Skocz do zawartości
Nerwica.com

Choroba czy głowa? Niewiedza.


v3k

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, oraz z szacunkiem dzień dobry lub dobry wieczór.

 

Już od dłuższego czasu zastanawiałem się czy nie spróbować opisać mojej historii gdzieś w internecie, podzielić się i prosić o wskazówki... no i jak widać przyszedł w końcu ten moment.

 

Mężczyzna, 24 lata z trochę średnim dzieciństwem, krótko mówiąc ojciec alkoholik, przemoc, wyprowadzka z matką, zamieszkanie z matką, oraz babcią nad którą na dzień dzisiejszy musimy sprawować opiekę, gdyż jest już osobą bardzo starszą i ze swoimi chorobami. To może od początku...

Pamiętam, iż w młodym wieku byłem raczej dzieckiem, które lubiło przebywać na dworze, grać w gry i po prostu żyć dzieciństwem. W wieku nastolatka jakoś przyszedł moment, że nabawiłem się kancerofobii, aczkolwiek nie trwało to długo, gdyż po jakimś czasie zniknęło. Później co jakiś czas na krótko przychodziły jakieś stany lękowe, które w zasadzie były błahostką. Jakoś to wszystko przeszło, zacząłem później ćwiczyć i stałem się maszyną, która była oporna na stres, dawałem z siebie bardzo dużo, wykonywałem takie treningi, że potrafiłem wrócić z pracy o 23 po całym dniu, chwilę odpocząć i pójść o 00/01 w nocy na prawie 2h treningu. Tak wiem, brzmi fajnie. Ale wszystko sypnęło się w dwóch etapach. Pierwszy to śmierć babci w październiku 2017r. (nie tej, którą się opiekujemy). Prawie dwa tygodnie rozpaczy, przeżywania, depresji... jakoś później zeszło. W lutym 2018 postanowiliśmy z dziewczyną pojechać na ferie nad morze. Wróciliśmy i ja rozchorowałem się do tego stopnia, że tydzień gorączkowałem, 3 tygodnie l4 ale to nie była grupa, tylko wirus, więc lekarz kazał brać tylko przeciwgorączkowe/przeciwbólowe i tyle, przeczekać i wypoczywać. Po 3 tygodniach wróciłem do pracy i tego samego dnia po powrocie do domu stwierdziłem, że trochę się rozluźnię. Włączyłem muzykę i w drodze pod prysznic w zasadzie tańcząc poczułem, że serce nagle zaczęło wariować. Nie było to przyśpieszenie tętna, lecz gubienie rytmu. Cóż, postanowiłem to przeczekać, położyłem się do łóżka, ale nie przechodziło. Po dwóch godzinach wezwaliśmy karetkę i okazało się, że złapałem migotanie przedsionków w takim wieku. Do dziś nie znam pełnej diagnozy, aczkolwiek mówili mi, że miałem obniżone elektrolity i ponoć nadczynność tarczycy. Przeglądając historię te elektrolity nie są jakoś drastycznie obniżone, ba, były tylko w dolnej normie (potas) a wyników z tarczycy nie widać. Nie wiem, zapomnieli wpisać czy co, ale po prostu nie ma. Jest tylko ft3/ft4 a TSH tak jakby znikło. Wiem, że dosyć często miałem niedoczynność tarczycy, kiedyś leczoną, później leki odstawione i żyłem dobrze. Tarczyca raz albo była w porządku, albo lekka niedoczynność a tu nagle nadczynność? Dziwne, no ale już to pominę. Później w takim lekkim skrócie, 2 miesiące później znowu pobyt w szpitalu, incydent sercowy... tym razem nic! Panie Danielu, Pan się chyba nabawił nerwicy serca, bo wszystko jest w porządku. Nie pamiętam jakie wtedy miałem objawy, ale na pewno nie jakieś straszne jeśli pomyśleć o tym na dzień dzisiejszy. No i zaczęły się potem zaburzenia lękowe, strach etc. konsultacja z psychologiem, przepisane leki. Brałem ponad miesiąc paroksetyne, ale jak któregoś dnia dziewczyna spytała mnie czy ją kocham to czułem taką pustkę, niewiedzę. Więc rzuciłem w cholerę te leki. Przez trochę było ciężko, ale przeszło. Później znowu przyszła kancerofobia, ale chwilowa. Badania, gastroskopia, kolonoskopia (na szczęścia oba na śpiąco), 1 mały polip, którego wycięli (nie groźny), za około 5 lat do kontroli czy coś nowego się nie pojawiło.

