Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zmęczenie życiem


sorensen

Rekomendowane odpowiedzi

Nie mam już sił. Czuję się jak zużyta bateria. Ostatnie kilka lat to były wizyty u psychiatrów, psychologów, lekarstwa, terapie, ciągłe stany depresyjne, nerwice i tak dalej. Naprzemienne stany poprawy i powracające doły.

A tak naprawdę kompletnie nic się nie zmieniło, nie nastąpiła żadna widoczna poprawa w stosunku do tego co było kilka lat temu. Tylko że wtedy miałem nadzieję że to się zmieni. Nie zmieniło się. Po prostu sobie jakoś żyję. Psychika "stabilna" niczym domek z kart, rozsypuje się pod wpływem choćby drobnego niepowodzenia czy nieprzyjemnych słów drugiej osoby. Chyba najbardziej lubię kiedy nic się nie dzieje. Wtedy jest w miarę ustabilizowana sytuacja, każdy dzień jest taki sam. Niewiele wrażeń i emocji ale względny spokój psychiczny. Z jednej strony dołuje mnie fakt takiego marazmu ale z drugiej właśnie czuję się przez to spokojniejszy i jestem w stanie funkcjonować.

Ciągle znerwicowany, podminowany, przypominam wulkan który może wybuchnąć w każdej chwili. I czekam kiedy dopadnie mnie znowu dół który zapewne znowu zaprowadzi mnie do gabinetu specjalisty. I tak bez końca. A na co dzień wielkie udawanie że niby jest ok. Naprawdę niemało wysiłku mnie to kosztuje. Do tego dorzucę samotność, poczucie wyobcowania, alienacji. I brak perspektyw na przyszłość.

Zero pomysłów co z tym zrobić, zwłaszcza że nie jestem już nastolatkiem a facetem przed trzydziestką.

Może ktoś jeszcze czuje się podobnie (a nie jest już nastolatkiem:)?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

sorensen, jakbym czytał o sobie. Zaraz 25 rok mego życia mnie czeka, a moje życie od paru lat to psychiatra, leki, stany ktrych nigdy nie znałem, raz lepiej raz gorzej, gdy innym razem jest lepiej to tak naprawde inaczej do poprzedniego. Już nie pamiętam co to tak naprawdę jest normalność. Sam już nie wiem czy mam depresje przez to że miałem nerwice, czy mam nerwice przez to że miałem depresję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak mam a raczej miałem podobnie, wydajesz się sfrustrowany i zagniewany na cały świat, na ludzi, na prace, na niesprawiedliwość itd

 

Może żyjesz nie swoim życiem, podążasz za nie swoimi pragnieniami? chcesz spełniać nie swoje oczekiwania? Jakiekolwiek tego by nie były przyczyny............

 

Ja wybrnąłem z podobnych objawów przez intensywne poznanie siebie, zacząłem od czytania wielu cennych dla mnie poradników i książek o samopoznaniu o przyjaźni, relacjach, dużo się z nich dowiedziałem o samym sobie, potem zacząłem pisać do siebie - coś ala pamiętniki pisałem dużo, pisanie uwalnie twoje prawdziwe myśli i pragnienia, łączy podświadomość ze świadomością, to co piszesz sam do siebie tego nikt inny nie musi czytać to jest tylko dla ciebie i to nigdy ciebie nie okłamie......

 

Efektem tego było przewartościowanie życia, zmiana pracy, zmiana zainteresowań, zmiana sporej części znajomych i w dużym stopniu pomogło, życie zgodnie z włąsnymi pragnieniami - prawdziwymi pragnieniami (nie iluzjami z reklam i czasopism) jets zawsze najlepszym rozwiązaniem

 

nigdy nie jest za późno

wszystko jest mozliwe

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wybrnąłem z podobnych objawów przez intensywne poznanie siebie, zacząłem od czytania wielu cennych dla mnie poradników i książek o samopoznaniu o przyjaźni, relacjach, dużo się z nich dowiedziałem o samym sobie, potem zacząłem pisać do siebie - coś ala pamiętniki pisałem dużo, pisanie uwalnie twoje prawdziwe myśli i pragnienia, łączy podświadomość ze świadomością, to co piszesz sam do siebie tego nikt inny nie musi czytać to jest tylko dla ciebie i to nigdy ciebie nie okłamie......

