Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Agasaya, ja mam dość niestandardową (takie mam wrażenie) sytuację, bo z reguły to ojciec jest tym gorszym, bardziej przemocowym. u mnei jest zupełnie na odwrót. jeśli ojciec mnie krzywdził, to przez zaniedbanie, przez nie otoczenie ochroną i opieką przed pomysłami matki. pytasz dla czego zyskał władzę, ja pół roku obracam tematem matki na terapii, a cały czas czuje, że ona ma nade mną kontrolę, czuje się winna, że zerwałam z nią kontakt, odczuwam jej wpływ w swoim funkcjonowaniu. porządnie obleśnie odczucie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, ja właśnie początkowo myślałam że relacja z matką jest dla mnie największym problemem. ojca zepchnęłam na dalszy plan uznając ten temat za zakończony. czas i ostatnie wydarzenia uświadomiły jednak że kłopoty z matką były tylko tematem zastępczym dla tego co zżerała mnie od środka tak naprawdę - tematu relacji z ojcem. z deszczu pod rynnę jak to mawiają...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no dobra. przeczytałam cały wątek.

witajcie.

mam ogromną nadzieję, że nie mam tej choroby.

kiedyś byłam u psychologa i tyle się dowiedziałam

że mam zo

ale nic bliżej

 

miałam bardzo długą w przerwę w jakichś uciążliwych objawach.

("normalnie" oczywiście nie było, ale dawałam sobie całkiem dobrze radę)

 

dopiero teraz, jak moja córcia wchodzi w bunt dwulatka

i sytuacja jest mega stresująca, znowu wyłażą ze mnie jakieś demony :evil:

mam zamiar udać się po pomoc, bo nie wytrzymuję myśli,

że sprzedam mojemu dziecku "kuku na muniu" :why:

problemem dla mnie jest język. mieszkamy w uk

i mam mnóstwo "schizików" związanych z dogadaniem się z ewentualnym terapeutą.

ktoś z was ma może doświadczenia z terapią w obcym języku?

 

któraś tu pisała, że boi się ciąży i burzy hormonalnej

ale mogę powiedzieć z doświadczenia, że to i tak nic

w porównaniu ze stresem, jaki wiąże się z opanowaniem sytuacji

kiedy dziecko zaczyna być bardzo wymagające

(albo to może tylko dla mnie tak jest :oops: )

 

przepraszam, że piszę w tym wątku

ale szczerze powiem, że nie wiem

gdzie "przynależę" .

 

pozdrawiam was serdecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja jestem borderem i mam dwoje dzieci, tez kiedys byly dwulatkami :D Moja corka w tym wieku dala mi do wiwatu na calego. Czasami zastanawialam sie kto tu kogo wychowuje, ja ją czy ona mnie? Maly "Binladen" terroryzowal nas jakis czas az znalazlam kilka trikow i wzielam sparawy w swoje rece. Wierze, ze jest Ci ciezko ale grunt to nie tracic zimnej krwi i niedac sie wyprowadzic z rownowagi, pozwlokic malej postawic na wsoim bo bedzie to wykozystywac. Jak bylam wkurzona na terrorystke, wychodzilam na chwile do lazienki i besztalam nieparlamentarnie zlew :D ,po czym wychodzilam udajac niewzruszona fochami. U mnie sprawdzila sie konsekwencja i statawianie na swoim z uporem, niedawalam sie zmanipulowac. Trwalo to jakis czas ale przeszlo. Dzis moja mloda dama ma 9 lat i jest najcudowniejsza istotka. Powiem Ci ze bunt dwulatka jest niczym w porownaniu do, buntu nastolatka. :mrgreen: Glowa do gory i sie nie daj!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zakręcona dzięki za pocieszenie :)

szczególnie z tym buntem nastolatka ;)

a tak naprawdę to ja właśnie się nie daję

(albo sama tak o sobie myślę)

i to mnie tak wykańcza, bo nie należę do osób cierpliwych.

 

i też klnę po kątach.

