Skocz do zawartości
Nerwica.com

witam :)


badcore massacre

Rekomendowane odpowiedzi

witam, może na początek opowiadanie z mojej serii:

 

Nigdy nie wiadomo, co może ci sie przydarzyć, gdy akurat jesteś w szpitalu. Zważywszy jeszcze na to, że jest to oddział szczególny z tych szczególnych. Państwowa klinika rzadkich zaburzeń genetycznych, kilka katedr, trzydzieści sześć oddziałów i odpowiednio duża liczba pacjentów, a także... podziemne laboratorium medyczne, gdzie wszelkie eksperymenty genetyczne na zwierzętach, wirusach i bakteriach są na porządku dziennym. To oficjalna wersja, gdyż laboratorium posiadało dodatkowy poziom, z dostępem tylko dla nielicznych, zaś o jego istnieniu wiedziała niewiele większa grupa śmiałków naukowej awangardy. To właśnie tam miały sie rozegrać przyszłe losy naszej planety, naszego gatunku ludzkiego. Zawsze gdy nauka przekroczy jakiś niewidzialny próg, gdy przebije jakąś cienką barierę to już jest zwyczajnie za późno. Tak było i tym razem, z tym że teraz już nic nie będzie takie jak przedtem... jeden z pacjentów tego szpitala właśnie umierał. Chorował na rzadki rodzaj syndromu Noonan – ciężkiej, potencjalnie śmiertelnej choroby genetycznej. Możliwe że mamy tu do czynienia z zupełnie inną jednostka chorobową, jeszcze nie opisaną w dziejach współczesnej medycyny. Lekarze dwoili się i troili, aby utrzymać jego więdnący, umierający organizm przy życiu. Jego ciało gniło od środka, a kolejne organy odmawiały posłuszeństwa. Wszystko to widać było na futurystycznych przyrządach medycznych, które co chwila sygnalizowały śmierć kolejnej partii jego ciała. Nerki, wątroba, potem płuca i konieczność sztucznego podtrzymania oddechu za pomocą respiratora. Dodatkowo, żeby było śmieszniej dzień wcześniej lekarze byli zmuszeni podać mu dużą ilość chromu wyekstraktowaną w laboratorium z popularnych środków na odchudzanie. Właśnie dzięki temu pacjent dostał tzw. rabdomiolizy, czyli jego mięśnie poprzecznie prążkowane zaczęły się dosłownie rozpadać. Jest to bardzo niebezpieczne dla życia i lekarze kompletnie nie wiedzieli co robić. Wiadomo już było, że jego nerki zostały nieodwracalnie uszkodzone właśnie na skutek rabdomiolizy. Przestały pełnić swoją funkcję i zespół lekarzy zaczął przygotowania do dializy. Podejrzewano nawet złośliwy zespół neuroleptyczny. Tymczasem szef tego zespołu, po krótkiej rozmowie telefonicznej kazał się po prostu rozejść lekarzom, pozostawiając przy sobie doktora R., który był tutaj kimś w rodzaju szarej eminencji oddziału ratunkowego. Chodziły słuchy, że on ma dostęp do zamkniętych części laboratorium.

