Skocz do zawartości
Nerwica.com

Byłem z kimś okropnym - opowieść ku przestrodze


Rekomendowane odpowiedzi

@Relfi Tak i nie, bo to nie są tylko moje myśli - to są choćby i jeszcze nocne koszmary, flashbacki w losowych momentach, czy takie uporczywe, nękające "coś" z tyłu mojej głowy, co na przykład "mówi" przy próbach, że sobie nie poradzę i co się "śmieje", kiedy odnoszę porażkę. Dla ścisłości, to nie jest raczej schizofrenia, niczego dosłownie nie słyszę, po prostu co bym nie robił, to zawsze jestem "świadomy" jej reakcji na to, nauczony od jej drwin, poniżeń i umniejszania mi. Ale tak, jestem otwarty...a raczej, zacząłem być. Wcześniej nie byłem i dlatego od 2023 roku nic tutaj nie wstawiałem. Sam już nie wiem co o tym myśleć, to kompletny chaos. Ale te nieodkryte możliwości... może po to tu piszę. Może mam w siebie odrobinę więcej nadziei, niż miałem wtedy. Albo to moje bycie "people pleaserem", żeby chociaż Was nie zawieść, skoro i tak bezinteresownie marnujecie swój czas na wypowiadanie się właśnie tutaj. Nie wiem.

 

@bei Tym razem to nie ja odpuściłem, tylko pani terapeutka. Ale to nawet mi na rękę, wiesz? I tak sam chciałem to skończyć, więc przynajmniej udało mi się uniknąć wyjaśnień. Pomimo starań tej pani, uważam to, bądź co bądź, za stratę czasu i pieniędzy. Ot mogłem sobie z kimś szczerze pogadać i tyle. Zresztą, terapia nie pomoże jak tej pomocy nie chcę, czy może raczej - jak w tę pomoc nie wierzę. A w NFZ to w ogóle nadziei nie pokładam. Siebie uważam za beznadziejny przypadek nie od teraz, po prostu te lata, od założenia tego wątku, na to wskazują, mój stan też. Mogę próbować do skutku... ale to właśnie robiłem. Może to jest ten skutek - porażka. Zaczynam chyba szukać cudotwórcy, nie terapeuty... bo takich było i nic nie dali. Dalej mam szukać i się tułać? Może...

 

@Mic43 ... ma rację? Głośno myślę, różne rzeczy wpadają do głowy. De facto to się poddałem tak naprawdę, niczego nie czynię, o nic nie walczę, wegetuję sobie od poranka do wieczora i do wieczora czekam najbardziej, żeby iść znowu spać i odhaczyć kolejny dzień. Motyw eutanazji nie jest mi obcy, krąży po myślach i gdyby była w Polsce... coś mi się wydaje, że bym jednak skorzystał. Niektórych nie warto utrzymywać przy życiu, w tym mnie. Choć po stokroć sprawiedliwiej byłoby, gdyby taki "zabieg" spotkał mojego oprawcę. No ale...

 

Nie wiem jak mam się poodnosić do kolejnych wiadomości, nie chcę się wcinać między nie, czytam i analizuję wszystkie i nadal mam duży mętlik w głowie. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć i co myśleć... coraz to gorzej wygląda

 

@Dryagan Dziękuję za, dziwnie to za brzmi, "stanie na straży" tego wątku, naprawdę

Edytowane przez Futility

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility To, co napisałeś, jest bardzo mocne. I bardzo smutne. I nie będę próbował Ci teraz wmówić, że „wszystko się ułoży”, że „trzeba tylko chcieć”, że „musisz walczyć” – bo wiem, że nie chcesz, nie masz siły, nie wierzysz w to już od dawna. Ale chcę, żebyś usłyszał jedno, nawet jeśli to teraz tylko przeleci Ci przez głowę: Ty nadal tu jesteś. Piszesz. Mówisz. Oddychasz. I to znaczy, że jakaś część Ciebie jeszcze nie zrezygnowała.

Nie musisz być dzielny. Nie musisz „zaczynać od nowa”. Ale proszę Cię – nie wmawiaj sobie, że jesteś kimś, kogo nie warto utrzymywać przy życiu. To nieprawda. Nie jesteś nikim. Jesteś człowiekiem, który został strasznie skrzywdzony i który nie potrafi znaleźć światła. Ale to nie czyni Cię mniej wartym. To czyni Cię... po prostu bardzo zranionym. A rany – nawet te najgłębsze – są częścią życia, nie jego przekreśleniem.

I wiesz co jeszcze? Twoja obecność tutaj, na forum, też ma znaczenie. To, że się otwierasz, że mówisz o tym, co naprawdę czujesz – porusza. Może nie wiesz, ilu ludzi czyta Twoje słowa i myśli: „Ja też tak mam. On mówi coś, czego sam nie umiałem nazwać”. To już jest coś. Nawet jeśli nie czujesz się potrzebny – jesteś obecny. I jesteś słyszany. Nie wiem, czy teraz jesteś w stanie cokolwiek przyjąć. Ale dopóki jesteś, masz znaczenie. Nawet jeśli tego sam nie czujesz.

Piszesz o eutanazji... Ale to nie jest wybór, który podejmuje się z chłodnej decyzji. To ból, który szuka końca. A ja chciałbym, żebyś kiedyś – choćby za rok, za pięć – mógł powiedzieć, że dobrze, że wtedy nic nie zrobiłeś. Bo to, że teraz nie widzisz sensu, nie znaczy, że on nie istnieje.

Po prostu teraz jest cholernie przysypany gruzem.

 

P.S. Wiesz… tak sobie teraz pomyślałem - to, że się tu otwierasz, że piszesz, wyrzucasz z siebie wszystko – to w gruncie rzeczy jest już jakiś rodzaj terapii. I nie mówię tego w sensie „terapeutycznym”, tylko ludzkim. Bo czasem samo to, że ktoś Cię słucha – albo że Ty sam siebie słyszysz – coś zaczyna poruszać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może jakiś oddział dzienny, skoro i tak wegetujesz? Jednak w Twoim przypadku chyba jeszcze za wcześnie na to, by się poddać. Nie masz chyba nawet 30tki? W sensie tak na chłodno analizując, z boku, bo zapewne czujesz inaczej. 