 

Jakoś ten 2018 zleciał. 2019 a w zasadzie jakoś od maja, apogeum pełną parą. Znowu zaczęło się od incydentu sercowego. Pewnego dnia po prostu idąc na ogródek moje serce dostawało dodatkowych uderzeń. Inaczej mówiąc, jedno bicie było normalne a zaraz po tym było drugie mocniejsze, które powodowało u mnie odruch kaszlowy (jedno kaszlnięcie). Wiadomo, strach, panika, wszystko wróciło. Pojechałem na sor ale tam nic nie stwierdzili. Podali elektrolity, leki na uspokojenie serca i tyle. Drugi incydent miesiąc później, to samo. Postępowanie to samo, sor, badania, nic. Ale przy robionym echo serca akurat serce mi tak zabiło i lekarz stwierdził, że to skurcze dodatkowe nadkomorowe. Trudno, metoda ta sama i powrót do domu. Kolejny miesiąc później 3 incydent i już na tyle, że przekopał mnie i nie potrafię z tego wyjść. Po 3 incydencie wszystko zaczęło się walić ze mną i moim organizmem.

Od 3 incydentu sor to praktycznie do 2-3 razy w miesiącu odwiedziłem. Miałem wiele razy robione EKG, żyły to już miałem tak podziabane... Teraz pomijając całą historię, chciałbym przejść do sedna.

Od dobrych 2 tygodni mam wrażenie, że powoli mnie coś zabija, że nadchodzi mój koniec. Praktycznie 24/h mam objawy somatyczne. Mam dziwne przeskoki w klatce piersiowej gdzieś na wysokości przełyku/serca i jest to na tyle zmylające, że nie wiem czy to skurcz dodatkowy, bo jest zupełnie innym uczuciem niż skurcze nadkomorowe/komorowe, czy to po prostu przełyk się kurczy i rozkurcza. Codziennie mam odruchy wymiotne, aczkolwiek bez wymiotów. To po prostu dźwiganie, takie uczucie jakby ktoś mi coś w przełyk wkładał, oraz nonstop gniecenie/uczucie czegoś pod prawym żebrem (aczkolwiek nie jest to tak daleko w rodzaju wątroby, tylko bliżej żołądka). Ogólnie jestem rozbity, mniej odporny na stres, nie mam 5 minut spokoju od objawów, zmęczony, obolały, nie potrafię się uśmiechać. Gdy są momenty w których się śmieję natychmiast czuję blokadę, wszystko od środka mi się spina etc.

Badania wykonane w 2018: ekg, gastroskopia, kolonoskopia, różne badania krwi
Badania wykonane w 2019: ekg, echo, próba wysiłkowa, holter (próba oraz holter były robione jeszcze w czasie kiedy było dobrze, między drugim a trzecim incydentem sercowym, wtedy jeszcze fizycznie i psychicznie byłem w miarę stabilny), rezonans przysadki mózgowej (bez kontrastu), różne badania krwi. w EKG jedyną moją zmianą (ostatni taki wynik jest sprzed 4 lat) to wzniesienie punktu J w ekg. Lekarze twierdzą, że taka moja natura. Internet ma dwa zdania, jedno, że może być przyczyną nagłego zgonu. Druga, że duży % ludzi młodych, sportowców etc. to posiada.