 

co do wychowania to obawiam się właśnie

tej swojej surowości

i huśtawki emocjonalnej. ponieważ bardzo dużo przebywam z małą

i nie bardzo ma mnie kto zastąpić, to zdarzają mi się takie dni, że nie lubię własnego dziecka

i trochę "unikam" jej. przez to mam oczywiście ogromne wyrzuty sumienia i poczucie winy.

 

wydaje mi się też, że mam deprechę i ze dwie nerwice. ale o tym zdecyduje lekarz.

jak mi się uda z nim dogadać i jak mi się uda otworzyć i nie grać :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie jestes Matka Boza- masz prawo sie tak czuc, maciezynstwo jest przereklamowane w niektorych miejscach...rzadko kto mowi o roznych aspektach szczerze. Nie powinas miec wyrzutow sumienia, jestes przede wszystkim czlowiekiem a pozniej matka. Macierzynstwo do robota 24h na dobe i jest duzym obciazeniem. Pamietaj,dobra mama to szczesliwa i wypoczeta! Jesli tak nie jest z roznych powodow dziecko przejmoje Twoje emocje i nakrecacie sie nawzajem. Propomuje Ci zebyc znalazla margines tylko dla siebie, cos co Ci sprawia przyjemnosc i pozwala myslec o czyms innym niz obowiazki. Uwazam, ze skonsultowanie sie psychologiem jest dobrym pomyslem. Powodzenia i rozkladaj sily bo mala ma dopieo dwa latka :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Agasaya, ja mam dość niestandardową (takie mam wrażenie) sytuację, bo z reguły to ojciec jest tym gorszym, bardziej przemocowym. u mnei jest zupełnie na odwrót. jeśli ojciec mnie krzywdził, to przez zaniedbanie, przez nie otoczenie ochroną i opieką przed pomysłami matki. pytasz dla czego zyskał władzę, ja pół roku obracam tematem matki na terapii, a cały czas czuje, że ona ma nade mną kontrolę, czuje się winna, że zerwałam z nią kontakt, odczuwam jej wpływ w swoim funkcjonowaniu. porządnie obleśnie odczucie.

 

widzę, że mamy podobnie. u mnie właśnie też matka była tą 'złą' stroną i najwięcej jej postępowanie wpłynęło chyba na mój stan. no i u mnie dochodzi ogólna sytuacja w domu, między rodzicami, którzy ciągnęli na siłę swój związek, bo tacie się uwidziało, 'że dzieci będą miały oboje rodziców, bo tak na pewno będzie dla nich lepiej'. a teraz ruina emocjonalna i lata u psychologów...

 

ja usłyszałam "kilka lat" i od tej pory już się nie niecierpliwię...

 

ja odkąd to usłyszałam to wcale mi nie jest lepiej. cały czas miałam nadzieję, że może jestem jakimś łagodniejszym przypadkiem albo nie tak zaawansowanym. nie wiem w sumie co sobie myślałam, ale chciałam po prostu by ktoś mi powiedział, że wcale mnie nie czeka taka ciężka praca jak mnie czeka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jasminegirl, mojej też się tak uwidziało. chociaż dzisiaj bardziej uważam, że została z ojcem z wygodnictwa, a dobro dzieci było przykrywką dla sumienia. nie musiała pracować, ktoś za nią płacił i mogła się beztrosko pogłębiać się w swoich teatralnych depresjach,w swoim niezadowoleniu ze wszystkiego i wszystkich.

 

