Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nowa na forum


Gość yennefer1994

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie wszyscy.

 

O mnie:

 

Jestem 21 letnią dziewczyną/kobietą jak kto woli. Pracuję jednak teraz jestem na długim zwolnieniu. Jestem osobą bardzo wrażliwą, uczuciową, empatyczną, nieśmiałą, zamkniętą w sobie i miłą. uwielbiam pomagać innym, uważam, że jeśli pomagamy to kiedyś dobro do nas wróci (coś jak karma).

Choruję od 15 lat, wszystko zaczęło się w 1 klasie podstawówki, przyczynili się do tego moi koledzy i koleżanki z klasy, którzy wyśmiewali się ze mnie i szydzili. Dodatkowo miałam od samego początku problemy w domu mój ojciec uwielbia pić alkohol i wszczyna potem awantury. Oparcie miałam w mamie i babci (mama mamy, która z nami mieszkała). Mam też młodszą o 3 lata siostrę, ale to potem. Na dodatek choruję na epilepsję i przyjmuję leki.

Przez to co przechodziłam w szkole nie chciałam do niej chodzić, między 4 a 5 klasą mama postanowiła mnie przepisać do szkoły gdzie chodziły moje przyjaciółki z osiedla. Wszystko było ok "dostałam się", przeszłam test pozytywnie, papiery ze starej zabrane i dane do nowej. Jednak tydzień przed 1 września okazało się, że dyrektor zmienił zdanie. Możecie sobie wyobrazić rozpacz i rozczarowanie dziecka, które miało powrócić do swoich "oprawców". Nauczyciele mi nie pomagali byli złośliwi, nie dawałam sobie rady. Jeździłam do psychiatry i psychologa, brałam leki. Bezskutecznie nic nie pomagało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o padaczce. Mimo, że od urodzenia miałam drgawki gorączkowe i to na nie się leczyłam. Jednak padaczki nie podejrzewano.

Pod koniec 5 klasy dostałam szczeniaka, nie jest to jakiś rasowiec, ale zwykły szczeniak, którego mimo, że jest czasami nieznośny kocham bardzo mocno.

W 5 klasie posadzono mnie w ławce z pewną koleżanką z którą się lepiej poznałam i zakolegowałam. Dajmy jej na imię Daria.

Skończyłam jakoś szkołę, oceny miałam dobre dosyć średnia z 4,6 jednak zachowanie dobre, przez moje opuszczanie.

Do gimnazjum poszłam do klasy wraz z D. ona była taka otwarta, towarzyska, miała pełno znajomych i dzięki niej otworzyłam się bardziej na ludzi. Do naszej klasy chodziła też jej siostra K. (podstawówki też) i M. Zaprzyjaźniłyśmy się w 4. Jednak ja najbardziej z D. Udzielałyśmy się w różnych kółkach, byłyśmy ogólnie aktywne. Jednak przez pierwszą i drugą klasę nadal byłam w strasznym stanie psychicznym, polepszyło się w 3 kiedy wiedziałam, że muszę się ogarnąć bo przede mną liceum i trzeba myśleć o przyszłości. Gimnazjum ukończyłam ze średnią ponad 5. Dostałam nawet stypendium za wyniki. Szkoda było mi żegnać mury tej placówki. Testy gimnazjalne poszły mi dosyć dobrze, ale bez jakiś tam rewelacji. Jednak pozwalały mi dostać się wszędzie. Jednak poszłam za D. sama bałam się wyruszyć w doroślejszy świat. Potrzebowałam kogoś kto będzie prowadził mnie chyba za rękę. Ogólnie ta przyjaźń nie była taka kolorowa. Czułam się wykorzystywana. D. uważała się za lepszą, mądrzejszą, piękniejszą, była pewna siebie, otaczali ją chłopcy czego jej zazdrościłam. Tak naprawdę uczyła się dużo gorzej, gdyby nie moje ściąganie ode mnie, nie wiem czy by wyszła na te 4 coś. Jednak czułam się cały czas jej coś winna, często groziła, ze jak jej nie pomogę to się nigdy do mnie nie odezwie, albo omawiała mnie z innymi za moimi plecami.

