Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Maniak86, poza słownictwem, które musiałam wykasować z Twojego postu - Twój post wyraża cały i mój ból istnienia. Tyle, że ja mam DD i w życiu nie potrafiłabym nazwać słowami tego, co się momentami ze mną dzieje. Moim łącznikiem ze światem jest już tylko praca, która i tak coraz gorzej mi wychodzi. Jeszcze łudzę się, że terapia + grzeczne łykanie leków przedłużą ten stan prze całkowitym upadkiem, każdy dzień jest jak cud a zarazem nienawidzę tego dnia - bo i tak upadnę więc czyż nie lepiej prędzej mieć to z głowy... Kolego, psychiatra nie jest raczej od terapii - Twoja choroba widzę przybiera coraz ostrzejszy stan - poszukaj szybciutko psychoterapii, a nawet idź znowu do psychiatry - niech Ci leki jakieś przepisze (ja biorę pernazynę i pomaga szczerze mówiać co nie co nie można powiedzieć, że nie). Ten potworek Cię wykończy jeśli nie zaczniesz z nim walczyć. Wiesz, że to jak toczy się Twoje życie i jaki masz osąd o sobie samym nie jest prawdziwe, nie jest Twoim prawdziwym obrazem siebie i świata - widzisz wszystko przez pryzmat choroby, takie krzywe zwierciadło, które trzeba stłuc i nie zastanawiać się, czy się będzie miało 7lat nieszczęść, bo to tylko przesąd nie prawdziwy - tak naprawdę jedynie od Ciebie zależy, czy będą szczęśliwe czy nie... Pomyśl nad terapią.

 

Ano tak, właśnie, ruch fizyczny jest dobrym sposobem na upuszczenie trochu z siebie... gdy mnie stan psychotyczny dopada już jest za późno na ruch - przeważnie staram się ćwiczyć ostro bo wyjść nie mogę... heh to wyrzucanie różnych przedmiotów z okna i obijanie (akurat w moim przypadku - siebie o sprzęty, ściany) mebli - ja myślałam, że jestem po prostu jakaś zamroczona czy też nieuważna i się zataczam... zawsze miałam jednak wrażenie, że nie do końca dzieje się to niechcący... kufa, to też mogą być jakieś płytkie stany psychotyczne.... wariuję już od nich - po stanie czuję się tak paskudnie obrzydliwie przerażona jakbym się obudziła z koszmaru sennego... złość towarzyszy mi właściwie cały czas - zazwyczaj na siebie, jednak czasem jest skierowana przeciwko 'reszcie' tego poza mną. Sory musiałam się wyszczekać... miałam w nocy s/p i czuję się podle... myślałam, żen ie spałam całą noc a obudziłam się ze całym udem w kratę... nic nie pamiętam :cry:

 

III, osobowość a zaburzenia schizotypowe to dwie różne rzeczy. Jeśli mogę spytać, na podstawie czego stwierdzono u Ciebie to zaburzenie :?: Czytałam wcześniej wiele o tym jednak nikogo dotąd nie poznałam z taką diagnozą... chętnie wymienię spostrzeżenia ponieważ sama ma wątpliwości co do z/o i skłaniam się do z/sch... ponieważ jestem typem samotnika co przeczy moim pragnieniom i gryzie się z poczuciem samotności (jednak ciężko mi zrezygnować ze swojej indywidualności jako jednostka samotna), w towarzystwie często wybucham złością (nie na pokaz, nie w celu zwrócenia uwagi a w celu odrzucenia narzucanych mi automatycznie z faktu życia w grupie stereotypów postępowań, zachowań, jakichś norm...). a i z poruszaniem się ot choćby po chodniku wśród ludzi mam problem (nie wychodzę z domu sama jeśli nie mam w opcji ukrycie się w samochodzie), często używam niezrozumiałych dla innych ironii, przenośni (co można wyczytać nawet na tym forumXD)... i mogłabym jeszcze długo pewnie wymieniać... Powielam pytanie - jak to u Ciebie wygląda :?:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, mam takie chwile,że natężenie bólu i strachu jest we mnie tak ogromne,że zdaję mi się,iż tracę zmysły.nie zadrzyło mi się nigdy nie pamiętać tego co robiłam,nawet po alkoholu i narkotykach,natomiast zdarza mi się gwałtowne pragnienie ucięcia tego wszystkiego,zrobienia szybko czegoś radykalnego,tak,żeby natychmiast przestało boleć.tak też było wczoraj.lek odstawiłam,nie ruszę go nigdy więcej,powoli będę wracać do tablektek,które mi pomagały.Piszasz Asiu o tym,jak wstręt i obrzydzenie przewijają się w Twoim życiu,w moim przekładają się nawet na najbliższe otoczenie-to co jest na dworze,innych ludzi.Zdają mi się brzydcy,wstrętni,obcy.Pewnie po po trochu dlatego,że im zazdroszczę,po trochu dlatego,że ich nie rozumiem.A głownie dlatego,że jak ujął to m.ój psychiatra-brzydzę się sobą i nie chcę tego zobaczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem, Haniu... Dobrze, że odstawiłaś te leki, bo z tego co piszesz to nic dobrego Ci nie przynosiły, a wręcz bardzo szkodziły... A konsultowałaś to odstawienie z psychiatrą? Do jakich tabletek wracasz? Wstręt i obrzydzenie przewijają się u mnie podobnie jak i u Ciebie na co dzień... Tyle, że ja w odróżnieniu od Ciebie doskonale widzę, że oprócz tego, czego i kogo wokół mnie się brzydzę (można powiedzieć, że prawie wszystkiego) to doskonale widzę i mam świadomość, że czuję ogromny wstręt do samej siebie... Cokolwiek bym nie robiła, jakkolwiek bym nie wyglądała to nie znoszę siebie... :(

W ogóle brzydzę się teraz bardzo dotyku, nie daję się nikomu oprócz jednej osoby dotknąć, pogłaskać, przytulić, bo wstręt przed tym jest okropny. Tą jedną osobą jest właśnie moja terapeutka – kiedy ona mi podaje rękę czy czasem mnie pogłaszcze, poklepie po ramieniu to tego obrzydzenia nie czuję. W pozostałych przypadkach dostaję „szewskiej pasji”, gdy muszę się do kogoś zbliżyć. Mam teraz bardzo duże problemy w kontaktach damsko-męskich, nie mogę się przełamać nawet do pocałunku, bo automatycznie chcę odskoczyć, brzydzę się, nie chcę, żeby ktoś mnie dotykał, całował, m. in. dlatego zerwałam z moim ostatnim chłopakiem. Chciałam z nim być, ale na odległość – i fizyczną, i emocjonalną... Gdy był blisko to miałam ochotę go bić – żeby mnie zostawił... Podobnie było z pięcioma poprzednimi... Wyjątkiem był pierwszy, z którym byłam 5 lat. Przynajmniej przez pewien czas, a potem się zaczęło... Szczerze mówiąć to nasiliły się wątpliwości czy nie jestem biseksualna, bo zawsze w pewien sposób podobały mi się również kobiety. :( Właściwie płeć jest mi chyba obojętna... To wszystko jest pokręcone, gubię się w swoich spostrzeżeniach, myślach...