 

Ja pisałam pamiętnik jak byłam nastolatką :) wtedy faktycznie pomagał... ale jeszcze nie miałam takich problemów ze sobą jak teraz, po prostu byłam zamknięta w sobie i to pomagało mi zdefiniować siebie. Poradniki też mi się zdarzało czytać, ale jakoś nie mam do tego zapału, szybko się poddaję. Najbardziej lubię książki fabularne, które w jakis sposób opisują problemy ludzkie. tylko. czasem mnie to rusza, tzn chcę coś zmienić w życiu, ale szybko tracę zapał i nadzieję. bo jak się czyta, to wszystko się takie piękne wydaje, a życie zaraz daje kopa w d....

ja potrzbuję jakiegoś silnego bodźca, to może być cokolwiek, już kilka razy w życiu zdarzyło się z dnia na dzień, że poczułam nowe siły w sobie. szkoda tylko, że po jakimś czasie te siły się wyczerpują :(

 

Sorenen, ja czuję się podobnie, chociaż też często mam wrażenie, że tylko mnie na całym świecie jest tak źle :) wiele osób ma, niestety gorzej....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak mam a raczej miałem podobnie, wydajesz się sfrustrowany i zagniewany na cały świat, na ludzi, na prace, na niesprawiedliwość itd

 

Może żyjesz nie swoim życiem, podążasz za nie swoimi pragnieniami? chcesz spełniać nie swoje oczekiwania? Jakiekolwiek tego by nie były przyczyny............

 

Ja wybrnąłem z podobnych objawów przez intensywne poznanie siebie, zacząłem od czytania wielu cennych dla mnie poradników i książek o samopoznaniu o przyjaźni, relacjach, dużo się z nich dowiedziałem o samym sobie, potem zacząłem pisać do siebie - coś ala pamiętniki pisałem dużo, pisanie uwalnie twoje prawdziwe myśli i pragnienia, łączy podświadomość ze świadomością, to co piszesz sam do siebie tego nikt inny nie musi czytać to jest tylko dla ciebie i to nigdy ciebie nie okłamie......

 

Efektem tego było przewartościowanie życia, zmiana pracy, zmiana zainteresowań, zmiana sporej części znajomych i w dużym stopniu pomogło, życie zgodnie z włąsnymi pragnieniami - prawdziwymi pragnieniami (nie iluzjami z reklam i czasopism) jets zawsze najlepszym rozwiązaniem

 

nigdy nie jest za późno

wszystko jest mozliwe

 

Dzięki za odpowiedź. Problem w tym że chyba jest trochę inaczej. Nie mam jakichś przerośniętych ambicji ani nie realizuję czyichś planów bądź marzeń. Żyję życiem takie które mam, inaczej nigdy nie żyłem i nie potrafię sobie czegoś innego nawet wyobrazić. A najróżniejsze próby zmiany przerabiałem. Zapewne coś pominąłem ale załatwiłem zarówno poradniki jak i pamiętniki.

Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Problem polega na tym że moja psychika choć bardzo słaba krucha jest jednocześnie sztywna, zupełnie nieplastyczna i raczej trudno ją kształtować. Może to mechanizm obronny ale nie znam kodu umożliwiającego jego deaktywację:) Najbardziej irytuje mnie fakt że trochę zmarnowałem najlepsze lata życia i wcale nie widzę szans na zmianę. Naprawdę próbowałem, wierzyłem że się uda ale cóż......nic z tego nie wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

i ja mam podobnie-22 lata i zmęczona kompletnie życiem :shock: staram się to zmienić i wiem że nikt ani nic nie zrobi tego za mnie, ale świat mnie przytłacza i daje od czasu do czasu kopas w dupa* żeby nie było za miło; nie wacham się powiedzieć, że czuję się wręcz staro, jakbym przeżyła co najmniej ze 100 lat...co za obłęd! to przez tempo życia i nieustanne zmiany, człowiek nie może temu all podołać;

 

greets

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Heh... ja mam 18 lat ,matura za chwilę i co mogę powiedzieć? to samo..

Zmęczenie usiłowaniem życia..

Boje się życia i zmian .. Każda decyzja zła ,takie mam wrażenie..