Leki, które na dany moment zażywam: aspargin 1x rano, magne b6 2x rano i wieczorem, positivum 3x dziennie (od 1,5 tygodnia).

I wiecie co, ręce rozkładam na wszystkie strony. Siedzę tak dzień w dzień, próbując coś zmienić, od 5 dni staram się ćwiczyć, wrócić do tego sportu, ale wszystko na nic. Raz to nic nie da, a za drugim razem jest ze mną po tym jeszcze gorzej. W piątek narzeczona wraca z rodzicami z wakacji i raz a porządnie chcemy razem znaleźć odpowiedź co jest problemem.

 

Drodzy forumowicze, nie chcę tutaj prosić o diagnozę, bo już nauczyłem się tego, że internet nie da diagnozy. Chciałbym Was prosić abyście pomogli mi dotrzeć do punktu wyjścia. Z czym i gdzie uderzyć, co może być przyczyną tego wszystkiego. Co może być powodem, że nonstop objawy się utrzymują. Czy tutaj raczej psychika wyrządza taką krzywdę i przez to są objawy somatyczne? Czy może faktycznie są objawy somatyczne i odbija się to na psychice?

Podsumowując objawy, które zauważam/doświadczam: przeskoki w klatce piersiowej, uczucie zapchanego przełyku, osłabienie, ospałość, bóle zazwyczaj rąk/karku, ciągłe odczuwanie różnych objawów, utrata wagi, brak uśmiechu, pogorszenie objawów przy emocjach (przy negatywnych jak i pozytywnych), czasami derealizacja, dosyć często nie potrafię opisać co mi dolega, taki wolno płynący lęk przed przyszłością, myśli o śmierci. Napadów lęku (takiego wybuchu strachu) nie miałem już z jakieś 2 miesiące.

 

Na pewno w drodze jest psychoterapia, aczkolwiek co dalej? Dziękuję.

ps. jeżeli będziecie mieli jakieś pytania, postaram się na nie odpowiedzieć. Z drugiej strony zawsze zastanawiało mnie (czytając po internecie tematy) co się podziało z ludźmi, którzy tworzyli tematy z ich dolegliwościami i nagle urywało się wszystko i zazwyczaj odpowiadałem sobie, że albo osoba zmarła, albo przestała odwiedzać temat.

ps2. mam nadzieję, że jakoś to wszystko złożyłem do kupy. Ciężko jest mi w tym stanie skupić się na różnych czynnościach a co dopiero na opisywaniu problemu.

 

ps3. w międzyczasie na pewno było wiele incydentów, aczkolwiek starałem się opisać te najbardziej ważne. Chyba, że coś mi się przypomni, albo znajdzie się pytanie, które może naprowadzić mnie jak i czytelnika na odpowiedź na ów pytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problem z poslka sluzba zdrowia jest troche taki, ze nie jest scentralizowana. Chodzisz po lekarzach, SORach, kazdemu z osobna musisz opowiadac swoja historie, na to zwykle nie ma czasu i tak naprawde nie ma jednej, kompetentnej osoby, ktora spojrzalaby na Twoj przypadek jako na calosc.

W innych krajach masz lekarza rodzinnego, ktory kieruje Cie do specjalistow, a potem ma wglad w wyniki od nich oraz w wypisy ze szpitala. Taki lekarz zaglada w Twoja historie choroby i ma liste wszystkich badan, jakie zrobiles i moze na ich podstawie np doradzic Ci, co jeszcze trzeba zbadac, albo kiedy przestac sie badac a zaczac leczyc psychiatrycznie. 

