Skocz do zawartości
Nerwica.com

Okropna pustka i lęk...


aya

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie, forum czytam już od dawna, ale w końcu nadszedł ten moment, w którym postanowiłam coś napisać, nie radzę sobie już ze sobą, przyjaciele nie do końca rozumieją. Nigdy nie korzystałam z porad psychologa, jestem raczej osobą, która tłumi wszystko w sobie i udaje, że jest wszystko dobrze. Właściwie to nie wiem co sobie wyobrażam, a co nie.

 

Od zawsze myślałam zbyt dużo, miałam duże kłopoty ze snem, 3 godziny przed zaśnięciem poświęcałam na wyobrażanie sobie co chciałabym, żeby się stało. Nerwica natręctw męczyła mnie między 6 a 10 rokiem życia, przeszła sama. Nie wiem czy to normalne, żeby w tym wieku mieć natręctwo dotyczące symetrii, liczenia do 10 dotykając językiem raz zębów po prawej, raz po lewej, ale, żeby było symetrycznie, liczenia przed wyjściem z łazienki. Zawsze kiedy zostawałam sama w domu, wpadałam w panikę, że rodzicom, którzy pojechali na zakupy, coś się musi stać (ok. 14 lat). Albo jeśli czegoś nie powiem, to ktoś na świecie umrze. Zabawki musiałam mieć do pary - to znaczy, jeśli miś był mały i króliczek był duży, to musiałam mieć dużego misia i małego króliczka. Nigdy nie traktowałam tego w kategoriach nerwicy, nadal nie wiem czy to na pewno nerwica i co ja tutaj właściwie robię. Problemów dzieci nie traktuje się na poważnie, samą mnie "śmieszy" rozpamiętywanie tego. Wszystko zawsze tłumaczyłam skomplikowaną psychiką, tudzież niewypełnieniem czasu pracą. Okropne nerwowe napady migreny mam od zawsze. Zawsze też byłam zbyt ambitną perfekcjonistką. Nie zapominając o chorobliwej nadwrażliwości. I nie wynika to z posiadania zbyt wymagających rodziców. Sama z siebie siebie zadręczam.

 

Teraz mam 20 lat, nie radzę sobie z uczuciem wewnętrznej pustki, kołocze mi serce, nie jestem w stanie na niczym się skupić, mam poczucie bezsensu, nie mogę spać, przestałam wierzyć we wszystko. Panicznie boję się śmierci, końca świata, że spłonę żywcem, cały dzień chce mi się płakać. Mam wrażenie, że nic nie istnieje, że i tak umrę, nic nie czuję. Tylko wstręt do siebie, że się urodziłam, boję się śmierci bliskich, tego, że moi rodzice się starzeją, a reszta mojego życia zleci bardzo szybko i bezsensownie. I ten wewnętrzny ból i panika :( nie wiem czy coś jest mi w stanie pomóc. Przestałam mieć jakiekolwiek ideały, bo po co. Umrę. Nic mnie nie cieszy, boję się wszystkiego. Nie oglądam wiadomości, bo boję się wybuchu wojny. Przestałam nagle wierzyć w Boga, nie, nie jestem ateistką, która "przemyślała" sobie wszystkie za i przeciw, i uznała, że Boga nie ma. Nagle utraciłam swoją dawną duchowość. Ciągle mam wizje końca świata, jak nie to pieprzone 2012, to i tak przecież wg najnowszych przewidywań asteroida walnie w 2036, a ja zdążę zmarnować te 25 lat (mało!) na wiecznym strachu. Bawiąc się ze swoimi kotami, które kocham bardzo mocno, myślę, że koty żyją co najwyżej kilkanaście lat i od razu wpadam w panikę. Chcę żyć jak dawniej, wolę już nawet dawne użalanie się nad sobą, poczucie odrzucenia, nie ten pieprzony bezsens, ucisk w gardle, mam wrażenie, że nie istnieję, NIC NIE CZUJĘ oprócz takiego pustego strachu, wewnętrznego paraliżu :cry: wcześniej zdarzało mi się to często, jednak mijało po kilkunastu godzinach, teraz siedzę już tak 4 dzień i mam wrażenie, że tak zostanie już zawsze, mam dość siebie, nie chce mi się nawet słuchać ulubionej muzyki, wszystko jest złudzeniem, które zaraz zniknie :cry: Przestałam tęsknić nawet za tym, którego kocham, ale to już osobna historia, napiszę w najbliższym czasie osobny ckliwy post o tym, jaka jestem beznadziejna i bezużyteczna (tak, chyba umiem teraz popatrzeć na to z cynicznego dystansu, tak jak to widzi większość zdrowych wyszydzaczy, nauczyłam się tego; ale nie mam siły już pisać... na chwilę obecną bezsens mnie przerasta, pisanie tutaj też wydaje mi się bezcelowe, ale już nic innego nie pozostało). Każdy zawsze wyszydzał moje "fanaberie", na co dzień wśród znajomych starałam się funkcjonować "normalnie", na studiach znalazłam, mimo swojej częściowej aspołeczności, kolejne dobre koleżanki, ale nie chcę ich zadręczać swoimi "chorymi wymysłami", chcę pozostać "tą normalną", a ja naprawdę mam problem, więc postanowiłam zwrócić się do Was, pomożcie... :( zrozumienia jest mi brak najbardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poczucie absolutu, jakiegos sektora mozgu, w ktorym mozemy sobie pogadac sami ze soba, myslac ze gadamy z Bogiem. To chyba oczywiste?

