Skocz do zawartości
Nerwica.com

Myśli samobójcze


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Poważne myśli samobójcze mam od lipca. Planowałem nawet zakończyć swój nieudany żywot w paździeniku, ale jak widać na planach się skończyło. Coś mnie tu trzyma, chyba łudzę się, że coś w życiu osiągnę, że jeszcze będe szczęśliwy. Chyba muszę upaść na samo dno, żeby to zrobić np. zostać bezdomnym. Nie chcę też odchodzić jak większość samobójców (powieszenie, skok z okna czy przedawkowanie leków). Chce odejść z hukiem, tak żeby trąbiły o tym wszystkie media, a cała Polska i nie tylko o tym mówiła. Chciałbym, żeby za 10 lat ludzie wspominali i mieli zakodowaną datę moich "wyczynów", tak jak teraz mają daty kojarzące się z jednym konkretnym wydarzeniem np.10 kwietnia 2010 czy 11 września 2001.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

proszę was o pomoc. co robicie kiedy napadają was skojarzenia z samobójstwem. rzeczy typu: to Twój ostatni wieczór ze znajomą, było miło, wrócisz więc do domu i... (tu następuje uruchomienie planu co zrobię). czy pozwalacie im po prostu płynąć i zachowujecie się jak gdyby nigdy nic i wracacie do domu (siedzę właśnie sama i mam głowę pełną niedobrych fantazji) i traktujecie to jako stan przejściowy czy..co właściwie robić w takich momentach żeby to od siebie odsunąć. czy w ogóle się da?

 

Dostałam jakieś proszki na uspokojenie i pomogły, przynajmniej raz. Jak mnie znów najdzie, pewnie też sięgnę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kamaja, dzięki za odpowiedź. ja też dostałam przeciwlękowe i może się nimi otumanię jeśli będzie bardzo źle. póki co zeszłam z najgorszych stanów,po długim czasie rozkręcania się zadziałały antydepresanty. bardzo chciałabym w przyszłości nie wracać do takich wyobrażeń i planów, ale jeszcze nie mam pomysłu jak się tego pozbyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

madseason, niestety, ostatnio dowiedziałam się, że są osoby po prostu skłonne do depresji. Dlatego trzeba bardzo uważać, nawet kiedy już wyjdziesz z tego stanu teraz. U mnie się powtarza z pewną regularnością, ostatnio nawet częściej. Biorę antydepresanty od ponad roku na coś innego i w tym momencie nie działają już tak na mnie. Dlatego musiałam sięgnąć po ten uspakajacz. Dostałam go po ostatniej próbie...intensywnego znieczulenia się ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kamaja, cudów nie oczekuję. wiem, że nie będę optymistycznie nastawioną do życia osobą, są jednak momenty w których czuję się 'normalnie' to znaczy nie przytłacza mnie rzeczywistość aż tak bardzo i zabieram się do pracy i nawet jestem zadowolona z tego co robię. szukam pomysłu na to jak wydłużyć coś takiego a skrócić ekstremum w którym każde działanie jest puste i pozbawione sensu a cała energia schodzi mi na próby trzymania się w pionie. tak samo z myślami. o ile służą jako swoistego rodzaju (zdradliwy) 'pocieszacz' czy objaw stresu to jakoś sobie z nimi radzę. po prostu płyną w mojej głowie jako nawoływania. ale jak zaczynają się nakręcać to nie wyrabiam i bardzo chciałabym się nauczyć być uważną na tyle żeby nie wchodzić w ten młyn.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

od września, wróciłam po dość długiej przerwie - chyba dwuletniej. decyzję odwlekałam od stycznia. że może wcale niepotrzebne i przesadzam, ale już mnie tak przycisnęło że masakra - z dnia na dzień poszłam do psychiatry jak zombie. teraz, po podwyższeniu dawki zeszłam z największego doła choć nadal zawalam obowiązki bo nie widzę sensu w ich wykonywaniu (tylko strach przed karą momentami motywuje).

