Skocz do zawartości
Nerwica.com

Szpital


Pathetic

Rekomendowane odpowiedzi

ania - masz rację.

 

Tylko, ze ja nie jestem jeszcze na tym etapie, zeby cieszyć się, ze żyje. I jest mi bardzo przykro, że mnie szpital nie pomógł, chociaż widziałam tam wielu wyleczonych. I jest mi też przykro, że juz mnie tam nie ma, bo pokochałam to miejsce. Tak, tak pokochałam je, pokochałam tych ludzi. Chociaż to też może byc niebezpieczne.

 

Pozdrawiam

trzymajcie się i pamiętajcie

grown-up19 ma racje w 100%

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcialabym zapytac czy macie jakies doświadczenia w tym temacie i opowiedzieć jendocześnie moją historię. Może byc troche przydługa, ale jak ktos ma ochote to zapraszam:)

 

Do szpitala trafiłam po próbie samobójczej, ktora popelniłam pod wpływem informacji o tym, ze mężczyzna którego kocham ma inną. Dodam, że nie jesteśmy już razem od 2 lat. Od 2 lat również zmagam sie z depresją, więc moje samobójstwo bylo kulminacją wszystkich problemow. Poczułam, ze już nie dam rady, nie wytrzymam, dość.

 

W szpitalu poznałam chlopaka. Juz od pierwszego spotkania mialam ochote go pocalować. Pierwszy raz przydarzyło mi sie coś takiego.

Nasz pierwszy pocalunek w kiblu psyhciatrycznym i cała historia w ogole niesamowita.

 

2 dni wszysctko pięknie, aż wraca moja depresja. Mowie mu, że nie chce żyć. Mija 10 min - on dostaje ataku.

I już nie bylo tak pięknie, gdy ktoś mowi ci, ze nie wie czy ty istniejesz, albo, zebys sie do niego nie zbliżało, bo on nie wie co może zrobić. Kiedy ucieka ze szpitala, ma zatargi z policja, ciągly strach.

 

I nawet po wyjściu ze szpitala kiedy jade do niego, a ona ma 3 ataki po ktorych muze lezeć koło niego na podłodze i uspokajać.

 

Nadal kocham chlopaka przez ktorego chciałam sie zabic. Zawzse wydawalo mi ise głupie i klamliwe, gdy ktoś mówił, ze nie wie co czuje.

A teraz mnie to spotyka. Nie wiem.

Chciałabym przetrzymać jego ataki, jego powroty do szpitala, jego zatrzymania przez policje, jego agresje, jego egzorcyzmy, jego płacz i jego strach. Ale nie wiem czy będe miała siłę. nie wiem czy dam rade. Nie wiem co robić.

 

Przepraszam, ze tak nudze. Nie oczekuje żadnej rady, chyba musiałam się wygadać.

Jeśli ktoś ma jakies swoje doswiadczenia to bardzo proszę.

 

Dziekuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj Samadhi.Bardzo madrze napisalas i zgadzam sie tez z Groun-up bo opisal szczegolowo wszystkie nurtujace wiele osob zagadnienia i jestem bardzo wdzieczna ze opisal to wlasnie w moim poscie.To ze mamy odmienne lub takie same odczucia wzgledem szpitala to jest tylko i wylacznie uzalezonione od stanu naszego zdrowia.Ja trafilam do szpitala od razu,tzn przy pierwszych oznakach depresji,nie zwlekalam i moze dlatego tak bardzo mnie to pomoglo,a stan moj byl naprawde bardzo zly,ale pomoc najblizszych byla poprostu cudowna i strasznie jestem im wdzieczna za to i choc do dzis sie lecze to jednak szpital odegral bardzo wazna role w postepie leczenia mej choroby.Samadhi-wierz mi ja tez mam te zle mysli i mialam je tez w szpitalu jednakze ja chce za wszelka cene byc zdrowa bo nie chce tak dalej zyc,chyba mnie rozumiesz,bo to nie jest zycie.Mam teraz skierowanie na pobyt dzienny i za tydzien sie tam wlasnie wybieram bo wiem ze to juz naprawde rozwiaze moje problemy bo rozmowy z psychologiem i ludzmi takimi jak ja pomagaja mi i to bardzo.Wierze tez ze pokochalas to miejsce bo naprawde jest to cieple,spokojne i przytulne miejsce dla chorych ludzi-nie przypominajace w zaden sposob zwyklego szpitala gdzie czlowiek tylko cierpi.Wazna tez sprawa uzaleznienia-masz racje ze to niebezpieczne-obok mnie lezala kobieta ktora w szpitalu lezy juz 4 rok.Nawet nie wychodzila jesc,tylko jej wszystko przynosili,leki rozwinely sie do tego stopnia ze nawet nie wygladala przez okno,to bylo straszne,wogole nie jezdzila do domu na wyjscia,poprostu szok-dlatego tez uwazam ze nie jest dobre ciagle leczenie w szpitalu bo to poprostu nie popycha do walki,bo jest tam nam dobrze i niech tak zostanie.Ja uwazam ze sie podleczylam i wyszlam.Od tego momentu trafilam jeszcze raz do szpitala ale bylam tylko 2 tygodnie wiec po tamtych 3 miesiacach to byla pestka.Nie chcialam tam dluzej zostac-bo chce walczyc z ta choroba,tak mocno chce ja pokonac,choc to jest tak cholernie ciezki bo ciagle cos jak ni walnie z nienacka i znow zalamka...Samadhi-tak bardzo mocno chcialabym by Tobie sie polepszylo,by juz odeszly te zle dni,te zle mysli.I blagam-nie zaluj ze zyjesz bo dzieki temu piszesz dzis do mnie a ja do Ciebie:)wiem ze marne to zycie ale zyjmy,chocby byle jak ale zyjmy.Grown up-odzywaj sie czesto bo bardzo madrze piszesz i wiele pomagasz.Pozdrawiam Was.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj.To cudowne ze kochasz, doprawdy zycze Ci calym sercem bys przetrzymala to wszystko co opisalas lecz cos rozsadek podpowiada mi ze nie dasz rady do poty do poki sama nie bedziesz zdrowa.Dwie chore osoby to jeszcze gorzej bo zadna z nich nie bedzie na tyle silna by pomagac drugiej.Ale to tylko moje odczucie i cos co juz kiedy przezylam,bo wczesniej czy pozniej ktoras ze stron poprostu nie wytrzyma,choc wiem co to milosc i naprawde tak jak napisalam chcialabym by ci sie powiodlo!A moze tam mialo byc?moze to ma Cie wzmocnic?nie mam pojecia czemu tak sie czasem w zyciu uklada ze po jednym trudzie zaraz nadchodzi druga proba...Nie wiem czy jest w tej mojej wypowiedzi jakis sens ale pisze to co czuje.3maj sie cieplutko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Aniu czasmi myslę, że tego mojego zycia to wystraczyłoby dla 3 osób. Cały czas coś sie dzieje, cały czas sytuacje jak z serialu. Nawet moje samobojstwo nie moglo byc normalne, tylko od razu z policjantami, którzy myslą, ze Edward Stachura to mój chłopak(ale to już temat na inną opowieść)

 

Czasami chciałabym po prostu spotkac chlopaka w tramwaju i zakochać się. A tu jak nie chłopak siostry(ten przez ktorego to wszysctko sie stalo) to schizofrenik, którego brat w dodatku zakochal się we mnie(też chory)

 

To wszystko jest porypane no.

Chyba napisze skiążkę, albo coś. Może przynajmneij coś skorzystam na tym bagnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nawet nie masz pojecia jak bardzo chce by ci sie udalo.U mnie zaczal sie juz 3 rok tej meczarni ale naprawde czuje ze jest juz lepiej,wyeliminowalam wszystkie mozliwe "rzeczy"ktore moglyby poglebiac chorobe,choc czasem bylo to strasznie ciezkie bo z wielu ulubionych zajec musialam zrezygnowac-ale warto-bo dla zdrowia jestem w stanie zrobic wszystko.Pozdrawiam Cie goraco.

 

[ Dodano: Nie Lut 11, 2007 9:51 pm ]

no i nadeszla ta chwila:)jutro pierwszy dzien w szpitalu na pobycie dziennym.3majcie kciuki,moze sie polepszy,albo sie popieprzy:)to sie okaze.pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie i prosze napiszcie czy ktos z Was chodzil na pobyt dzienny do szpitala i czy byliscie zadowoleni?Ja dzis przezylam jakos ten pierwszy dzien i nawet mi sie podobalo,choc troche mi bylo smutno bo nikogo nie znalam a grupa moja liczy okolo 30 osob i jest juz dosc zżyta :( podstawowe pytanie to jak dlugo trwa taki pobyt?oczywiscie minimalny przyblizony czas jaki musieliscie tam byc.Bardzo prosze o opinie i porady.Bede bardzo wdzieczna za kazda odpowiedz.Pozdrawiam Was cieplo :smile:

 

[ Dodano: Pon Lut 12, 2007 8:27 pm ]

ok "nasz" Angel-stróż:)bede sie go trzymac,tylko ze on byl az na 3 stronie forum i malo kto tam zagladal:( :cry: pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo w szpitalu znajduja sie tylko ofiary chorych ludzi a nie chorzy ludzie

no... w większości sytuacji to prawda

 