Edytowane przez Mic43

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

22 godziny temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

@Dryagan, co do morderczych fantazji – myślę, że to zależy od człowieka. Mi pomogły, pozwoliły odzyskać choćby iluzję poczucia kontroli. Czy komuś innnemu pomogą, czy będą dla niego destrukcyjne… nie wiem. Mogę pisać tylko ze swojego doświadczenia. W zasadzie polecać nie mogę, bo nie wezmę za to odpowiedzialności. Z drugiej strony wiem, że jeśli ktoś ma jakieś trudne emocje, myśli, ale ignoruje je, to one nie znikają, najwyżej może stracić nad nimi kontrolę. Ciężki temat.
 

@Futility, myślę że każdy (lub większość) pisze tu bazując na swoich doświadczeniach. Na pewno ja, choć nie chcę się o tym rozpisywać, bo nie o mnie tu chodzi.
 

Czemu odizolowałeś się od wszystkich? Nawet tych, którzy jej nie znali?
 

Jeśli chodzi o zemstę, to zdecydowanie nie warto. Nie dlatego, że to złe (pomijając już, czy zgodne z prawem, czy nie), ale przede wszystkim dlatego, że to nie będzie krok do twojego uwolnienia się z tej sytuacji. Twoim celem powinno być sprawienie, żeby sytuacja stała się przeszłością. Stąd sugestia o wyprowadzce – choć rozumiem, że nie chcesz i tego jej oddawać, to jednak w dalszej perspektywie mógłby to być ważny krok. Nie namawiam, po prostu piszę ze swojego doświadczenia, bo mi zawsze całkowite odcięcie się od osoby, która była dla mnie destrukcyjna, na dłuższą metę pomagało ułożyć sobie sytuację w głowie, przepracować ją w swoim tempie, bez ciągłego rozdrapywania ran przez codzienne sytuacje związane z tą osobą.
 

Gdy było naprawdę źle, to żyłem tylko po to, żeby doczekać momentu, jak ona się starzeje i umiera. Tylko że zanim to nastąpiło, już mi przeszło – niech sobie żyje, byle jak najdalej ode mnie. Jakoś to samo nastąpiło, choć zajęło lata.


Jeśli chodzi o pomoc prawną, jakiś pozew, to może być ciężko, ale zbieraj dowody, zabezpiecz te, które już masz. Może kiedyś się przydadzą. Tu raczej pomoże prawnik (albo forum prawnicze).
 

Mówisz, że w każdej sytuacji myślisz o niej – jak by się śmiała, jakbyś się potknął, itd. Tylko musisz zawsze pamiętać, że te myśli są w twojej głowie. Zinternalizowałeś ją tak jak np. dziecko internalizuje głos rodzica, ale jej tam nie ma, nie widzi cię, nie śmieje się z ciebie w danym momencie.
 

Tak jeszcze z doświadczenia – miałem w życiu kilka relacji, z których myślałem, że nigdy się nie uwolnię. Tylko że minęły lata, czasem wiele lat, i jakoś się to wyciszyło, jedna w zasadzie zupełnie zepchnęła się w przeszłość, na tyle że mogę myśleć o niej teraz normalnie i nie wyzwala żadnych emocji. A tak długo byłem pewien, że to się nigdy nie stanie. Chyba po prostu ja się przez ten czas zmieniłem.

Skąd wiesz, że zemsta nie będzie krokiem do uwolnienia? Zemsta może być formą wyrównania rachunków - czy nie z podobnym mechanizmem mamy do czynienia w przypadku, gdy ofiary dochodzą swoich praw w sądzie i czują ulgę, gdy sprawca zostaje ukarany? Czy piszesz z własnego doświadczenia, że zemściłeś się na kimś i źle to na Ciebie wpłynęło? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 9.04.2025 o 20:45, Futility napisał(a):

na przykład "mówi" przy próbach, że sobie nie poradzę i co się "śmieje", kiedy odnoszę porażkę.

Chyba znajdzie się więcej osób, którzy słyszą podobny głos.

 

W dniu 9.04.2025 o 20:45, Futility napisał(a):

zawsze jestem "świadomy" jej reakcji na to, nauczony od jej drwin, poniżeń i umniejszania mi.

Tak, właśnie dlatego wskazywałem na inne sprawy, byś doświadczył czegoś zupełnie odmiennego niż zostałeś przyzwyczajony przez lata.. Mogłoby to pomóc w tym, nawet nie, żeby jakoś zakryć, ale nawet zaprzeczyć iż nie jest to wcale prawdą, iż ktoś ma nad Tobą w jakimś sensie władzę i niszczy Twoje życie.

Życzę Ci żebyś następnym razem wpadł w szczęśliwszą relację.

 

W dniu 10.04.2025 o 14:03, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Tak jeszcze z doświadczenia – miałem w życiu kilka relacji, z których myślałem, że nigdy się nie uwolnię. Tylko że minęły lata, czasem wiele lat, i jakoś się to wyciszyło, jedna w zasadzie zupełnie zepchnęła się w przeszłość, na tyle że mogę myśleć o niej teraz normalnie i nie wyzwala żadnych emocji. A tak długo byłem pewien, że to się nigdy nie stanie. Chyba po prostu ja się przez ten czas zmieniłem.

100% agree

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan Zgadza się, jestem, mówię, udzielam się tutaj... a to nawet trochę bardziej pomocne, niż mogłem przypuszczać, mimo, że na pewno zaglądają lub zajrzały tu osoby, które się nie wypowiedziały, ale na pewno pomyślały swoje. Zasugeruję, że to raczej myśli w stylu "co jest z nim nie tak" niż "współczuję mu", no ale tego nie wiem. No ale czy te najgłębsze rany są tylko częścią życia, a nie przekreśleniem, tego pewien akurat nie jestem. Dla mnie na przykład zupełny brak postępów przez te kilka lat, za wyjątkiem ukończenia wreszcie studiów, i tak zresztą nie o właściwym czasie, czy kolejny samotny Sylwester jak i w ogóle samotne dni, w połączeniu z krzywdą i mocną chorobą, są już dla mnie de facto końcem, a przynajmniej tak uważam. Po prostu zaakceptowałem swoje położenie i zrezygnowałem z dalszych prób zmienienia go. Eutanazja, jak mi się wydaje, jest właśnie tą chłodną decyzją, bo to nie jedna losowa myśl w trakcie dołka, a wieloletnia beznadzieja i nieszczególnie wielka wola życia, które mnie doprowadziły do rozmyślania na ten temat... tylko jakoś rodziny szkoda, więc się muszę tutaj dla niej jeszcze pomęczyć. Ale masz rację, że to forma terapii i sam fakt, że ktoś mnie zauważa czy słyszy. Nie jestem typem "attention wh..." żeby być ciągle na świeczniku, ale po latach bycia półprzezroczystym jest to nawet miłe. Pomocne. Cieszę się, że się tutaj "dzieje", nawet jeśli każdy może to przeczytać i tak naprawdę dowiedzieć się o mnie wiele.... moze i zbyt wiele. Ale nie chcę rezygnować z tego wątku. Dziękuję, raz jeszcze. Chyba nadużywam tego słowa.