W wakacje między gimnazjum, a liceum byłam naocznym świadkiem śmierci wujka z którym mieszkałam, zmarł nagle na zawał. W pokoju obok mnie. Pamiętam to jak dziś, przyjechało klika zespołów karetek i to nie tylko z naszego miasta, ale też z miasta położonego 30 km dalej. 2 h trwała akcja reanimacyjna, niestety wujek zmarł na dodatek w święto. Przeżyłam to strasznie. Pamiętam jak wcześniej umarł dziadek, to było w gimnazjum były walentynki. Rodzice nic nam nie powiedzieli, ze ma raka i leży w szpitalu. Niczego nieświadome z siostrą byłyśmy na mieście i kupiłyśmy sobie chomiki. Wracamy a tu rodzice z taką wiadomością, mam żal, ze nie pozwolili się nam pożegnać. Na pogrzebie wujka nie było mojej chrzestnej zadzwoniła do mojej mamy, że źle się czuję i nie może przyjść. Lekarze stwierdzili póżniej udar, po kilku tygodniach bez poprawy. Okazało się, że ma raka mózgu z przerzutami, zmarła za miesiąc. Po pogrzebie nie byłam w stanie iść nawet na stypę, byłam w rozsypce. Wszystko waliło się jak domek z kart, a to dopiero początek.

Poszłyśmy do liceum ogólnie nie było to liceum moich marzeń, poziom nauczania niski. Klasa mundurowa, totalnie nie moje klimaty, nie interesowało mnie to. Jakoś typem sportowca nigdy nie byłam.

W tamtym momencie życia marzyłam o studiach prawniczych, jednak moje myślenie "jesteś beznadziejna i nic nie osiągniesz" podcinały mi skrzydła. W klasie zdobywałam dobre wyniki nic się nie ucząc tzn. bez żadnej nauki leciałam na 3 i 4 co było dla mnie chore. Nie miałam ochoty przez to na naukę, bo to nie był ten kierunek, który miał mnie uszczęśliwić.

W lutym znowu zaczął się dramat moja ukochana babcia tą z którą mieszkałam zachorowała. Co znowu? nowotwór jajnika. Zmarła w wielką sobotę 23 kwietnia.

Kolejna osoba, którą kochałam mnie zostawiła. Miałam dość. Na dodatek moi bliscy zmarli cały czas do mnie przychodzą w śnie, które są bardzo realne, ale o tym też później. Co noc są w nich. Na cmentarz nie chodzę (tylko w dzień Wszystkich Świętych) to miejsce działa na mnie nad wyraz depresyjnie.

Między 1, a 2 klasą nastąpił przełom. Będąc na wakacjach, dostałam silnego ataku padaczki trwał około godziny, a normalny atak powinien trwać 5 min. Na sygnale zabrano mnie do szpitala. Leżałam tam jakiś tydzień. Wszystko to trwało tydzień przed rozpoczęciem 2 klasy. Razem z rodzicami postanowiliśmy o zmianie szkoły wiadomo. Nie mogę ćwiczyć na W-Fie,a w klasie mundurowej jest to ważne, na dodatek do szkoły codziennie dojeżdżałam kilkadziesiąt kilometrów, a mama chciała abym na wszelki wypadek była blisko domu.

Przepisali mnie do jednej z lepszych szkół u mnie w mieście na profil humanistyczny, dzięki któremu mogłam próbować swoją przygodę z prawem.

Jednak się rozmyśliłam i jako osoba, która ma artystyczną duszę i jakiś tam talent do rysunku, zachciało mi się iść na architekturę. Problemem jednak była matematyka w gimnazjum miałam 5 (trafiłam na świetnego nauczyciela, który wszystko umiał wytłumaczyć), a w liceum ledwo miałam 2. Więc wiedziałam, ze to nie dla mnie, na dodatek nie stać mnie było na kurs rysunku i korki z matmy jednocześnie. Musiałbym wybrać. W liceum uczyłam się na 2 i 3 mimo, że ślęczałam nad książkami cały czas, nie obijałam się i przykładałam. Wiadomo 4 i 5 też wpadały, ale rzadziej. W klasie nie byłam jakoś lubiana z wieloma osobami nigdy nie rozmawiałam. Po prostu byli. Ja też byłam. Nie zabiegałam o niczyją sympatie. Siedziałam sama w ławce i dobrze mi z tym było. Zaprzyjaźniłam się z 3 dziewczynami z tym, że dwie z nich się przyjaźniły ze sobą i nie przepadały za tą 3 a ta 3 przyjaźniła się jeszcze z kimś innym i też nie przepadała za tamtymi dwoma. Tak więc "latałam" od nich do niej i tak przez 2 lata. Szczególnie pasowała mi te 2 koleżanki, miały podobne zainteresowania do moich takie nieśmiałe artystyczne dusze.