I też: co szpital to obyczaj - ale pewna osoba którą znam trafiła po próbie samobójstwa, i żaliła się że była po prostu przerażona niektórymi z tamtejszych ludzi - bała się ich. Obudziła się w środku nocy, a tu jakaś kobietka stoi nad nią, patrzy z nienawistną miną, wytrzeszczone oczy i milczy, niezbyt miłe to to było, ale po chwili tamta się odwróciła i sobie poszła. Takie smaczki bywają w niektórych szpitalach, zależy jacy ludzie trafią na oddział, ale zwykle jest pełno nerwic, depresji i kilka rodzynków, które zatruwają całej reszcie życie. Jeśli się mylę, to biję pokłony przed osobą, która udowodni, że jest inaczej. Może i są różne szpitale niż ten z którego sytuację opisałem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hihiihhi..no to sie musiala niezle wystraszyc:)to prawda co mowisz-jest tak na oddzialach zamknietych,gdzie leza ludzie mniej i bardziej chorzy-tam nie jest rozgraniczone:chorzy na depresje,schizofrenie,itp.Fakt-w ciezkiej fazie choroby nie wiem czy sama nie stanelabym nad jej glowa..hahhaha..smieje sie teraz z tego ale masz racje ze doprawdy bywaja takie przypadki,sama sie balam jak diabli bo mialam nie jedna taka sytuacje gdzie nie mialam pojecia czy mam uciakc czy plakac?,lecz jest tam ochrona,pielegniarki,lekarze w dzien zas w nocy ochrona i co najmniej dwie lub 3 pielegniarki ktore caly czas pilnuja chorych i czuwaja nad ich bezpieczenstwem.bo czy mozna sobie wyobrazic by cos stalo ci sie w szpitalu?raczej niema takich przypadkow bo ludzie sa na lekach i nie sa agresywni,zas ci ktorzy sa,sa odizolowani.Oczywiscie ze trafiajac na oddzial zamkniety musisz luczyc sie z tym ze spedzisz noc lub kilka na obserwacji a to jest naprawde pieklo jesli kontaktujesz-tam sa ciazkie,bardzo ciekie przypadki ale tez nie moga cie od razu polozyc wsrod zdrowych ludzi ktorzy juz to pieklo przeszli bo nie wiadomo co ci odbije a wierz mi ze moze odbic wszystko widzac takie przypadki,dlatego jestes obserwowany i jesli jestes spoko to wchodzisz na oddzial gdzie juz nic ci nie grozi i zaczynasz leczenie.tak towszystko wyglada.ja lezalam na oddziale zamknietym i wiem jak to wyglada,ale teraz jestem na pobycie dziennym gdzie zajecia odbywaja sie od 8 rano do 14.15 i to jest normalny otwarty szpital gdzie nikt nic nie sprawdza,jestes traktowany najnormalniej w swiecie,tu sie nie lezy tylko chodzisz,masz zajecia przez caly czas,muzykoterapie,zajecia praktyczne,kluby dyskusyjne,takie lekkie przystosowanie do zycia kiedy juz czujesz sie lepiej ale jeszcze nie w pelni super by wyjsc "do ludzi",pracy itp.dlatego zwrocilam sie z pytaniem do osob ktore byly na takim pobycie by opisaly swoje odczucia.Przepraszam jesli cie urazilam tym ze troche mnie to rozsmieszylo z twoja kolezanka ale uwierz mi nie raz chcialo mi sie z tych ludzi smiac a w tym samym momencie plakalam z przeraznenia i bolu tak bylo mi ich szkoda-bo mysle ze zglosili sie za pozno.tylu mlodych ludzi...szok!poprostu straszne przypadki dlatego zawsze bede bronic tego ze szpital naprawde pomaga w wielu przypadkach a czesto,bardzo czesto-ratuje zycie i widzialam to wszystko na wlasne oczy jak ludzie wracaja do zdrowia.pozdrawiam cie serdecznie i sorry ze sie rozpisalam ale ten temat zawsze mnie ciekawil.

 

[ Dodano: Pon Lut 12, 2007 9:52 pm ]

ah! nie doczytalam dobrze-twoja kolezanka trafila do szpitala po probie samobojczej wiec musiala sie z tym liczyc ze bedzie obserwowana i trafi tam gdzie sa osoby niebezpieczne bo ona tez byla w tym momencie za taka uznawana-rozumie sie samo przez siebie-byla zagrozeniem-chciala sie zabic wiec nikt nie polozy jej obok osoby ktorej nie w glowie to co twojej kolezance bo ona wtedy bedzie zagrozeniem dla tej osoby- i moze ja wystraszyc tak samo jak ta babka co nad nia stala:)pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie,nie myliles sie tylko poprostu sa rozne oddzialy szpitalne,choc jeszcze nie jest to super rozgraniczone to jednak da sie jakos wytrzymac.ale na tych zamknietych jest na poczatku trudno kiedy nie jestes w tak ciezkim stanie ze jeszcze kontaktujesz i widzisz co sie tam dzieje,jednakze kiedy trafiasz tam w ciezkiej depresji to wierz mi ze obojetne jest czy ktos ci stoi nad glowa czy tez ktos patrzy na ciebie bez przerwy albo dziwnie krzyczy-bo ty poprostu nie wiesz co sie dzieje i jest ci to tak obojetne ze wogole nie bierzesz do glowy.taka jest prawda i juz to wlasnie zostalo opisane tu w tym temacie przez kilka osob,wiec nie jestem osamotniona w swych odczuciach.miales wiec racje-nie odwiode cie od twego zdania ze moze byc ciezko i jest kiedy poprostu cos czujesz...odczuwasz i widzisz co sie dzieje wokol.pozdrawiam cie cieplo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale na tych zamknietych jest na poczatku trudno kiedy nie jestes w tak ciezkim stanie ze jeszcze kontaktujesz i widzisz co sie tam dzieje