 

@Mic43 Dzienny też odpada, w czym on będzie lepszy od przebywania w domu, w którym przynajmniej jestem wolny i w którym mogę robić, co chcę? Takie miejsca nie pomagają, a jeśli już, to jakiejś bardzo małej ilości ludzi, a ja się do niej nie zaliczam. Żaden pobyt nie był nic warty, tylko pierwszy mi się "przysłużył", ale wyłącznie w roli terapii szokowej, dla mnie, dla rodziców, dla szkoły, nauczycieli, klasy. Ale tak, nie mam jeszcze 30 lat, ale czy za wcześnie by się poddawać? Ja już to praktycznie zrobiłem. Czas nie biegnie dla każdego tak samo. Jedni mogą stwierdzić, że nic z tego w wieku 50 lat, 60 lat, a inni w moim wieku. Co to drugiej wiadomości, też traktuję to jako próbę uwolnienia, ale, jak wspominałem, bez stosowania przemocy czy łamania prawa. W zasadzie to nie patrzę na to w kategorii zemsty, a bardziej sprawiedliwości, kary. Już słyszałem, że to nic nie zmieni i niczego nie cofnie, ale to oczywiste i o tym wiem. Dla przykładu, jeśli uda się złapać i skazać jakiegoś seryjnego mordercę, to jego wyrok nie przywróci życia żadnej z jego ofiar, ale przynajmniej sprawi, że ich rodzina będzie miała choć cień jakiejś "ulgi", że przynajmniej poniósł karę. I to czegoś takiego pragnę najbardziej. Pociągnięcia jej do odpowiedzialności, żeby odpowiedziała za całe zło, które wyrządziła - na pewno mógłbym dzięki temu spać spokojniej i wiedziałbym, że sprawiedliwość koniec końców była po mojej stronie... mimo, że pewnie i tak śniłyby mi się te same koszmary. Ale byłoby takie małe ciepełko w środku, takie uczucie satysfakcji, że się udało wywalczyć, lub chociaż doczekać do swojego "odkupienia". Wiele razy powtarzałem, na terapii, u lekarza, wszędzie, że nic tak nie zachęca złych osób do robienia złych rzeczy, jak bezkarność. I ta bezkarność jest gwarantem tego, że się nie zatrzyma... ani teraz, ani nigdy.

 

@Cień latającej wiewiórki Czemu się odizolowałem od wszystkich? Bo to moja klęska, porażka, praktycznie śmierć, tak to zresztą traktuję. Straciłem nadzieję, przestałem komukolwiek ufać, uznałem, że jestem jak balast i obciążenie dla swojego otoczenia, piąte koło u wozu, a i tak nie czułem się ani teraz, ani wcześniej przez kogokolwiek rozumiany. Uznałem zatem, że najlepiej będzie odejść i nikomu dłużej nie wadzić. I przyzwyczajać świat do swojej nieobecności, powoli oswajać go z tym, że mnie już nie ma i nigdy nie będzie. Że Futility, którego ktokolwiek jeszcze znał odszedł na swoich warunkach i po własnej decyzji, acz mimo wszystko do tej decyzji został przez tego potwora doprowadzony i przymuszony. Czasem wywieszenie białej flagi jest rozsądniejsze niż uczestniczenie w wojnie, której nie da się wygrać. Kontynuując, te myśli są w mojej głowie, ale nie ja je sobie do głowy wcisnąłem. Jak ktoś Ci ciągle umniejsza, przebija na siłę Twoje osiągnięcia, krok w krok staje na głowie, żeby udowodnić Ci, że jesteś gorszy, a potem jeszcze bezczelnie stwierdza "ale my nie rywalizujemy", to jakbyś się poczuł? Coś takiego zostaje w psychice, w samej głębi psychiki, zatruwa myśli i nie pozwala w ogóle ani w siebie uwierzyć, ani się docenić, bo ciągle "coś" Ci szepcze, że to i tak gorzej, za słabo, za mało, i w ogóle czas spadać na drzewo, bo ona i tak siedzi na sekwoi i patrzy z góry... Odnośnie doświadczenia, u mnie też minęły lata, ponad 5 od końca tego nieszczęsnego związku, ale nic się nie stało i nijak się nie wyleczyłem. Gdyby wtedy był de facto koniec to może, a że to trwa... nie da się tak. Twoje słowa na temat sądu pokazują mi, że coś takiego to jest kompletne babranie się w szambie,wyciąganie brudów, lata nerwów i stresu, borykanie się z fałszywym oskarżeniami i kłamstwami... A to mnie jeszcze bardziej dobija. Jeżeli to tak faktycznie wygląda, to nie mam najmniejszych szans. Przyjaciółeczki, zmyślone bzdury, pomówienia, spreparowane dowody, powycinane z kontekstu rozmowy i w samym środku zniszczony psychicznie ja, który ni krzty tego nerwowo nie wytrzyma i nic nie osiągnie. Wiesz, co mi udowodniłeś? To, co mówili mi moi rodzice, terapeutka, lekarz i znajoma pani prawnik, tyle że bardziej dobitnie i na przykładzie - nie mogę tego wygrać. Po prostu nie mogę. Pozew czy sprawa nic nie zrobią. Nażrę się stresu i narobię sobie jeszcze problemów, bo ten potwór, obojetnie od wyniku, dosra mi jeszcze gorzej. Więc po prostu nie ma ucieczki, zero szans, nic mnie od niej nie uwolni i nic jej nie ukaże.

