Skocz do zawartości
Nerwica.com

Daję radę, czyli garstka przepisu na szczęscie ode mnie


20StepsToNowhere

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, chciałam podzielić się z Wami moim szczęściem, żebyście uwierzyli, że to jest możliwe.

Mój wiek - 20 lat (zauważyłam jak czasami trudno jest się wczuć w treść posta nie znając wieku danej osoby, dlatego podaję)

Jeśli jesteś dużo starszy również możesz poczytać, a nóż przypomnisz sobie kilka prostych prawd, które przyćmiewają nieraz szare dni.

 

Demotywujący opis początków:

Moja depresja była zdiagnozowana jako przewlekła, od jakiegoś 12 roku życia. Ogólnie byłam zamkniętym w sobie dzieckiem, na dodatek mam trochę znerwicowaną mamę, która potrafiła trzepnąć po głowie za przewinienia, tatę alkoholika. Zaczęłam chorować na zaburzenia hormonalne, pojawił się nadmiar owłosienia (od razu mówię, że nie jest to uleczalne i walczę po dzień dzisiejszy z maskowaniem się); szykanowanie w szkole, jednej, drugiej, na koloniach, w towarzystwie, dosłownie wszędzie mi się obrywało... No to tak w wielkim skrócie. Nawet nie chcę o tym myśleć.

 

Na psychoterapie uczęszczam od roku, tak samo z lekami. Elicea 10mg, jednak nie do końca podoba mi się jej działanie dlatego (oby mój psychiatra tego nie czytał) pomijam dawki.

 

Mała - wielka zmiana:

No i w końcu - widzę zmiany. Przez wiele miesięcy borykałam się z brakiem wiary, doszło nawet do omijania wizyt u mojej psychoterapeutki, jednak pewnego dnia potrząsnęła mną i powiedziała, że bez współpracy nigdy nic nie osiągniemy. Fakt - dotarło do mnie, że przez ten cały czas miałam totalnie w d* co do mnie mówi, wracałam do domu, kładłam się i dalej płakałam.

Zaczęłam jej słuchać. Po roku. Pewnie wyda Wam się to niedorzeczne, ale tak naprawdę było.

W końcu nadeszły pierwsze wizyty bez łez w oczach, chwalenie się pierwszymi sukcesami. Bardzo małymi, drobnostkami wręcz, ale jednak w moim przypadku, wierzcie, wyjście z domu i przebiegnięcie kilometra, od tak dla sportu, jest olbrzymim krokiem.

Zaczęłam gotować. Nawet nie wiedziałam, że tak to lubię. (wow, naprawdę coś lubię!)

Spotkanie z garstką znajomych - nagle, jak nie ja, pełna entuzjazmu, żywym głosem zaczynam mówić co myślę i - szok - rozmawiam z nimi, śmieją się z moich żartów! Dobry humor nie opuszczał mnie do końca dnia i wiedziałam, że muszę to powtórzyć.

Nadszedł moment zmierzenia się z swoim lustrzanym odbiciem, podobno wielce zniekształconym przez mój mózg. Co i raz tam sobie coś wmawiam. Kiedyś mi mówili że mam ładne oczy. Tak, mogę je polubić. I tak po trochu. W końcu trochę uwierzyłam w to, że nie jestem taka koszmarna. Ale stać się pewną siebie? Nigdy w życiu! Nawet nie przepadam za takimi osobami...

 

To wszystko osiągnęłam zaledwie w miesiąc. Pozostałe jedenaście miesięcy były wielokrotnymi próbami dotarcia do mnie.

Dlatego wierzcie, że dopóki się nie otworzycie i nie podejmiecie współpracy, możecie uczęszczać na psychoterapie latami, a nie wykonacie w swej chorobie ani kroku. I może fakt, że mówią, piszą tak wszędzie, też pewnie to słyszałam, jednym uchem wlatywało, drugim wylatywało...

 

Powiem Wam jeszcze o czymś, co do uczuć i związków.

Według moich spostrzeżeń nie koniecznie jest tak, że osoby z depresją mają tendencje do znajdywania sobie "toksycznych" partnerów. To my jesteśmy toksyczni. To my potrzrebujemy nadzwyczaj dużo uwagi, nieustannie bojąc się, że partner opuści nas dla lepszego. Czy Wy też, jeśli partner ma zły humor i nie ma ochoty na czułości, Myślicie, ze to Wasza wina, że nie zasługujemy na miłość, albo jesteśmy za mało atrakcyjni? Płaczecie przez to? A czy Przyszło Wam do głowy, że właśnie przez tą płaczliwość z wymyślonych powodów z d* wziętych partnerzy mają dość tego męczeństwa, nie odbierają telefonów, krzyczą? Czują utratę sił, brak wiary w podołanie tej relacji, odchodzą?