Nie wiem za bardzo co Ci doradzic, ale na pewno powinienes pomyslec o terapii. Leczenie farmakologiczne moze byc nieprzyjemne, ale jesli lekarz uzna, ze tego Ci potrzeba, to powinienes sie zawiazc i leczenie dokonczyc, a nie przerywac. Z dziewczyna mozesz porozmawiac i wyjasnic, ze moze nie bedziesz do konca soba, dopoki bierzesz leki. Zacznij od tego (czyli: psychiki) a jesli poczujesz poprawe w kwestii napadow leku i innych objawow ze strony psychiki, ale objawy fizyczne nadal sie utrzymaja, to wtedy bedziesz musial poszukac dalej, moze cos w strone boreliozy czy cos w tym stylu. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odpowiedź "chyba" znalazła się sama. Po przeczytaniu Twojej wypowiedzi nt. boreliozy, wspomnieniu mi moich przeżyć, wszystko co czuję tak jakby na chwilę się spotęgowało, co na pewno jest wynikiem czynniku stresogennego. Skoro wszystkie wyniki mam w porządku a ja nadal raz czuje się gorzej a raz lepiej, lecz nie tak jak kiedyś to widocznie główka pracuje. Tylko szkoda, że nie tak jak powinna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co najprawdopodobniej siedział w Tobie stres i znalazł sobie takie ujście, uwierz mi jak Ja miałem tętno 120 nic dzien przez 2 tygodnie to co byś pomyślał? Ja stawiam na nerwice lękowa, lek jest uogolniony dlatego ciągle jesteś spięty, i nie możesz odetchnąć, sam wiem bo przez to przechodzę od maja codziennie myślę i nie mam radości takiej jak kiedyś.... Pozdrawiam 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po dogłębnym przeszukiwaniu internetu, obserwowaniu samego siebie i powolnym dostrzeganiu reakcji mogę śmiało stwierdzić, że po prostu żyję już w lęku wolnopłynącym. W zasadzie w życiu przestudiowałem już tyle artykułów i książek o tym co i jak działa. Szkoda tylko, że nie brałem tego do siebie, tylko czytałem, bo czytałem.

cytat: "Kończąc jeszcze parę słów chce napisać o rodzajach lęku w nerwicy lękowej, często bowiem spotyka się ludzi 'nowo nerwicowych", którzy czują zagubienie z powodu odczuwania lęku czy objawów.
Nie wszyscy bowiem mają w ogóle ataki paniki, albo znowu mają tylko ataki paniki, bądź też mają jeden atak a potem lęk wolnopłynący, ciągły trwający dłużej, całymi dniami. To wszystko jest jak najbardziej możliwe i żadna z tych opcji nie oznacza, że t jest coś innego, jeden może mieć tylko ataki paniki, drugi może mieć ataki paniki wszędzie, trzeci tylko w domu, czwarty odczuwać będzie lęk i objawy całymi dniami, piąty też tylko jeszcze dodatkowo będzie miał ataki paniki.
Nie ma reguły.

Ostatnio tez ktoś pisał na forum z chyba przeświadczeniem, że jego lęk jest inny bo on nie ma strachu przed śmiercia, zwariowaniem, psychozą, itp tylko czuje lek, po prostu lęk, pisałem już wyżej o tym ale pragne i tu podkreślić, że w nerwicy lekowej jak najbardziej możliwy jest lęk wolnopłynący odczuwany cały czas, niesprecyzowany, możliwe jest też lęk przed śmiecią, chorobami, omdleniem itd a mozliwe są doświadczane wszystkie takie formy lęków.
To również nie reguła.
Jeśli nabawiliśmy się nerwicy, żaden z tych leków nie powinien byc niespodzianką, lęki w nerwicy nie mają mieć już konkretnego powodu, powód był na początku jak dostaliśmy pierwszego napadu lęku bądź objawy lęku, nerwicą jest to co się dzieje po tym pierwszym lęku, bo jeśli nie nakręcimy się, że coś się dzieje nerwicy nie będzie, bo się nie rozwinie. "

To treść jednego z tych, którzy również zmagali się z nerwicą. Wychodzi na to (na mój rozum), że tak jak człowiek oddycha tak mój organizm po prostu już przywykł do tego samopoczucia. Rano wstaję i czuję skan, dosłownie jak skanuje swoje ciało i od tego się zaczyna, że przez cały dzień wszystko trwa i trwa w nieskończoność. Raz słabiej, raz mocniej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 26.09.2019 o 09:50, v3k napisał:

Cześć, oraz z szacunkiem dzień dobry lub dobry wieczór.