Boje się zmian bo zycie to ciągłe zmiany i czuje jakby mnie ktos baten smagał.. Jakby mnie ktoś bił i kopał nieustannie a ja nie umiem się podnieść ,a jak już podnosze się to za chwilę upadam i nie widzę w tym sensu i siebie i poprawy jako takiej..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja co prawda nastolatką byłam jeszcze całkiem niedawno, teraz mam 21 lat, ale również czuję się jak cień człowieka... Co prawda leczę się dopiero od roku, ale depresję mam już chyba od kilku lat, chociaż wcześniej pojawiała się ona głównie jako depresja sezonowa - jesienią i zimą, na wiosnę robiło się lepiej. Ale rok temu spieprzyło się wszystko już konkretnie i jest źle do teraz. Nie wiem nawet dlaczego, bo nic się u mnie konkretnego nie wydarzyło, przynajmniej nic traumatycznego - nikt mi nie umarł, nie zostawił mnie facet... Załamałam się wprawdzie dokładnie wtedy, kiedy poszłam na studia, ale myślę że to była tylko kropla przepełniająca czarę - kolejny czynnik wywołujący u mnie stres. Rzuciłam studia po niecałym miesiącu, bo nie miałam siły nawet wstać rano z łóżka. Zaczęłam chodzić do psychologa, stamtąd trafiłam też do psychiatry i dostałam leki. Po pół roku się znacznie poprawiło, poczułam że znów żyję. Po konsultacji z lekarzem zaczęłam odstawiać leki i wszystko wróciło do "normy", albo raczej gorzej - w przeciągu tygodnia czy dwóch znowu stałam się wrakiem człowieka, błagającym niemalże o szybką śmierć. Wtedy znowu zaczęły się leki (na terapię chodziłam cały czas), znowu się poprawiło, chciałam znowu iść na studia, zacząć wszystko od nowa. I poszłam. Znowu odstawiłam leki, tym razem zupełnie niepotrzebnie, ale mądry człowiek po fakcie. Teraz od tygodnia biorę inny lek, na razie jest tylko coraz gorzej. Boję się własnego cienia, nie mogę się uczyć (co bardzo mnie martwi, bo studiuję naprawdę fajny kierunek i poznałam fajnych ludzi), moje emocje i uczucia to jeden wielki rollercoaster. Boję się znowu porzucić studia, bo wiem że za rok będzie mi jeszcze trudniej podjąć je z powrotem, a nie wyobrażam sobie życia w tym kraju bez wykształcenia (a wyprowadzać się nie chcę). Zapomniałam już co to normalność, moje nastawienie do życia zmienia się z minuty na minutę (dosłownie), chciałabym żyć tak jak inni ale w życiu wciąż widzę nieustające zagrożenie, czyhające za każdym rogiem. Boję się, że będę musiała już do końca życia brać leki, że będzie to swego rodzaju respirator podtrzymujący moje życie... Czuję, że moje istnienie z dnia na dzień staje się coraz bardziej żałosne...

 

Wybaczcie, że opowiadam swoją "historię" w kolejnym temacie, ale czasem (jak zapewne wiecie) człowiek ma taką potrzebę wygadania się, że mówi/pisze nawet nie zdając sobie sprawy z długości i złożoności tej wypowiedzi...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez juz mam dosyc zycia czuje sie nikomu nie potrzebna cale zycie wszystkich daze empatja a sama zbieram egoizm wszyscy mysla ze jestem robotem ktory nic nie czuje coraz czesciej dochodze do wniosku zeby zejsc jm zdrogi i nie byc nikomu ciezarem :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cale zycie wszystkich daze empatja a sama zbieram egoizm