i właśnie dlatego dla mnie szpital to ostateczność... Jakoś boję się tam trafić przez stereotypy i przez historyjkę którą opowiedziałem... No ale na razie ze swojej strony wyczerpałem temat, ale jeszcze będę tu zaglądać, jak będzie coś ciekawego to się odezwę. Też pozdrawiam Cię cieplutko :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wlasnie dlatego temat tego postu brzmi:szpital-ostatecznosc czy madre posuniecie?-dla jednych jest to ostatecznosc i to wlasnie jest w twoim przypadku-gdzie juz niestety nie mozna liczyc na oddzial otwarty a dla innych madre posuniecie by nie musial tego oddzialu ogladac i nie czuc ze pobyt w szpitalu to cos strasznego i zawsze wracal tam z odczuciem ze moze liczyc na pomoc i zdrowie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też rozważam szpital, choć mój lekarz jeszcze tego nie proponuje. W moim przypadku depresja nie objawia się złym nastrojem, lecz głównie jako brak napędu i spowolnienie i jest to aktualnie już któryś tam z rzędu taki epizod. Trudno jest w takim stanie funkcjonować w codziennym życiu, a o zawodowym nie ma w ogóle mowy (pracuję umysłowo). Nie jestem jednak pewny, czy rzeczywiście akurat dla mnie byłoby to dobre rozwiązanie. Słyszałem od przyjaciół, którzy pracują/byli w szpitalach bardzo różne opinie na temat wskazań do pobytu w szpitalu, atmosfery na oddziałach, terapii, kontaktu z lekarzami. Wyrwanie z atmosfery swojego domu niekoniecznie może przynosić dobry skutek, o czym się przekonałem podczas kilkudniowego wyjazdu w celu zmiany otoczenia. Więc po prostu nie wiem, czy się na ten krok zdecydować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jesli sam czujesz ze szpital by ci pomogl to popros lekarza o skierowanie na takie oddzial gdzie ja teraz jestem-czyli pobytu dziennego-bo to jest wlasnie oddzial gdzie mobilizuja cie do zycia,myslenia,integracji ze spoleczenstwem i nawet do jakiegolokiwek ruchu bo sa tez cwiczenia ruchowe.ja jestem dopiero 3 dzien ale juz wiem ze to naprawde cos mi da,bo obserwuje ludzi ktorzy sa tu juz po 2 miesiace i widze ze sa weseli,bardzo duzo rozmawiaja i sa aktywni w kazdym tego slowa znaczeniu.marze by juz u mnie byla taka poprawa i to jak najszybciej.natomiast nie polecam szpitala zamknietego jesli sam chcesz tam sie zglosic z takimi objawami jak masz wystarczy ten szpital o ktorym ja mowie.to jest cos takiego jak sanatorium,zreszta jak masz kogos kto jest zorientowany w tych szpitalnych sprawach to juz z pewnoscia wiesz ze to nie jest tragedia.nie bardzo tylko wiem czy jest u ciebie taki wlanie oddzial pobytu dziennego bo niemam pojecia czy jest to w kazdym miescie przy szpitalu czy tez jakos regionalnie?porozmawiaj z lekarzem a z pewnoscia pomoze ci dokonac wyboru.jesli bedziesz w tym szpitalu to oczywiscie zwolnienie lekarkie dostajesz tak samo jak w kazdym innym a przerwa w pracy okolo 3 miesiecy przyda ci sie bys nabral chceci do zycia.zycze powodzenia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Ten list napisałam do mojej przyjaciółki Hani, jak również do wiadomości dla mojej pani psycholog po tym, jak byłam zmuszona zostać w szpitalu. Kto przeczyta do końca - buziaczek. A jak nie chcesz - to sie nie przejmuj ;) Przepraszam za brzydkie słowa, czasem pomagają się rozładować, a ja tego potrzebowałam.