Ogólnie zaczęłam w wieku 18 lat chodzić chyba do psychiatry ponownie. Wiem, że powinnam, chodzić przez te 15 lat ciągle, ale myślałam, ze dam radę, nie dałam.

W klasie maturalnej miałam wielkie załamanie nerwowe. Ogólnie wszystko nie szło po mojej myśli, czułam, że życie mi jakoś ucieka. Nie byłam jak reszta moich rówieśników. Nie miałam wtedy jeszcze nigdy chłopaka, nie chodziłam na imprezy, nie byłam nigdzie zapraszana, nie miałam żadnych nałogów (to akurat dobrze). Czułam, że tracę całą młodość.

Moja depresja osiągnęła wysoki stan na dodatek lęki, nerwica, natręctwa, myśli samobójcze. Nie dawało mi to żyć. Zamiast iść a swoją studniówkę wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym na zamkniętym oddziale młodzieżowym. Było tam strasznie, młodzież okropna w większości. Nawiązałam kilka znajomości na plus.

Codziennie były jakieś próby samobójcze, palili herbatę nawet po toaletach. Wypisałam się po 3 tygodniach na własne żądanie.

Wróciłam do domu, nie chciałam podchodzić do matury. W szczególności, ze wiedziałam, ze nie dam rady. Wzięłam na siebie za dużo przedmiotów plus nie zdawałam próbnych matur z matmy max na 18%.

Mama załatwiła mi korki u mojego byłego wychowawcy z gimnazjum, na dodatek praca z matemaksem i mrciupi oraz moje samozaparcie i chęci dały rezultaty. Matma zdana na prawie 70% była dla mnie cudem, nie wierzyłam, że to moje wyniki. Aczkolwiek po przyjściu do domu z matury i sprawdzeniu odpowiedzi wiedziałam, że będzie dobrze. Reszta matur poszła dosyć dobrze. Wynik z polskiego rozszerzonego był wyższy niż z podstawy i to sporo, ale akurat nie lubię czytania ze zrozumieniem więc wiem dlaczego tak. Zawiedziona byłam rozszerzoną geografią i rozszerzonym wosem. No, ale trudno.

Po maturze znowu leżałam w psychiatrycznym szpitalu tym razem oddział zaburzeń afektywnych oddział otwarty. Dwa miesiące. Ogólnie moja psychika jest odporna na wszelkie leki, nic one nie działają. Wypróbowałam już wiele możliwych kombinacji. Na dodatek muszę uważać, przez epilepsję, bo nie mogę nie których leków łączyć no i jeszcze niedoczynność tarczycy, na którą też biorę leki.

Nie poszłam na studia, tylko do pracy. Zaczęłam jako coś w stylu pomocnik grafika komputerowego. Zajmowałam się grafiką i dlatego postanowiłam iść w tym kierunku za rok poszłam na studia, zaocznie, na grafikę.

Ogólnie w tym czasie popełniłam kilka błędów, biorąc różne zapożyczenia z banku, przedmioty na raty, czy telefon dla siebie i siostry na abonament.

Poznałam swojego ukochanego, tak mogę go tak nazwać. Jest ode starszy o 5 lat. Miał podobne przeżycia do moich. Poznaliśmy się przez internet na jakimś głupim portalu randkowym. Nawet nie wiedziałam, że będzie taki odzew (nie spodziewałam się po tej stronie za dużo, chciałam z kimś popisać). Wstawiłam swoje zdjęcia i jeszcze tego samego dnia wieczorem zawrotna liczba pół tysiąca osobników płci przeciwnej odezwało się do mnie.