 

@Relfi Dziękuję, ale w następną relację wpadać raczej nie chcę, jaka by ona nie była. Samotność jest bezpieczniejsza. Boję się kogokolwiek poznać i komukolwiek coś o sobie powiedzieć. I kogokolwiek do siebie wpuścić. Za duże ryzyko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, @Futility, muszę to jeszcze raz wyraźnie napisać,ponieważ jak czytam to, co piszesz, to aż mnie ciarki przechodzą, bo... ja naprawdę byłem przed laty dokładnie w tym samym miejscu. Nie na chwilę – przez 8 długich lat od rozstania. 8 lat zmarnowanego życia (właściwie więcej, jakby policzyć czas trwania związku to by było ze 14), rozpamiętywania kogoś, kto potraktował mnie jak śmiecia. Też miałem w głowie tylko jedną osobę – też czułem się, jakby wszystko się skończyło, jakby nie było sensu. Rozpadłem się w środku, straciłem radość życia, każda próba wyjścia z tego kończyła się jakąś wewnętrzną ścianą – pisałem, że próbowałem się zabić (tak owszem). A jeszcze bardziej nakręcała mnie wtedy choroba (ChAD). Poza tym czułem się bardzo samotny – sam mój związek trwał przecież bardzo długo – od studiów, potem się zaręczyłem, potem się rozpadło – a skończyło się jak miałem dopiero 33-34 lata!!! Nic nie zadziałało, dopóki nie wypaliło się to do końca. Dopóki sam nie poczułem, że naprawdę już nie chcę więcej nosić tej osoby w swojej głowie. Że to już nie jest żadne życie – to jest zamknięcie się w relacji, która przecież już dawno nie istnieje. I wtedy, dopiero wtedy, kiedy puściłem... wszystko się zmieniło. Z czasem przyszła nowa miłość. Prawdziwa. Bez gry, bez wyniszczania. Pojawiła się rodzina, spokój, sens. I teraz, jak spotykam tę „dawną narzeczoną” – to nie ma we mnie zupełnie NIC, żadnego bólu. Nawet złości nie ma. Jest tylko obojętność. Taka zupełna cisza w głowie. I poczucie, że w końcu żyję i jestem szczęśliwy – może nawet się cieszę z tego, że ten idiotyczny związek się rozpadł, bo to nie był materiał na żonę – ładna buźka, wredny charakter i materialistka.

Wiesz, dopóki masz ją w głowie, dopóty ten związek trwa. Ona może nie mieć z Tobą kontaktu, ale w Tobie on nadal istnieje. Nadal cię trzyma. Nadal decyduje o twoim świecie. I to nie jest Twoja wina, że tak jest, bo rany po przemocy psychicznej goją się wolno. Ale Ty masz prawo się od tego uwolnić. Masz prawo żyć. Po prostu w to uwierz. Nie daj babsku zwyciężyć. Nie twierdzę, że to łatwe. Ale możliwe – mówię Ci to z pełnym przekonaniem, bo przez coś takiego przechodziłem [teraz już stary jestem więc mogę pisać z perspektywy swoich 44 lat]. Nie pozwól tej osobie mieć już władzy nad Tobą – nawet jeśli jedynym jej „narzędziem” są Twoje własne wspomnienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Kto? 🙂 Futility, ja, Dryagan?

Autor wątku zacytowal. Pytanie też do niego, w sumie to je cofam bo jest stresujące i i tak nie wyjdzie on. nie ma tu opcji żeby usuwać swoje odp;/ 

Dryagan wiem gdzie. A Ty nie wiem, ale latające wiewiórki mieszkają chyba na wysokich drzewach jakichś, A tak poza tym one nie latają tylko szybują.

Ps. Ładna metafora o ogniu. Rzuciłam okiem tylko

Edytowane przez Dalja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

49 minut temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Z moim lękiem wysokości to mógłbym poszybować na to drzewo i już na nim zostać, strażacy by mnie ściągali jak kota :D

Latająca ma 8 liter, szybująca ma 9 liter, ledwo się ta wiewiórka zmieściła. Dziupla chyba za mała :D Pierwotnie miała być „latająca wiewiórka syberyjska”, ale wyszło tylko „syberyj”, to zmieniłem 🙂

Hahaha pod pache by wzięli i by ściągnęli kota. Syberyjskie tez szybuja, chociaż to Rosja to nie wiem. Ale nie wolno w off topy :D :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan W tym samym miejscu? Naprawdę w tym samym, co ja? "Objawy" się zgadzają, diagnoza choroby afektywnej dwubiegunowej również, ale jeśli mimo wszystko zdołałeś odpuścić, to obawiam się, że mogę nie czuć tego samego, co Ty. To nie jest tylko nieudana i skrajnie toksyczna relacja, której nie mogę "puścić", tylko wycinane coraz głębiej rany na wszystkich płaszczyznach mojego istnienia, a zwłaszcza tam, gdzie mogą boleć najbardziej. Dla mnie to jest w zasadzie tak samo, jakby najpierw pocięła mnie płytko, ot draśnięcie, a potem każda z ran, ta sama, dostawała kolejne cięcie, w tym samym miejscu. Bez szansy zagojenia. Obecnie jest już na etapie żłobienia w gołej kości. Gratuluję Ci, że nie czujesz nic jak ją widzisz, i to nie ironia tylko naprawdę Ci gratuluję, bo ja na sam widok, wzmiankę, cokolwiek, dostaję prawie gorączki, nadciśnienia i zaskakująco poważnych trudności z oddychaniem, już nie mówiąc o manii i panice, kiedy to się dzieje. Bywa, że się dosłownie duszę. Te emocje nacechowane są tak wielką krzywdą, że w odpowiedzi na nie pojawiają się objawy czysto fizyczne. I, żeby nie było, ja też się cieszę, że mój związek się rozpadł - to jedyny plus, który zauważam.  A prawo do życia to może i mam, do szczęścia niby też, ale czuję się, jakby i tak zostały mi odebrane. A co do tego, że mam nie dać jej zwyciężyć... ona już zwyciężyła. Nie ma o co walczyć i czego odbudowywać, zburzyła, spaliła, zaorała i posypała solą. Nic tu nie wyrośnie. A jej jedynym narzędziem nie są moje wspomnienia... gdyby chodziło o nie, byłoby prościej.