 

 

 

Kochana Haniu, 

Przez parę ostatnich dni byłam żywym trupem... Przez parę ostatnich dni poznałam szczyt ludzkiej bezradności. Ma to miejsce, kiedy krzyczysz w duszy, kiedy płaczesz, kiedy wyjesz, a nikt cie nie słyszy albo olewa Twoje wołanie o pomoc ciepłym sikiem. Ja wołałam Ciebie Haniu, kurwa mać, ja cie prawie nie znam, ale tylko Ciebie podsunęło mi moje serce, "Hania", szeptało, "Hania by cię pocieszyła, Hania by cię zrozumiała" Podczas tych dni zaszło we mnie wiele zmian dotyczących światopoglądu i wiary w ludzi, jeśli w ogóle takowa w moim przypadku istnieje.

 

Dzień jak co dzień, cieplutko leżę sobie w łóżeczku, oglądam kiczowaty serial, czekając na kolejne sceny filmu, nie zdając sobie sprawy, że za chwile to moje życie potoczy się jak w filmie.

 

"Dryń, dryń" dzwonek do drzwi.

 

"O kurwa", przeklinam w myślach, bo nieśmiało domyślam się kto to, po co i za kogo sprawą stanął w moich progach. Jakbym miała szósty zmysł. Ale konkretnego zawału dostałam dopiero, jak usłyszałam:

 

"pogotowie"

 

Poczułam się.... hmm, mniej więcej tak: "o ja cie kurwa jebana mać arcy do kwadratu", ale w tym momencie nie myślałam o swoim zszokowanym sercu, tylko o mojej babci, w której oczach czaiło się takie niemowlęce niezrozumienie, jakby to nie miało się dziać w jej rzeczywistości.

 

Ale się działo.

 

Moja pani psycholog zadzwoniła po karetke, po tym jak napisałam jej, że chce skończyć z moim hujowym życiem. Zrobiłam to, chcąc być honorowa. Obiecałam jej przecież, że przed tym jak połkne te tablketki, dam jej znać.

 

W-ś-c-i-e-k-ł-o-ś-ć

 

Ja nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w życiu była na kogoś tak wściekła, jak wtedy. Wtedy straciłam wszystko, co czułam w środku. Stałam się Wypalona. Wypalona z nadziei, wypalona z wiary w innych ludzi, zaufanie, którym Ją darzyłam też poszło w dym. Czułam się Pusta, a mój mózg nie nadążał za sytuacją, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości faktu, że dostałam emocjonalnego kopa w ryj, przynajmniej tak to wtedy odbierałam.

 

Kiedyś za zadanie domowe, właśnie od pani Ani, miałam napisać, czego uczy mnie moje doświadczenie. Napisałam wtedy "uczy mnie ono, że nie warto ufać ludziom" i jadąc tą karetką do szpitala powtarzałam sobie w myślach, walcząc z wilgotnymi oczami "jaką ja miałam, do huja, rację!"

 

Dlaczego było to dla mnie aż tak dobijające? Bo dopiero po 19 latach swojego życia zdobyłam się na to, by otworzyć się przed jakąś osobą i opowiedzieć o sobie wszystko, nikt wcześniej nic o mnie nie wiedział. Na pytanie rodziców „co słychać?”, zawsze odpowiadałam zdawkowe „dobrze.”

 

...A ta osoba mnie zawiodła...

 

Ironicznie wtedy myślałam: „tajemnica lekarska, jasne, jasne, trele morele, a nie żadna tajemnica!”

 

Zabolało mnie także, że ratownicy z karetki, potraktowali mnie jak taką zakochaną lalunię, która w Walentynki chciała romantycznie zakończyć swoje życie, jak jakaś Julia, czy Kleopatra. Ha, gdyby nieszczęśliwa miłość była moim jedynym problemem! Ale to bardziej złożona kwestia niż myśeli. Nie mówili nic, ale poczułam się przez nich zlekceważona.

 

Dojechałam do tego szpitala. Wywiad z psychiatrą. Ja mam straszną fobię przed otwieraniem się przed ludzmi, a właśnie siedziałam tam, przed tą kobietą, która pyta mi się dlaczego tu trafiłam. Chciałam uciec, zapaść się pod ziemię. Do mojego wnętrza mieli dostęp tylko pani Ania i pan Michał i nikt inny, otworzenie się przed nimi było dla mnie wielkim sukcesem, który przyszedł mi z trudem, a tu nagle ktoś prosto z mostu każe mi mówić o swoich problemach. Poczułam się jak oblana kubłem zimnej wody. Wymamrotałam jakieś ogólniki, mając nadzieję, że puści mnie do domu, bo przecież jestem pełnoletnia i mogę nie wyrazić zgody na leczenie.

 

„Nie ma mowy” usłyszałam „nie mogę pani w takim stanie wypuścić do domu. Musi pani tu dostać przynajmniej do jutra na obserwacji.”