Tymczasem pacjenta odłączono od skomplikowanej aparatury i bez życia ciśnięto na szpitalne nosze, po czym windą przetransportowano do laboratorium. Tam, już na miejscu szef kazał umieścić jego głowę w komorze tomografu rezonansu magnetycznego aby obserwować powolną śmierć całego mózgu. Na kolorowo migającym ekranie komputera personel obserwował, jak kolejne obszary mózgu umierającego pacjenta stają się czarne, bez życia. Lekarze widzieli już taki obrazek wiele razy i zawsze mieli nieodparte wrażenie, jakby wraz z zaciemniającymi sie obszarami mózgowia z pacjenta uchodził jego duch, dusza. Zdawało sie, że czas zwolnił swe nieubłagalne tempo, i dopiero, gdy czarne obszary zaczęły się pojawiać niebezpiecznie blisko pnia mózgu zespół lekarzy wpatrzony dotąd hipnotycznie w monitor ocknął się i przystąpił do właściwej części eksperymentu. Po wstrzyknięciu dożylnie płynnej, stężonej rtęci dosłownie chwilę obserwowano przedśmiertne konwulsje, po czym nagle, jak na jakąś niesłyszalną komendę cały zespół przystąpił do procedury ożywiania. Pacjentowi wstrzyknięto prosto w serce dużą dawkę adrenaliny i specjalnie zmodyfikowanych bakteriofagów, czyli wirusów spełniających określone zadania. Jeden rodzaj tych wirusów miał usuwać rtęć, zaś drugi – przywrócić pacjenta do życia. Rezonans magnetyczny wykazał, że śmiertelna dawka rtęci właśnie dotarła do mózgu, a głęboka czerń przez chwile objęła część najbardziej pierwotnej struktury mózgu, czyli pnia. Pacjenta podłączono do defibrylatora i rozpoczęto masaż serca. Cały czas dostarczano tlen, aby wraz z wszczepionym wirusem pobudzić zniszczone organy do życia. Okrzyk zdumienia dał się słyszeć po sali, gdy lekarze zaobserwowali coś nad wyraz zdumiewającego. Otóż rtęć obecna w całym mózgu zaczęła tworzyć coraz bardziej skomplikowane związki, aż do tiocyjanianu rtęci, po czym były spalane w płucach za pomocą tlenu. Jak wiadomo ten związek chemiczny przy spalaniu powoduje znaczne powiększenie swojej objętości, więc jego płuca zaczęły się coraz bardziej zapełniać produktami reakcji spalania tiocyjanianu rtęci. Niestety, lekarze o tym nie wiedzieli, bo zajęci byli gapieniem sie na ekran monitora rezonansu magnetycznego, który wykazywał działalność mózgową niepodobną do tej występującej u człowieka. Przy kolejny uderzeniu defibrylatora w klatkę piersiową płuca pacjenta były juz tak wypełnione i tak napięte,że nie wytrzymały kolejnej porcji energii i eksplodowały, rozrywając klatkę piersiową i czyniąc znaczne spustoszenia wewnętrzne. Z wnętrza klatki piersiowej buchnęła mieszanina zakrzepłej krwi i dziwnej, zielono – brązowej, lepkiej cieczy. Owa ciecz chlusnęła w twarz jednego z doktorów. Nie wiedział, że właśnie został zarażony...

Ciecz zaczęła tężeć i zasklepiać ranę. Budowała cos na kształt drugiego, alternatywnego płuca poza klatka piersiową. Skorupa z tej cieczy wyżarła skórę i budowała cos na kształt zbiornika otoczonego nowo powstającym, zmutowanym mięśniem, w którym to zbiorniku będzie się mieścić nowe płuco. Stare płuca, zaklejone produktami rozkładu zaczęły się w błyskawicznym tempie rozkładać i zapadać, odżywiając organizm. Dodatkowo mózg został przesterowany przez bakteriofagi tak, że teraz rezonans magnetyczny i eeg wykazują zupełnie niepodobny rodzaj aktywności neuronalnej. Wygląda na to, jak by wirusy używały martwych neuronów jako budulca, z którego powstają zupełnie nowe komórki mózgowe, niepodobne do tych dotychczasowych.

- Oto nowy mózg jest budowany od podstaw, jesteśmy świadkami nowego, podniosłego aktu stworzenia – zakomunikował podniosłym, entuzjastycznym tonem szef ekipy lekarzy. Podobnie rzecz działa się z płucami – stare, zapadające się płuca poprzez swój rozkład dostarczały budulca dla nowych, znacznie większych i wydajniejszych organów oddechowych, mających teraz pewien rodzaj strzępek znanych ze świata grzybów. Wygląda na to, że wirus wszedł w mutacje z jakimś gatunkiem grzyba z organizmu pacjenta i powstało coś na kształt porostów – organizm o podobnej formie złożoności. Podobnie mięśnie, które uległy wcześniej procesowi rabdomiolitycznego rozpadu, teraz były budulcem dla nowej formy podtrzymania szkieletu. Ta forma nie przypominała pod żadnym względem ludzkich mięśni – była to po porostu dziwna wiązanka złożona z wielu organicznych, żółtawych rurek swobodnie przeplatających sie ze sobą. Przy czym zespół ze zdumieniem zaobserwował, że rurki te zaczęły wychodzić wprost z pnia mózgu, by dalej, pożerając obumarłe mięśnie zaczęły powiększać swoją grubość i długość, a także tworzyć coś w rodzaju węzłów i z tych węzłów wypuszczać własne odnogi. Towarzyszył temu dziwny, nieco obśligły dźwięk jakby coś przedzierało sie przez żywą tkankę. Te odnogi, będące po prostu wypustkami pierwotnej tkanki, wędrowały dalej, pożerając obumarłe mięśnie po drodze, rozchodząc się w kierunku dłoni, oplatając cały kręgosłup i inne kości. Produkowały specjalne enzymy trawienne, które rozkładały tkankę ludzką na aminokwasy i inne elementy składowe, drugi rodzaj enzymów transportował te substancje tam gdzie są potrzebne, natomiast trzeci rodzaj miał zakodowany pewien schemat budowy ludzkiego szkieletu, odpowiednio zmodyfikowany przez wirusa, który został tak zaprogramowany, żeby wniknął do komórek gospodarza i stał się ich częścią, a także żeby sam sie uczył. W miarę jak zmutowane organiczne, żółte niby – rurki oplotły szczelnie wszystkie kości, zaczęły produkować substancje które odwapniały, wręcz trawiły kości. W miarę jak kości przestawały istnieć, wewnętrzne części tych żółtawych rurek przyswajały organiczny wapń i wcielały ten pierwiastek w swoją własną konstrukcję szkieletową. Było to nad wyraz sprytne posunięcie – otóż pod sam koniec tego dziwnego, aczkolwiek zdumiewającego procesu cała ręka nie miała jednej dużej kości podatnej na złamania i mięsni, wyrażnie wydzielonych, ale miała kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt tych żółtawych rurek będących odpowiednikiem naszych mięśni, za to posiadających własną konstrukcję wapniową wewnątrz. Taki stan rzeczy umożliwiał mniejszą podatność na złamania – gdyż kości było więcej i były one mniejsze, a także bardziej elastyczne, co poprawiało znacznie gibkość ruchów. Podobnie rzecz miała się z kręgosłupem – został on zanihilowany, a na jego miejsce wyrosła nowa, zmutowana, rurkowata tkanka. Przy czym w miejscu kręgosłupa te organiczne niby – rurki były najgrubsze i naukowcy ze zdumieniem skonkludowali, że nowy kręgosłup stał się czymś więcej niż tylko konstrukcją podtrzymująca organizm w pionie. w jego środku znajdowały się tradycyjnie zwapnione, mocne, ale elastyczne elementy, zaś wewnątrz tych zwapnionych elementów znajdowało się cos na kształt znaneg u ludzi płynu mózgowo – rdzeniowego. Z tym, że zostało to znacznie udoskonalone – w tym płynie zaczęły sie pojawiać nowy, zmutowane neurony, które popłynęły szerokim strumieniem z pnia mózgu. Więc kręgosłup był bezpośrednim przedłużeniem mózgowia, a właściwie to jego integralnym elementem składowym.