@Cień latającej wiewiórki Nie toczyć wojny? Czyli właśnie się poddać. Jak Cię ktoś napadnie, to nie możesz sobie po prostu stwierdzić, że nie toczysz tej wojny, odwrócić się na pięcie i udać, że nic się nie stało. Albo walka, albo biała flaga. Po latach wreszcie wybrałem to drugie. Dość mi już tych prób, niech zabiera co chce, i tak się nie obronię i nie wygram. Pozwalałem siebie tak traktować, bo mną koszmarnie manipulowała i szantażowała, poniżała, nie miała żadnych zahamowań i wmawiała mi, że to i tak jest moja wina i to ja musiałem zawsze się kundlić i przepraszać.A jak się odciąłem i mieliśmy przerwę kilka miesięcy... dopieprzała mi jeszcze gorzej. W taki sposób, żebym wrócił z różą w zębach i padał na kolana, bo to był jedyny sposób, żeby przyhamowała. Ale tamten okres był śmiesznie łagodny w porównaniu do ogólnie pojętego "dziś". "Głos" pochodzi od niej, przypomnę raz jeszcze, nie jest de facto głosem, a raczej cichą sugestią z tyłu głowy (żeby mnie tu nie ganić jeszcze za schizofrenię, dość mi chorób chyba). Zrównoważenie go nie wydaje się być możliwe, musiałoby być coś o podobnej wadze, a to raczej niemożliwe. Co do definicji ofiary, właśnie dlatego się za nią uważam, i to patrząc w obiektywny sposób. Przeciwko niej JESTEM bezbronny, JESTEM bezsilny, NIC nie mogę z tym zrobić. Przez tyle lat szukałem tylu rozwiązań, forum, terapeuci, psychiatrzy, telefon zaufania, pomoc prawna, ogromnie długi czas grzebania po internecie i szukania czegoś, co mogłoby zadziałać. Nic to nie dało. Zero. A termin ważności mojego "życia" uminął. Nic w jego dalszym przebiegu mnie nie interesuje, niczego nie chcę zrobić, dokonać, zobaczyć ani kupić, już nie mówiąc o poznawaniu ludzi. Nie po to się odizolowałem od świata najsilniej w całej mojej historii, żeby wyłazić spod kamienia i kogokolwiek do siebie wpuszczać, pozwalać komukolwiek na mnie spojrzeć i absolutnie nie po to, żeby komukolwiek coś o sobie powiedzieć. Dzięki niej nauczyłem się, że im mniej o mnie wiedzą, tym słabiej mogą mnie skrzywdzić. Teoretycznie kłóci się to z moim wylewaniem się tutaj na forum, ale praktycznie rzecz ujmując, robię to anonimowo, ukryty pod pseudonimem, którego nigdy nigdzie nie używałem. Tu jestem bezpieczny, a przynajmniej dopóki ktoś spoza tej dyskusji ją znajdzie i zauważy pewne podobieństwa. A czy mam szansę odpuścić.. paskudnie to zabrzmi, ale prędzej mnie rodzice pochowają, niż choćby zacznę to rozważać.

 

@Dalja Ja? Gdzie? Jakiego Pawlaka? Nie wiem, może przypadek, może nie pamiętam, ale nie rozumiem do końca o czym mówisz. A gdzie mieszkam... wydaje mi się, że najlepiej będzie i to utrzymać w sekrecie. Na żarciki natomiast, wybaczcie, nie odpowiem. Nie wiem, czy w ogóle powinienem tłumaczyć dlaczego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie obrażaj się za żarciki, wszak uśmiech to zdrowie:) zapomniałam że chyba Cię pytałam już o to. Rozumiem

Chodziło mi o cytat z filmu ,,Sami swoje" ,,Sądy sądami ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie" 😜 mam nadzieję że choc teraz się usmiechniesz

W sensie sparafrazowany cytat, i tobie chodziło o coś innego, Ale i tak mi się cytat przypomniał bo jest kultowy taki

Twój gniew też jest w pewnym sensie siła, być może on jeszcze Cię tu trzyma, nie wiem. Tak mi się kojarzy że miłość i nienawiść to bardzo silne uczucia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wątpię by gorzej ktoś się zakochał niż ja, ale co tu porównywać. 

Z pierwszą miłością rozstałam się przez zazdrosnego typa, którego potem pokochałam, skłócił nas podstępem, ale zanim Go pokochałam, zakochałam się jeszcze bardziej w mężczyźnie o wiele starszym ode mnie jak teraz myślę, związki z za dużą różnicą wieku są zbyt trudne. Kiedyś myślałam inaczej, teraz nie. Może gdyby był taki jak mój ukochany mentor, który jest od Niego starszy to było by ok, ale mój mentor jest tylko dla mnie ideałem mężczyzny, moją niespełnioną miłością na wieki, choć jesteśmy do siebie bardzo podobni, myślimy tak samo, interesuje nas to samo. Zakochałam się bardziej w tym, który myślałam, że jest również podobny a jest toksycznym psychopatą. Narobił magii w okół siebie bez sensu, nic z tej magii nie ma sensu. Pozostają tylko piękne wspomnienia, które i tak nie były odzwierciedleniem prawdy. Teraz nawet wydaje mi się, że to te czary sprawiły, że tak się zakochałam, bo gdy mi świadomość wróciła, zastanawiam się za co ja go tak kocham. Musiałabym Go zamknąć w więzieniu żeby się uwolnić, ponieważ nie daje mi się w nikim zakochać, a jest ku*wą zdradliwą, posłuszny był oprawcy, który robił mi krzywdę, mimo tego iż jest starszy, miał podobne umiejętności, mógł coś zrobić, gówno robił. Widzi, że to wszystko gówno i każe mi w gównie tkwić. Może po rozprawie coś się zmieni, o tym powiem. Policji mówiłam się wybronił, mnie przeprosił, ale to już w Nim zakorzenione jest i ja nie wierzę w żadną przemianę, wiem że nie będę szczerze szczęśliwa, chyba że będę tak w ogłupieniu żyć, tylko co to da? Bez Miłości moje życie nie ma sensu, jestem typem romantyczki, muszę być zakochana żeby być szczęśliwa. Nie ma takiego zainteresowania, które by mi to zastąpiło. Już lepiej słuchać Muzyki, podziwiać Naturę i żyć moją niespełnioną miłością, prawdziwą i czystą, wolną od tego gówna, załamania i czerpać z Niej pozytywną energię do życia. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, że Go zamknęli choć mnie uzależnił od swojego głosu, ale co z tego. Miłość dla orgazmów, chwał, szmat chorych. Nie szanował nikogo, nawet tych z którymi działał ich poniżał, przymuszał, rozkazywał. Kult widział w zabijaniu zwierząt. Nie ważne czy bym w ciąży była z Nim czy z ukochanym by się zesrał dla śmieci chodzących. Największy zbir, bandyta go podniecał. Kanapki w spokoju nie mogłam zjeść, całe wnętrzności by mi wyrdał by dojść mu do orgazmu dla ścierwa ludzkiego. Niech będzie przeklęty na wieki. Mój ukochany też nigdy nie będzie święty, gdzieś to mam wszystko, dowiem się o dziecku znikam do Turcji, nikt mi nie będzie krzywdził mnie i mojego dziecka. Ich nienawidzę tak bardzo jak ich kochałam nienawidzę. Nie mogę spać przez Niego w Nocy, w dzień też wszystko wraca, jak można być tak chorym. Dzień w dzień jedno i to samo. Zatruwanie mnie ku*wiskiem które mi niszczyło dzieciństwo, ile by się ludzi nie nasłuchał, że tak było i tak struwanie jakbym za mało struta była. Bym jej obrzydłe odruchy musiała w sobie odczuwać. Lepiej trzymać się z dala od magii, jest równie piękna jak i niszcząca. Najlepiej w zwykłym świecie żyć w zwykłych prostych rzeczach, magię odczuwać. Może normalność taka prawdziwa  największą magią jest. 