 

Jeśli jest punkt wyższy niż zenit, to moja wściekłość i smutek tam właśnie dotarły. „Jak Pani Ania mogła mi to zrobić!” Beczałam na tym łóżku na oddziale dla samobójców i wariatów, jak najęta byłam zła, zła, zła!!! Ja jej tak ufałam, więcej niż własnej matce, a ona mi to zrobiła!

 

Następny dzień.

 

„Uff, dzisiaj pewnie puszczą mnie do domu.”

 

Przyszedł jakiś lekarz (bardzo przystojny swoją drogą, jedyny plus mojego zamiaru samobójstwa ;) ). Zbadał mnie, a potem przyszedł czas na rozmowę.

 

I znowu. Jeśli jest punkt wyższy od wyższego punktu od zenitu, to takiego szoku właśnie doznałam. Pan doktor i (tutaj tylko się domyślam) jakiś szpitalny prawnik dali mi jasno do zrozumienia, że albo dobrowolnie pojadę do szpitala w G. (u nas w mieście nie było miejsc) albo przymusowo, z orzeczenia sądu, przy czym jeśli się nie zgodzę i do głosu dojdzie sąd, będzie to trwało dłużej.

 

„Dzięki, ładny mam wybór.” powiedziałam doktorowi.

 

Wieczorem zapakowali nas do karetki. O tym, że z oczu ciurkiem leciały mi łzy, bardziej słone niż Morze Martwe, tego mówić chyba nie muszę. Ale ja sie tak strasznie bałam! W karetce jechały cztery osoby, ale za sprawą tej jednej, jedynej miałam ze strachu „paraliż mózgu”. To był wariat. Wariat z prawdziwego zdarzenia. „Jestem męczennikiem Al Aksa, terrorystą, mogę wszystko”. Przywiązali go, ale on sie odpiął i zaczął być niespokojny...

 

„Niech mnie tylko zostawi w spokoju, niech mnie tylko zostawi w spokoju, niech mnie tylko nie dotyka, bo serce mi wystrzeli w kosmos,” myślałam.

 

Starałam się głęboko oddychać, on był tylko dwa centymetry ode mnie.

Tutaj zasmuciły mnie dwie rzeczy. Było mi przykro, że taki wariat obraża religię mi bliską, ukazując jej fałszywy obraz, ale też nie spodobało mi się, jak ci ratownicy go potraktowali. Fakt, faktem, nie polubiłam go, ale w końcu to człowiek chory, a oni na niego krzyczeli i niemiło potraktowali. Nie, moi kochani, jeśli ktoś chce służyć ludziom jako medyk, musi mieć wrodzoną cierpliwość, takt, współczucie i zrozumienie, ale tego wielu osobom związanym z służbą zdrowia brakuje, o czym przekonałam się później.

 

No i jestem. Miejsce Przeznaczenia. Miejsce pięciu dni mojego koszmaru.

 

Dziękuję Ci Boże.

 

„Co?” pomyślisz, „za co ona dziękuje?”

 

Dziękuję Bogu za to, że nie było to ani dnia i ani minuty więcej.

 

Jak ja płakałam.

 

To było więzienie. „Rób to, rób to, nie wolno ci tego.” Zmuszali mnie do jedzenia, podtykali jedzenie pod usta. Gdy płakałam i nie chciałam iść na śniadanie, a potem wyszłam na stołówkę słyszałam głosy „O, hrabina idzie, potrzebowała specjalne zaproszenie.” Jechali po mnie, a miało być inaczej, pani Ania mówiła, że spotka mnei z ich strony zrozumienie!

Znowu ta myśl „jaka ja byłam głupia, że jej zaufałam.”

 

Nie mogłam wychodzić na spacery. Po paru dniach w zamknięciu zobaczyłam otwarte drzwi. To piekarze przynosili jedzenie. „Świerze powietrze!” Jak się cieszyłam! Ja chciałam tylko trochę nim pooddychać...! Ale ta jędza zagrodziłą mi drogę..., a jedna z pielęgniarek zaczęła wołać „Natychmiast tu wracaj!” Tak bardzo tęskniłam za wolnością, że miałam ochotę wytaplać się w kałuży i zmoczyć w niej skarpetki i pobiegać w deszczu i oddychać i oddychać i oddychać, tym zimowym powietrzem. Takie ma się marzenia w psychiatryku. Moja współlokatorka, Beata, nie wychodziła od trzech tygodni. Bałam się, że mnie też to czeka. Nie...! Wróć! Przecież ja w ogóle nie dopuszczałam do wiadomości, że zostanę tu dzień dłużej od wizyty ordynatora, kóry miał mi wypisać zwolnienie do domu.