Ogólnie mam niską samoocenę i masę kompleksów, więc się zdziwiłam. Akceptowałam ich zaproszenia do momentu aż nie rozbolała mnie ręka czyli jakieś 150 osób. Wśród nich był on i mój przyjaciel. Przyjaciel był bardzo tajemniczy zadawał masę pytań, a sam o sobie nie mówił. Nawet podał zmyślone imię i zdjęcie. Potem okazało się, ze szukał na tym portalu osoby do rozmowy NORMALNEJ i zadziwiła go moja osobowość. Namówił mnie na spotkanie. Oczywiście nie chciałam, powiedziałam mu o mnie o moich chorobach. Zaprosiłam go w dziwne jak dla osoby zdrowej miejsce- do szpitala psychiatrycznego, jechałam tam aby się zapisać na kolejny pobyt, a on mimo, że mnie nie znał to pojechał. Też był o 5 lat starszy. Strasznie inteligentna osoba. Imponował mi. Spotykaliśmy się co jakiś czas aby porozmawiać, lubiłam to. Sprawiał wrażenie, ze się o mnie martwi. Ostatnio widzieliśmy się z pół roku temu. Niestety każdy z nas ma swoje obowiązki, brakuję mi go, bo jest dla mnie jak starszy brat.

Co do mojego partnera. Poznałam ich obydwu w ten sam dzień. Z moim M. pisaliśmy całe dnie nawet jak byliśmy w pracy obydwoje. Później rozmawialiśmy po kilka godzin wieczorami. Gdy się spotkaliśmy od razu zaiskrzyło. Mamy takie same priorytety chcemy mieć dużą, szczęśliwą rodzinę.

Od pół roku M. jest moim narzeczonym, wtedy też zapragnęliśmy dziecka. Jak zaszłam w ciąże porzuciłam studia. Niestety szczęście nie trwało długo. Z moją ciążą od początku coś było nie tak. Na początku lekarze podejrzewali ciążę pozamaciczną, która umiejscowiła się w jajnikach lub jajowodach. Czekał mnie zabieg wycięcia jajników i jajowodów, a co za tym idzie nigdy nie mogłabym być już matką. Byłam zrozpaczona, wtedy dostałam prawdziwego ataku histerii. Mój narzeczony się przeraził. To był ten moment w którym myślał o rozstaniu. Już miałam podpisane papiery na operacje, ale zrobiono mi jeszcze jedno USG. Wtedy mój maluszek pokazał się tam gdzie powinien. Operacja się nie odbyła. Byłam w normalnej ciąży. W 10 tygodniu jednak okazało się, że jest ona obumarła, przestała się rozwijać w 6 tyg. Zrobiono mi zabieg łyżeczkowania. Pierwsze dni przepłakałam. Nic do mnie nie docierało. Moje maleńkie szczęście, zostało mi zabrane. Moja depresja powróciła z dwojoną siłą. Miałam okropne załamanie nerwowe. Wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Tym samym i na tym samym oddziale. Tylko tym razem dostałam beznadziejnego lekarza, a raczej lekarkę. Młodzik świeżo po studiach. Nie dogadywałyśmy się.

Narzeczony prosił, błagał abym się stamtąd wypisała bo widzi, że tylko gorzej. Chodziłam zapłakana. Moją odskocznią w szpitalu był sport. Biegałam, ćwiczyłam, jeździłam na rowerku stacjonarnym. Czułam się wtedy lepiej. Ogólnie jestem osobą z niedowagą (teraz nawet jak to piszę ważę 45 kg przy 166cm wzrostu i to w 4 miesiącu ciąży). Sport był dla mnie odskocznią. Mimo, że nie powinnam, bo aktywność fizyczna powoduję u mnie ataki padaczki.

Narzeczony powiedział, że zrobi wszystko aby byłą szczęśliwa, że wie jak cierpię i jak wyjdę postaramy się o dzidziusia i będziemy w trójkę szczęśliwi. Bałam się tego, że znowu stracę maleństwo. Nie wiedziałam czy jestem ponownie gotowa, chociaż widok dzieci i kobiet w ciąży powodował zazdrość, wielką zazdrość.