 

"Przechodziłam" cztery związki, kilka dziecinnych, kilka dojrzalszych. Może i nie każdy chłopak był właściwy dla mnie, ale nie byli oni tacy źli za jakich ich brałam. Nie chcieli mnie skrzywdzić, to ja byłam furiatką. Dopiero uczę się szanować uczucia drugiej osoby.

 

Zaczęłam spostrzegać, że im więcej jest uśmiechu na mojej twarzy, tym On bardziej mnie kocha. Chce mnie widywać. Znowu zaczął patrzeć mi w oczy. Znowu widzę u niego wszystkie te cechy, które pokochałam 2 lata temu. Jeśli będę utożsamieniem cech, które on pokochał we mnie, nie będę miała powodów do zmartwień, że kiedykolwiek mnie opuści.

 

No i jeszcze jedno:

Nie zatracajcie się. Róbcie wszystko, byleby nie kochać tego szarego nieba w deszczowy dzień. Nie zakochujcie się bezpamiętnie w swoich melancholijnych mądrościach, bo to wilk w owczej skórze... Żeby zachęcić co poniektórych do leczenia i psychoterapii nie dokończę tej myśli, a powiem, żebyście znaleźli sobie takiego "anioła stróża po cywilu" i on zrobi wam detoks mózgów. Bo porównać można to jedynie do toksycznego haju, "bad tripa"...

 

Przepraszam najserdeczniej za moje nieco luźne pismo, polonistki zawsze tego nie lubiły :smile:

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

20StepsToNowhere, bardzo optymistyczny post. :smile: bardzo fajnie, że się teraz tak dobrze czujesz, oby tak dalej :brawo:

 

jednak znalazłam coś, co mnie trochę zaniepokoiło, a mianowicie zdanie:

Jeśli będę utożsamieniem cech, które on pokochał we mnie, nie będę miała powodów do zmartwień, że kiedykolwiek mnie opuści.

wydaje mi się, że to jeszcze stary, toksyczny schemat.. ,,jeśli będę taka jak ON CHCE, to ON BĘDZIE MNIE KOCHAŁ,, . a to chyba nie o to chodzi? wydaje mi się, że warto być sobą, bo miłość nie jest dopasowywaniem się do naszego idealnego obrazu w głowie partnera, tylko DAWANIEM ale RÓWNIEŻ BRANIEM. możesz sobie pozwolić na gorszą chwilę, wcale nie trzeba uśmiechać się przez łzy tylko po to, żeby on mógł Cię za to kochać. ;)

 

trzymaj się, przyjemności :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1234qwerty nie chodziło mi o falszywość z Twojej strony, martwię się tylko, żeby mój post nie został odebrany za banalny, jak setki rad innych.

 

socorro, Masz rację, lecz nie chodziło mi o udawanie, bardziej o wcielenie się w swoje lepsze "ja".

Jednak czasami małe oszukanie, nie partnera, a samego siebie pomaga. To trochę jak postanowienie, że policzy się do stu i głęboko odetchnie, gdy czujesz, że targają Tobą emocje. Wtedy chyba nie można już tego nazwać ukrywaniem się z problemami :smile:

Dobrze jest nie raz popatrzeć na siebie z boku i uczyć się rozróżniać prawdziwe problemy od tych "nakręconych". Moim zdaniem to te ostatnie potrafią nieźle namieszać w życiu i tym samym - w związku. To chyba logiczne.

Nie odbierzcie tylko tej wypowiedzi za "odbicie piłeczki", naprawdę wszystko przyjmuję na klatę i poddaje analizie.

Czasami trudno jest się zrozumieć "przelewając" siebie przez klawiaturę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1234qwerty nie chodziło mi o falszywość z Twojej strony, martwię się tylko, żeby mój post nie został odebrany za banalny, jak setki rad innych.

Źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi właśnie o to, że twój post nie brzmi fałszywie.

Czasami trudno jest się zrozumieć "przelewając" siebie przez klawiaturę.

Dobrze ci to wychodzi :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×