 

Jak więc już napisałam, wsparcia ze strony pacjentów nie miałam. Kiedy płakałam, Beata mówiła „przestań, bo zapną cie w pasy i włożą w pampersa, ja już byłam wiele razy jak nie byłam posłuszna.” Nikogo nie obchodziło, że płacze. Nikt, nikt, nie przyszedł mnie przytulić! Zamiast pocieszyć mnie Renata, czy jak jej tam było, opowiedziała mi historię jak chciała uciec do domu i też ją włożyli w pasy. Nie było mi do śmiechu.

 

No ale cóż, chociaż personel się mną zaopiekuje, nie? Myślałam, że w miejscu, gdzie szyld głosi „misją szpitala jest wspieranie pacjentów w potrzebie” cały dzień wypełniony będzie jakimiś terapiami grupowymi, warsztatami psychologicznymi.... A mój dzień wyglądał tak: pobódka, śniadanie, nicnierobienie, obiad, nicnierobienie, kolacja, spanie. U psychologa byłam tylko na początku i na końcu. U psychatry tak samo, z tym, że na początku byłam u kobiety a potem u faceta, tego głupiego pacana.... a z resztą, opowiem później.

 

Pielęgniarki traktowały nas, jakby to było przedszkole. Zero szacunku. Halo, my tam nie byliśmy podwładnymi! Jak ktoś ma zapędy sado-masochistyczne to niech sobie w swoim kręgu urządza orgie, a nie wyżywa się na nas! Dorosłych ludzi, się nie kara, jak w żłobku „jesteś be, to pójdziesz w pasy”. Mam wrażenie, że one patrzyły na nas trochę z góry, jakbyśmy byli głupsi, nie mieli własnego rozumu.

 

Ale najgorsze było coś innego. Jak sobie zaczęłam zdawać sprawę, że zostałam sama. Pani Ania mnie zostawiła, pan Michał był po jej stronie, z rodzicami nigdy nie miałam dobrego kontaktu, Bóg był na mnie zły. Płacząc wypowiadałam tylko trzy imiona (Hania, Ela, Łukasz), no raz mi się zdarzyło wołać panią Anię, ale... to już nie było to samo. Ja nie ufałam. Nikomu. Byłam sama.

 

Pani Ania osiągnęła swój cel, nie zrobiłam sobie w tę romantyczną noc, 14 lutego, krzywdy, ale paradoksalnie w tym szpitalu miałam jeszcze większe myśli samobójcze. Myślałam sobie, że jak mnie nie wypuszczą, to zbije lutstro lub moje okulary i podetnę sobie żyły. I to były najpoważniejsze zamiary, jakie kiedykolwiek miałam. Nigdy na tak poważnie, nie planowałam śmierci. Szpital psychiaryczny doprowadził mnie do depresji. Chora służba zdrowia. Paranoja.

 

Dzień wizyty ordynatora. Zebraliśmy się w stołówce i każdy mówił, co u niego słychać. Od razu wydał mi się groźny. Moja kolej.

 

-Eeee, no ja to miałam mały kryzys, ale już się czuje dobrze. Chciałabym już iść do domu, bo nie mogę zawalić szkoły, no i rodzice na mnie czekają.

-Hmm, nie wyglądasz mi na osobę depresyjną.

-Eeee, no wie pan, po mnie nie widać (swoją drogą idiotka, że to palnęłam, zafundowałabym sobie tylko dłuższy pobyt przyznając się do depresji.)

-Ale to maskujesz tak? Hmm.

-Kiedy bym mogła się wypisać?

-Niech twoi rodzice zadzwonią do mnie.

 

Panika, panika! Nic nie mówi o moim wyjściu. Postanowiłam go zaczepić, jak skończy obchód.

 

-Nie, już skończyłem z panią rozmawiać.

 

Usłyszawszy te słowa straciłam wszelką nadzieję. Spodziewałam się, że Beata ma rację i będę tu musiała zostać przynajmniej trzy tygodnie. Walnęłam się na łóżko i beczałam. Połączyło się wszystko. Brak zaufania do świata, lekceważące traktowanie ze strony otoczenia, moje wcześniejsze problemy i...brak czekolady...(Kuriozalne, wiem)

 

Zwykle ludzie w sytuacjach stresowych są właśnie pchani do działania przez hormony stresu (to sie chyba kortyzol nazywa?), ale moją reakcją na stres jest ucieczka, więc chciałam się poddać. Ale nie, myślę sobie, ja musze stąd wyjść! Założyłam się z Beatą o czekoladę, że wyjdę jeszcze tego samego dnia, i myślałam, że wygra, aż tu nagle.... Ten Najbardziej Szczęśliwy Telefon Mojego Życia. Babcia powiedziała, że rozmawiała z ordynatorem i mogę wyjść! Ha! Dopiero wtedy się cieszyłam jak prawdziwa wariatka ;)!

 

I doznałam tego uczucia ulgi i tego uczucia, że moja kochana pani Ania jest aniołem i, że ja na jej miejscu zrobiłabym to samo i, że jest najlepszym psychologiem na świecie.