Poczułam, że chcę walczyć dla M. dla dziecka, dla siebie, dla nas. Wypisałam się. Dostałam powera. Depresja i mój zły stan psychiczny odszedł w siną dal wraz z opuszczeniem szpitalnych murów. Dwa miesiące później wiedziałam, że jestem już w 5 tygodniu ciąży, chociaż też na początku były problemy. Leżałam w szpitalu. Później znowu. Skierowanie na patologie ciąży. Teraz za kilka dni zaczynamy 2 trymestr czyli 13 tydzień.

Boję się strasznie. Całe dnie praktycznie leże, bo jest zagrożenie.

Na dzień dzisiejszy znowu to wszystko wróciło. Mam sporo problemów. Jak już wspomniałam jednym z nich jest to, że boję się o dzidziusia. Byliśmy ostatnio w trójkę na badaniach prenatalnych, z których wynika, że jest ok, ale strach jest.

Mam problemy z siostrą. Zawsze myślałam, że to co ona przechodzi to bunt młodzieńczy i to, że jest rozpieszczona, ale ma już prawie 19 lat i nic nie mija.

Wpada często w histerie, jest agresywna. Potrafi uderzyć mamę i mnie (mama chodzi cała w siniakach, mnie potrafi mimo ciąży). Mówi strasznie przykre rzeczy typu (mam nadzieję, że jak najszybciej umrzesz (do mnie, do mamy), albo jej tekst do mnie "- mam nadzieję, że poronisz" za pierwszym razem już się jej udało). Jak coś chcę to to dostaję bo zrobi awanturę i już ma. (ostatnio tak było z prawem jazdy i samochodem). Mi rodzice nie chcą pomagać, mówią, ze przecież zarabiam. Tak super tylko, że ja w jej wieku nie miałam żadnych roszczeń poza normalnym zapewnieniem bytu (jedzenie, leki).

Po mamie widzę, że już nie wytrzymuje tego psychicznie i fizycznie, z dnia na dzień wygląda gorzej. Gdy mówię coś o siostrze to mama jej broni i to ja wychodzę na tą złą.

Ona słabo się uczy. Ledwo wyciągnęła się z zagrożenia w tamtym roku. Mówię mamie, że to może być jakaś choroba o podłożu psychicznym i przydałby się specjalista aby to stwierdzić, a mama do mnie, abym nie robiła z jej córki chorej na głowę (dzięki, dzięki, mnie sama zaprowadziła do psychiatry).

 

Sytuacja z ojcem mnie też przytłacza. Cały czas mnie wyzywa od najgorszych już nie mówiąc jak sobie popije, a to zdarza się codziennie i solidnie. Jak ma wolne to już przed śniadaniem zaczyna od piwka czy setki. Wszystkie pieniądze, które od niego pożyczę to mi wypomina. Kiedyś pożyczyłam 300 zł na leki nie od razu tylko kilka razy i się uzbierało i raz 500zł bo mama kazała mi iść na wesele kuzynki a ja nie miałam pieniędzy do koperty, bo był koniec miesiąca. Zawsze oddaję to co pożyczam, ale teraz mam trudniejszą sytuacje. Na dodatek za miesiąc-dwa mam ślub swój cywilny i potrzebuję trochę na niego pieniędzy, mimo, że bez szaleństw. Ja nie miałam prawa jazdy, samochodu od nich, studniówki, ani innych rzeczy. Więc według mnie mogliby mnie trochę wesprzeć, a nie podkładać kłody pod nogi.

Za dwa lata mam też ślub Kościelny wraz z weselem. Nasi rodzice wspólnie stwierdzili, że jako rodzice mają obowiązek pomóc w większości z przygotowaniami. Jednak moi rodzice nie chcą się jakoś zbytnio dokładać, powiedzieli, że pomogą jak już wszystko będzie gotowe. Przez co moi teściowie sami musieli zapłacić 4 tyś rezerwacji za sale plus zaliczkę za zespół i kamerzystę. Moi chwilę potem kupili autko siostrze. Nie chodzi mi o pieniądze bo materialistką nie jestem, ale o sprawiedliwość i, że mi wstyd teraz przed rodzicami M.