 

Tez radze isc do psychologa, nie ma co zwlekac. Sam tak zrobilem, bo tez ostatnio nie wytrzymalem i nie zaluje. Pierwszy raz czuje, ze cos sie moze zmienic w moim zyciu. Bylem dopiero na jednej wizycie, z ktorej nic nie wyniklo, ale zrobilem ten wazny krok do przodu, wykazalem chec zmiany, zamiast tylko cierpiec w mliczeniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej :)

Z pewnością potrzebujesz pomocy psychologa, ale ważne, by wybrać dobrą osobę. Moje osobiste doświadczenie z psychologami jest takie, że teraz podchodzę do nich z większym dystansem i raczej nie pozwoliłabym sobie im bezgranicznie zaufać. Ważne, by trafić na osobę, która pomoże, a nie skrzywdzi jeszcze bardziej.

Masz ciężką depresję, ale spokojnie, wyjdziesz z tego - tylko i wyłącznie dzięki pracy nad swoją samoświadomością i analizą własnej przeszłości. Może Twoi rodzice wcale tacy super nie są i zaczęłaś sobie to wszystko wyobrażać - tworzyć własne światy w swojej głowie, co musi prowadzić do poczucia pustki - właśnie dlatego, by uciec przed ich własną pustką, którą intuicyjnie odczuwałaś już jako 3-4-letnie dziecko... tak dawno, że już sobie tego nie uświadamiasz.

W każdym razie: spokojnie, powoli. Z pewnością jesteś inteligentna (ponoć inteligentne osoby potrafią zaplątać się w nerwicę głębiej niż mniej inteligentne, ale też potrafią z niej łatwiej i szybciej wyjść dzięki swojej zdolności kojarzenia) i dasz radę się z tego wydostać. Może Cię to rozśmieszy, co powiem - bo wydaje Ci się, że już tyle czasu zmarnowałaś - ale jesteś jeszcze młoda, masz 20 lat, jeszcze jesteś w wieku, gdy możesz się diametralnie i spontanicznie zmienić, choć początki mogą być trudne i może Ci się to wydawać syzyfową pracą, drogą bez wyjścia. Ale tak nie jest - życie może się zacząć w każdej chwili.

Pozdrawiam i życzę dużo mądrości i cierpliwości :)