O, właśnie - ja ostatnio potwornie zawiodłam się na mojej, tak myślałam, dobrej koleżance, która również ma depresję (a raczej ciut cięższą formę, borderline). Kiedy miała "doła" i mówiła że chce się zabić bo sobie nie poradzi, to ją uspokajałam, tłumaczyłam, oferowałam się że pójdę z nią do psychologa, starałam się do niej przynajmniej raz dziennie odezwać żeby zapytać jak się czuje. Teraz, kiedy sytuacja się odwróciła, tzn. ja mam nawrót depresji i jest mi cholernie ciężko, a jej jest lepiej bo się zakochała, to zamiast pomocy wysłuchuję tylko jej "ochów" i "achów" jaki to ON jest wspaniały i kochany, co to jej ostatnio nie powiedział i gdzie jej nie zabrał, a kiedy jej mówię, że źle się czuję i jestem w dołku, to rzuca coś w stylu "no coś ty, nie wolno się przejmować". I tak mają wszyscy ludzie wokół mnie chyba. Ja jestem bardzo empatyczna i staram się pomagać, w sumie bezinteresownie, bo po prostu nie umiem przejść obojętnie obok cudzego nieszczęścia, ale przykro jest ciągle dawać i nigdy nic nie dostać w zamian :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jolu, powiem Ci że nawet moja własna matka tak mnie traktuje... Kiedy ma lepszy dzień to mówi że rozumie, troszczy się o mnie itp., a kiedy ma zły humor to zaczyna mnie atakować, mówi że nie rozumie mojego zachowania, że muszę wziąć się w garść bo inni mają gorzej i "nie histeryzują tak". A sama zapewne wiesz co to znaczy dla człowieka z depresją usłyszeć "weź się w garść"... dla mnie to oznacza najpierw pulsującą żyłę na czole i setki bluzgów na ustach, a potem dół i poczucie niezrozumienia przez osobę, która powinna być mi najbliższa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam już sił. Czuję się jak zużyta bateria. Ostatnie kilka lat to były wizyty u psychiatrów, psychologów, lekarstwa, terapie, ciągłe stany depresyjne, nerwice i tak dalej. Naprzemienne stany poprawy i powracające doły.

[...]

Zero pomysłów co z tym zrobić, zwłaszcza że nie jestem już nastolatkiem a facetem przed trzydziestką.

Może ktoś jeszcze czuje się podobnie (a nie jest już nastolatkiem:)?

Ja w chwili obecnej mam 25 lat, jestem po studiach, obecnie zaś dokształcam się podyplomowo, aby zając czymś swoje myśli. Też byłem u psychiatrów, psychologów, przyjmowałem różnego rodzaju SSRI. Brak widocznych efektów działania. Zdrowie fizyczne dopisuje, wszelkie podstawowe badania wypadają dobrze (poza niestabilnym ciśnieniem, to pewnie wina znerwicowania).

 

Tak jak i Ciebie charakteryzuje mnie chroniczny brak energii do działania.Wszelkie czynności wykonuję nader wolno, gdyż zwyczajnie brak mi bodźców do ich szybkiego kończenia. Dni mi mijają zwyczajnie, nic wielkiego się nie dzieje. Jednakże czuję, że to wszystko to tylko pozorny spokój. Czuję rozżalenie, że najlepsze lata życia mi właśnie umykają, że poświęciłem cztery lata na związek, który jakiś czas temu zakończył się stwierdzeniem "sorry, ale nie chcesz brać udziału w wyścigu szczurów" (!)

 

Mała wiara w lepsze jutro, poczucie jakiejś formy bycia niezrozumianym oraz neurotyzm. To moje brzemię.

 

Ponadto witam wszystkich. Co jak co, ale lepiej chyba trafić nie mogłem. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślałam, że już spadłam na dno, ale wczoraj przekonałam się że może być jeszcze gorzej... W "bonusie" do mojej dotychczasowej depresji mój chłopak zostawił mnie po 5 latach związku, powiedział że jest już zbyt zmęczony tym związkiem i że już nie kocha... To potwornie boli, bo ja nadal go kocham i tak prędko nie przestanę, nie wiem kompletnie co mam ze sobą zrobić i jak długo jeszcze będę upadać, zanim odbiję się od tego cholernego dna... Nie mam już chyba sił by wstać jutro rano z łóżka... nie mam już łez...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślałam, że już spadłam na dno, ale wczoraj przekonałam się że może być jeszcze gorzej... W "bonusie" do mojej dotychczasowej depresji mój chłopak zostawił mnie po 5 latach związku, powiedział że jest już zbyt zmęczony tym związkiem i że już nie kocha...

To jest całkowicie pewne? Może miał zły dzień i powiedział coś takiego? Jeśli on nie ma nikogo innego na horyzoncie, to wciąż jest szansa, że słowa o rozstaniu to bardziej deklaracja aktu bezsilności niż rzeczywiste porzucenie. Zachowaj zimną krew i spróbuj zadziałać. W końcu nie masz niczego do stracenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, to jest absolutnie pewne. Od jakiegoś czasu nam się już nie układało i on mówił że nie jest do końca pewien czy jest sens to dalej ciągnąć, aż w końcu stwierdził że już nie ma to sensu. I być może nie ma, jeśli naprawdę przestał mnie kochać to ja na pewno nie chcę żeby był ze mną z litości, nie zasługuję na to. A znam go dobrze i wiem że nie mówiłby takich rzeczy gdyby nie był pewien, nigdy nie mówił niczego pochopnie.

