Skocz do zawartości
Nerwica.com

Szukam pomocy


carolinexxx

Rekomendowane odpowiedzi

Pisałam to samo, tylko że w zakładce "Witam" i zrozumiałam, że bardziej powinnam to tutaj napisać a nie tam, no ale już trudno.

 

Długo zastanawiałam się, czy napisać na jakimkolwiek forum o moim (śmiesznym) problemie. Jestem studentką pierwszego roku na dobrym kierunku. Marzyłam o tym, żeby pójść na te studia od 2 klasy liceum, w ogóle przekonanie, że kiedyś pójdę na jakiekolwiek studia się we mnie zakorzeniło dość szybko. Moi rodzice, cała rodzina a nawet moi nauczyciele ze szkoły, byli ze mnie dumni, kiedy zdałam bardzo dobrze maturę. Ja również byłam przeszczęśliwa. Mimo,że kocham moich rodziców, zawsze chciałam wyrwać się z domu, rozpocząć takie samodzielne życie, znaleźć w końcu normalnego chłopaka, poznać inne miasto, a nie tylko moją miejscowość, która określana jest jako "bezprzyszłościowa". I teraz zaczyna się mój problem.

Kiedy mój tata odwoził mnie przed pierwszym października na te studia, poczułam się jakoś dziwnie. Nagle zaczęłam płakać, nie wiadomo skąd mi się to wzięło. Załatwiłam sobie z koleżanką stancję, mieszkam z nią na jednym pokoju, więc co jest nie tak? Pierwszy tydzień byłam przygnębiona, smutna, ale myślałam, że to z powodu nowego miasta, otoczenia, niemocy zaaklimatyzowania się, gdyż z tym jest mi naprawdę ciężko. Później było troszkę lepiej, jeździłam co tydzień do domu na weekendy, ale pewnego razu coś we mnie pękło. Naszły mnie okropne, wręcz czarne myśli, wiem, że to śmieszne, że powinnam sobie poradzić, że to początek studiów i to minie. Ale znam siebie i wiem, że to nie minie.

Zaczęło się od myślenia, że sobie nie poradzę w życiu, bez mamy. Wiem, znowu śmieszne, ale proszę mnie zrozumieć. Moja mama to także moja przyjaciółka. Płakałam rodzicom na skypie codziennie, że chcę wracać, że się do tego nie nadaję itd, ale oni mnie wspierali, mówili, że będzie dobrze, że dam radę, ale ile można. W końcu też zaczęli się denerwować moim zachowaniem, gdzie nie potrafiłam wytrzymać bez nich kilku dni. Myśleli, że nie mam znajomych na tych studiach, że to w tym tkwi problem, ale nie. Mimo mojego nieśmiałego usposobienia, szybko znalazłam wspólny język ze znajomymi. Później myśleliśmy wspólnie, że to w głównej mierze chodzi o tę stancję (co jest również w jakimś stopniu powodem mojej depresji, która z dnia na dzień coraz bardziej się powiększa). Moja mama postanowiła uruchomić kontakty ze swoją rodziną, która mieszka w tym mieście, aby znaleźć mi osobny pokój u wujka, albo gdzieś znaleźć pracę, aby zaprzątnąć sobie myśli. I to jest w pewnym stopniu dobre, bo nie mogę na tym mieszkaniu obecnie wytrzymać, a praca jest dobra, bo zawsze dodatkowy grosz na te podróże co piątek do domu.