 

Dziś byłam u terapeutki. Jeśli chodzi o ten temat to... jedyna konkluzja jaka przychodzi mi do głowy: jestem beznadziejna. W sumie słusznie ona dziś zauważyła, że albo żądam całkowitego podporządkowania w bliskiej relacji, albo ja się całkowicie podporządkowuje. I dziś na sesji było to drugie. Jestem dużo spokojniejsza, chyba dlatego, że zrezygnowana. W każdym razie będę kontynuować u niej terapię i zobaczymy co będzie, jak będzie ona dalej przebiegać. Udało się nam przynajmniej teraz wspólnie ustalić jasne granice. I „odnowiłam” swoje cele. Ale do porozumienia w kwestii wyrzucenia mnie z gabinetu nie doszłyśmy, nie rozumiemy się w tym temacie, ona widzi to inaczej, ja inaczej. Uznałam w końcu, że nie ma sensu z nią o tym dyskutować, bo ona i tak uważa, że było to konieczne, ponieważ byłam agresywna (bo powiedziałam podniesionym krzykliwym tonem: „A co to za komentarz?” oraz „To co? Mam Pani zawsze przytakiwać? Zawsze się z Panią zgadzać?”). To wszystko mnie bardzo boli. W ogóle szkoda gadać... Zaczęłam się zastanawiać: a może ona naprawdę ma rację... Może ja pewnych rzeczy w swoich zachowaniach nie widzę, nie potrafię dostrzec..? Bo nie czuję wtedy siebie tak do końca. :/ No, ale dlaczego wyrzucenie ma być sposobem na nauczenie mnie przestrzegania granic, nie atakowania, kontrolowania emocji..? Powiedziała, że za każdym razem, gdy będę w stosunku do niej właśnie w taki sposób agresywna to będziemy w tym momencie kończyć sesję. Ja już naprawdę nic nie rozumiem. :(

 

Byłam też u reumatologa. Po długim wywiadzie i badaniu charakterystycznych punktów diagnoza: fibromialgia. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało! :( Fibromialgia jest m.in. przykrywką tych bakterii, które mi wykryto, więc może jest nadzieja, że kiedyś mi się jednak polepszy... W każdym razie konieczna jest fizykoterapia, różne masaże, itp. Dostałam skierowanie do sanatorium...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, Czuję wstręt do siebie.ogromny.uważam sie za szpetną,pospolitą,tłustą lochę,która nie zasługuje na nic.Oprócz tego za wyrodną,córke,życiową nieudaczniczkę i żałosną pokrakę.Tak właśnie myśle o sobie.Odstaje od innych swoim niedostosowaniem,swoją osobnością,swoim wszystkim.Brzydzę się siebie.

Z kobietą kiedyś byłam bardzo blisko.Uważam biseksualność za wpisaną w naszą naturę,także nie przejmowałam się tym zbytnio.Coś mi jednak przeważa na facetów,a do tego chciałabym być mamą kiedyś.Więc jestem z chłopakiem.Ale sądzą,żę umiałabym BARDZIEJ kochać kobietę.i pragnąć.sama niewiem.tożsamość seksualna zawsze była dla mnie sprawą nie do końca rozwiązaną.

Co do Twojej terapii-nie znam Cię,ale ciężko byloby mi wyobrazić sobie Ciebie agresywną.Próbuję i nie potrafie.Źle,że nie udało jej sie Tobie tego wytłumaczyć,to może zaważyć na Waszych relacjach.Jeśli będzie Cię to nurtowało,sprobuj wrócic do tego,niedopowiedzenia mogą tworzyć niepotrzebną blokadę.Ja już nic nie wiem,wciąż mam myśli samobojcze.Może mam sie poprostu pogodzić,że tak fatalnie będzie do końca moich dni?Ale nie umiem.Nie chcę tak sie czuć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu,Wiesz, że nie chcesz się pogodzić z myślą, że zawsze już będzie źle. Chcesz, żeby było kiedyś w końcu dobrze. To już dużo. A myślisz, że jest to możliwe? Odpowiedz sobie szczerze na to pytanie. Jeśli tak to wtedy walka o siebie ma sens. Jeśli nie wierzysz, że to możliwe to musisz najpierw właśnie to zmienić. Musisz uwierzyć, że może być lepiej i będzie lepiej. I że jest to zależne od Ciebie, a nie od, no nie wiem, na przykład sił wyższych, przeznaczenia czy czegoś innego... Wiara w to jest podstawą. Nie myśl - "tak widocznie musi być". Pomyśl - "tak było i jest teraz, ale chcę i mogę to zmienić, i będę się starać ze wszystkich sił...".

 

Zastanów się z jakiego konkretnego powodu masz myli samobójcze – wiem – ciągłe cierpienie, pustka, odstawanie od innych, agresja... A jeden konkretny argument, dla którego chciałabyś stracić jedyne życie? Bo drugiej szansy przecież nie dostajemy... Czy tak naprawdę chcesz umrzeć? Ośmielę się napisać, że nie... Podobnie jak ja. Czasem chciałabym uciąć to wszystko, bo nie mogę już wytrzymać, ale zaraz pojawia mi się myśl – zaraz zaraz, koniec i..? Tak po prostu? Bez walki o siebie? Przecież ja chcę żyć, kiedyś w końcu w miarę normalnie i muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby mi się to udało, bo mam szansę przeżyć kiedyś coś fajnego, w ogóle dostałam szansę, żeby żyć mimo iż kilkakrotnie było ze mną bardzo źle. Podobnie i Ty – miałaś wiele problemów, i nadal żyjesz, wygrzebałaś się z tego. To znak, że masz żyć i to docenić, starać się o siebie. Zasługujesz na to. Zobacz, jaka jesteś silna, ile już przeszłaś.

