Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

naranja, _asia_, podobno taka konkretna diagnoza potrzebna jest do wyboru nurtu terapii bo dla impulsywnych i borderów jest różna, podobno. no i teraz możliwa jest tylko terapia wspierająca a żeby pójść dalej muszę mieć diagnozę

Korba, czyli muszę być na oddziale żeby określili mi typ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mdleję.. :smile:

Będę już miczeć jak grób.

 

Haniu, nie milcz. Pisz, gdy Ci źle, po to jest forum przecież...

 

Tylko gdy zwierzasz się, jak bardzo cierpisz i w jak brutalny sposób zagrażasz swojemu zdrowiu/życiu - daj przyzwolenie, aby sobie pomóc.

 

Bo to jest tak. Nie dość, że w okrutny sposób dowalasz sobie samej, niesprawiedliwie, to dodatkowo w jakiś sposób dowalasz nam - wprawiając nas w bezradność i bierność... Ja rozumiem, że nie celowo i że to wynika z ogromnej rozpaczy i wściekłości, ale pewnie wszyscy tutaj życzą Ci jak najlepiej, w tym ja. Mnie nie jest niefajnie z tym, że cierpisz i się tniesz, ale z tym, że zagrażasz sobie i nie mogę nic z tym zrobić. A co mnie to obchodzi? Mam uczucia, empatię. One się we mnie wzbudzają, gdy Cię czytam, nawet mimo że Cię na dobrą sprawę nie znam..

 

naranja, _asia_, podobno taka konkretna diagnoza potrzebna jest do wyboru nurtu terapii bo dla impulsywnych i borderów jest różna, podobno

 

Jeśli tak jest to psycholog sama dla siebie powinna Cię zdiagnozować i dobrać odpowiednią według niej terapię. Diagnoza jest dla niej, jako oględna wskazówka. W informowaniu Ciebie o etykietce sensu nie widzę żadnego (oprócz wspomnianego skierowania na 7f). Ty się powinnaś zająć emocjami, mówieniem o trudnych sprawach, o swoim życiu, a nie nadawaniem swojemu cierpieniu naukowych nazw. Takie moje zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja do diagnoz przestałam przywiązywać wagę, gdy iluś tam już specjalistów dawało mi zupełnie inne etykietki. Od psychozy po lekką nerwicę, przez choroby afektywne i zaburzenia odżywiania, depresję, zaburzenia osobowości. Pytanie: kim jestem? Neurotyczką? Borderką? Nie, SOBĄ. Przecież ciągle to jestem w gruncie rzeczy ta sama ja, z tą samą historią i życia i trudnościami w kontaktach, tyle, że raz one się wyrażają głównie natręctwami, innym razem lękami, innym razem autoagresją, ostatnio anoreksją, itd. A pod spodem ciągle ta sama nieszczęśliwa i poraniona kobieta, i to się liczy najbardziej. W końcu ktoś mądry dał mi zaburzenia osobowości mieszane, po miesięcznej codziennej obserwacji, i w kolejnych szpitalach podtrzymywano tę diagnozę, z tym, że pisali, jaki "element" obecnie dominuje. A więc obecnie borderline. Co dla mnie nie ma większego znaczenia, oprócz tego, że mogę się ubiegać o terapię na 7f jako "osobowościowiec" ;)

 

Kite, a powiedziałaś psycholog, że się nie zgadzasz z nią? U osób neurotycznych raczej występuje silny paniczny lęk przed agresją, w tym autoagresją, a Ty się tniesz i to mocno, odczuwasz czasem wręcz ochotę na to, co raczej świadczy o głębszym problemie niż neurotyzm. Co ona mówi o Twojej autoagresji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

P mnie widocznie jakoś trochę,po swojemu,psychiatrycznie kocha.

 

Dzis tylko spojrzal na mnie,zerknął na rękę,wypchnął na korytarz,gdzie przeprosil czekających pacjentów,i zabral mnie do chirurga,mrucząc,że od zakażenia także można umrzeć.

 

Uau.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chirurg oczyscil,zaszyl,ale powiedzial,że na takie blizny to już nie "no scar" tylko przeszczep w przyszlosci.

o kurwa, toś nieźle pojechała po bandzie.

 

Haniu, czy Ty w szkole miałaś dobre stopnie?

Tak mnie to zastanawia.

Nie widziałam, ani nigdy nie spotkałam się z osobą głupią, albo małointeligentną, która miałaby bordera. Nie żeby oceny określały poziom inteligencji...