swoją drogą mnie nie przeraża perspektywa długiej terapii. no nie aż tak, jak byćmoże powinna. szkoda by mi było utracić np. po roku osobę dla której jakoś jestem ważna, która dostrzega moją istotę (prawdziwą mnie) i taa wiem, terapia to sytuacja sztuczna, ale mimo wszystko, na prawdę trudno byłoby mi się po takim krótkim czasie pożegnać. no, ale pewnie mam dość infantylne myślenie. btw, mam prośbę rzućcie okiem na mój wątek (został przeniesiony z zaburzeń osobowości) jeśli macie coś do powiedzenia w tym temacie to podzielcie się opinią czy miałyście kiedyś podobnie: topic35364.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuję bardzo za poważne potraktowanie moich problemów. mimo, że nie umiem wam napisać, co się dzieje w mojej głowie (a bardzo przypomina to wiele z cech borderów). zawsze udawałam silną. prawie nigdy nie ujawniam, co naprawdę czuję. ciężko się do mnie zbliżyć. źle traktuję ludzi. większość mnie nudzi i męczy. nie znoszę pustych gadek o niczym. nie mam w sumie żadnych znajomych, tylko garstkę (6 osób) przyjaciół, którzy i tak są daleko, więc siłą rzeczy kontakty mamy ograniczone, a i tak nawet oni nie znają mnie dobrze. no, może dwie osoby wiedzą, że czasem "mam problemy", które oczywiście i tak umniejszam i staram się szybko zmienić temat. kiedyś się cięłam, próbowałam nieudolnie się zabić, później piłam. tak ciężko żyć z chaosem w głowie i nie móc nigdy tego odkryć przed nikim :( nie potrafię się otworzyć. mam jakąś cholerną blokadę. kiedyś też "testowałam" ludzi, zupełnie nieświadomie. teraz nie mam kogo testować, na szczęście dla nich. strasznie dużo by pisać o tym, co robiłam i co mnie męczy. (znowu to robię - oddalam temat) i jak tu sobie pomóc?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa teraz czasem mówię na przekór, wdając się w kłótnie. jak byłam młodsza to wszystko koloryzowałam, przekłamywałam rzeczywistość, mówiłam o sobie same straszne rzeczy, żeby zobaczyć, czy wytrzymają. czasem nawet robiłam jakieś głupoty typu włażenie na parapet, ostentacyjne teatralne bzdury. leżenie na ulicy i tepe. jeśli ktoś nie wytrzymywał to mówiłam, że wiedziałam, że się nie nadawał. dopiero z perspektywy czasu widzę to wyraźniej. w odróżnieniu od "borderów" nie mam lęku przed odrzuceniem (chyba).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie jestem psychologiem, ale mam wrażenie, że to właśnie klasyczny przejaw lęku przed odrzuceniem. Boisz się, że inni Cię nie zaakceptują, dlatego odpychasz ich i zniechęcasz, żeby to już się stało, żeby nie przeciągać faktu, że cięodrzucą. Dla mnie w momencie zdobycia czyjejś akceptacji sytuacja staje się nie do wytrzymania, mam ochote uciec, albo tak zgnębić tą osobę, żeby sama odeszła.

 

-- 05 kwi 2012, 14:16 --

 

natomiast wnioski do siebie samej w stylu " wiedziałam, że się nie nadawał" brzmią dla mnie wyjątkowo znajomo :-| tak czy siak jestem sama wokółmnie nie ma realnych przyjaźni, są tylko te powierzchowne

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa widzę, że zachowania mamy bardzo podobne, ale przyczyny zdają mi się nieco inne. myślę, że ja mam problem z zaufaniem, a nie odrzuceniem, ale też psychologiem nie jestem. wybieram się do jakiegoś, wprawdzie jak sójka za morze, ale zaperłam się teraz.

u mnie jest tak, że jak już ktoś "przetrwał" to jest przyjacielem do teraz. nie mam potrzeby uciekania, ale pozostaję "czujna". w przypadku czegoś, co uznam za zdradę, z mojej strony następuje koniec przyjaźni. raz mi się coś takiego zdarzyło. nie umiem wybaczać za bardzo. nikomu, szczególnie sobie nie wybaczam błędów. masakra. ma ktoś coś takiego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przyjaźnie mam z czasów, gdy w pewnym sensie zmuszona byłam do ciągłego kontaktu z tymi osobami (wspólne zajęcia na studiach np) dwie przyjaźnie są od piaskownicy, że tak powiem. teraz nie próbuję nawet się zaprzyjaźniać. męczą mnie nowi ludzie na dłuższą metę, męczą i nudzą. nie wiem, czy to dlatego, że poznaję niewiele osób a te, które poznałam to nie były "bratnie dusze" tylko jakieś pustaki...czy to ze mną jest coś nie tak.