Kolejną osobliwością było to, że kręgosłup, czyli de facto nowy mózg był połaczony z nowymi, wielkimi płucami. Płuca te nie pełniły tylko funkcjii oddechowych, ale także zawierały w sobie trzecią, odgrodzoną komorę. W tej komorze był zainstalowany jakis dziwny, hydrauliczny mechanizm, który bezpośrednio poruszał wszystkimi rurkami tego piekielnego mutanta. Był to swoisty węzeł ruchowy, bez którego ruch byłby niemożliwy. Zmniejszone ciśnienie w tej komorze, regulowane za pomocą super – szybkich wdechów i wydechów powodowały ruch konkretnej organicznej niby - rurki, lub zespołu tych rurek w kierunku tej komory, aby zrównoważyć to niskie ciśnienie panujące w tejże komorze / węźle ruchowym. I tak organizm ten zaczął poruszać lekko konkretnymi odnogami niby – rurek. Te nowe, powiększone płuca zostały obtoczone grubą, pancerną powłoka wapniową, która ma teraz za zadanie chronić ten ważny aparat ruchu i oddechu. Stwierdzono, że w płucach znajduje się też trzeci element – automatyczna, organiczna pompa ssąca, która bez udziału mechanizmu wdech – wydech zaopatruje organizm w tlen. Świadome oddychanie i wydychanie powietrza służy temu organizmowi wyłącznie do sterowania poruszaniem się. Warto też dodać, że skóra została całkowicie strawiona i teraz powierzchnia ciała były te organiczne niby – rurki, barwy żółtej lub brązowo – żółtawej. W płucach zaczęły sie zbierać produkty uboczne trawienia i przemiany dotychczasowych organów. Nadymały sie one i niesamowicie rozprężyły, po czym dała się słyszeć ogłuszająca eksplozja. To te produkty uboczne, zgromadzone dotąd w nowych płucach zostały wydalone z prędkością ponaddźwiękową przez usta tego organizmu. Odrzut tej materii dosłownie wyrwał pacjentowi rzuchwę, zęby, język, stare podniebienie i nos. Materia ta, wyrzucana z ust chlesnęła w twarz jednemu z naukowców, zarażając go. Ale na razie on o tym nie wiedział, bo skąd?