Ogólnie mieszkam z moją rodziną, ale mam dość. Dlatego wolę przebywać u mojego M. w domu, ale mieszka 60 km ode mnie i taka droga do niego i z powrotem pociągiem jest wyczerpująca.

 

Mam straszne sny. Śnią mi sie duchy, cmentarze, trupy. Moi bliscy, którzy już odeszli. Kilka razy widziałam już swój własny pogrzeb :/

Przytrafiają mi się też paraliże senne, sny świadome, takie w których mogę robić co chcę i ja decyduję co się wydarzy. Często zadziwia mnie też mój mózg jeśli chodzi o sny w których mówię po angielsku. Mój poziom oceniłabym na B1, a w snach posługuję się nim świetnie. Mówię biegle i bezbłędnie na dodatek z akcentem. Dziwne to dla mnie. Zawsze mam problemy z komunikowaniem się z kimś w tym języku i dukam raczej, a tu bez żadnego namysłu, mówię co chcę.

 

Tak w ogóle w tym roku znowu miałam iść na studia na grafikę albo informatykę, ale przez moje złe samopoczucie plany się zmieniły. Potem zaczęłam chodzić na kurs rysunku, ale po tym jak dostałam na nim kilka ataków w ciągu jednych zajęć darowałam sobie. Miałam plan aby zrobić portfolio i za rok startować na grafikę, ale już nie na prywatnej uczelni a na ASP. Znowu plany muszę przełożyć ;/

 

I najgorsze jest to, że nie mogę teraz nic robić tylko praktycznie leżeć. Cały czas się źle czuję, mam częste ataki padaczki. Ostatnio kilka razy dziennie. Jest fatalnie.

 

Rozpisałam się strasznie. Nawet nie wiem po co, ale szczerze powiedziawszy ulżyło mi, czuję się lepiej. Teraz poszukuję jakiegoś dobrego psychoterapeuty, który mi pomoże ogarnąć to wszystko do kupy, zebrać swoje życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś to przeczyta, to streściłby to w paru zdaniach. Ja nie daję rady. Tak czy siak yennefer1994 witamy na forum. Ładny nick. :)

 

Wybacz, ale tego nie mogłam streścić bardziej. To i tak połowa tego co miałam do napisania :)

Też mi się nick podoba ^^

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobra, przeczytałam. Po mojemu, chciałaś się po prostu wygadać, zgadza się? Fajnie, że idziesz na psychoterapię. Masz jakąś konkretną diagnozę od psychiatry, bo nie napisałaś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yennefer1994, witaj, czy jest jakaś nagroda za przebrnięcie przez całość ? :D A tak na poważnie to powiem szczerze, że lekko mnie zaszokowało to, ile już przeszłaś w tak młodym wieku. Wiadomo, każdy ma swoją jakąś mroczną historię i u mnie też zaczęło się wszystko jakiś czas temu i trwać nie przestaje, lecz chyba jednak nie tak dobitnie. To co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu całości, to myśl, że jak wytrwałaś już tak wiele, to wytrwasz i teraz. Jesteś nie tylko bardzo wrażliwą istotą, ale i silną psychicznie, jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, widac ze jestes bardzo wrazliwa, uczyna i dobra osoba, to niestety nie za dobre aby isc i zdobywac swiat. Sporo cie w zyciu spotkalo i chcialas sobie wrescie znalezc jakas stala w postaci szybko zalozonej rodziny, co moim osobistym zdaniem jest twoim bledem. Chodzisz na terapie jakas? Masz chad rozumiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodzę, a raczej chodziłam do psychiatry, musiałam przerwać leczenie farmakologiczne ze względu na ciąże. Lubię mojego lekarza, bo jest bardzo ludzki, można z nim porozmawiać normalnie.

Próbowałam różnych leków, różne zestawienia. Ostatnio Trittico, Parogen, haloperidol i lamitrin razem na te moje zaburzenia. Z Lamitrinu zrezygnowałam jednak po 2 tygodniach bo w połączeniu z Depakiną, którą biorę na padaczkę dały "wybuchowy" efekt. Miałam silne zawroty głowy,mdłości i ataki padaczki po nim. Trittico brałam na sen, ponieważ swego czasu cierpiałam na bezsenność, oczywiście pomagał.