A przy okazji wiem, że to był toksyczny związek, i między innymi dlatego tak cholernie teraz tęsknię - uzależniłam się od niego ze strachu przed samotnością i porzuceniem (paradoksalnie), zresztą był moim pierwszym - pierwszym, któremu podarowałam swoją miłość, swój wolny czas, swoją intymność.

Serce oczywiście rozrywa mi się z rozpaczy i kiedy mam gorsze chwile to mam ogromną ochotę do niego zadzwonić i wykrzyczeć mu że go kocham, ale rozum mówi, żebym nie pchała się w to bagno znowu, że nie warto płaszczyć się przed kimś kto już nie chce mojej miłości i mówi mi o tym wprost.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Grunt, że wiesz, że nie należy błagać, szantażować emocjonalnie czy wzbudzać litość do siebie. To nie działa, przynosi wręcz efekt przeciwny do zamierzonego.

 

Może Ci będzie lżej z tym, że mój związek też rozsypał się przez toksyczność, przy czym miała ona charakter dwustronny. Moje uczucie gasło systematycznie, bowiem ileż można znosić wieczorne zapowiedzi samobójstwa i w konsekwencji nocne wyłączanie telefonu?

Cóż, to także był mój pierwszy poważny związek, w którym pojawiały się wielkie słowa o wielkiej przyszłości...

 

Musisz przetrwać te pierwsze dni, ale nie radzę wyciągać listów, pamiątek, prezentów i umierać duchowo wraz z nimi. Ja pozbyłem się wszystkiego, ale to raczej radykalny krok. C'est la vie, niemniej osoby wrażliwe mają przewalone podwójnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja w zasadzie również pierwszy raz doświadczyłem takiego rozstania. Jak najmniej myślałem o tym i starałem się za wszelką cenę unikać bycia samemu (wsparcie rodziny, jakieś podróże po okolicznych miejscowościach). Najgorzej było nocami, bo wtedy ta od dawna nieznana samotność doskwierała szczególnie. Z tym sobie radziłem najgorzej. Najlepiej byłoby zasypiać jak najwcześniej. Na szczęście nie doświadczałem przykrych snów...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ja właśnie mam problemy ze snem - tzn. nie mogę zasnąć, bo jak tylko się położę to dopadają mnie myśli o nim, zwłaszcza jak zasypiam w łóżku, w którym wcześniej sypiałam z nim. Ale oglądanie tv dopóki nie zasnę zdaje egzamin, bo zajmuje mi myśli.

Ja też nie mogę zostawać sama, wtedy jest najgorzej. Na szczęście mam dwie przyjaciółki, mamę, siostrę, które mnie wspierają, a na święta na 2 tygodnie wyjeżdżam za granicę więc zmienię otoczenie i może to mi przyniesie jakąś ulgę, bo tutaj wszystko niemal kojarzy mi się z nim.

Wkurza mnie tylko, że tak się tym przejmuję, nie śpię, nie jem, podczas gdy on żyje dalej swoim życiem i w zasadzie jak sam stwierdził "tęskni tylko z przyzwyczajenia". Ale to wkurzenie daje mi siłę i pozwala wyzbyć się bezsensownej nadziei, że on jeszcze do mnie wróci - czego w głębi duszy wcale nie chcę, "bo to zły człowiek był", to tylko mój organizm będący teraz "na głodzie" się tego domaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zatem dobrze, że okoliczności czasowe sprzyjają temu, że nie będziesz pogrążona we wspomnieniach. Dobrze też, że masz wsparcie, że są bliskie Ci osoby obok Ciebie. Grunt, by nie być samemu...

 

Ja do tej pory boję się odwiedzać swojej kawalerki w sąsiedniej miejscowości, gdyż te 25m2 stanowi zapis jednej wielkiej nostalgii. Nie tylko zresztą to, także okoliczne szlaki turystyczne będące udokumentowaniem, że to, co kiedyś było, stracone jest bezpowrotnie...

 

W kilka dni po rozstaniu straciłem 5 kg, łącznie 10. Też mnie wkurzało, że ja umieram duchowo a ona w najlepsze na nowo układa sobie życie. I to dość skutecznie. Jak łatwo niektórym przychodzi zastąpienie kogoś kimś nowym...