napisałaś że bierzesz na coś innego antydepresanty...a pracujesz jakoś nad tym żeby nie wpadać w rozważania o śmierci? czy przyjmujesz że to będzie wracało?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to jest bardziej skomplikowane. Biorę na bulimię od ponad roku, na depresję brałam tylko dorywczo (jak wiedziałam, że się zaczęła) tak od 18 r.ż. A teraz sie dowiedziałam przy okazji terapii na bulimię o mojej osobowości, która stwarza mi wiele problemów w kontaktach z ludźmi (bliższych relacjach). Ja wpadam w doły często przez utratę kogoś (śmierć, odejście, odrzucenie). Także myślę, że zaczynam dopiero pracę :/

Krótko bierzesz, u mnie zaczęły działać jakoś po 2 m-cach. Może poproś lekarza o wyższą dawkę albo zmianę leku?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie będę póki co prosić, już mam podwyższoną. widze się z lekarzem za trzy tygodnie. ostatni raz, bo nie stać mnie już na prywatne wizyty.

co do terapii to rzeczywiście trochę to trwa i im dalej tym zwykle więcej się ujawnia. ja myślałam że już kończę a teraz takie atrakcje mam w głowie, że wracamy od nowa do przepracowywania relacji. też mam problem w kontaktach, nie rozumiem własnych uczuć i bardzo boję się bliskości w związkach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że jesteś z Krakowa. Zapisz się na Kopernika do jakiegoś psychiatry za darmo. Poczekasz miesiąc czy dwa, ale zawsze będziesz miała kontynuację. Ja tu mam też terapeutę. Chociaż lepsza byłaby terapia behawioralno - poznawcza, której tu nie prowadzą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Abbey, samemu można to jakoś przetrwać, ale jeśli w grę wchodzi bliska osoba...

 

Dla mnie jeszcze parę tygodni temu najgorsze były poranki. Boże, jak ja nie chciałam zasypiać, wiedząc, że rano się obudzę... A kiedy już się budziłam i musiałam wstać do szkoły, od razu nachodziły mnie okropnie natrętne myśli, że chcę umrzeć, że po prostu muszę to zrobić, tylko żeby nie musieć tego dnia przeżywać. Jak było naprawdę źle, to po prostu się kładłam i leżałam do popołudnia, aż się uspokoiłam, przestałam trząść i przeszło mi uczucie lęku. Myśli o śmierci powoli przechodziły w obojętność i jakoś 'funkcjonowałam', ale nie mogłam kompletnie nic zrobić pożytecznego. A te myśli rano były tak przykre... Chyba prawie najgorsze uczucie, jakie mnie do tej pory spotkało, tak silna chęć autodestrukcji, bez przyczyny, żadnego uzasadnienia. Ale ostatnio jest o wiele lepiej. Jednak te epizody trwają czasami po miesiąc lub dwa i przez to wiele rzeczy zawalam. Tak samo było w zeszłym roku i dwa lata temu jeszcze. Modlę się tylko, żeby to nie wróciło, bo wtedy nie jestem w stanie żyć normalnie. I skąd się to bierze, jak sobie z tym poradzić...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Carandile, nie wiem jak sobie poradzić. widzę,że jak myśli są dość silne to w terapii nie tyle pracujemy na nich co na emocjach jakie się z nimi wiążą,nie pogłębiamy ich, nie analizujemy ich treści (chyba dlatego że mogłoby to wzmocnić fantazje ???). co do życia z tym na co dzień to zupełnie nie mam pomysłu. dlatego o to samo pytałam na forum. moim sposobem było po prostu przesypianie całych dni. w sumie to tylko leki pomogły, wyciszyły. teraz za cel stawiam sobie,żeby to nie wracało w aż takim natężeniu. aha, i rozmowa z t. też mi pomogła. że ktoś wie z czym walczę. i to, że poprosiła o deklarację, że nic sobie nie zrobię. zadziałało jak coś ochronnego, bo bardzo ufam t. a poza tym powoli, baardzo powoli wtedy już wychodziłam z najgorszych dni.