Teraz chcę zapisać się na psychoterapię, ale dokładnie nie wiem gdzie, bo w moim małym mieście nie ma terapeutów raczej. Więc będę musiała przyjeżdżać do Łodzi, jak ktoś z Was by miał kogoś godnego polecenia to z chęcią poproszę o namiary :)

 

Ogólnie to mam zdiagnozowane zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i depresje, co do chad-u (czy jak to się odmienia) to podczas ostatniego pobytu w szpitalu mieli mnie dodatkowo pod tym kątem diagnozować, ale nie zdążyli bo się wypisałam.

Natręctwa myśli i czynów są irytujące i zajmują mi sporą część dnia.

Miałam też przygodę z zaburzeniami odżywiania. Często nachodzą mnie myśli samobójcze. Czuję się jakbym była zamknięta w klatce i rozsypywała się w drobne kawałki.

Na dodatek denerwuje mnie to, że nie wierzę w siebie i wszystko za co się nie dotknę skazuję z góry na klęskę. Po prostu wiem, że mi się nie uda, nie wyjdzie i rezygnuje.

Mam plany. Chciałabym być dobrym/bardzo dobrym grafikiem komputerowym. Mieć ukończone studia na ASP. Wspaniałą, dużą kochającą rodzinę (marzy mi się 5 dzieci ). Interesuję się też modą, ale nie tak, że po prostu lubię się "modnie" ubrać, bo według mnie słowo "modne" to pojęcie względne. Szukam inspiracji, przeglądam blogi, lookbooki, magazyny typu VOGUE, czerpię z tego. Chciałabym otworzyć swój butik, ale tego nie zrobię bo nie mam tej siły i wiary w moje możliwości, że jako człowiek mogę coś dokonać.

Mam głupie myślenie, że mnie nic w życiu dobrego nie spotka, tylko same złe rzeczy, że nie zasługuję na nic lepszego. Wiem, że takim myśleniem tylko przyciągam to całe zło i nawet jak coś dobrego się dzieje to tego nie doceniam, tylko umiem patrzeć na to co złe i to rozpamiętywać. Mimo, ze w życiu zdarzały się też dobre rzeczy to raczej wyparłam je z pamięci na rzecz tych złych.

 

Jeszcze boli mnie postawa mojej przyjaciółki, która zawsze nazywała się moją siostrą. Znamy się od 16 lat. Pamiętam do dzisiejszego dnia jak ją poznałam. Była naszą nową sąsiadką w klatce, przyszła ze swoją mamą. Ona miała 5 ja 6 lat :) Przyszły się przywitać z nowymi sąsiadami. Był wtedy szał na pokemony :)

Miałam ogromną kolekcję tych takich krążków z chipsów, ale największym okazem była dla mnie trójwymiarowa Misty, po jej odwiedzinach Misty zaginęła, po kilku latach okazało się, że moja przyjaciółka ją sobie wzięła :)) a ja jej tyle szukałam :D

A co do jej postawy, zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Chociaż muszę powiedzieć, że potrafi manipulować i wykorzystywać ludzi, jestem typem człowieka, który daję się wykorzystywać i nie umie powiedzieć "nie". Ostatnio zaczęłam się uczyć bycia asertywną, ale jak na razie z średnim skutkiem. Może obecnie umiem wyrażać swoją opinie.

Moja przyjaciółka 2 lata temu znalazła sobie nową paczkę znajomych, co mnie boli. Oczywiście niech ma sobie też innych przyjaciół, ale w tym wszystkim nie ma już miejsca dla mnie. W tym roku widziałyśmy się 4 razy. Raz jak leżałam w lutym w szpitalu, drugi na 18 mojej siostry w lutym, trzeci na urodzinach naszej wspólnej przyjaciółki (dobrze, że jest) i czwarty około 2 tygodnie temu. Zaprosiłam ją, przyszła o 17 siedziała z zegarkiem w ręku i wyszła o 18 mimo, że cały czas miałyśmy tematy do rozmów i w ogóle, ale ona była już umówiona ze swoją paczką. W sumie z nimi spędza każdą wolną chwilę, a "naszą starą ekipę" ma gdzieś.

