Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wszystko miało już być dobrze... :)


kwiatuszek_19

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, przed chwilą założyłam konto i chciałam się podzielić swoimi przeżyciami, ponieważ czuję, że być może jest to jedyne odpowiednie miejsce na taką hm... spowiedź?

 

Chciałabym wszystko opisać najpełniej, więc ściskam mocno każdą osobę, która to przeczyta w całości :)

 

Mam 18 lat, młodszą o 1,5 roku siostrę, mieszkam w Warszawie, jestem w klasie maturalnej w liceum. Między 2. a 3. klasą gimnazjum zdażyło się w moim życiu coś, co totalnie przewróciło moje życie do góry nogami. Ale wydaje mi się, ze nie było to nagłe, tylko było następstwem wszystkiego, co się we mnie zbierało.

 

Przez całą podstawówkę męczyły mnie lęki i bezsenność ("serce przestanie mnie bić", "śmierć jest nieunikniona", "słońce zgaśnie", "czuję się zamknięta w swoim ciele", nocą czułam dziwne oderwanie od rzeczywistości, cokolwiek mogło mnie przygnębić i powoli zabijać, najgorsze uczucie ever). Po podstawówce poszłam do "najlepszego" gimnazjum (nie chcę wchodzić w szczegóły, ale pewnie wiele osób wie, o którą szkołę po prawej stronie Wisły chodzi). Tuż przed 1. gimnazjum pojechałam na kolonie nad morze i pierwszy raz pocięłam ręce. Zabawna historia, z perspektywy czasu umiem się z tego już tylko śmiać. Moi rodzice byli zawsze bardzo restrykcyjni (teraz nieco im się zmieniło) - nie miałam telefonu komórkowego, nie mogłam jeździć z kolegami z klasy na zakupy etc... W każdym razie ręce były pociete a ja jakoś dziwnie nieszczęśliwie-szczęśliwa, sama nie wiem, na czym polegało to uczucie. Miałam zawsze wrażenie, że jestem inna niż wszystkie dziewczynki - miałam krótkie włosy, byłam naprawdę chuda (moi rodzice zawsze zbali o zdrową żywność etc.) nie miałam praktycznie znajomych, lubiłam się z chłopcami (chociaż za wiele nie mogłam z nimi wychodzić), ale najlepiej się uczyłam w podstawówce i stąd ten wybór szkoły. Nie było za ciekawie, nie uczyłam się nic a nic w gimnazjum, a było to tam bardzo wymagane. Zamknęłam się w sobie, marzyłam o wychodzeniu, imprezach, miałam jedną przyjaciółkę (można powiedzieć "blaszkę", zdecydowanie zły wybór), za dużo się stroiłam i malowałam, a potem, jak na złość, zaczęłam słuchać rocka, ubierać się w skóry, arafatki (i jedno i drugie - masakra, nienawidzę się za to). Przy okazji miałam w pokoju niezły bałagan, straszne oceny i na niczym mi nie zależało. Ale coś w końcu zaczęło pękać. Mój tata, chociaż sporadycznie, bił mnie. Chociaż moi rodzice są zamożni (tata jest pracoholikiem, mama nie pracuje i zajmuje się domem), to przez pracoholizm i impulsywność taty czasem obrywałam. I mama nie mogła mi pomóc, podejrzewam, że nie umiała. Pewnej nocy miałam sprzątnąć kuwetę kotu, ale nie miałam siły, tata był zdenerwowany, pobił mnie i zamknął w łazience, dopóki nie sprzątnę (przy okazji rozwalił żwirek po całej łazience). I wtedy pocięłam twarz żykletką. Mama wzięła mnie do psychiatry, nic to nie pomogło, dostałam szlaban... Uczucie, które wtedy mnie męczyło nazwałabym izolacją. Szkoła, potem "nauka", która mi nie szła w ogóle, kompleksy, niezadowolenie z siebie, nieudolna próba zmiany i tak całe 2 lata. Fascynował mnie świat zwykłych ludzi - tych, którzy mają znajomych, palą zielsko, tworzą zwiazki... Marzyłam o chłopaku, a ponieważ czułam się ze sobą fatalnie - o jakimkolwiek chłopaku. Założyłam konto w serwisie i spotkałam się z osiemnastolatkiem. Nakłamałam mu o sobie, chyba nie chciał 14-letniej dziewicy. Rodzice wyjechali, mamy duży dom, na dole babcia, moje piętro na górze. Zaprosiłam go do siebie po spacerze, uprawialiśmy petting, i babcia to wszystko zobaczyła. Zadzwoniła po rodziców, którzy następnego dnia mnie wzięli na Mazury. tata mnie zbił, powiedział, że zepsułam mu wszystko. I znów - szlaban na wszystko, komórkę, internet, wychodzenie do końca wakacji (był początek sierpnia). Ale uciekłam. Rozwisiłam na balkonie kołdrę, zawinęłam w nią torbę i powiedziałam mamie, że spadła mi z balkonu. Poszłam po nią i uciekłam skacząc przez parkan. Uciekłam do niego, pierwszy raz uprawialiśmy seks (przynajmniej ja). Wiecie, kłamałam mu, ale przynamniej miałam przyjaciela. Tego samego dnia też pierwszy raz całowałam się z dziewczyną (swoją drogą zachorowała potem na anoreksję). Wróciłam do domu i nie zgłębiając się w szczegóły - tak zaczęła się moja terapia i przygoda z psychiatrykiem (choroba afektywna dwubiegunowa). Poznałam w nim wiele osób, dużo się malowałam etc. Zbierałam osoby, z którymi się całowałam. Teraz to śmieszne, ale wtedy to było moje "hobby". Czytałam "Lolitę" i odnajdywałam tam siebie. Depresja, dużo depresji. W końcu był też 2. chłopak, właśnie z psychiatryka. Złamaliśmy sobie nawzajem serce, udawałam, że go nie chcę i w koncu mnie rzucił. Było ciągle w tym tak wiele kłamstw! Potem nawiązałam seksualną relację z przyjaciółką, destrukcja, acodin, przygodny seks (z byle kim, miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości). Aż w końcu z jednym z "byle kich" zostałam na 9 miesięcy. W miedzyczasie się zmieniałam. Podczas tego związku czułam się okropnie, jakbym była brudna, niedoskonała. Kiedy doszłam do wniosku, że zasługuję na coś lepszego, zmieniałam się.