 

Co do mojej agresywności.... Ze mną to jest tak, że ja kieruję zazwyczaj agresję na siebie – w postaci myśli, i w postaci czynów. Natomiast jeśli chodzi o agresję w stosunku do innych to zdarza mi się to dużo rzadziej, i tylko w bliskich relacjach. W przypadku luźnych znajomości, obcych ludzi reaguję zawsze krzywdząc tylko siebie, w samotności.

 

Postaram się za jakiś czas znowu porozmawiać o tym z terapeutką... Może, gdy obydwie trochę się zdystansujemy do całej sytuacji to będzie nam łatwiej o tym rozmawiać. Dziś zauważyłam tyle, że ta sytuacja była trudna również dla niej. Bawiła się długopisem w specyficzny sposób (a ona nigdy w ogóle nie trzyma nawet nic w rękach), jakby była z lekka zakłopotana, niepewna, poddenerwowana... W sumie to jednak na kolejnej sesji chyba jeszcze zapytam ją o kilka spraw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka,

 

Dziekuję za odpowiedź w moim temacie. Napewno dużo napisałaś prawdy o mnie.

Wiesz,zawsze staralam się byc ludzka w pracy, dla ludzi, wszystkich, dla pracowników i rodziców dzieci. Ale cośprysnęło w jakimś momencie, przeciążyło mnie to wszystko, myślałam,że to przyczyna tkwi w innym temacie, pomału sobie chyba zaczynam zdawac sprawę.

W pracy godziłam się prawie na wszystko, nie zdając sobie sprawy,że to co mi mogło nie odpowiadać tłamsiłam w sobie. Nawał obowiązków, coraz więcej spraw, do tego perfekcjonizm.

Dzisiaj napisałam w kurendzie,ze we wtorek będzie o 15:00 zebranie z pracownikami obsługi i administracji. Jedna pracownica przyszła się zapytać czy może przyjśc o godzinę później do pracy,zeby od razu po pracy zostać na zebraniu. Bo musiałaby czekać godzinę. Odpowiedziałam "nie Pani Czesiu".Na tym moglam zakończyć , ale dodałam jeszcze "nie robięzebrań prawie wcale więc uwazam,ze nikomu nic się nie stanie, po pracy może pani zostac godzinkę pijąc kawę".

Mogłam nie dodawac na koniec tego usprawiedliwienia. Pzecież "nie" to "nie". Ale nie chcę popadać w skrajności.......

Potem przyszła druga pracownica, zapytała czy ona musi przychodzić bo zastępuje na czas choroby inną pracownicę. A ja odpowiedziałam,że "tak, chciałabym,żeby Pani też uczstniczyła w zebraniu bo nie wiadomo do kiedy będzie pani tu pracować zastepując Panią Helę".

Wiesz co Joasiu? Normalnie potem zaczęlam miec myśli takie........cholera jasna...jak one mogły w ogóle przyjsc do dyrektora i dyskutować , pytać o to czy o tamto, jest zebranie i koniec, nie ma dyskusji......ale przypomiało mi się,że zawsze mnie o cos prosily , a ja sie zgadzałam, więc innej mnie nie znały. Napewno są w szoku. Zresztą nie wiem czy są.

We wtorek o 16:00 mam zebranie z nauczycielami. Zawsze było wcześniej,żeby nie siedzieć długo.......teraz jest inaczej.....MI teżsie nie chciało siedzieć dłuzej po godzinach...ale niestety...praca to praca....i tu zacznę zmieniać myślenie. Każdy musi pracować. ie każdy omże mieć tak apracejak ja, zaczynam to szanować i doceniać.

Przedwczoraj inna pracowica wzięła mnie na emocje, płakała,że jest schorowana, chodziło o to,że nigdy jeszcze nie dostała nagrody dyrektora za szczególne osiagniecia w pracy. Ja tam pracuje dopiero 3-ci rok, wszystko by chciały ode mnie. Powiedziałąm jej,że jestem od niej troszeczkę mlodsza (o 20 lat) i tezjestem schorowana,że każdy musi pracować, a ,ze jej przydałoby siesnatorium, zmiana myślenia. Asiu....ja jej naprawdę nie mam za co dać tej nagrody, robi tylko to co do niej należy, nie wykracza poza zakres swoich obowiązków. I to,że plakała......nie wplynie na moją decyzję.

Czasami chcę komuś pomóc, ale jeśli odbywa się to poprzez poplecznictwo, kulłary.........to potem mam obawy. NIe będę sie już wdawała w trójkąty, uklady,że z jedymi coś sobie układam w jedym środowisku, a inni tego nie wiedzą....a powinni. Chodzi tu o moje koleżanki. Nie chce rozwijać tematu.A są to napewno sytuacje powodujace u mnie napięcie. A,że mam problemy z jego rozładdowaniem......nie chcę go podsycać.

Joasiu piszę niby o takich pierdołkach, ale wcześniej nigdy sobie nie zdawałam sprawy,że w pracy mną manipulują, naginają. Terapeutka mi zwrócila na to uwagę. Zaczełam się temu przyglądać. Faktycznie......chcę zmienic parę rzeczy w pracy. Przecieżtam sączyste relacje interpersonalne. Tak jak sietam zachowuję ...to tak przecieżmogęnieświadomie przedkłądać to w życiu...poza pracą. MOże dlatego teraz jestem sama.....

No i ta kwestia mojej złości. Mam ją w sobie, owszem, moze się kumulowała......zreszta chyba od czegos trzeba zacząć. Będę chciała byc bardziej czytelna.

 

Joasiu....a tąsprawę z terapeutą dotyczacą tego,ze Cię wyprosiła porusz. Powiedz o tym jak się czułaś. To są relacje Wasze wspólne, myślę,że do przepracowania.

Jeśli chodzi o Twoją chorobę....to naprawdę pierwsze slyszę....przykro mi, ale jeśli to są bakterie....to pozbędziesz sie tego paskudztwa. Jesteś uparta. A tą upartość mozesz przenieść na grunt walki z tymi bakteriami. I sanatorium.......dobre rozwiazanie.Będziesz tam miała zabiegi, moze sie wyciszysz, przemyślisz parę spraw, poznasz kogoś. Fajna perspektywa.

 

Jakie rysunki Tobie oddała terapeutka? Powiedz co rysowałas , nie bardzo wiem o co chodzi. Wiem,ze rysowałaś emocje. Powiedz coś więcej na ten temat. To taka analiza była tak?Malowałas czy rysowałaś? I czym?