Ale wydaje mi się, że właśnie osoby o dość wysokiej inteligencji i intelekcie mają jakieś bordery i podobne z.o.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Basiu-a co moje oceny mają do rzeczy? :mrgreen:

Nie poznalas mnie już dostatecznie, by względnie sobie nakreślić moj potencjał intelektualny?

Moje oceny były różne,ale kiedy chcialam, bylam pierwsza,bez wysiłku.Przedszkolanki wypchnęły mnie do szkoły rok szybciej.Nauczyłam się czytać i pisac mając niespelna 3 lata.Na studiach (każdych) nudziłam się.

 

Wierzę,że zaburzenia osobowości,poprzez cierpienia i stany,ktorych musimy doswiadczac, uczą nas dwoch rzeczy-oscarowego aktorstwa i szybkiego myślenia(chłonięcia wiedzy i wyprzedzania innych ludzi,ich reakcji o kilka krokow naprzód).

Natomiast inteligencja jest wrodzona-i niezależna od chorob psychicznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, ze sie wtrace, ale tez zauwazylem te zaleznosc. Buntownicy, mysliciele - to my. :P Pytanie tylko czy mamy zaburzenia, bo jestesmy inteligentni, czy jestesmy inteligentni, bo mamy zaburzenia.

 

Wybaczcie jeszcze raz, ze sie wtracam, ale wydalo mi sie to zabawne, bo wlasnie rozmawialem wczoraj o tym z ojcem i on stwierdzil, ze musze 'zazdroscic prostakom'. No i dokladnie tak jest. Ucieszylem sie, ze mnie troche przejrzal. :)

 

Moje oceny były różne,ale kiedy chcialam, bylam pierwsza,bez wysiłku.Przedszkolanki wypchnęły mnie do szkoły rok szybciej.Nauczyłam się czytać i pisac mając niespelna 3 lata.Na studiach (każdych) nudziłam się.

 

Ja mialem podobnie. Angielskiego sie nauczylem juz w przedszkolu, ogladajc Cartoon Network po angielsku. W ogole to 2 pierwsze klasy podstawowki nie chodzilem do szkoly przez rozne choroby, a mimo to wszystko nadrobilem bez problemu. Ahhh, takie przechwalanki sa czasami potrzebne.

 

Wierzę,że zaburzenia osobowości,poprzez cierpienia i stany,ktorych musimy doswiadczac, uczą nas dwoch rzeczy-oscarowego aktorstwa i szybkiego myślenia(chłonięcia wiedzy i wyprzedzania innych ludzi,ich reakcji o kilka krokow naprzód).

Natomiast inteligencja jest wrodzona-i niezależna od chorob psychicznych.

 

No zgadzam sie, co do tego ze aktorstwo i szybkie myslenie, to najlepsze twory mojej 'choroby'. Ale sa rozne rodzaje inteligencji. Inteligencja artystyczna, zmyslowa, inteligencja emocjonalna, inteligencja matematyczna itd. itd.. Rozne badania na to sa, ale podajac pierwszy lepszy przyklad z boku, to ogladalem program na discovery, ze badali (chyba) 6 ludzi, ktorzy byli mistrzami w roznych dziedzinach - szachy, gotowanie, finanse, gra na skrzypcach, fizyka kwantowa i cos jeszcze. W kazdym razie poddali ich przeroznym testom, z kazdego zakresu i nie bylo osoby, ktora ze wszystkim by sobie poradzila. Chyba najlepiej wypadl fizyk i skrzypaczka, ale wyniki generalnie byly bardzo zblizone.

 

Mistrzyni literakow, ostatnio mnie olalas. Moze czas na rewanz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, że mam się modlić zamiast ciąć :mrgreen::roll:

 

CO????? :shock::shock::shock:

Po takim tekście to ja bym spokojnie wstała i wyszła. I nie zapłaciła, jeśli to prywatnie. I już nie wróciła do niej. I podała nazwisko tej kobiety na forum, aby nikt inny się nie naciął na nią.

Bo to jest mega nieprofesjonalne. Powierzchowne traktowanie Twoich problemów, a żeby tego było mało to mieszanie religii do tego. Szok. Chyba, że wcześniej miałaś świadomość, że to ktoś z nurtu p.chrześcijańskiej (miałaś, kate?).

 

 

Ale wydaje mi się, że właśnie osoby o dość wysokiej inteligencji i intelekcie mają jakieś bordery i podobne z.o.

 

Ja myślę, że to jest na tej zasadzie, że deficyty w sferze osobowościowej i emocjonalnej nadrabiamy rozwojem intelektualnym. Na przykład dlatego, że od małego nacisk był kładziony na intelekt, nie emocje. Można się było dowartościować chociaż przez te głupie oceny w szkole. Ja wręcz miałam poczucie, że od nich uzależniona jest "miłość" mojej matki do mnie, że mam prawo być kochana, że mam prawo do życia tylko dlatego, bo się dobrze uczę.