zielona miętowa nie wiem, co Ci napisać. bo smutne to, po prostu :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa a jesteś pewna, że czujesz coś rzeczywistego? tzn, skąd tak naprawdę możesz wiedzieć, że ktoś jest zniechęcony, jeśli Ci tego nie powie wprost? (pomijam sytuacje gdy ktoś np wstaje od "stolika" i wychodzi ;) czyli oczywistą oczywistość)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AW34, hmm no jasne, że to nie takie oczywiste. właściwie to się zaczyna ode mnie, odwracam wzrok od osoby, unikam patrzenia na nią, odpowiadam półsłówkami, mam wtedy taki zbywający ton. nie potrafię wyprodukować z siebie więcej i bardziej kreatywnie. i wtedy czasem skrzyżują się nasze spojrzenia i właśnie wtedy mam wrażenie, że oni wiedzą, że ich zniechęcam. Muszą dochodzić do wniosku, że ja nie chce z nimi pogłębiac tej relacji. sama bym pewnie nie chciała pogłębiania z kimś kto nie chce na mnie patrzeć i rozmawia ze mną, tak, jakby chciał jak najszybciej skończyć tą rozmowę.

 

no, istnieje jeszcze taki wariant, że to wszystko kwestia zniekształconych funkcji poznawczych i ja widzę w ludziach to, czego tam nie ma :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa a jesteś pewna, że czujesz coś rzeczywistego? tzn, skąd tak naprawdę możesz wiedzieć, że ktoś jest zniechęcony, jeśli Ci tego nie powie wprost? (pomijam sytuacje gdy ktoś np wstaje od "stolika" i wychodzi ;) czyli oczywistą oczywistość)

To może dwa słowa o tym, jak widzą to ludzie, od osoby, która miała/ma parę bliższych i dalszych relacji z borderami.

 

Jest tak jak pisze Zielona Miętowa - znudzony, zniecierpliwiony ton głosu, wyraz twarzy, zachowania typowo biernoagresywne: poprosić o coś bordera, to "zapomni", "nie zdąży". Drążenie tematu, dlaczego np. przez 2 dni nie mógł zrobić ważnego telefonu kończy się pretensjami "czepiasz się mnie! chcesz mnie kontrolować!", odwracaniem kota ogonem "robisz z igły widły, przecież sama mogłaś to zrobić, ja nie mam czasu", albo zamknięciem się w sobie z niewerbalnym komunikatem "wku**wiłaś mnie, więc się nie odezwę".

 

Ale załóżmy, że border jest kimś bliskim, zależy Wam, do tego nie jesteście głupi, wiecie, że to choroba i się nie poddajecie. Nie dajecie się zniechęcić. W takim układzie musicie spokojnie grać rolę worków treningowych i wyrzucić ze swojego słownika wszelkie "To się musi skończyć", "Mam dość", "Jestem zmęczona", "Musimy coś zmienić" itd, bo border podchwyci natychmiast którekolwiek z nich i powie "Tak? Dobrze, to won, nie chcę cię znać".

 

Załóżmy, że jesteście twardzi, mądrzy i nie daliście borderowi szansy na podchwycenie czegokolwiek. Wtedy musicie się liczyć z tym, że pewnego dnia border zwyczajnie znajdzie dowolny pretekst (może to być sms, na który nie odpisaliście dość szybko, dowolna, nawet najmniejsza pierdoła) i sam Was zostawi wraz z wiązanką, jacy jesteście podli, wredni, nienormalni. Ewentualnie po prostu przestanie się odzywać, zacznie unikać kontaktu, a jeśli jakoś go dopadniecie i zapytacie dlaczego, usłyszycie, że to dlatego, że jesteście tacy i owacy i on nie może trawić życia na znajomości z taką podłą/żałosną osobą jak Wy. W tym momencie nic nie możecie zrobić, bo próba nawiązania kontaktu z borderem będzie tylko eskalowała konflikt. I jeśli komuś się wydaje, że border nie myśli tego, co mówi, to jesteście w błędzie, dokładnie to w tym momencie o Was myśli, serio nie chce Was widzieć na oczy.