 

 

Shadowmere, jesteś tak śliczną kobieą,że można Tobie pozazdroscic urody. A to,że siebie tak postrzegasz....to to gów......o to powoduje. Bo widzisz wszystko jak w krzywym zwierciadle, Ale uwierz, będzie lepiej. I napewno jak bardzo się postarasz...chociażj est to trudne...bo nawet leki nie działają tak jak byś chciała.......wyjdziesz z tej klatki, z tego w czym tkwisz. Tylko te konflikty są ze sobą napewno tak skorelowane, zakładają się jeden na drugi,że narazie nie sposób ich oddzielić. Ale to nastąpi. Bo chcesz......I ważne,ze masz kogoś na kogo mozesz liczyć. To ważne. Ja niby mam........a nie chcę.......bo czuję jakąś nieopisaną niechęć do niego. Terapeutka mi powiedziała,że patrzę na niego poprzez perspektywę złości......dlatego teraz mi się on nei podoba. A może ja wczesniej byłam zaślepiona? Gubię się jeśli chodzi o moje uczucia do niego. W ogole go unikam, nie chcę,żeby dzwonił, przyjeżdzał, nie odpisuję na sms-y. Wcześniej mi zależało.........jakieś póltorej roku temu, na dzien dzisiejszy .... jak zadzwoni jest źle, a jak nie dzwoni też jest źle. Denerwuja mnie nawet jego zdrobnienia, które kieruje w moją stronę. Patrze na niego z perspektywy faceta, który jest bezradny wobec moich oczekiwań. Chyba tych oczekiwań wcześniej nie nakreśliłam....tylko je wypierałąm, a choroba, która sie poojawiła.......otorzyła mi oczy......tylko ja nie wiem na co....i to mnie przeraża,.....ja nie chce byc do konca życia sama. W tej kwestii czuję się tak...jakby byly mi obce w ogóle relacje damsko-męskie,....porażka to dla mnie.Tu czuję niepewny grunt pod nogami. naprawdę zdaję się na terapię w tej kwestii...

Jak dlugo już chodzisz na terapię? I jaka to terapia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moniko,

myślę, że dobrze zrobiłaś uzasadniając, dlaczego ta pani nie może przyjść godzinę później. W ten sposób zyskasz szacunek, zaufanie pracowników oraz ich zdyscyplinowanie. I masz rację – wpadać ze skrajności w skrajność to nie jest dobre rozwiązanie... I może przynieść więcej szkody niż pożytku.

Przyzwyczajenie to druga natura człowieka... Dobrze, że widzisz, że sama tego swoich pracowników nauczyłaś i przez to (może to nieadekwatne określenie, ale nic innego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy) niestety, ale trochę rozpuściłaś. Nic dziwnego, że to dla nich duże zaskoczenie, wielka zmiana i nie dowierzają, przychodzą się dopytać.

Moniko, bardzo dobrze odpowiedziałaś również w sprawie nagrody. Postąpiłaś jak trzeba i nie musisz mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Podjęłaś mądrą decyzję, sprawiedliwą. Nie powinno się wchodzić z niektórymi ludźmi w pracy w jakieś układy, może się to odbić na relacjach z innymi pracownikami, najzwyczajniej w świecie mogą mieć pretensje. I będą mieli rację... Najlepiej zachować neutralność w stosunku do wszystkich podwładnych.

Widzę, że robisz ogromne postępy, powinnaś być z siebie bardzo dumna!!!!! Aha, i to, o czym piszesz to wcale nie pierdoły, to bardzo ważne sprawy. I najwyższy czas się za nie zabrać, co właśnie zaczęłaś robić. Tak trzymaj dalej!

 

Wiesz, ja rozmawiałam z terapeutką o tym, że mnie wyprosiła... Mówiłam, że czułam się upokorzona, że nie chciałabym, żeby jeszcze tak postępowała wobec mnie... Bo tak naprawdę ani nie byłam w jakimś szale/amoku, nie byłam nieobliczalna, ba, nawet nie krzyczałam. Zadałam tylko dwa ironiczne pytania podniesionym głosem. W dalszym ciągu nie potrafię tego zrozumieć, choć ona mi mówi, że byłam w stosunku do niej pośrednio agresywna i nie będzie tolerować takich zachowań. Dała mi coś przynajmniej jasno do zrozumienia, powiedziała, że próbuję (na przykładzie jej osoby) testować bliskich mi ludzi przekraczając granice, bo chcę sprawdzić, gdzie one są, że czasem ich idealizuję, a innym razem dewaluuję, że z jednej strony chcę bliskich relacji, a z drugiej robię wszystko, by je niszczyć przez swoje zachowanie, że myślę biegunowo, że potrzebuję wypośrodkowania, myślę czarno-biało, a muszę zauważyć też szarość... Potrzebuję granic. Bo u mnie w rodzinie nigdy nie było granic... I że musi dbać nie tylko o mnie, ale i o siebie, bo musi chcieć mi pomóc, a żeby to było możliwe nie mogę jej zamęczyć, dręczyć tak żeby nie chciała mnie widzieć i musiała odmówić dalszej naszej terapii. I że nie mogę od niej wymagać gwarancji, że mi pomoże, bo bardzo dużo zależy ode mnie.

W sumie oprócz tego, że w dalszym ciągu nie rozumiemy się w sprawie wyrzucenia mnie to nasza rozmowa była dość owocna. Wyjaśniła mi, że kontrakt terapeutyczny w trakcie terapii może ulec zmianie i najczęściej tak się dzieje w przypadkach takich jak mój. Że na początku mówiła mi po imieniu oraz pozwoliła pisać wiadomości, bo bardzo często to pomaga i myślała, że u mnie również odniesie to pozytywny skutek. Faktycznie, skąd mogła wiedzieć, że stanie się obiektem mojej chorej idealizacji, a czasem dewaluacji, że przywiążę się do niej jak do mamy... Przecież, gdy zaczynałam terapię to sama nie zdawałam sobie sprawy, że to mój problem... A gdy ona zdała sobie sprawę z tego, że to mi nie służy, a wręcz szkodzi terapii postanowiła zmienić zasady. Tyle, że ja przez to teraz tak cierpię, sprawiła mi ogromny ból, dając mi coś a potem zabierając... :( Przeprosiła też za to, że nie uprzedziła mnie, że będziemy kończyć sesję, jeśli będę stosować agresję pośrednią. I powiedziała, że nie może mi oddać kontroli nad terapią, nie mogę rozmawiać z nią tylko, o czym chcę, poruszać sprawy ważne według mnie, gdyż kręciłybyśmy się tylko w kółko. Muszę oddać jej trochę tej kontroli. Powiedziała też szczerze, że nie jest pewna czy może mi pomóc, że ja muszę to czuć, bo może jednak potrzebny jest mi ktoś, kto jest starszy, dużo bardziej doświadczony stażem w psychoterapii. Ja jednak postanowiłam zostać u niej. W sumie obudziłam się dziś rano i zaczęłam patrzeć na wszystko inaczej, spokojniej. Za daleko zaszłam w tej terapii, żeby ją teraz przerwać, tym bardziej, że jakieś efekty widzę. Poprzez całą tą rozmowę dała mi jasno do zrozumienia, że sprawa jest poważna, że moje położenie jest trudne, i że ona nie jest mi w stanie pomóc, jeśli ja nie będę się bardzo starać, jeśli się bardzo nie zaangażuję.