Magda

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich :) Widzę że mam podobny problem co autor postu aya. Piszę więc bo chciałem się podzielić swoją opinią o samym sobie, nawet nie wiecie jak ciężko mi było odważyć się to napisać, ale jakoś się udało :). Być może są tu jacyś ludzie, którzy mają podobny tok myślenia, podobnie się zachowują itp. Na początku powiem że jestem osobą nieśmiałą, jednak nie raz potrafię się przełamać, ale dzieje się to tylko wtedy gdy jestem czymś zdenerwowany i wtedy po prostu mówię co myślę i nie zastanawiam się wtedy czy to co powiedziałem komuś, zraniło go. Ale pracuję nad tym i widzę efekty, z czego się bardzo cieszę:) Jeśli chodzi o moją nieśmiałość to muszę powiedzieć, że jeszcze podczas rozmowy z kimś, nie zdarzyło mi się żebym nie odczuwał strachu i stresu, i tym co ta osoba o mnie myśli. Jedynymi ludźmi z którymi dość dobrze się porozumiewam jest moich dwóch przyjaciół i przyjaciółka, którym wiem że mógłbym zaufać i wiem że mógłbym liczyć na ich pomoc. Jednak nie rozmawiam z nimi o sobie, nigdy nie wyrażam swoich myśli na swój temat, bo po prostu nie na widzę mówić o sobie. Nawet ze swoimi rodzicami nie rozmawiam i często mają do mnie o to pretensje, ale ja się po prostu boję porozmawiać, zawsze byłem taki nieśmiały a teraz jak gdyby nic zagadam do nich?? Tak nie potrafię, z resztą nie lubię jak ktoś stara mi się pomagać , zawsze staram się wszystko sam, bo wtedy chociaż gdy coś robię to mi wychodzi to, a jak robię to przy innych to napada mnie stres i myśl że coś odpieprzę i strasznie się tego boję. Nawet gdy dajmy na to np, idę z kubkiem herbaty, to od razu nachodzi mnie myśl : przecież tego nie doniosę, za chwilę wiem że to wyleje, i mama czy tata będą mnie opieprzać i mówić jaki jestem nieudolny że nic nie potrafię itp. Przy każdej czynności którą wykonuję mam takie myśli a gdy stanie się to co przewidziałem przed chwilą, śmieje się do siebie ironicznie i mówię nieraz na głos a nie raz w myślach : żal mi siebie itp. Najgorzej gdy stanie to się rano, ponieważ wiem że już cały dzień stracony i że może być już tylko gorzej. Dlatego nie staram się przebywać z rodzicami czy też resztą rodziny, bo po prostu nie chce się ośmieszyć. Nawet jak do domu zapuka listonosz, sąsiadka czy dobra znajoma matki, to boję się otworzyć drzwi i nawiązać dialog, ponieważ wiem że coś odwalę i czuję jakby ta osoba myślała o mnie nie wiadomo co. Nawet jak stoję na przystanku i przychodzą inni ludzie, to stoje w jednym miejscu i nawet nie patrze na nich, bo boje się że mogą np zapytać o godzinę, lub o której odjeżdża kolejny autobus, a jeśli już mnie spytają to wiadomo co się we mnie dzieje... I tu się kończy temat o moim strach do rozmawiania i wydawania o sobie opinii. Kolejną rzeczą o której chciałbym powiedzieć jest to iż od dawna myślę zbyt dużo, mam duże kłopoty ze snem, potrafię położyć się o północy a zasnąć o 3 nad ranem, gdyż nie potrafię oderwać się od swoich myśli. Najwięcej myślę o tym o czym mogą myśleć na mój temat inni, a także wyobrażam sobie, co chciałbym żeby się stało. Sądzę że zbyt wiele myślę o tym o czym nie trzeba i przejmuje się wszystkim. Moi rodzice też często narzekają na to że gdy coś robie to nie myślę i za pewne w tym tkwi mój problem. Nie wiem czym jest spowodowane to że nie potrafię się przyłożyć do robienia czegoś, nie potrafię często ocenić i przewidzieć sytuacji, a tego wymagają ode mnie moi rodzice. Nie jestem w stanie skupić się na nauce i na innych ważnych sprawach, drąży we mnie poczucie bezsensu, zastanawiam się po co w ogóle jeszcze żyć, czemu taki ktoś jak ja stępa jeszcze na tej ziemi. Boję się co będzie dalej ze mną, nawet wierzę w też żałosny koniec świata w 2012, bo mam ogromną nadzieję że coś się stanie, że zginę, że umrę, że wreszcie skończy się moje cierpienie, którego tak bardzo nie chcę. Życie dla mnie straciło jakikolwiek sens, Ostatnio nawet dziewczyna z którą pisałem, powiedziała mi że jestem zbyt mało otwarty i nieśmiały. Dla mnie to był cios poniżej pasa bowiem trafiła mnie w czuły punkt. Wiem że ona bardzo chcę mi pomóc ale ja po prostu nie chce wciągać ją w moje żałosne życie. Podsumowując mam już dość tak żyć, najchętniej uciekł bym z domu lub po prostu popełnił samobójstwo, ale nie zrobię tego ponieważ nie chcę żeby cierpieli przeze mnie ludzie, których kocham z którymi najwięcej rozmawiam tak jak i z dziewczyna z którą piszę, którą również traktuje jak przyjaciela. Nie wiem co zrobić żeby się zmienić, nie wiem w jaki sposób mam temu zaradzić i jak z tym walczyć, wiedzcie że oddałbym wszystko żeby "zresetować" swoją psychikę i nie pamiętać jakim byłem dziwakiem kiedyś. Hmm miło jest pomarzyć :)... Na pewno udam się do żadnego specjalisty bo nie chcę robić z siebie gorszego idioty niż jestem i być nim w oczach wszystkich którzy mnie otaczają. Najlepiej gdyby nikt nie wiedział o moim istnieniu. Ja bynajmniej nie widzę dla siebie ratunku, pomóżcie proszę. Pozdrawiam tych co mają podobne problemy i nie tylko :)

 

 

 

PS: Może pewnego dnia jeszcze coś napiszę na swój temat, na razie powiedziałem tyle na ile mi moja "dziwna mózgownica" pozwoliła :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej :)

Z pewnością jesteś inteligentna (ponoć inteligentne osoby potrafią zaplątać się w nerwicę głębiej niż mniej inteligentne, ale też potrafią z niej łatwiej i szybciej wyjść dzięki swojej zdolności kojarzenia) i dasz radę się z tego wydostać.