 

Inna rzecz, że te chwile, które jako "normalne" dziecko (=takie, które nie ma trudności w kontaktach z rówieśnikami) mogłabym spędzać na "nieintelektualnej" zabawie z dzieciakami, przyjaciółkami (których nie miałam) czy przeżywaniu czegoś - spędzałam na myśleniu lub nauce. Coś trzeba było robić w tych samotnych chwilach i na czymś oprzeć swoje poczucie wartości, jak go się nie miało za to, że się po prostu przyszło na świat...

 

A poza tym osoby zdrowe i szczęśliwe raczej nie międlą dogłębnie takich "mądrych" rzeczy, jak kwestia poczucia sensu życia - bo go po prostu czują. A jak się tego nie czuje, to się myśli i myśli, rozważa intelektualnie, po co żyć, aby chociaż teoretycznie dać sobie podstawy istnienia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

napisałam zajebiście długiego posta i mi go wcięło. :x

 

-- 21 kwi 2011, 15:02 --

 

przecież napisałam

 

Nie żeby oceny określały poziom inteligencji...

 

Właśnie. Ja mialam bardzo podobnie, ale nie aż tak wybitnie.

5, 6, świadectwa z czerwonym paskiem, konkursy, olimpiady. Pierwsza z polskiego, z matmy, z niemieckiego, z chemii...

Czytać się nauczyłam mając 4 lata - chciałam wiedzieć co jest w programie telewizyjnym.

 

Jednakże.

Zawsze było źle.

Co z tego, ze miałam 6, skoro talerzyka za sobą nie umyłam?

Jak "odpyskowałam"? (odpyskowanie mojemu ojcu = posiadanie własnego zdania i przedstawienie go na głos) Ojciec okładał mnie pięściami po głowie. Kiedyś myślałam, ze dosłownie spowodowało to wstrząs mózgu. A że długo po tym ryczałam - bo bolało - dostawałam jeszcze drugi raz, za odstawiony cyrk.

Nie pamiętam za dużo z dzieciństwa. Podstawówka, gimnazjum - jak przez mgłe.

Ale mieszkaliśmy z babcią. Babcią, która miała hierarchię wnuków: 1) moja kuzynka, 2) mój brat, 3)ja. Zawsze to odczuwałam.

Nie lubiłam jej żarcia, zasypiałam na stole przy talerzu (specjalnie - bo trzeba bylo wyczyścić talerz, żeby odejść od stołu) - za to targała mnie po lekarzach, żeby mi wmówić, ze mam anoreksję.

Byłam patykiem, ale bez przesady. Nie miałam 2ch lat zeby być pulchną kluską.

 

W liceum zostałam przeciętniakiem. Wyrzuty sumienia, zagrożenia, uciekanie z lekcji. Nie żeby iść na wino. Bałam się chemii. Bałam się niektórych nauczycieli. Pierwszy i jedyny posiłek jadłam o 16. A i tak byłam wg siebie za gruba.

Sytuacja w domu -beznadziejna.Brak kasy, mama harująca, a ojciec harujący i drący ryja za byle gówno. Chyba juz wtedy miałam depresję...

Rozpierdalało mnie, jak mówiłam,że nie mogę się uczyć - wtedy w odpowiedzi słyszalam " masz biurko i pokój - ja nie miałam nic" (a pokój miałam przez 20 lat z bratem... moja mama miała pół kuchni dla siebie kiedyś).

 

Dziwne -moje koleżanki pamiętają wszystko z dziecięcych lat.

A ja chyba chcę to wyprzeć, bo nie za dobrze mi się kojarzy...

 

 

 

No i na chuj mi były te czerwone paski... nic z tego nie mam. Mam wyrzuty sumienia, że potem byłam niewystarczająco dobra. Nie mogłam się uczyć, nie mogłam się skupić na niczym... często płakałam.

 

-- 21 kwi 2011, 15:05 --

 

A co ja w ogóle pierdolę. Nie mam bordera. Nie mam z.o. Nie mam depresji. Jestem zdrowa i sobie wymyślam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie w podstawówce okrywał nimb geniusza, dziecka które dokona wielkich rzeczy. Względnie w gimnazjum jeszcze. Potem wyszło że jestem tylko jednym z wielu uzdolnionych ludzi. Do dzisiaj tego nie mogę przeboleć. Wyszło też że nerwica poraziła moje moją mózgownicę i poprzepalała kabelki. Usprawiedliwiam sie nerwicą, ale takie fakty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj byłam na sesji.