 

Jeśli chodzi o sanatorium to szczerze mówiąc się ucieszyłam, będę miała fachową opiekę, różne zabiegi, zmienię trochę otoczenie, opuszczę na trochę rodzinę, to dobra zaprawa przed kolejną wyprowadzką z domu, którą planuję.

 

Co do rysunków to przez kilka tygodni terapeutka kazała mi malować/rysować (czym chcę) jak mi mijają kolejne dni, jak się czuję, co czuję. Co tydzień przynosiłam do niej te rysunki i je wspólnie analizowałyśmy, opowiadałam o nich. W ten sposób uczyłam się dostrzegać u siebie emocje, rozróżniać je, dostrzegać, że w ogóle je mam. Bo myślałam, że ja nie mam uczuć. A jednak okazało się, że mam – i to bardzo bardzo dużo!!! Tylko nie potrafiłam ich za nic w świecie sama zobaczyć. Te rysunki i ich analiza to bardzo fajna sprawa. Ja rysowałam węglem, to moja ulubiona technika, uwielbiam czerń i biel, mocne kontrasty... W ogóle lubiłam zawsze malować, rzeźbić, lepić, rysować, origami i inne manualne prace, grałam też na instrumentach, mam trochę taką artystyczną duszę... Tyle, że teraz przez moje problemy z mięśniami i stawami dłonie mam sztywne, bolą i nie mogę już grać.., z rysowaniem też trudniej... :(

 

 

Haniu, zgadzam się w stu procentach z Moniką: jesteś piękną, bardzo atrakcyjną młodą kobietą. A to, że tego nie widzisz... powodem tego są właśnie Twoje problemy, doświadczenia. I nad nimi trzeba pracować, żebyś kiedyś mogła dostrzec, jaka jesteś naprawdę – piękna, inteligentna, mądra, wrażliwa, wartościowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za ciepłe i miłe słowa,chciałabym myśleć o sobie tak jak Wy myślicie o mnie,przynajmniej w kwestii fizyczności.Obecnie jak już Wam wspominałam nie wychodzę z domu,bo wstydze się ludzi.W trakcie depresji i kuracji lekami przytyłam,od tego czasu z samoakceptacją jest coraz gorzej,głodzę sie i obżeram na przemian.Zresztą nawet jak byłam chuda nigdy nie było dobrze,zawsze wychodziłam z domu tytlko w pełnym makijażu,ubierałam sie w długie spódnice i szerokie bluzy,które miały ukryć moje wstrętne ciało.Kiedy podczas pierwszej terapii polepszyło mi się,przestałam się malować,ściełam włosy,nawet zaczęlam chodzic na plaże w kkostiumie,a nie jak całe życie-w spodenkach koszykarskich i koszulce z rękawkami.A teraz znowu dół.Nie chcę by na mnie patrzono,czuję sie wstretna,obrzydliwa.Moniko terapię mam mieszaną,łączącą wszystkie nurty.Wszystko szło dobrze,zdrowiałam,aż do pewnego momentu,w którym do domu mojego i mojego chłopaka oraz jego rodziców nie przybył konkubent mamy adama,hałaśliwy,wulgarny alkoholik.straszznie dziwna sytuacja,jego nie uregulowane relacje,właściwie nie wiadomo było kim on był i jest.Niby mial robic remont,ale przeważnie siedzial pil wodke i zapraszał pijaków,zaczął obrażać adama i mnie,ale nikt mu nie zrwracał uwagi.mama adama stwierdzila,że on za darmo remont ma robić,więc mamy wytrzymać,a potem ona go pogoni.a ten "remont" sie ciągnął i ciągnął,on sie rządził,krytykował,wydzierał.i wszyscy mu na to pozwalali,a ja bylam bezsilna.nagle życie znów straciło sens,bałam sie wyjść z pokoju,zaczęłam wpadać w obłed,nie wychodzilismy z adaamem odnieść brudnych naczyn do kuchni by nie widzieć jego skwaszonej mordy.Na jego widok zaczęłam mieć odruchy wymiotne,nakrywalam sie koldrą by nie slyszec jego wrzaskow i obleśnych żartow.kiedys wychodziłam z psem,on szedl tuż przede mną i trzasnął mi furtką przed samym nosem.Dostałam wtedy ataaku paniki i poprosiłam adama by zawiózł mnie do szpitala psychiatrycznego.Gdy wróciłam on znalazł wypis i wyśmiewal sie ze mnie,obrażał.generalnie on terroryzowal całą rodzinę,gdy mama adama chciala wejśćd o nas do pokoju to on sie na nią darł:baśka siadaj kurwa.ale nikt mu nie zwrócił uwagi..i wtedy właśnie wszystko,absolutnie wszystko wróciło mi się z nawiązką,przestałam czuć zapach powietrza,przestałam czuć sie bezpiecznie,dobrze we własnej skórze,zaczęlam znowu mieć lęki,zaczelam sie ciąć,przedawkowywać leki.Obecnie boję się wszystkiego.Wciąż jestem rozedrgana nerwowo,choc od 2 tygfodni mieszkamy w kawalerce po bracie adasia.mamy wrócić do domu po remoncie,dokładnie 9 maja,kiedy jego już nie będzie.Nie wiem czy ten lęk,i wstręt miną mi kiedykolwiek.