I teraz przejdę do sedna sprawy. Moim problemem, jak się okazało (sama to wywnioskowałam, nie jestem głupia), jest strach przed dorosłością, jak również przed stratą bliskich mi osób, jak babcia, brat, tata a najbardziej moja mama, bez której nie wyobrażam sobie mojego życia w przyszłości. Pierwszy raz porozmawiałam o tym z babcią, w końcu wyrzuciłam to z siebie, bo już dłużej nie mogłam wytrzymać. Powiedziałam jej, co czuję, że boję się przyszłości. Boje się dorosłego życia, posiadania męża, dzieci (śmieszne bo wcześniej zawsze marzyłam o ślubie, dzieciach, planowałam jak będzie wyglądało moje życie może niepotrzebnie). Boję się utracić mamy,z którą porozmawiałam o tym później, jak doradziła mi moja babcia. Tak boję się tej samotności, boję się nawet myślenia o byciu w wieku mojej mamy albo mojej babci, o tej odpowiedzialności, o byciu bez nich i tylko wspominanie ich przyprawia mnie o mdłości. W wieku gimnzjalnym i licealnym chorowałam na zaburzenia odżywiania (bulimia). Sądzę, że to bardziej wyszło z mody, bo chciałam być dostrzegalna, jak również wiele moich koleżanek było szczupłych (ja również byłam i jestem szczupła, nie wiem co mi odbiło). Teraz już nie choruję na te zaburzenia. Albo może i choruję ale z zupełnie innego powodu. Mianowicie ja prawie w ogóle nie jem. Schudłam przez ten ponad miesiąc z 52 kg do 48 przy wzroście 161 cm. Przestałam dbać o swój wygląd tak bardzo, jak dbałam o siebie kiedyś. Po prostu z przygnębienia, jakiegoś utrapienia nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. Myślałam o przeniesieniu do innego miasta, aby dojeżdżać po prostu pociągiem, ale nie zgodziła się tamtejsza uczelnia, gdyż jest jakieś rozliczenie roczne, nie wiem na czym to polega, ale nie chcę się poddać. Chcę zadzwonić do dziekana, ale nie wiem czy się tylko nie ośmieszę, bo w końcu wczoraj u nich byłam, ale jednak tylko u jego sekretarek. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do tego przeniesienia się, ale kiedy odrzucili mnie (a byłam u nich na początkowej liście na 9 miejscu) dostałam paniki. Wtedy rodzice zaczęli mnie wspierać, że sobie dam radę, że muszę w siebie uwierzyć, że ta odpowiedzialność, że to, że kiedyś w ogóle odejdę z domu przyjdzie naturalnie, ale nie jestem do tego tak przekonana jak oni. Nie wiem czy sobie poradzę w życiu, czy znajdę chłopaka, a później męża, czy będę mieć dzieci. Wiem, że to lęk każdej dorosłej osoby, że każdy martwi się o swoją przyszłość. Tego nie trzeba mi tłumaczyć, jak również tego, że nie jestem już dzieckiem, że nikt mnie za rączkę prowadzić nie będzie. Ale po prostu ja już nie daję rady, popadam w jakąś paranoję. Głównym powodem oczywiście jest ten paniczny lęk przed ich stratą, przed odejściem od nich i życiem z kimś innym, czego cholernie nie chcę. Wiem, że można powiedzieć, że to przyjdzie naturalnie, że kiedy się zakocham to to po prostu przyjdzie. Ale raczej nie u mnie. Na chwilę obecną jestem w totalnej rozsypce emocjonalnej. Rodzice mówią, że mam żyć teraźniejszością, chwilą i nie martwić się co będzie kiedyś, śmieją się, że będą żyć wiecznie. Ale to naprawdę mnie przerasta. Myślałam o tabletkach, ale nie mogłabym im tego zrobić, bo za bardzo ich kocham, jak również jestem osobą wierzącą, a wiadomo jak są potępiane u Boga takie czyny.

 

Nie wiem czy ktokolwiek to przeczyta i czy da radę coś temu zaradzić. Wiem, że muszę radzić sobie sama i próbowałam, ale myślę, że powinnam pójść do psychologa. Czy ktokolwiek przechodził przez coś podobnego? Wiele by mi to dało, takie inne spojrzenie na tę sprawę, naprawdę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dobrze Cię rozumiem. Miałem dokładnie to samo. Jestem jedynakiem bardzo silnie związanym z rodzicami. Kiedy wyjechałem na studia odczuwałem ogromny ból, pustkę i strach. To było straszne. Trwało to dosyć długo, ale pocieszę Cię, że przeszło. Musisz wychodzić do ludzi, na siłę szukać zajęcia. Może pójdź do psychologa, a jeśli nie pomoże to do psychiatry. Ja musiałem wspomóc się lekiem, ale ze mną to inna historia. Ciesz się Dziewczyno, głowa do góry będzie dobrze, tylko nie stój w miejscu działaj. :D

 

-- 13 lis 2013, 14:43 --

 

A strach przed przyszłością, dorosłością to bardzo częste zjawisko. Miałem - mam to samo. Ale trzeba zrozumieć że świat jest tak skonstruowany, każdy musi wydorośleć. Kochaj Rodziców, ale staraj się żyć na własną rękę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×