 

Już od dłuższego czasu zastanawiałem się czy nie spróbować opisać mojej historii gdzieś w internecie, podzielić się i prosić o wskazówki... no i jak widać przyszedł w końcu ten moment.

 

Mężczyzna, 24 lata z trochę średnim dzieciństwem, krótko mówiąc ojciec alkoholik, przemoc, wyprowadzka z matką, zamieszkanie z matką, oraz babcią nad którą na dzień dzisiejszy musimy sprawować opiekę, gdyż jest już osobą bardzo starszą i ze swoimi chorobami. To może od początku...

Pamiętam, iż w młodym wieku byłem raczej dzieckiem, które lubiło przebywać na dworze, grać w gry i po prostu żyć dzieciństwem. W wieku nastolatka jakoś przyszedł moment, że nabawiłem się kancerofobii, aczkolwiek nie trwało to długo, gdyż po jakimś czasie zniknęło. Później co jakiś czas na krótko przychodziły jakieś stany lękowe, które w zasadzie były błahostką. Jakoś to wszystko przeszło, zacząłem później ćwiczyć i stałem się maszyną, która była oporna na stres, dawałem z siebie bardzo dużo, wykonywałem takie treningi, że potrafiłem wrócić z pracy o 23 po całym dniu, chwilę odpocząć i pójść o 00/01 w nocy na prawie 2h treningu. Tak wiem, brzmi fajnie. Ale wszystko sypnęło się w dwóch etapach. Pierwszy to śmierć babci w październiku 2017r. (nie tej, którą się opiekujemy). Prawie dwa tygodnie rozpaczy, przeżywania, depresji... jakoś później zeszło. W lutym 2018 postanowiliśmy z dziewczyną pojechać na ferie nad morze. Wróciliśmy i ja rozchorowałem się do tego stopnia, że tydzień gorączkowałem, 3 tygodnie l4 ale to nie była grupa, tylko wirus, więc lekarz kazał brać tylko przeciwgorączkowe/przeciwbólowe i tyle, przeczekać i wypoczywać. Po 3 tygodniach wróciłem do pracy i tego samego dnia po powrocie do domu stwierdziłem, że trochę się rozluźnię. Włączyłem muzykę i w drodze pod prysznic w zasadzie tańcząc poczułem, że serce nagle zaczęło wariować. Nie było to przyśpieszenie tętna, lecz gubienie rytmu. Cóż, postanowiłem to przeczekać, położyłem się do łóżka, ale nie przechodziło. Po dwóch godzinach wezwaliśmy karetkę i okazało się, że złapałem migotanie przedsionków w takim wieku. Do dziś nie znam pełnej diagnozy, aczkolwiek mówili mi, że miałem obniżone elektrolity i ponoć nadczynność tarczycy. Przeglądając historię te elektrolity nie są jakoś drastycznie obniżone, ba, były tylko w dolnej normie (potas) a wyników z tarczycy nie widać. Nie wiem, zapomnieli wpisać czy co, ale po prostu nie ma. Jest tylko ft3/ft4 a TSH tak jakby znikło. Wiem, że dosyć często miałem niedoczynność tarczycy, kiedyś leczoną, później leki odstawione i żyłem dobrze. Tarczyca raz albo była w porządku, albo lekka niedoczynność a tu nagle nadczynność? Dziwne, no ale już to pominę. Później w takim lekkim skrócie, 2 miesiące później znowu pobyt w szpitalu, incydent sercowy... tym razem nic! Panie Danielu, Pan się chyba nabawił nerwicy serca, bo wszystko jest w porządku. Nie pamiętam jakie wtedy miałem objawy, ale na pewno nie jakieś straszne jeśli pomyśleć o tym na dzień dzisiejszy. No i zaczęły się potem zaburzenia lękowe, strach etc. konsultacja z psychologiem, przepisane leki. Brałem ponad miesiąc paroksetyne, ale jak któregoś dnia dziewczyna spytała mnie czy ją kocham to czułem taką pustkę, niewiedzę. Więc rzuciłem w cholerę te leki. Przez trochę było ciężko, ale przeszło. Później znowu przyszła kancerofobia, ale chwilowa. Badania, gastroskopia, kolonoskopia (na szczęścia oba na śpiąco), 1 mały polip, którego wycięli (nie groźny), za około 5 lat do kontroli czy coś nowego się nie pojawiło.