Edytowane przez You know nothing, Jon Snow

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"You know my lawyers told me 'be cool, Billy don't get upset, don't get angry. Well that's been going down now for years.. And I've been playing it cool and I've been good and now I'm damn tired of being good"

Opowieść ku przestrodze zdaje się, wraz ze mną, zbliżać do swojego naturalnego końca. Na łamach tych kilku stron, choć głównie w pierwszym poście, podzieliłem się z Wami latami psychicznego terroru ze strony zwyrodniałej, sadystycznej, bestii, potwora, kogoś, kto nie jest człowiekiem i proszę nie próbować mi wyperswadować, że jest inaczej. Większość ludzi jest zła z natury, niektórzy mniej, niektórzy bardziej, mnóstwo osób mnie skrzywdziło, pięścią i słowem, ale ona... ona to wcielone zło. To jest idealny, idealny i książkowy przykład psychopaty. Zero jakichkolwiek skrupułów ani wyrzutów sumienia, zero współczucia, a tylko czysta manipulacja innymi dla własnych korzyści. Miałem dość wiele czasu, by ją pod tym kątem przeanalizować i pojąć jakie nieszczęście mnie spotkało, zbyt wiele... Skrajne formy tortur psychicznych, syndrom sztokholmski i świadomość, że po rozstaniu zrobi z piekiełka piekło nie pozwalały odejść, musiałem trwać. Ale to, jak głęboko wniknęła... To jest niewyobrażalne. Wlazła w najgłębsze nisze i zrobiła tam demolkę. Pamiętam, że zawsze czułem jej but nad sobą, zawsze... bo zawsze, gdy byłem z czegoś dumny, ona musiała wjechać buldożerem i udowodnić mi wszem i wobec, że jest ode mnie lepsza. W tym, tamtym, owym. We wszystkim. I bezczelnie przyznawać, że... nie rywalizujemy. Kręciło ją to. Po pewnym czasie się od niej izolowałem na swój sposób, nie mówiąc nic o "osiągnięciach", bo nie chciałem, żeby i je zdeptała. To pozostało ze mną do dziś, do końca. Całkowicie odebrała mi sprawczość i wiarę w siebie. Studia skończyłem na odpiernicz, byle jak, od tamtej pory nie zajmując się niczym. Dosłownie niczym. Niczego nie stworzyłem, nigdzie nie pracowałem, niczego się nie uczyłem, niczego nie zrobiłem. Cały czas był ten bat i terror w głowie, zwątpienie "po co to robisz, skoro i tak nie masz z nią szans?". "Po co to robisz, skoro ona i tak zrobi to lepiej?". Więc nie robiłem nic... żeby chronić siebie. Jak nic nie masz, nic Ci nie ukradną... dlatego wyzbyłem się też marzeń, planów i ambicji. Z dzikiego, chorobliwego, głębokiego strachu przed nią. "Nie rywalizujemy", skoro nie staję do walki albo innego wyścigu. Walkower.

To zło zagnieździło się tak, że pozbycie się go ze świadomości i podświadomości nie jest możliwe. Przez tyle lat wciąż mam nawracające koszmary i wszystkie łączy jedno - ona. Ogrom wersji, scenariuszy i lęków tak głębokich, że dopóki mi sie nie przyśniły, nie myślałem w ogóle, że one tam w środku gluta w mojej głowie istnieją. Przez nią poznałem całkowicie nową i nieznaną mi dotychczas formę strachu, która była czymś więcej niż pierwotny strach czy paraliżujący terror. To było coś spoza mojego ówczesnego rozumienia. Ale i na jawie mnie nie opuszczała. Jeśli pojawił się minimalny bodziec do działania, z tyłu świadomości docierały do mnie, nie dosłownie rzecz jasna, "głosy" w tylu "spróbuj znowu, i tak ci się nie uda", albo "nie masz szans". Ciągle mi się zdawało, że widzę jej wykrzywiony w szyderczym grymasie suczy ryj, który się ze mnie nabija. Drwi. "I tak jestem większa od ciebie. Lepsza od ciebie." Kryzys, płacz, jak pogrzeby trojga dziadków nie pozwalały się skupiać na żałobie, była tylko ona, tam z tyłu, uradowana po pachy. Nie została w głowie ani jedna myśl, której by nie zatruła. Skala nieodwracalnych zniszczeń i niewyobrażalnego bólu, do których doprowadziła nie jest w żaden sposób mierzalna. Kochałem dziadków, oczywiście że kochałem, miałem stały kontakt od dziecka, ale ich śmierć... przepraszam, ale to mrzonka, jeśli mam porównywać. Nigdy nie myślałem, że można czuć coś tak skrajnego. Gdyby był to ból fizyczny, moje struny głosowe by po prostu pękły od naprężeń i wrzasków, których nie potrafiły wytrzymać.