Rozchlapał się wszedzie śmierdzący płyn przypominający rope, a w nim znajdowały się małe resztki dotąd niestrawione i nie objęte mutacją. Wśród nich były chrząstki, elementy kostne, szpik kostny, kawałki jelit i błony żołądkowej, a także całe żebra, które nie zostały strawione pewnie dlatego, że na samym początku proces mutacji nie był tak gwałtowny. Pływały one po podłodze jak w piekielnej zupie. Górne podniebienie równiez zostało oderwane tak, że teraz lekarze zobaczyli nowy mózg. Był on koloru czerwonego, z lekka domieszką różu, nie był pofałdowany i w zasadzie składał się z kilku oddzielnych organów połączonych ze sobą czymś na kształt autostrady neuronalnej. W istocie, rezonans magnetyczny pokazał, że cały ogromny układ nerwowy, składający się z mózgu, jego pnia i wewnętrznej części rurkowatego kręgosłupa zaczął się powoli dzielić na kilkanaście odrębnych narządów, nieco inaczej pracujących i mających oddzielne procesy myślowe, ale dobrze sie ze soba komunikujących. Wygląda to tak, jakby w jednej powłoce cielesnej rezydowało kilka oddzielnych organizmów ściśle ze sobą współpracujących. Brak nerwów sterujących mięśniami jak u ludzi sugerował właśnie taki obraz rzeczy. Wszystko wyglądało tak, jakby wielki, kilkunastoelementowy mózg był w istocie organizmem sam w sobie, organizmem który instrumentalnie korzysta z innych organów. Choć na dobrą sprawę tak w istocie jest też u ludzi. Przecież ludzki mózg i władające nim ego jest właściwie wielkim auto – pasożytem swojego organizmu.

Tymczasem szczęka i cała twarz, oderwana w wyniku odrzutu produktów odpadowych zaczęła powoli odrastać, w niesamowity sposób. Bezpośrednio z mózgu zaczęły wyrastać żółtawe niby – rurki takie jak z rdzenia kręgowego, z tym że te rurki wiły się jak węże, były dużo bardziej ruchliwe. Podczas wykonywania tych elastycznych, gibkich ruchów jakby szukały siebie nawzajem, łączyły się z innymi rurkami, i po utworzeniu węzłów traciły nieco na swej ruchliwości i wypuszczały kolejne rurki, mające początek w tych węzłach. Rurki te wytwarzały oleistą maź, która prawdopodobnie była substytutem ludzkiej śliny. Jej kropelka kapnęła na ręke jednego z naukowców i zaczęła go parzyć niczym kwas siarkowy. Człowiek ten, właśnie parzony przez cos nieznanego i tajemniczego zaczął wrzeszczeć i wyzywać szefa tego projektu. Żądał natychmiastowego zakończenia projektu i dszkodowania, wygrażał przy tym sprawną ręką zaciskając ja w pięść i gestykulował jak epileptycznie drgający paralityk. Szybko został wzięty w ustronne miejsce, niby dla opatrzenia ręki i uspokojenia, ale szef, po doprowadzeniu kazał swoim siepaczom przytrzymać go za obie ręce, po czym wziął nóż w kształcie półksiężyca i spokojnie podszedł do oparzonego pracownika.

- panie E.,czy naprawdę chce pan odszkodowania? Czy to oby na pewno jest prawda? A może uważasz kurwa że mam zakończyć ten drogi projekt i zająć się prowadzeniem restauracji ?!

- ależ szefie, ja naprawdę nie miałem tego na myśli, to emocje, ten strach, wieczny stres, naprawde, ja solennie proszę o wybaczenie, będę sie teraz naprawdę starał...

- ależ wybaczam ci.

Niemal natychmiast po tych słowach szef puścił oczko do trzymających naukowca siepaczy, po czym niezwykle szybkim ruchem poderżnął gardło panu E., rozpruwając je drastycznie:

- wybaczam ci synu. Wybaczam. Ale nie oznacza to, że nie będzie kary. Spij dobrze.

W końcu szef należał do ludzi trudno przyjmujących jakikolwiek sprzeciw. Wszyscy zgromadzeni przy stole naukowcy widzieli te zdarzenia zza szyby. Gdy szef powrócił do stołu operacyjnego, to zobaczył, że twarz mutanta już została właściwie uformowana. Nowa szczęka była iście upiorna i przypominała szczęke wilczura, dodatkowo było w niej mnóstwo ostrych jak brzytwa zębów, a cała jadaczka kłapała złosliwie. Ruchy zębów sterowane były przez specjalny węzeł obrotowy znajdujący sie w żuchwie, dzięki czemu zęby mogły sie przesuwać po organicznej szynie jak po pile łańcuchowej. Zaś całą szczęką sterował bezpośrednio mózg – i to od niego zależało, czy wykonać wdech lub wydech powietrza. Przypomnijmy, że to od wdechów i wydechów zależało poruszanie się innych części tego organizmu, np rąk i nóg. to szczęka i znajdujący się w niej aparat wykonywał wdech i wydech, a nie płuca. Wszyscy obserwowali ten dziw natury w niezwykłym skupieniu, wszyscy oprócz szefa i jego współpracownika, który właśnie opuścił salę, gdyż poczuł objawy ogólnego przeziębienia i gwałtowne bóle mięśni...

 

pozdrawiam wszystkich forumowiczów :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×