 

Jakoś ten 2018 zleciał. 2019 a w zasadzie jakoś od maja, apogeum pełną parą. Znowu zaczęło się od incydentu sercowego. Pewnego dnia po prostu idąc na ogródek moje serce dostawało dodatkowych uderzeń. Inaczej mówiąc, jedno bicie było normalne a zaraz po tym było drugie mocniejsze, które powodowało u mnie odruch kaszlowy (jedno kaszlnięcie). Wiadomo, strach, panika, wszystko wróciło. Pojechałem na sor ale tam nic nie stwierdzili. Podali elektrolity, leki na uspokojenie serca i tyle. Drugi incydent miesiąc później, to samo. Postępowanie to samo, sor, badania, nic. Ale przy robionym echo serca akurat serce mi tak zabiło i lekarz stwierdził, że to skurcze dodatkowe nadkomorowe. Trudno, metoda ta sama i powrót do domu. Kolejny miesiąc później 3 incydent i już na tyle, że przekopał mnie i nie potrafię z tego wyjść. Po 3 incydencie wszystko zaczęło się walić ze mną i moim organizmem.

Od 3 incydentu sor to praktycznie do 2-3 razy w miesiącu odwiedziłem. Miałem wiele razy robione EKG, żyły to już miałem tak podziabane... Teraz pomijając całą historię, chciałbym przejść do sedna.

Od dobrych 2 tygodni mam wrażenie, że powoli mnie coś zabija, że nadchodzi mój koniec. Praktycznie 24/h mam objawy somatyczne. Mam dziwne przeskoki w klatce piersiowej gdzieś na wysokości przełyku/serca i jest to na tyle zmylające, że nie wiem czy to skurcz dodatkowy, bo jest zupełnie innym uczuciem niż skurcze nadkomorowe/komorowe, czy to po prostu przełyk się kurczy i rozkurcza. Codziennie mam odruchy wymiotne, aczkolwiek bez wymiotów. To po prostu dźwiganie, takie uczucie jakby ktoś mi coś w przełyk wkładał, oraz nonstop gniecenie/uczucie czegoś pod prawym żebrem (aczkolwiek nie jest to tak daleko w rodzaju wątroby, tylko bliżej żołądka). Ogólnie jestem rozbity, mniej odporny na stres, nie mam 5 minut spokoju od objawów, zmęczony, obolały, nie potrafię się uśmiechać. Gdy są momenty w których się śmieję natychmiast czuję blokadę, wszystko od środka mi się spina etc.

Badania wykonane w 2018: ekg, gastroskopia, kolonoskopia, różne badania krwi
Badania wykonane w 2019: ekg, echo, próba wysiłkowa, holter (próba oraz holter były robione jeszcze w czasie kiedy było dobrze, między drugim a trzecim incydentem sercowym, wtedy jeszcze fizycznie i psychicznie byłem w miarę stabilny), rezonans przysadki mózgowej (bez kontrastu), różne badania krwi. w EKG jedyną moją zmianą (ostatni taki wynik jest sprzed 4 lat) to wzniesienie punktu J w ekg. Lekarze twierdzą, że taka moja natura. Internet ma dwa zdania, jedno, że może być przyczyną nagłego zgonu. Druga, że duży % ludzi młodych, sportowców etc. to posiada.