 

[Dodane po edycji:]

 

Joaśka, wiesz,że ja KOCHAM mojego psychiatrę?;)Poważnie.Nawet sie z tego zwierzyłam Adamowi.Uwielbiam go.Przeważnie fantazjuje,że jest moim tatusiem,albo moim facetem.To oczywiście odrobinę chore,ale nic na to nie poradzę.Jest tak inteligentny,ma taką wiedzę,a przy tym zwyczajnie jest dobrym człowiekiem.Jest lekarzem,ale również terapeutą i cały czas wybija mi z głowy leki,chociaż ja (swoim cpunskim zwyczajem) ciągle chcialabym nowe i ciągle więcej.Jest jedynym psychiatrą,z którym tak długo wytrzymałam,wcześniej zmieniałam lekarzy co miesiąc.Kiedyś,gddy byłam załamana,bo nasiliła mi się agorafobia (podczas pobytu tego obrzydliwego dziada,o którym pisałam wcześniej) powiedział,że jak będę wychodziła z domu to mam sobie myśleć,że gdzieś tam mam swojego psychiatrę forever,coś stałego,bezpiecznego i niezagrażającego.A kiedy wypytywałam go o diagnozę,mówił:dla mnie jest pani smutnym,samotnym,nieszczęśliwym dzieckiem,a nie żadnym "f".

Dlatego świetnie rozumiem Ciebie i Twoje przerażenie na myśl o ewentualnej rozłące.Ja też ciągle ich pytam czy mnie nie zostawią,czy nie uważają,że jestem beznadziejnym przypadkiem,czy nie wyprowadzają sie do Australii.Zastanawiam się też-czy całe życie będziemy wszędzie szukać rodziców?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu,te zdjęcia, które zamieściłaś są w miarę aktualne? Bo wyglądasz na nich BARDZO bardzo szczupło. Piszesz zaś, że przytyłaś po lekach... Ja, gdy byłam bardzo chuda to akurat w swoim ciele czułam się w miarę dobrze, i nie ukrywałam go za szerokimi, obszernymi ubraniami. Natomiast, gdy trochę przytyłam po pierwszej anoreksji (chociaż nadal byłam szczupła, bo ogólnie to jestem bardzo drobnej kości, całe życie miałam niedowagę) to owszem, nosiłam luźne ubrania, i praktycznie same czarne (wiadomo – czarny wyszczupla).

 

Wiem, że to nie łatwe, ale spróbuj jeść regularnie, może rozpisz sobie na kartce jakiś jadłospis, zdrowa dieta ma ogromny wpływ na naszą psychikę, stabilność nastroju..., właściwe odżywienie organizmu jest konieczne, inaczej nawet najlepsze leki nic nie pomogą! Tak tłumaczy mi pani doktor, u której się leczę z różnych świństw, a która jest też psychologiem i neuropsychologiem. I zgadzam się z nią w 100%, bo sama po sobie widzę ogromną różnicę.

 

Czytając Twoją historię o konkubencie mamy Adama byłam przerażona, Biedulko, co Ty musiałaś przeżyć... Co to za wstrętny dziad!!!!!! No po prostu słów brak!!! :evil: A nie moglibyście z Adamem dalej mieszkać w tej kawalerce? Musicie z powrotem wprowadzać się do jego mamy? Myślę, że wtedy byłaby większa szansa, żebyś poczuła się pewniej, bezpieczniej... Nie ma innej możliwości? – musicie tam wracać, nawet jeśli tego faceta już tam nie będzie?

 

Hmmm... To co piszesz o swoim psychiatrze... To normalne w Twojej sytuacji. I masz ogromne szczęście, że trafiłaś na tak dobrego specjalistę i jak piszesz przede wszystkim dobrego człowieka. Ja teraz w ogóle unikam mężczyzn, właściwie to zawsze nie specjalnie ciągnęło mnie do ich towarzystwa, wychowałam się wśród kobiet, może to dlatego...

Z tego co piszesz to naprawdę Adam bardzo Cię wspiera i rozumie, możesz zwierzyć mu się ze wszystkiego. Takie wsparcie ma ogromne znaczenie, nie jesteś sama i zawsze o tym pamiętaj.

 

W jakim wieku zaczęłaś brać leki?

 

Co do lęku przed rozłąką z terapeutką – tak przestraszyłam się ogromnie. I nadal się boję. I wciąż myślę co zrobić, żeby przestać traktować ją jak mamę. :( Wiesz, ja się okropnie boję pobierania krwi, bo często zdarzało mi się przy tym zemdleć przez co nabawiłam się fobii na tym punkcie, ostatnio musiałam zrobić badania i gdy mi pobierano krew (przy czym oczywiście były problemy, bo nie można było mi się wkłuć-mam bardzo cieniutkie prawie niewidoczne żyły, a potem jak się to udało to krew nie chciała mi lecieć) to sobie wyobrażałam, że siedzi przy mnie właśnie moja terapeutka i że do mnie mówi, poczułam się bezpiecznie i tylko dzięki temu dałam sobie tą krew pobrać, w końcu się udało i krew zaczęła lecieć przy kolejnym wkłuciu. :)

 

Nie wiem czy już zawsze będziemy szukać rodziców... Chciałabym odpowiedzieć, że nie... Ale w to szczerze mówiąc sama nie wierzę. Ja na pewno zawsze szukałam tylko mamy, ojca nigdy nie poznałam, więc mi go nigdy nie brakowało. I nadal nie brakuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk, byłaś na sesji i..? Mówiłaś terapeutce o tym, jak się czujesz, tzn. że nic nie czujesz, o pomyśle pójścia do szpitala? Jeśli tak to co ona na to? Dobrze się z nią dogadujesz, czujesz, że "jest dla Ciebie"? Może pobyt w szpitalu faktycznie postawiłby Cię trochę na nogi, byłby dla Ciebie korzystny... Długo chodzisz na terapię?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere jesteś śliczna. Wyglądasz jak królewna z bajki...

Jak ty masz problemy to co mają powiedziec inne dziewczyny?

A jeżeli chodzi o tuszę to raz dwa ją można przerobic,,,,,

Możesz się zapisac na siłownie...Nic nie robii lepiej na sylwetkę i na samoocene niż ciężary....:)

Wysiłek fizyczny co prawda może ruszyc układ nerwowy ale umiarkowany poprzedzony przygotowaniem układu nerwowego-mięśniowego do wysiłku może wiele zdziałac bez większej szkody..p..

( ja sobie ruszam trochę nerwy cwiczeniami na brzuch, bo robie na hardcora bez rozgrzewy intensywnie, wytrzymałościowo, ale cóż człowiek uczy się na błędach)

Achh.....właśnie wszedłem w kręg swoich zaineresowań,.. :yeah:

 

Oczywiście depresja krzyżuję wszystkie plany i ciężko mówic o jakim kolwiek braniu się za siebie...