Powiedziałam terapeutce, że ostatnio dość często myślę o końcu terapii. Ale nie ze swojego powodu, tylko z jej powodu, że ona może ją na przykład przerwać mówiąc, że muszę już sobie radzić sama.

Rozwinęła się dyskusja. Powiedziała, że dlaczego to ma być jej decyzja? Dlaczego tak myślę.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Powiedziała, że nasza relacja zmienia się, że na pewno będzie to wspólna decyzja. Powiedziała, że na początku nakreśliła mi wizję dwóch lat terapii bo ją o to pytałam, ale różnie może być.

Przeraża mnie to wszystko. Wydaje mi się, że już tyle czasu chodzę na sesje i dalej nie jest tak jak powinno.

 

Później była poruszana kwestia oceny. Zapytała mnie czy nie jest czasem tak, że ja od niej oczekuję oceny w sensie, że ona ma mnie chwalić, doceniać.

Odpowiedziałam jej, że wiem, że ona jest terapeutką i nie jest od tego, żeby mnie chwalić, że ma być obiektywna, że jest terapeutką. Przypomniałam jej sytuację z lakierem do paznokci. Zorientowałam się, że ona nie będzie mi przytakiwała, uśmiechała się wtedy, kiedy ja jej coś skomplementuję. Powiedziałam jej, że zorientowałam się też, że niepotrzebnie pochwaliłam jej ten kolor lakieru na jej paznokciach, wtedy już wiedziałam, że nasze relacje będą z dystansem.

Później poruszyłam kwestię dotyczącą radości. Powiedziałam, że zauważyłam, że nie umiem cieszyć się czymś na dłuższą metę. Że szybko zapominam o radościach. Sama przytoczyłam krytykującą mnie matkę, która wiadomo jak zareaguje……więc po co mam się starać.

Powiedziała, że mam się temu poprzyglądać czy tak rzeczywiście jest. Mi się wydaje, że ja mam potrzebę uznania, docenienia, ze bardzo jestem na nią łasa, że ciągle mi mało. A jak mnie ktoś pochwali to mówię „Oj tam, przestań, przesadzasz”. Nie wiem z czego to wynika.

Potem zapytała czy sobie przypominam o czym rozmawiamy przez ostatnie sesje i co się przewija na naszych spotkaniach, jaki temat, jakie odnoszę wrażenie. No to odpowiedziałam, że relacje z osobami dla mnie ważnym, w tym relacje z ojcem, mężczyznami. Przytoczyłam parę przykładów.

No i powiedziałam jej, że odnoszę wrażenie, że nasze sesje są przeze mnie rozwalone, w związku z moją chaotycznością, że skaczę z tematu na temat. I, że potem przez tydzień tak naprawdę nie pamiętam o czym była sesja, że dzieje się tak już od dłuższego czasu, że mam takie odczucia. Zrozumiałam, że ona nie odnosi takiego wrażenia, że jest chaos. Powiedziałam, ze ja chcę zawsze wszystko załatwić na sesji, że jest tyle tematów, które chciałabym omówić, a wiem ,że te 50 minut to dla mnie zbyt mało. Powiedziała, że widocznie potrzebuję tego i zapytała czy w związku z tym mam poczucie winy.

Była poruszana kwestia podobieństwa do mojego taty. Grzesiek mi ostatnio tak powiedział, że jestem do niego podobna. Zabolało mnie to. Terapeutka zapytała dlaczego, jak mi się wydaje, dlaczego G. Mógł mnie porównać do ojca. Jest dużo cech, które w ojcu mi przeszkadzają, nie toleruję ich. No i zaczęłam wymieniać to, w czym do ojca mogę być podobna i dlaczego G. tak uważa. No i powiem Wam, ze G ma trochę racji. Czasem, żeby nie powiedzieć, że zbyt często zachowuję się jak ojciec w stosunku do G. Wiem dlaczego G. może mnie tak odbierać.

Później był temat związany z relacją z przełożonym i moje wnioski. Przytakiwała.

I temat związany z moją złością w stosunku do taty.

I temat związany z G. , z jego oczekiwaniami względem mojej osoby.

Chodzi o to, że wzorce wyniesione z mojego domu, jeśli chodzi o relacje kobietą-mężczyzna są dla mnie niezadowalające. Moja mama ciągle krytykuje ojca, zresztą nie widzę między nimi żadnych prób wspierania się, oni całe życie ze sobą walczą i się kłócą.

Nie chcę mieć takich relacji jak mają Oni. Chciałabym inaczej, ale nie wiem jak, wydaje mi się, że inaczej nie potrafię.