Leki, które na dany moment zażywam: aspargin 1x rano, magne b6 2x rano i wieczorem, positivum 3x dziennie (od 1,5 tygodnia).

I wiecie co, ręce rozkładam na wszystkie strony. Siedzę tak dzień w dzień, próbując coś zmienić, od 5 dni staram się ćwiczyć, wrócić do tego sportu, ale wszystko na nic. Raz to nic nie da, a za drugim razem jest ze mną po tym jeszcze gorzej. W piątek narzeczona wraca z rodzicami z wakacji i raz a porządnie chcemy razem znaleźć odpowiedź co jest problemem.

 

Drodzy forumowicze, nie chcę tutaj prosić o diagnozę, bo już nauczyłem się tego, że internet nie da diagnozy. Chciałbym Was prosić abyście pomogli mi dotrzeć do punktu wyjścia. Z czym i gdzie uderzyć, co może być przyczyną tego wszystkiego. Co może być powodem, że nonstop objawy się utrzymują. Czy tutaj raczej psychika wyrządza taką krzywdę i przez to są objawy somatyczne? Czy może faktycznie są objawy somatyczne i odbija się to na psychice?

Podsumowując objawy, które zauważam/doświadczam: przeskoki w klatce piersiowej, uczucie zapchanego przełyku, osłabienie, ospałość, bóle zazwyczaj rąk/karku, ciągłe odczuwanie różnych objawów, utrata wagi, brak uśmiechu, pogorszenie objawów przy emocjach (przy negatywnych jak i pozytywnych), czasami derealizacja, dosyć często nie potrafię opisać co mi dolega, taki wolno płynący lęk przed przyszłością, myśli o śmierci. Napadów lęku (takiego wybuchu strachu) nie miałem już z jakieś 2 miesiące.

 

Na pewno w drodze jest psychoterapia, aczkolwiek co dalej? Dziękuję.

ps. jeżeli będziecie mieli jakieś pytania, postaram się na nie odpowiedzieć. Z drugiej strony zawsze zastanawiało mnie (czytając po internecie tematy) co się podziało z ludźmi, którzy tworzyli tematy z ich dolegliwościami i nagle urywało się wszystko i zazwyczaj odpowiadałem sobie, że albo osoba zmarła, albo przestała odwiedzać temat.

ps2. mam nadzieję, że jakoś to wszystko złożyłem do kupy. Ciężko jest mi w tym stanie skupić się na różnych czynnościach a co dopiero na opisywaniu problemu.

 

ps3. w międzyczasie na pewno było wiele incydentów, aczkolwiek starałem się opisać te najbardziej ważne. Chyba, że coś mi się przypomni, albo znajdzie się pytanie, które może naprowadzić mnie jak i czytelnika na odpowiedź na ów pytanie.

Hej. Niestety zmagam się z bardzo podobnymi dolegliwościami zwłaszcza sercowymi i też nie mogę sobie poradzić, Raz jest lepiej, raz gorzej.... Nigdy nie wiem jaki dzień się trafi. Moim zdaniem to w głównej mierze zaburzenia lękowe, ale ja mam tez wade zastawki mitralnej serca z umiarkowaną niedomykalnością więc w moim przypadku to może wzmacniać objawy. Kiedyś bardzo pomagał mi xanax a oprócz niego wszystkie te ssri i inne raczej szkodziły. Dzisiaj zazywam pregabalinę i isoptin … niewiele pomaga a tych skurczy dodatkowych to chyba z miesiąca na miesiąc przybywa i lęki się pogłębiają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×