 

Abbey, ciężko jest nieść jeszcze czyjeś problemy kiedy samemu tak trudno z własnymi. o ile to są rzeczy mniej ostateczne niż myśli samobójcze, to mi nawet i przyjemność sprawia słuchanie ludzi kiedy się zwierzają. gorzej gdy taki temat. wtedy paraliżuje mnie odpowiedzialność i strach o drugiego człowieka. bo co powiedzieć? samej sobie nie umiem pomóc w tej kwestii więc co dopiero innym...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Carandile, nie wiem jak sobie poradzić. widzę,że jak myśli są dość silne to w terapii nie tyle pracujemy na nich co na emocjach jakie się z nimi wiążą,nie pogłębiamy ich, nie analizujemy ich treści (chyba dlatego że mogłoby to wzmocnić fantazje ???). co do życia z tym na co dzień to zupełnie nie mam pomysłu. dlatego o to samo pytałam na forum. moim sposobem było po prostu przesypianie całych dni. w sumie to tylko leki pomogły, wyciszyły. teraz za cel stawiam sobie,żeby to nie wracało w aż takim natężeniu. aha, i rozmowa z t. też mi pomogła. że ktoś wie z czym walczę. i to, że poprosiła o deklarację, że nic sobie nie zrobię. zadziałało jak coś ochronnego, bo bardzo ufam t. a poza tym powoli, baardzo powoli wtedy już wychodziłam z najgorszych dni.

 

Ostatnio myślę poważnie nad jakimś psychiatrą, problem w tym, że kiedy wszystko mija, to nie mogę przyjąć do siebie, że to może wrócić i uważam się za zdrową osobę. Ale mam jeszcze jedną rzecz, z którą muszę się udać w najbliższym czasie, więc jak się uda, to myślę, że o tym też wspomnę. Może jeśli zacznę wcześniej coś z tym robić, to nie wróci więcej. Mój sposób to właśnie przesypianie dnia, ale wtedy z kolei mam niepokój dotyczący problemów ze szkołą. I koło się zatacza... Więc to nie jest wyjście, muszę jakoś te 2-3h pierwsze w szkole przetrwać, potem jest już normalniej.

Ja nie chcę sobie nic robić. Jednak rano emocje negatywne są tak silne, natarczywe myśli tak dołujące, że ciężko to przetrwać jakoś.

A długo na terapię uczęszczałaś, nim zaczęłaś zauważać zmiany u siebie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zachęcam do wizyty u psychiatry. porozmawiacie, rozwieje Twoje wątpliwości, obawy, może też skieruje na terapie. ja akurat do lekarza pierwszy raz trafiłam od terapeutki, dość dawno temu. myślałam wtedy, że sobie chyba żartuje...ale to też był inny czas nasilenia objawów.

 

co do czasu zmian. niezwykle trudno mi to jakoś ułożyć chronologicznie zmiany we mnie, łatwiej drogę do terapii. kilka razy zmieniałam ośrodki. byłam u psychologa na początku, potem w interwencji kryzysowej u (jak się potem okazało) pedagoga, w przychodni u psychoterapeutki (krótko, bo jej nie znosiłam), na dwóch grupowych i dopiero na samym końcu trafiłam do obecnej terapeutki. od czasów pierwszej terapii grupowej zaczęły zachodzić zmiany - najpierw totalny upadek w dół i załamanie psychiczne, potem powolne i żmudne uczenie się na nowo własnych emocji, reakcji, interakcji. na pewno wyprostowałam sobie relacje z rodzicami, zrozumiałam przyczyny wielu swoich zachowań, stałam się pewniejsza siebie, podjęłam kilka wyzwań które kiedyś wydawały mi się niewykonalne, na długi czas przestałam sobie robić krzywdę, mniej dokopuję sobie w myślach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

huśtawka, dziś nie mogę, ale dzięki za troskę. Sama muszę dać sobie z tym radę.