Ahh,,

Pozdrawiam

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Explore, jak fajnie, że jesteś. :) Moja terapia – chodzę..., w piątek byłam trochę zrezygnowana, bo nadal nie doszłyśmy do porozumienia w sprawie wyrzucenia mnie z gabinetu, w ogóle miałam wrażenie, jakby coś się kończyło, że już nie będzie jak dawniej, czułam melancholię, smutek, tęsknotę. Ale rozmawiałyśmy spokojnie i ustaliłyśmy granice, rozmawiałyśmy o kontrakcie terapeutycznym i o innych sprawach bardziej organizacyjnych, opowiedziała mi o metodach jakie stosuje itp., przedstawiłam jeszcze raz swoje cele...

A wczoraj byłam aż za bardzo spokojna na terapii, ledwo mnie było słychać, momentami nie poznawałam siebie. A terapeutka była ciepła, nie czułam blokady, kolejny raz powiedziałam o swoich lękach dotyczących naszego ewentualnego rozstania, że za bardzo się do niej przywiązałam. Tłumaczyła mi trochę mechanizm mojego myślenia o odtrąceniu i karaniu siebie. Opowiedziałam jak się czułam i co robiłam, żeby odreagować, gdy mnie wyprosiła z gabinetu, o moim poczuciu winy a potem wręcz przeciwnie, czyli o karuzeli uczuć po tym wydarzeniu, o tym, co zrobiłam, żeby odpokutować to, co miało miejsce. Wiesz, mi ona też nie daje konkretnych rad, wskazówek, mówi, że razem mamy do nich dochodzić, że gdyby mi coś zaproponowała to ja i tak bym to odrzuciła, nie dostosowała się do nich (i to prawda, przerabiałyśmy już to...). Bo na tym chyba polega terapia – praca nad sobą, i dochodzenie do wielu spraw przy wsparciu terapeuty.

W ogóle teraz jeszcze bardziej boję się odrzucenia. Za półtora tygodnia czeka mnie nie lada wyzwanie, przerwa w terapii na prawie 2 tygodnie, moja terapeutka chyba gdzieś wyjeżdża, nie dopytywałam. I teraz: 1. myślę, jak ja wytrzymam taki długi czas bez sesji i nie potrafię sobie tego wyobrazić, zwłaszcza, że teraz mam pogorszenie nastroju, kondycji i w ogóle... 2. wkręcam sobie, że to próba czy dam sobie radę bez niej, że będzie próbować mnie powoli odzwyczajać od naszych sesji 2 razy w tygodniu i może mi powie wkrótce, że mam już nie przychodzić. Mam po prostu paranoję na punkcie odrzucenia. Siedzę i od wczoraj myślę kiedy mi powie, że mam sobie radzić sama bez naszych spotkań. Muszę w piątek jej o tym powiedzieć. W ogóle od piątku będziemy się spotykać w nowym miejscu, więc mam jakiegoś stresa, nie lubię się przyzwyczajać do nowych miejsc, sytuacji, czuję się nieswojo...

A co gadał Twój terapeuta, tzn. o czym mówił? Bo piszesz, że wziął sobie do serca to co mu powiedziałaś. Widzisz – tak to jest – gdy dostajemy coś na tacy to nie potrafimy tego przyjąć, nie trafia to do nas, niby rozumiemy, a za przysłowiowe 5 minut już nie pamiętamy... Sami musimy do dojść do pewnych wniosków przy dyskretnej pomocy fachowca.

 

[Dodane po edycji:]

 

Shadowmere, może po dzisiejszej sesji coś ruszy... Nie musisz iść tam z pozytywnym nastawieniem. Po prostu idź i nie tłum swoich emocji. Bo je masz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresyjny098, dziękuję za miłe słowa- królewna z bajki,uau- :angel: nigdy bym nie pomyślała.

Co do wysiłku fizycznego,faktycznie musze sie za siebie wziąć i to ostro,kondycja przez to chorowanie bardzo poleciała mi w dół-no i się delikatnie zaokrągliłam tu i ówdzie :twisted: .Zresztą na problemy psychiczne i dobry sen, też to pomaga.Depresyjny jak u Ciebie efectin sie sprawdza?ustabilizowało Ci się trochę?warto bylo przetrzymać to piekielko na początku?Buziak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie w niedziele upłynął miesiąc brania......Cały czas było na maksa różnie kratkowato... czasami kiepsko, a czasami bardzo dobrze+....Zmieniało się na ogól z dnia na dzień.

Natomiast od soboty do dnia wczorajszego złapał mnie cholerny kryzys. . Do wczoraj się telepałem z deczka...Ale przetrwałem jakoś. Dzisiaj jest wporządku i czekam co będzie dalej....

Dokładnie od dzisiaj za 15 dni kończą mi się leki, więc myśle że jak pójdę do znachora to już będę mógł śmiało ocenic ten lek..

Na razie jeszcze się wstrzymam z tą oceną...

Wolę nic nie myślec.Poczekam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, bylam na terapii,ale derealizacja utrudniala mi kontakt z terapeutką,caly czas czuję się tak jakby ktoś uderzył mnie czyms ciężkim w glowę.jak we snie.nic nie jest realne,wszystko jest obce.terapeutka chyba sama czula sie zrezygnowana.nie wiem co będzie..jutro widzę się z psychiatrą,może on coś doradzi?może powinnam odstawić leki?terapeutka mówi,że nie wie już doprawdey..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu, jak długo już Cię tak bardzo męczy derealizacja? Może odstawienie leków to faktycznie dobry pomysł? Koniecznie porozmawiaj o tym jutro z psychiatrą, opowiedz dokładnie o Twoim samopoczuciu. Czytając posty osób z problemami osobowościowymi leki w większości przypadków nie odnoszą większego rezultatu, a skoro gorzej się po nich czujesz to może warto spróbować bez...

Ty chodzisz na terapię raz w tygodniu? Może powinnaś chodzić 2 razy na tydzień? Co o tym myślisz?

Ja przyznam, że też ostatnio mam problemy z derealką od tamtego zdarzenia z terapeutką, jestem jakaś przytępiona, nic praktycznie nie robię (a powinnam, choćby na uczelnię :evil: ). Nie lubię tego stanu, wiem co czujesz.

A co konkretnie mówiła Twoja terapeutka? Radziła coś? Jak to czuła się zrezygnowana..? :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Explore, wiem wiem... Ja sobie tłumaczę, że przecież nie będę chodzić na terapię wiecznie, i że muszę sobie powoli zaczynać dawać radę sama, ale co ja poradzę, że przywiązałam się do niej jak do mamy. :( I przeraża mnie nawet rozstanie na 2 tygodnie... Mam tak odkąd pamiętam - za bardzo przywiązywałam się do niektórych kobiet (ciepłych, empatycznych, delikatnych), i stawały się mi bliższe niż moja własna rodzina. :?