Nie wiem może nasze towarzystwo jest dla niej za nudne (?), nie chodzimy na imprezy, nie palimy, ani nie pijemy alkoholu. Jesteśmy raczej spokojnymi osobami. Jak się spotykamy to aby porozmawiać, obejrzeć jakiś nowy film.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powinnas jak najszybciej pojsc na psychoterapie, poczytaj tez o dda. Widac w tobie wrazliwosc, mozna powiedziec nadwrazliwosc, mnostwo nie wyrazonych uczuc stad zapewne te gonitwy myslowe. Marzenia to alternatywny swiat w ktorym po czesci sie spelniasz ale aby czlowiek byl szczesliwy musi owe marzenia wprowadzac w zycie, realizowac sie, stawiac na swoim.Twoje zycie do tej pory przebiegalo tak jakby bez twojego udzialu, liniowo, bez wiekszego wplywu, twojego wplywu. To musisz zmienic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yennefer, wydaje się, że przydałaby Ci się jakaś dystrakcja, bo piszesz o sobie bardzo, baardzo dużo, jakbyś studiowała swoją kondycję psychiczną każdego dnia. Dobry wgląd w siebie może pomóc, ale granica między pomocą a przesadą może wydawać się mglista.

Czy masz jakiekolwiek możliwości wyprowadzenia się od rodziców, utrzymania siebie i dziecka? Czy nie sądzisz, że decyzja o ciąży jest trochę Twoją odskocznią od problemów? Nawet nie mieszkasz ze swoim narzeczonym, czujesz się źle, musisz przyjmować leki, jesteś młoda, musiałaś przerwać studia - to nie są najlepsze warunki do podjęcia takich kroków. Czy nie myślałaś przypadkiem, że dziecko nagle wszystko zmieni, że będziesz miała kogoś, kto pokocha Cię bezwarunkowo, dla kogo będziesz takim rodzicem, jakim Twój tata dla Ciebie nie był? To niestety nie jest dobre.

Jeśli lekarz jest ludzki, to nie powinien odstawiać Cię od leków zupełnie. Bo bardziej groźny może być Twój stan psychiczny, niż ryzyko, że cokolwiek stanie się dziecku. Moja lekarka prowadzi pacjentki w ciąży i dzieci rodzą się zdrowe i z uśmiechniętymi mamami :)

Teraz najważniejsi jesteście Ty i Twój Maluszek. Żeby On był zdrowy i miał takie dzieciństwo, którego Ty nie zaznałaś musisz dbać o siebie. Zapytaj lekarza o łagodne leki, idź na psychoterapię. Zawalcz o was, zamieszkaj z chłopakiem, nawet jeśli to ma być wynajmowana klitka. Samo odsunięcie od ojca powinno Cię troszkę uspokoić.

 

Na co psychiatra przepisał ci haloperidol? To lek przeciwpsychotyczny i to dość paskudny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haloperidol brałam razem z resztą, nie miałam z nim większych problemów, został przepisany mi jako lek wspomagający działanie parogenu.

Co do lekarstw na moje zaburzenia zostały one na czas ciąży odsunięte, ponieważ bez nich i tak biorę sporą ilość. Moja wątroba nie jest z tego powodu zadowolona. Czasami liczba pastylek dochodziła do 20 dziennie. Na dodatek pierwsze ciąże straciłam z powodu tego, że leki w moim organizmie zrobiły niezłe spustoszenie.

Mam możliwość mieszkania z narzeczonym, za jakieś dwa miesiące będziemy małżeństwem więc wiadome, że zamieszkamy razem. Ma on swoje własne mieszkanie, co prawda na pół z bratem, no ale zawsze.

Możliwość utrzymania siebie i dziecka też jest. Mam pracę, narzeczony też. Dodatkowo rodzice M. powiedzieli, że będą nam pomagać, moi niby też, ale kto ich tam wie.

Nie przepadałam za dziećmi, aż do 18 urodzin. Wtedy wszystko się zmieniło, dostałam silnego instynktu macierzyńskiego. Co jak na mnie było dziwne, taka nagła zmiana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×