 

Border może wrócić. Coś mu o Was przypomni i jeśli minęło dość czasu, a Wy byliście dość bliscy, border może zatęsknić i wrócić. Możecie zrobić wtedy dwie rzeczy, jedna to powiedzieć "Nie ma sprawy, rozumiem, to choroba." Dla bordera nie ma sprawy to nie ma sprawy, więc możecie się spodziewać, że przy pierwszej okazji, kiedy borderowi będzie źle, wyżyje się na Was i problem wróci. Możecie też zrobić odwrotnie, zrobić z tego halo, zmusić bordera do wysłuchania wszystkiego, co robił (nie zdziwcie się, jeśli powie, że tego nie pamięta albo w ogóle zdziwi się, że jak to, on? takie rzeczy?) i przede wszystkim jak się z tym czuliście, jak się teraz czujecie. Border albo się wtedy wścieknie, zareaguje agresją, pretensjami (jak możesz?! to ty to, to i tamto! ty jesteś taka-nie-taka!) i odejdzie, albo się przejmie, obudzą się w nim wyrzuty sumienia i będzie się starać naprawić co spieprzył. Jak będzie się starać, to prawdopodobnie serio będzie, będzie wspaniałym, czułym, troskliwym człowiekiem, aż powiecie "już dobrze". Wtedy, stopniowo, znów będzie powrót do wszystkiego od akapitu 1.

 

Powinnam jeszcze sporo dopisać, ale na jeden post chyba wystarczy...

 

PS.

Acha, gdyby ktoś chciał napisać znam bordera/jestem borderem i wcale tak nie jest, to ja się kłócić nie będę, ale z każdym, z którym ja miałam jakieś relacje, generalnie tak było. Cykle tylko różniły się długością, zachowania natężeniem itd...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vian, mocne i większość rzeczy się zgadza... tylko... to chyba nie do końca jest tak z tym odwracaniem kota ogonem i obrzucaniem epitetami... np ja faktycznie kończąc jakąkolwiek relację podaję powody takiej decyzji czyli min. wymieniam co mi w danej osobie nie pasuje ale nie robię przy tym z siebie anioła. Przynajmniej tak mi się wydaje. Bynajmniej nie wydaje mi się to też jakimś odchyleniem od normy... ba! myślę wręcz że to jeden z niewielu punktów jakie łączą mnie z normalnością :roll:

Nie uważam też żebym była osobą o wybujałym ego... wręcz przeciwnie...

Po prostu border borderowi nie równy :bezradny: W każdym razie nie jestem za tym żeby generalizować w ten sposób. Podziwiam natomiast że przyjęłaś "na klatę" swoje wady ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W każdym razie nie jestem za tym żeby generalizować w ten sposób. Podziwiam natomiast że przyjęłaś "na klatę" swoje wady ;)

Eee, to do mnie..?

 

Jeśli tak to totalnie nie rozumiem...

Nie generalizowałam (patrz ps) i nie wiem, jakie "moje" wady - ja borderem nie jestem, dwie bliskie mi osoby za to są. I kilka ciut dalszych. Stąd mój post. :)

 

wymieniam co mi w danej osobie nie pasuje ale nie robię przy tym z siebie anioła.

Ja nie wiem, jak to u Ciebie wygląda, ale u mnie wygląda to mniej więcej "No tak, ja zrobiłam to źle, ALE TY" i tu dłuuuga, niekiedy wręcz kilkugodzinna litania. Często też słyszę sprzeczne ze sobą zarzuty w pewnym odstępie czasu, np. że dzwonię za często i za rzadko, albo, że interesuję się za mało i za dużo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Eee, to do mnie..?

 

Jeśli tak to totalnie nie rozumiem...

Nie generalizowałam (patrz ps) i nie wiem, jakie "moje" wady - ja borderem nie jestem, dwie bliskie mi osoby za to są. I kilka ciut dalszych. Stąd mój post. :)

 

Cytuj:

ale babol... :mrgreen: sorka ale chyba już czytam to co chcę czytać... hahaha :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×