 

Rok temu zerwaliśmy, zaczęłam ćwiczyć, mam "firmę", która sprzedaje bransoletki, otrzymałam stypendium za naukę. Dbam o siebie, nawet przestałam się malować. O ile kiedyś mój pokój był brudny i wyglądał jak wnętrze skłotu, teraz jest pełen kwiatów, pedantycznie czysty, mam baldachim nad łóżkiem, zawsze czymś pięknym pachnie. Teraz uwielbiam kulturę, chodzić do kawiarni, kina, restauracji, mam więcej pieniędzy na realizację moich celów. Możnaby rzecz - sielanka. A wcale nie. Bo to "pękniecie" we mnie zostało. Często czuję się nic nie warta, inna od wszytskich ludzi, czuję, że nic się nie zmieniłam, że moje działania są bezcelowe. Mam wiele lęcków - boję się miesiączki, szkoły, tego, że mogę myśleć (ale nigdy 2 w jednym czasie). Czuję, że jestem tą "starą" sobą. Mam chłopaka, który nie jest już "tym nikim", realizuje swoje plany, jest ambitny, zupełnie niepodobny do "tamtych" przygodnych. Chciałabym się tego pozbyć, nie chcę być tą puszczającą się piętnastką, chcę być delikatną dziewczyną. Wiem, że jestem wrażliwą osobą, ale często zadaję sobie pytanie, czy osoba, która brała udział w takich rzeczach ma prawo do czegoś takiego. Nie wiem, czy zasługuję na czyjkolwiek szacunek. Są dobre dni. Ale wiele jest depresyjnych, przypominam sobie, ile nakłamałam. Czasem myślę, że wiele jest w tym, oprócz mojej winy, winy moich rodziców. Moja mama jest bardzo oschła, nie ma daru pocieszania. Bardzo ją kocham, jak i również tatę. Ale oni nie umieli nigdy wszepić we mnie miłości do siebie. A sama nie umiem jej odnaleźć. Teraz nie wiem, co oni o mnie myślą. Nieczęsto mnie chwalą, czasem mam wrażenie, że jestem u nich na siłę.

 

Czy ktoś jest tu też "po" tej - wielkiej - zmianie? A moze jeszcze wszystko przede mną? Jak wygląda życie, kiedy chcemy zacząć siebie kochać? Co jest ważne?

 

Dziękuję, jeśli ktoś to przeczytał. Ściskam Was mocno <3

 

edit: Zapomniałam wspomnieć o zaburzeniach odżywiania w gimnnazjum ;c

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kwiatuszek_19, po pierwsze gratuluję zmiany. To naprawdę ogromny sukces, że tyle nowości wprowadziłaś w życie. Jestem pod mega wrażeniem. Nie wiem jak tego dokonałaś (terapia czy raczej w pojedynkę), ale naprawdę jest czym się cieszyć.

 

Jednak pomimo odwalenia kawałka świetnej roboty widać, że jeszcze trochę przed Tobą. Uważam, że przydałaby Ci się terapia nastawiona na "ponowne przeżycie przeszłości", tak abyś w pewnym sensie oswoiła się i zaakceptowała to, co było. Bo prawda jest taka, że tego już nie zmienisz, ale możesz zmienić myślenie na ten temat. I tego serdecznie Ci życzę.

Napisz proszę coś więcej o sposobie dojścia do takich efektów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kwiatuszek_19, rozumiem, że masz zdiagnozowany chad, więc czym Cię leczą?

Czy ktoś jest tu też "po" tej - wielkiej - zmianie?

A o co chodzi z tą wielką zmianą? Jaką w ogóle zmianą? W ogóle nie rozumiem :bezradny:

Kiedy doszłam do wniosku, że zasługuję na coś lepszego, zmieniałam się.

Tak po prostu?

 

Zerwałaś rok temu z chłopakiem, którego określiłaś jako "byle kto" i wtedy zaczęłaś się zmieniać?

A co z objawami chorobowymi? Nie przeszkadzały w podjęciu zmian w tak krótkim czasie?

 

Btw, witaj na forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wydaje mi się, żeby to była taka zmiana jak za pstryknięciem palca - zrywam z tobą i już będę odtąd zdrowa. Coś tak powolutku się we mnie buntowało: "chcę swojego szczęścia, chcę mieć coś lepszego, chcę się realizować". Aż w końcu wybuchło :pirate:

 

Dzisiaj jest dobrze, nawet bardzo, mam dużo pewności siebie i nawet twórczego nastroju (mogę się z kimś podzielić, jeśli ma gorszy dzień :))) ). Ale wtedy, kiedy to pisałam nie mogłam wytrzymać ze sobą i myśleniem o sobie jako o tej zamkniętej, ale puszczającej się małolacie.

 

Buziaki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×