi mieć to zagrożenie. Musi się starać utrzymać faceta. W sumie logiczne.

5. Misiowatość? Może w 1/4 byłem zbyt dobry. Trudno mi jednak być chamem w stosunku do TAKIEJ osoby, z którą miałbym wiązać resztę życia. (Z innymi nie mam takiego problemu, jestem raczej egoistą z pewnymi przebłyskami. O tym też mógłbym się rozpisać, bo sam próbuję zrozumieć co mną kieruje). Jak jej mogłem dać odczuć moją misiowatość? A tym, że zawsze mogła na mnie liczyć. Nigdy nie byłem zajęty, potrafiłem rzucić to co robiłem i poświęcić jej czas. To błąd. Nie dawałem sobie jednak wchodzić na głowę. Byłem asertywny, dochodziliśmy do konsensusów. Tak akurat powinno być.

6. Może nie do końca błąd, a raczej normalność, która jednak sprawia mi lekki ból. Mianowicie nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedyś może być nasz koniec. Jednak to normalne, no chyba nikt zdrowy na umyśle nie martwi się co kilka godzin, że związek się rozpadnie, bo "coś tam". Każdy uważa, że to ten właściwy. Przynajmniej na początku. No może oprócz podstawówkowych i gimnazjalnych miłostek, ale nwasza taka nie była.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, moze dajcie sobie troche czasu i spróbujcie porozmawiac, ja znam pary , które sie zeszły po rozwodzie nawet dwa lata po rozwodzie i teraz sa szczesliwi a było tak źle ze wzieli rozwód rozstali sie4 , mieli dzieci nawet i później sie zeszli i juz pare lat sie układa a jedni sie nie widzieli dwa lata , bo on wyjechał za granice później wrócił i jakos to posklejali chociaz z tego co wiem łatw3o nie było, moze jesteście za młodzi na takie akcje bo to trzeba troche dojrzałosci,

ja juz tyle róznych akcji w zyciu widziałam ze wiem ze wszystko w sumie jest mozliwe trzeba chciec tylko, jeden z tych facetów po rozwodzie nawet do mnie startował, oczywiscie powiedziałam mu zeby sie lepiej pogodził z zona a nie rowalał sobie zycia głupotami, bo ja juz taka jestem ,moze mnie posłuchał po porostu, ale ogólnie ja przeważnei mam racje bo to co mowie przewaznie4 sie sprawdza w zyciu,wiekszosc kobiet by nie miała takich skrupułów jak ja tylko by brała faceta bo ludzie sa pusci wiekszosci przypadków i jednak słabi a facet naprawde całkiem fajny w sumie a teraz jednak pogodzony z ta zona, dobrze jest , fajna ro0dzina , jakbym tylko była inna to miała bym to w dupie,ale nie jestem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem, ale z drugiej strony co ja bym mógł TERAZ zrobić? Zaproponowałem co mogłem, skoro nawet przeprowadzka na nią nie działa, to nie wiem co innego byłoby w stanie. Wspólne mieszkanie odpada, nie ma 18 lat. "Porwanie" z domu? Wykluczone, nie mogę być karany.

Sytuacja, w której stara się tylko jedna strona, jest patologiczna. Przez tydzień walczyłem, szansy nam nie dała. Niech nie myśli, że do końca życia będę o nią zabiegać. Mam jeszcze godność i resztki honoru. Jak się postara, to może mnie przekona, ale ja już nic w tym kierunku nie powinienem robić. Jedynie zgodzić się na potencjalne spotkanie czy rozmowę.

 

Obecnie sprawa wygląda tak, że odesłałem jej łańcuszek który mi oddała. Po doręczeniu starała się zainicjować rozmowę, ale olałem ją. Kolejnego dnia dopiero odpisałem jedno zdanie, na co ona znów próbowała zagadać w stylu "jak minął dzień". Zdawkowo odpisałem, zapytała się czy jestem na nią zły. Ironicznie odpisałem "nie no, coś Ty. Jestem bardzo szczęśliwy, że po roku bez racjonalnego powodu ze mną zrywasz". Coś tam jeszcze powiedziała, ale widziała że trzymam dystans. Napisała, że już nie będzie marnować mojego czasu. Szybko się pożegnałem i tyle w temacie. Trzymam ją za słowo ;)

 

Już naprawdę jestem zmęczony całą tą sytuacją. Niezbyt miło mnie potraktowała po roku znajomości. Starałem się z całych sił i włożyłem w to sporo zdrowia i czasu, a ona nawet nie próbowała przez chwilę tego ratować. Czy mam żal? Sam już nie wiem, może jakiś mam. Czy ją kocham? Chyba już nie. Czy mi na niej zależy? Niestety tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pytanie brzmi, czy można w ogóle kochać (zdołać pokochać, jako osobę, a nie własne wyobrażenie o niej) kogoś, gdy wychodzi się z bazy online, a potem i tak pozostaje w relacji online przez 98 procent czasu. wiem, że takie mamy czasy i ludzie 'są w związkach' z osobami z internetu, których nawet nie wiedziały na oczy, ale dla mnie to jakaś abstrakcja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SenecaMinor, To przebywanie razem, wspólne przeżycia, realizowanie wspólnych celów, bliskość fizyczna, utrwalają relacje.

 

Zależy Ci, bo to ona się wycofała ..to naturalny odruch. Przestań dawać, pisać, to nie będziesz oczekiwał rewanżu. Paradoksalnie takie zachowanie może odnieść większy skutek, niż narzucanie się ..Twój aktualny stan jest tego najlepszym przykładem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miłość składa się z 3 elementów: intymności (wartości duchowe, zaufanie, dialog, rozmowy), namiętności (seks, podniecenie, atrakcyjność) i zaangażowania (chęć kontynuowania relacji, wspólne plany, "MY" zamiast "JA" i "TY". Zależy mi, bo zależało mi przed rozstaniem. Pisząc więc, że mi na niej zależy nie chodzi o pojawienie się tego po zerwaniu. Po prostu to nie wygasło.

Od piątku nie zamieniłem z nią ani słowa i nie zamierzam się odzywać. Nie czekam już na jej odzew. Narzucanie nie ma sensu, zauważyłem to już jakiś czas temu, tak w okolicach 2 dni po zerwaniu.

 

BTW: Dziś minęły 2 tygodnie, szybko dosyć, a ja już jestem pozbierany od kilku dni. :D

 

I odpowiem na poprzedni post: tak, da się kochać. Ręczę za to, w moim przypadku miłość ta nie przetrwała próby czasu. Moja historia nie należy jednak do tych podręcznikowych. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×