To jednak rozstanie zamieniło wszystko w najprawdziwszy horror. Najpierw głównie przy jej udziale, włączając w to odcięcie mnie od wspólnych znajomych, rozpuszczanie plotek i szeroko pojęte zniesławienie i pomówienia, rozgadywanie sekretów, czy skrajnie bezczelne odwrócenie ról. Zrobiła z siebie ofiarę, ze mnie oprawcę. Nikt nawet nie pytał o moją wersję wydarzeń, nikt... wszyscy uwierzyli jej na słowo. I nie tylko na słowo, bo te kilka lat temu na Snapchacie zobaczyłem, że zachowały się fragmenty kłótni... z zapisanymi WYŁĄCZNIE moimi wypowiedziami. Każde z jej okrucieństw i walenia po czułych punktach zniknęły. Ślad został tylko w głowie. Odebrała mi wszystko, co miałem i wszystko zniszczyła... a te resztki, które się ostały pozwoliła mi wytłuc samodzielnie, jakby zwieńczając swoje "dzieło". Tak dramatycznie  zmasakrowany na wszelkich możliwych frontach mózg przestał działać tak, jak powinien, stał się zatruty, czarny, zgniły, pusty, wyłączony. Z ambitnego gościa z marzeniami został wrak, niemal niepełnosprawny życiowo i umysłowo. Człowiek został zdegradowany do miana zwierzęcia, w dodatku rannego i dzikiego.

To wszystko było jednak do pewnego momentu "akceptowalne", jeśli mogę to tak ująć. Nauczyłem się już, że karma nie wraca, że nie działa tu żadna siła, która zawsze da zło za zło i dobro za dobro tym, którym się one należą. Ta bestia była i jest bezkarna, do tego pełna pychy i dumy, całkowicie pozbawiona wyrzutów sumienia za ogrom wyrządzonych mi okropieństw. Wiedzie obecnie życie sto razy lepsze niż ja. Ma wszystko, dobrą pracę, znajomych, studia, związek, niczego jej nie brakuje. Ale nie czuję zazdrości, to nie jest zazdrość. Ludzie, którzy mnie gnębili w gimnazjum, a przynajmniej ta "elyta" która to robiła też wyszła lepiej niż ja, a w zamian za doprowadzenie mnie do szpitala psychiatrycznego rzeczami jak stałe nabiajnie się, wyzywanie,  plucie kulkami, podstawianie nóg, rysowanie członków w zeszytach albo wrzucanie mojego plecaka do pisuaru lub śmietnika otrzymali od losu fajne, finansowo dobrze ułożone posadki. Zdarza się, o czym tu dyskutować? Olałem to. Serio olałem, nie mówię dla "kozaczenia", jaki to jestem twardy i jak mnie to nie rusza, tylko po prostu nie jest to dla mnie istotne i nad tym nie rozmyślam. Ale JEJ praca, jej ścieżka zawodowa... Nie wiem co ona sobie rekompensuje, ale to jest coś, co przełamuje wszystkie możliwe granice, co jest posrane, pomylone, najzwyczajniej na świecie CHORE i NIGDY nie powinno się wydarzyć!!! Siedzicie?...

To zło, ta bestia, ten psychopatyczny potwór... jest teraz logopedą i pedagogiem. Pracuje z dziećmi. W dodatku chorymi dziećmi w z przedszkolu. Mieści Wam się to w głowie?! Ciul już z wykształceniem, nie o nie chodzi. Rozumiecie to?! Czysto zwyrodniałe bydlę, które traktuje innych jak rzeczy, lubi poczucie władzy i wyższości oraz manipuluje innymi dla swoich korzyści teraz odpieprza "charity washing"... i są ludzie, którzy pozwalają KOMUŚ TAKIEMU OPIEKOWAĆ SIĘ DZIEĆMI! To jak dać narkomanowi pracę w aptece, jak dać małpie granat z poluzowaną zawleczką, jak zatrudnić terrorystę do pilotowania samolotu, jak wziąć wolontariusza do schroniska, który był sądzony za znęcanie się nad zwierzętami, albo zatrudnić nekrofila do pracy w zakładzie pogrzebowym!!! To, co się stało jest dla mnie najbardziej PORONIONĄ rzeczą jaką w życiu widziałem. A co gorsza... wszyscy dookoła się spuszczają nad tym, jaka jest "dobra", "kochana" i "opiekuńcza". A to wszystko to FAŁSZ, MASKA.

Wiem, znowu będą zwątpienia... dlatego MUSZĘ podać kilka przykładów. To nie jest żadne pranie brudów, to jedyny sposób, byście mogli na dowodach zrozumieć, że to faktycznie jest gardzący innymi PSYCHOPATA, który nigdy ale to NIGDY nie powinien być dopuszczony do JAKIEJKOLWIEK PRACY Z INNYMI LUDŹMI, ZWŁASZCZA CHORYMI, I TO DZIEĆMI!!! Kiedyś szukała butów, zrobiła syf, żadnego nie odniosła jak znalazła parę, kazała mi nie odkładać na półki bo "to jest ich praca". Zrobiła śmietnik na stole w knajpie, to samo. Mieliśmy wspólnego i dobrego kolegę, który jako jedyny nie dał się jej oszukać i powiedział mi, co ona robi i jak na mnie szczuje. Kolegi już nie ma, popełnił samobójstwo. Nawet nie przyszła na pogrzeb, olała to. Już nie był jej potrzebny. Zmanipulowała też moją przyjaciółkę z pierwszego szpitala. Traktowaliśmy się jak rodzeństwo, podobne diagnozy i taka nić porozumienia... I gówno, skłóciła nas na amen. Dodatkowo notorycznie wymuszała płacz dla osiągnięcia "celów" w naszym związku, żebym zmiękł i zrobił, co chce albo czego ode mnie potrzebuje. Przy moich rodzicach też, ale jak mój tata ją odwoził... płacz, łzy i lamenty się nagle urywały, jak ucięte nożem. Nie musiała dłużej udawać, skoro po raz enty doprowadziła do skłocenia mnie z rodzicami i dostała co chciała... jak i po dziś dzień skłóciła mnie w podobny sposób z kuzynostwem.