Magda

Inteligentne, wrażliwe i skłonne do perfekcjonizmu osoby owszem mają tendencję, jednak do zapadania nie tyle w neurozy, co zaburzenia somatyzacyjne, przy czym jedno nie wyklucza drugiego.

 

Muszę Ci wyznać że u mnie natręctwa zaczęły się również w wieku 6lat dokładnie w zerówce, za sprawą psychicznej wychowanki (mściła się bo jak na swój wiek dosyć szybko nauczyłem się pisać i czytać w odróżnieniu do reszty grupy łączyłem sylaby nie pojedyncze słowa. Mówiłem dosyć szybko i miałem piskliwy głos za co nie raz mnie karciła). Podobnie jak Ty miałem natręctwo symetrii i liczby (4), której każda czynność była poświęcona pod presją potencjalnego nieszczęścia, które może spotkać rodziców. Też nie do końca zdawałem sobie sprawy z absurdu tych rytuałów, ale miało to związek z naszym wiekiem, więc ten brak krytycyzmu nie musi wcale świadczyć o osobowości anankastycznej ;) Trzymaj się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poczucie absolutu, jakiegos sektora mozgu, w ktorym mozemy sobie pogadac sami ze soba, myslac ze gadamy z Bogiem. To chyba oczywiste?

??? Czyli to wszystko i ty jesteś pewny, że to koniec i jestes skłonny mi to zagwarantować? Wczoraj widziałem filmik o fizyce kwantowej. Pojawiała się tam kwestia świadomości/obserwatora i ci naukowcy mówili, że przebadali ludzki mózg pod tym katem i żadna cześć mózgu nie odpowiada za tą funkcje. Nie bardzo sie orientuje o co do konca chodzi, ale taka kwestia padła.

 

 

Masz ciężką depresję, ale spokojnie, wyjdziesz z tego - tylko i wyłącznie dzięki pracy nad swoją samoświadomością i analizą własnej przeszłości. Może Twoi rodzice wcale tacy super nie są i zaczęłaś sobie to wszystko wyobrażać - tworzyć własne światy w swojej głowie, co musi prowadzić do poczucia pustki - właśnie dlatego, by uciec przed ich własną pustką, którą intuicyjnie odczuwałaś już jako 3-4-letnie dziecko... tak dawno, że już sobie tego nie uświadamiasz.

 

 

Jak mozna być spokojnym, jesli własnie sie dowiedziało, że sie ma ciężką depresje? Jak to sie robi?

Żaden specjalista, nie podejmie sie ostatecznej diagnozy, nie mając bezpośredniego kontaktu z pacjentem i nie poświęcając mu wystarczająco dużo czasu. Nerwicowiec robi to po jednym poście i jeszcze daje gwarancje na wyzdrowienie...ale trzeba iść za jego wskazówkami. Tylko i wyłącznie święta analiza własnej przeszłości ci pomoże i nie waż sie tykać innych heretycznych metod w imie władców zdrowia i życia psychicznego, psychoanalityków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej aya.

Uważam, że na sam początek powinnaś udać się z tym problem do psychologa. Bo pozostawienie tego tak jak jest może pogorszyć sprawę, a tkwisz w tym lęku bardzo długo.

Nie będę Cię pocieszać że jest super na tym świecie i że nic się takiego nie stanie strasznego bo to bez sensu, skoro sama w to nie wierzysz. Jedynie mogę dodać otuchy, że sama z tym problemem nie jesteś i jest wielu ludzi którzy też tak mają.

Masz bardzo podobny stan jak moja przyjaciółka, nawet jej mama nie rozumie co to lęk przed pożarem czy jakąś katastrofą i bierze to za wymysły. Cholera rodzicom Ciężko wytłumaczyć takie rzeczy ;/

Co do tych co wyszydzają, oni tak naprawdę nie byli w takiej sytuacji więc nie wiedzą jak to jest. Zresztą większość nietolerancyjnych osób też ma problemy z samoakceptacją, i tak ogólnie to każdy ma jakiś problem tylko zależy od tego w jaki sposób sobie radzi. Ja dopiero po 2 latach od wystąpienia własnych zaburzeń lękowych poszłam do lekarza, ważny jest ten pierwszy krok:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×