Piszesz, że nie masz problemu z kontaktami z ludźmi, jesteś otwarta... Tak sobie myślę, że naprawdę to nadal nie ufasz ludziom, chcesz, żeby myśleli, że jesteś silna, musisz być samowystarczalna, nie jesteś w stanie polegać na innych i te kontakty są bardzo powierzchowne. Nadal się boisz tak naprawdę zaufać... Ale może się mylę...

Co do mówienia o swoich problemach z uśmiechem na ustach to mam podobnie. :shock: I wtedy ludzie nie wierzą... Bo jak można być załamanym uśmiechając się... :? Nasuwają mi się dwa spostrzeżenia: 1. w głębi serca czujemy się z tymi naszymi zaburzeniami w pewien sposób bezpiecznie, żeby nie powiedzieć dobrze, i tak jakby nie chcemy ich do końca się pozbyć, zrobić coś z tym, bo nie chcemy stracić w ten sposób jakiejś naszej części, i boimy się jak będzie wyglądać nasze życie bez nich... Stąd ten mimowolny uśmiech. 2. Boimy się przyznać do własnych problemów przed ludźmi, gramy silne przed innymi i samą sobą, nie chcemy, żeby widzieli nasze słabości, lęk i załamanie w oczach. Podświadomie "każemy" naszemu ciału nie okazywać strachu, bezradności.

Może tylko pozornie jesteś otwarta, starasz się taka być, nawet na siłę...

Co do terapeuty i jego spojrzenia na problem innej osoby to może chciał w ten sposób zwrócić Twoją uwagę właśnie na innych ludzi w Twoich relacjach z nimi, a odwrócić ją od Twojej osoby? Bo relacje z ludźmi to nie tylko my, ale również ktoś inny... Mi terapeutka często daje do zrozumienia, że mimo wszystko za bardzo koncentruję się na sobie, swoich zaburzeniach, odczuciach... Że trzeba też spojrzeć na innych i ich problemy, żeby łatwej zrozumieć relacje między ludźmi...

Kurcze, jestem jakaś chaotyczna, dziwnie się dziś czuję, jakbym była pijana, przepraszam, jeśli nawypisywałam jakieś nieskładne głupoty, gubię się w swoich własnych myślach. :roll:

Trzymaj się Marzenko!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, Bylam u mojego psychiatry.Powiedział,że wierzy we mnie,że przy zaburzeniach osobowości potrzeba co najmniej kilka lat terapii i mnostwo cięzkiej pracy :evil: .Że nie jestem sama,tylko ciężko mi to zauważyć.I że moja derealizacja podczas terapii jestdobrym znakiem,bo znaczy,że pojawia się lęk w relacji,a to znaczy,że organizm zaczyna REAGOWAĆ.Uau.Bomba! :angel: .Dostałam anafranil-jak będę się zle czuc,to kazal sie zglosic po lexapro.pytal sie czy nie chcialabym może odstawić...nie.ja nie chcę.co tu dużo mówić:boję sie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu, co tu dużo mówić - superrrr!!! :D Tzn. super, że wróciłaś trochę podbudowana, a to, co powiedział Twój psychiatra podbudowało przy okazji i mnie, za co dzięki Ci :mrgreen: (mówię o tej derealce na sesji, bo mnie też się to zdarza, a nie wiedziałam, że to dobry znak :P ).

Co najmniej kilkuletniej terapii? :shock: Uhhhh.... No nie spodziewałam się, że skrzywioną psyche można szybko wyprostować, ale wygląda na to, że czeka nas aprawdę bardzo dużo ogromnej pracy i walki. Nie od razu Kraków zbudowano - jak to się mówi... Powolutku, krok po kroczku...

Ważne, żeby wytrwać w terapii...

Co do leków - kiedyś z nich zrezygnujesz, zobaczysz, ale widocznie też nie od razu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Asia,powiedziałam mu:chcę mieć w głowie to co pan,zdrową dobrą i stabilną chemię mózgu.A on na to: Po 30-tce Pani Hanno pogadamy:D :pirate::o

Jak to ma tyle tyrwac,no to dzieki bardzo.Powiedzial też,że wstręt,który odczuwam,jest wtorny wlasnie do zab.os.,świat i ludzie wydają mi się tacy,bo bardzo boję się świata.. :cry: cóż.trzeba wytrwać..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Asia,powiedziałam mu:chcę mieć w głowie to co pan,zdrową dobrą i stabilną chemię mózgu.A on na to: Po 30-tce Pani Hanno pogadamy:D :pirate::o

Jak to ma tyle tyrwac,no to dzieki bardzo.Powiedzial też,że wstręt,który odczuwam,jest wtorny wlasnie do zab.os.,świat i ludzie wydają mi się tacy,bo bardzo boję się świata.. :cry: cóż.trzeba wytrwać..

 

Hy hy hy :P To dopiero pocieszające :P , kurcze, to muszę sobie znaleźć dobrą pracę, bo nie wyrobię na terapię. :P A całkiem serio to bardz ciężko jest zmienić sposób postrzegania świata, ludzi, otoczenia, nic dziwnego, że potrzeba na to dużo czasu...

No właśnie, wstręt - to słowo jest mi tak dobrze znane!, a tak bardzo go nie lubię i chciałabym się go pozbyć. :evil:

Racja - trzeba wytrwać, i będziemy to sobie czasem powtarzać, w chwilach zwątpienia. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O nie, Ty też? :shock: Bo ja sobie wkręcam, że moja terapeutka ma mnie dosyć i dlatego robi mi 2 tyg. przerwy w terapii. :roll:

Ale nie możemy dać się zwariować, to jakaś paranoja z tym opuszczeniem....

Na pewno nie dlatego. Chce, żebyś zaczęła powoli funkcjonować bez leków, zrobiła jakiś kroczek do przodu. I widać sądzi, że jesteś gotowa na tą próbę. Na pewno nie jest to wyrazem odrzucenia. Po odstawieniu farmaceutyków Wasze spotkania będą polegać po prostu na rozmowie, bez wystawiania recept... Jeśli byś je odstawiła nie znaczyłoby to, że już byś do niego nie chodziła. Więc jeśli to jedyny ważny powód, dla którego tak naprawdę nie chcesz odstawić leków nie bój się i może zrób to, skoro on twierdzi, że mogłabyś spróbować...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×