Nie pisałbym tego, gdyby mnie los nie podkusił do zajrzenia na jej social media, zwłaszcza zawodowe. Gdy zobaczyłem to, co sprowokowało mnie do napisania tego niewykluczone że ostatniego lub jednego z ostatnich postów tutaj, błyskawicznie pojawiły się u mnie objawy czysto fizyczne. Gorączka, dreszcze, zimne dłonie, nagła fala potu, drgawki, mdłości, wzmożone bicie serca i trudności ze złapaniem oddechu. Jakbym dostał młotem w łeb. W komorze gazowej. Co gorsza, te objawy nie ustępują. Koszulka jest tak mokra, jakbym przebiegł maraton, gorące czoło i zimne łapy ze sobą "świetnie" kontrastują, a ciśnienie na łbie takie, jakby mnie ktoś poddusił. I nie piszę tego od razu i na świeżo, to kolejny dzień takiej katorgi. Pozwoliło mi to zrozumieć, że tej bestii już powstrzymać się nie da, a sprawy zaszły stanowczo za daleko. Przy takim „zapleczu” i jej nieskalanej opinii FAKTEM jest to, że moja historia kończy się właśnie tutaj, ponieważ nie znajdzie się już ani jedna osoba, nawet i jej cień, która byłaby mi w stanie uwierzyć. Charity washing zrobił robotę i nikt nigdy więcej nawet nie spróbuje podważyć jej opinii ani wersji wydarzeń.

Bądź co bądź na przestrzeni lat próbowałem coś zdziałać, ratować się w każdy możliwy sposób. Na przykład terapie… z których KAŻDA została zakończona przez terapeutów właśnie, bo wszyscy, jak jeden mąż, przepraszali i twierdzili, że zwyczajnie nie są mi w stanie pomóc. Oczywiście konsultowałem się z prawnikiem, ale przy tak spreparowanych dowodach i w konfrontacji z gronem jej „przyjaciół”, którzy poprą jej każdą wersję jasne było, że w sądzie nie wygram, mimo że, k***a, POWINIENEM!!! Błagałem Boga, modliłem się, prosiłem, płaszczyłem się, powierzałem mu los i nic to nie dało. Szukałem JAKIEGOKOLWIEK ratunku i w „inny” sposób, jakby i nawet pragnąc rzucić na tą bestię klątwę za ogrom wyrządzonego zła, nie mówiąc o próbach „dimensional jumpingu” w nocy przed lustrem ze świeczkami po wielokroć, robiąc wszystko, by jakakolwiek istota lub inny byt byłyby zdolne WYRWAĆ mnie z tego niekończącego się koszmaru. Szukałem każdej, każdej, KAŻDEJ możliwości na ratunek i pomoc, ale nic nie zadziałało. Nietrudno też wpaść na to, że w takim, pełnym desperacji przypadku, religia jako taka wydawała się wybawieniem, przy czym najważniejsze było dla mnie to, czego nigdy, jak możecie łatwo zrozumieć, nie otrzymałem. Sprawiedliwość. Ta boska sprawiedliwość rzekomo nieomylnego sędziego. To popchnęło mnie do rozmyślań jeszcze głębszych…

Nie zapowiada się, by sprawiedliwość na Ziemi faktycznie mogłaby kiedykolwiek stanąć po mojej stronie, dlatego, jak to mówi moja mama, powinienem „zawierzyć ją Bogu”. To bullshit. Gówno prawda, dla anglojęzycznych analfabetów. Bóg przecież może mieć pełną „kartotekę” i, kiedy wreszcie to wcielone zło umrze, brodaty stwórca uzna, że „okej, wykorzystała jego i całą jego rodzinę dla własnych korzyści, karmiła się tym, znęcała się nad nim psychicznie, zamieniła jego życie w najgorsze piekło z możliwych ale niby pracowała z dziećmi i w ogóle jej to tak fajnie szło, że bilans jest jasny, pani taka fajna logopedka, zapraszamy do nieba”. I ja, gdybym Boga mógł spotkać u bram niebios, naplułbym mu w twarz i z własnej woli poszedł do piekła. Przebywanie w raju ze świadomością, że ten kat i oprawca również się tam znajduje byłoby czymś, czego ponoć dobrotliwy Bóg NIGDY nie powinien zrobić, więc wolałbym się smażyć i piec w smole, bo stanowiłoby to dla mnie znacznie mniejsze cierpienie, a przynajmniej, a może zwłaszcza,, że jej by tu chociaż nie było. Tylko… K***a, czy to JA powinienem być w piekle?

Wracamy na ziemię. Nie ma żadnej ucieczki od tego koszmaru, który nie tylko tak sobie trwa, a po prostu został dopełniony cysterną benzyny na mój łeb. Nie ma ucieczki ani na jawie, ani we śnie, ani nawet w potencjalnym życiu po śmierci. W każdym wypadku to zło króluje, triumfuje. Nie jest w stanie uratować mnie nawet śmierć, choć byłem jej… blisko. Wczoraj miałem swoje leki na stole, przy sobie, garść w garść, zżeramy i kończymy ten chory spektakl… ale nie potrafiłem. Nie wiem czemu. Znaczy wiem. Szkoda mi rodziców… Ale to i tak kwestia czasu. A jak stchórzyłem, wiecie co było z tyłu głowy? Jej śmiech i rozgłos, „ciota”. Na „życie”, hahaha, ŻYCIE, się targnąć nie zamierzam, ale wykończenie tego popsutego ciała powiązane ze skrajną potrzebą ucieczki i zabicia świadomości już teraz skłoniły mnie do powrotu do podlewania piwa czystym spirytusem, bo wódka przy tej goryczy okazała się być zbyt słodka. Fajki może mi do kompletu załatwią tak pożądane raczysko, a jakbym po coś mocniejszego sięgnął to nawet lepiej, nawet krócej.

Proszę administrację, pomimo wysokiej kontrowersji wylewającej się z tego wyznania, o pozostawienie go w oryginalnej formie… tak jak głosi tytuł wątku, ku przestrodze.

Wygrała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego twierdzisz że jej spreparowane dowody są silniejsze? Jeśli masz oryginały rozmów itp to chyba prosto wykazać że coś jest spreparowane. Nie znam się na tym ale jest na tym forum osoba co wygrała sądową batalię to czemu nie... drugie pytanie mam inne jak tak chciałeś się zemścić to nie przyszło ci na myśl zaoszczędzić pieniążków i przeznaczyć je na ekhm usługę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×