 

Ale jeszcze mnie czekała rozmowa z pacanem eee, to znaczy, ordynatorem. Myślałam, że to będzie czysta formalność. No cóż, jakoś tymi dniami życie często mnie rozczarowywało.

 

Pyta się o jakieś podstawy, które musiałam powtorzyć już trzeci raz podczas swojego pobytu tam. (Ja nie wiem, czy oni nie czytają wzajemnych notatek?). Pada standardowe pytanie „a jak to się zaczęło.” No to mówię, w wieku jedenastu lat zakochałam się w pewnym aktorze i popadłam w depresję.

 

Pytanie za sto punktów. Co lekarz pyta się następnie szłysząc powyższe wyjaśnienia?

 

Odpowiedź: „A onanizowała się pani myśląc o nim?”

 

O KURWA MARYNA SZOKKKK

 

„I myślała sobie pani, że pani z nim to robi?”

 

Jezusmaryjajózefieświety,

 

Co moje życie seksualne ma wspólnego z moim zamierzonym samobójstwem? O opracowanie równania poproszę doktorów politechniki, dziękuję z góry.

 

Pozostało mi tylko odpowiedzieć na zboczoną ciekawość lekarza pacana..

 

W każdym razie, jestem tu, teraz w domu, szczęśliwa, bo mam ludzi, którzy mnie wspierają i nie pozwolą i popełnić głupstw :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

heh, szpitale, post bardzo dostraszający od nich.

 

Ale fajnie, że jesteś bardziej zadowolona.

 

Dla mnie pani doktor też powiedziała żeby dzwonić w razie czego, ale ja już wiem, że w stanie totalengo amoku i doła głębszego niż dół człowiekowie ciężko jest się powstrzymać a tym bardziej dzwonić do lekarza jeśli się chce umrzeć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uffffff.... dłuuugi, ale ciekawy list :) Momentami trochę wywracało mi się w żołądku i trochę tętno podnosiło jak niektóre rzeczy czytałem, a na końcu z ordynatorem-pacanem to już był szczyt wszystkiego. Szczerze współczuję. I teraz nasunął mi się wniosek... czy psychiatryki same w sobie leczą ludzi? Z tego co przeczytałem - nie. Ale może po przebyciu takiego piekła człowiek zaczyna się cieszyć z życia, które było dla niego takie ciężkie, a po wyjściu wydaje się takie kochane i utęsknione - dom, rodzina... może o to im chodzi? Czy nie miałaś takiego właśnie wrażenia? Pozdrawiam serdecznie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmm...czytałam z zapartm tchem...trzy razy (jak zwykle ) ;)

Jesteś silna!!!

Ja dobrowolnie "kładę" się w czerwcu na 2 miesiące,mam nadzieję że będzie choc ciut inaczej...

Coprawda zdaje sobie sprawę z tego że może nie byc ciekawie ale ja CHCE byc zdrowa.....qrwa(każdemu się zdaża)...

 

Pozdrawiam . ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no własnie...na początku nie wiemy co nam jest, czujey się inni, słabsi..odsuwamy się od ludzi ale jeszcze zdarza nam sie czasem śmiać. Odrzucamy zaproszenia, nie chodzimy na imprezy, ale stwarzamy pozory ze wszystko gra. Sami przed sobą i przed innymi. pżoźniej pada diagnoza-nerwica z agorafobia + depresja. Albo inna miła kombinacja. Eh no i powinno być lepiej od tego momentu. prawda? a tu jest gorzej, bo juz wiemy czego unikac żeby czuć się lepiej. zamykamy się w czterech ścianach, czasem wychodzimy do ludzi i tlumaczymy sie zapaleniem płuc. Tłumaczymy i tłumaczymy...ludzie pamiętaja o nas i pytają, martwia się, chcą pomóc...więc nie wytrzymujemy, zdobywamy się na szczerość, przyznajemy, mam depresję, mam nerwicę. I? I zapada krępujące milczenie. Kontakt sie urywa.

Ludzie nie wiedzą co to jest. Boją się, krępują. Środowisko nam się rozypuje, A przeciez alienacja to najgorsze wyjście. Myślę, że kiedy wszyscy juz się od nas odwróca, kiedy boimy sie samotności, kiedy nie radzimy sobie z codziennością, wtedy warto postarać się o szpital. Chociażby po to żeby być tam z ludźmi, widziec zdrowych lekarzy ;) i chorych ludzi, którzy zmagają się z tym samym, dłuzej, krócej. Ale chcą sobie pomóc. Warto zacząć podnosić sie w szpitalu. Zamiast dołowac się w domu, być w miejscu, które samym swoim istnieniem mówi -pomagamy, leczymy. Nie siedzimy w domu i depresjonujemy ;D się. Działamy. Na zwolnionych obrotach w miarę mozliwosci ale działamy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×