 

-- 06 sty 2015, 01:23 --

 

No i wciąż mam te myśli o samobójstwie, tzn. pojawiają się co jakiś czas. Ostatnio pojawiła się też myśl, żeby rozstać się z mężem. Na szczęście wszystkie te myśli są słabe, te głosy nie mają siły przebicia, co zrozumiałam dzięki terapii. Mogę z nimi dyskutować, powiedzieć im: "nic mi nie możesz zrobić, jesteś słaby". To pomaga, po iluś tam sekundach przechodzi. Nie pozwalam, żeby to trwało dłużej. Ale lęk pozostaje. Co, jeśli kiedyś nie dam rady i poddam się tym myślom? Pojadę cholera wie gdzie, od jakiegoś obcego miasta, żeby tam skoczyć z jakiegoś mostu albo budynku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy jest już podobny wątek, przyznam się nie sprawdzałam tego.

 

Wróciłam do punktu wyjścia. Nie wiem co mam zrobić. Szukam skutecznego sposobu na śmierć. Taka żeby była długa i bolesna, tak aby pozwoliła mi cierpieć za to wszystko co zrobiłam ludziom.

Jak odejdę to wyprawią imprezę ze szczęścia, że taka pizda jak ja odeszła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:time:

 

-- 21 gru 2014, 14:21 --

 

"Dlaczego tu wstąpiłem? Dokąd jadę? Przed czym i dokąd uciekam? – Uciekam od czegoś strasznego i nie mogę uciec. Jestem zawsze z sobą i to ja właśnie tak siebie męczę. Ja – tu go macie – jestem cały tutaj. Ani majątek w Penzeńskiem, ani żaden inny, nie mogą nic dodać, nic ująć. To ja, to ja obrzydłem sobie, jestem dla siebie nieznośny, męczący. Chciałbym zasnąć, zapomnieć i nie mogę. Nie mogę uciec od siebie. (…) Lęk, strach, zdaje się, że strach przed śmiercią, a jak człowiek sobie przypomni, pomyśli o życiu, to strach przed umierającym życiem. Życie i śmierć stapiały się jakoś w jedno. Coś rozdzierało moją duszę na kawałki i nie mogło rozedrzeć. (…) Coś się rwie, ale się nie rozrywa. Męcząca i męcząca oschłość, i złość, nie czułem w sobie ani kropli dobroci, tylko stałą, spokojną złość na siebie i na to, co mnie stworzyło. A co mnie stworzyło? Bóg, powiadają. Bóg. (…) Przez całą noc cierpiałem nieznośnie, znów męcząco odrywała się dusza od ciała. – Żyję, żyłem, powinienem żyć i nagle śmierć, unicestwienie wszystkiego. Po co więc życie? Umrzeć? Zabić się od razu? Boję się. Czekać śmierci? aż przyjdzie? Jeszcze bardziej się boję. A więc żyć? Po co? Żeby umrzeć. – Nie wychodziłem z tego kręgu. (…) I nagle zrozumiałem, że tego wszystkiego nie powinno być. Nie dość na tym, że tego być nie powinno, że tego nie ma, a jeśli tego nie ma, to nie ma także śmierci, ani strachu i nie ma już we mnie dawnego rozdarcia i już się niczego nie boję. Tu to już całkiem spłynęło na mnie światło i stałem się tym, czym jestem. Jeśli tego wszystkiego nie ma, to nie ma przede wszystkim we mnie. Od razu tu, w kruchcie, rozdałem wszystko, co miałem przy sobie: trzydzieści sześć rubli, żebrakom i poszedłem do domu piechotą, rozmawiając po drodze z ludźmi"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×