Bardzo mnie zabolało, kiedy G. porównał mnie do mojego ojca i to, że powiedział, że zauważył, ze w mojej rodzinie wszystko jest na zasadzie „każdy sobie rzepkę skrobie”, że nie ma jedności itp. Przykro mi, że tak powiedział, ale w większości ma rację……

Więcej nie pamiętam z dzisiejszej sesji, jak sobie przypomnę to napiszę.

Zakończyła sesję, umówiła się ze mną na wtorek.

Tyle.

 

Jeśli możecie dziewczynki moje kochane odwołać się do moich powyższych wywodów….to będę wdzięczna. Lubię gdy interpretujecie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też zawsze byłam prymuską... od przedszkola aż po studia. zawsze czerwony pasek, stypendium naukowe w średniej i na studiach... szkoła muzyczna, niemiecki prywatnie, pianino prywatnie, warsztaty plastyczne... i co mi z tego wszystkiego?????? :(:roll: i tak zawsze uważałam, że jestem nie dość dobra. zawsze niezadowolona z siebie i wytykająca sobie każdy błąd, niedociągnięcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiedziałam terapeutce, że ostatnio dość często myślę o końcu terapii. Ale nie ze swojego powodu, tylko z jej powodu, że ona może ją na przykład przerwać mówiąc, że muszę już sobie radzić sama.

(...)

Później poruszyłam kwestię dotyczącą radości. Powiedziałam, że zauważyłam, że nie umiem cieszyć się czymś na dłuższą metę. Że szybko zapominam o radościach. Sama przytoczyłam krytykującą mnie matkę, która wiadomo jak zareaguje……więc po co mam się starać.

 

Może masz taki schemat w sobie, że boisz się dać sobie przyzwolenie na radość (nie związaną z terapią), np. na satysfakcję z kontaktów z ludźmi i szczęście z życia poza-terapeutycznego, bo boisz się, że wtedy terapeutka (tj. kiedyś, być może, matka) Cię odrzuci, opuści, zostawi, zakończy terapię? Czyli im bardziej będziesz zdrowieć tym większy lęk przed opuszczeniem - wizja opuszczenia rodzi dół - jak masz doła i objawy to terapeutka Cię nie zostawi - lęk przed opuszczeniem mija - i tak w kółko...

 

Też dla mnie symboliczne jest to, co napisałaś o swojej mamie - gdy okazywałaś przy niej, że cieszysz się czymś, nie związanym z nią, to ona Cię odrzucała. Czyli szczęście i radość to dla Ciebie odrzucenie i samotność. Może dlatego progres w terapii budzi lęki przed odrzuceniem i samotnością?

A tym samym możesz podświadomie hamować postępy, udowadniać sobie, że nic się nie zmienia, stoisz w miejscu (bo to daje Ci bezpieczeństwo, że terapeutka-matka Cię nie zostawi).

 

Tak, jakbyś miała brutalny wybór: zdrowie i szczęście vs. opuszczenie i samotność.

I może leczące będzie to, gdy Twoja doświadczysz czego innego - że ta druga osoba może cieszyć się Twoim szczęściem i usamodzielnianiem się i dać Ci bezpieczną bazę do budowania swojego życia dotąd, aż Ty sama zdecydujesz, że jesteś na tyle silna, że nie potrzebujesz już wsparcia.

 

To takie przypuszczenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, Dziękuję.

A wiesz,że terapeutka powiedziała to samo co Ty napisałaś?

 

Cytuję: "Może masz taki schemat w sobie, że boisz się dać sobie przyzwolenie na radość (nie związaną z terapią), np. na satysfakcję z kontaktów z ludźmi i szczęście z życia poza-terapeutycznego, bo boisz się, że wtedy terapeutka (tj. kiedyś, być może, matka) Cię odrzuci, opuści, zostawi, zakończy terapię? Czyli im bardziej będziesz zdrowieć tym większy lęk przed opuszczeniem - wizja opuszczenia rodzi dół - jak masz doła i objawy to terapeutka Cię nie zostawi - lęk przed opuszczeniem mija - i tak w kółko..."

Wiesz,że z powodu tych słów naranja, dałaś mi wiele do myślenia?

Chcę się temu przyjrzeć. Bo tak właśnie może być!

 

Powiem Tobie,że masz bardzo mądre przemyślenia. Poproszę w przyszłości o więcej!

A jesli okaże się,że tak właśnie jest.....to co teraz?

Dalsze Twoje przypuszczenia też są celne, tak uważam.

Dziekuję!

 

Joasiu, nie odniosłaś się do moich wywodów! :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×