 

A ten nagły przypływ energii połączony ze wściekłością wykorzystaj konstruktywnie do pozałatwiania różnych zaległości, jeśli takowe masz. On bowiem minie, przynajmniej u mnie już minął.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja do tej pory boję się odwiedzać swojej kawalerki w sąsiedniej miejscowości, gdyż te 25m2 stanowi zapis jednej wielkiej nostalgii. Nie tylko zresztą to, także okoliczne szlaki turystyczne będące udokumentowaniem, że to, co kiedyś było, stracone jest bezpowrotnie...

Ja mam ten sam problem, z tym że większość wspomnień łączy się z moim domem, w którym cały czas mieszkam, bo to w nim spędzaliśmy razem najwięcej czasu, w nim często pomieszkiwaliśmy ze sobą. Dlatego tak ciężko mi jest zasnąć w swoim łóżku bez niego obok, oglądać film który oglądałam z nim, przypominają mi o nim piosenki, przedmioty, miejsca... Niemal wszystko, bo przez te 5 lat robiliśmy masę rzeczy razem, w wielu miejscach razem byliśmy. I czasem nie da rady po prostu tych miejsc nie odwiedzać, zwłaszcza jak w jednym z nich się mieszka...

 

W kilka dni po rozstaniu straciłem 5 kg, łącznie 10. Też mnie wkurzało, że ja umieram duchowo a ona w najlepsze na nowo układa sobie życie. I to dość skutecznie. Jak łatwo niektórym przychodzi zastąpienie kogoś kimś nowym...

Ja też schudłam, ale to akurat jest mi na rękę, bo wcześniej dość sporo przytyłam. A jego mina, jeśli kiedyś przypadkiem zobaczy mnie szczuplutką, piękną, idącą u boku innego - bezcenna ;)

Inna sprawa że właśnie myśli o tym, że on znajdzie sobie inną kobietę - innej będzie mówił "kocham", patrzył czule w oczy, inną będzie dotykał, sypiał z nią - są najbardziej męczące i bolesne, a w dodatku bardzo trudne do "przepędzenia". Byliśmy dla siebie pierwszymi pod każdym względem i może dlatego nie potrafię przywyknąć do myśli że on mógłby być z inną, to jest coś co najbardziej mnie boli i zżera od środka. Choć wiem że i tak nie mam na to najmniejszego wpływu, on już nie jest mój.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inna sprawa że właśnie myśli o tym, że on znajdzie sobie inną kobietę - innej będzie mówił "kocham", patrzył czule w oczy, inną będzie dotykał, sypiał z nią - są najbardziej męczące i bolesne, a w dodatku bardzo trudne do "przepędzenia". Byliśmy dla siebie pierwszymi pod każdym względem i może dlatego nie potrafię przywyknąć do myśli że on mógłby być z inną, to jest coś co najbardziej mnie boli i zżera od środka. Choć wiem że i tak nie mam na to najmniejszego wpływu, on już nie jest mój.

Trudno jest mi napisać coś nowego, bowiem oddałaś tutaj to wszystko, pod czym mógłbym się podpisać. Z tym, że ja wiem, że moja eks używa już tych wszystkich słów, spojrzeń, gestów względem nowego. To, że była moją pierwszą poważną miłością, utrudnia dodatkowo proces usuwania jej z pamięci... Ale tam już zaręczyny, pieśni miłosne a u mnie jeno stypa.

 

Kilka dni po porzuceniu obroniłem się (upragnione zwieńczenie studiów) i był to symboliczny dzień rozpoczęcia nowego życia, które - póki co - nie za bardzo ma chęć ruszyć do przodu. Ale do starego juz nie ma powrotu. Nawet się już nie złoszczę, pozostaje jedynie rozczarowanie i wypalenie.

 

Nie mam teraz pomysłu na cokolwiek a także i sił do konstruktywnego działania, gdyby się już taki pomysł pojawił. Zdaję się na upływ czasu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podziwiam Cię i gratuluję obrony - wątpię, czy ja dałabym radę. Na razie mam problemy ze skupieniem się na nauce, żeby nie uwalić zwykłego kolokwium, a nie wyobrażam sobie że miałabym się teraz bronić. Ja też zdaję się na upływ czasu, cóż innego mi pozostało - i wierzę, że kiedyś, w bliższej lub dalszej przyszłości, trafię na kogoś o wiele lepszego, kto będzie mnie kochał taką jaka jestem, komu się nie odwidzi bycie ze mną po kilku latach. Czego i Tobie z całego serca życzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×