Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co na dzisiaj? - czyli dziennik psychoterapii


Dryagan

Rekomendowane odpowiedzi

Godzinę temu, alone05 napisał(a):

Psychoterapeutka zadała mi trudne pytanie, kazała mi wymienić swoje mocne strony, więc wymieniłam trzy mocne strony, to, że jestem mądra, lubię koty, lubię języki obce a najbardziej angielski i hiszpański, przez kilka lat uczyłam się też włoskiego i rosyjskiego.

I co terapeutka na to?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od miesiąca jestem pod opieką nowej terapeutki, niedługo też minie miesiąc odkąd rzuciłam poprzednia terapię (prawie po 5 latach) i to najlepsza rzecz jaką mogłam dla siebie zrobić…różnica w podejściu jest diametralna, różnica w rozumieniu moich problemów ale też ogólnie mnie jest diametralna…myślę że różnica w pracy też będzie diametralna, chociaż trochę mi ciężko bo z 3 sesji tygodniowo zeszłam do 1 co przy mojej amnezji emocjonalnej stanowi lekkie wyzwanie ale pewnie się przyzwyczaję 🙂

 

także jeśli czujecie, że terapia realnie wam nie służy, że terapeuta nie „leży” pomimo czasu jaki upływa a do tego, wyczerpaliście już wszystkie możliwości rozmowy o tym na sesjach (i nic się nie zmienia) to serio pomyślcie nad zmianą terapeuty…niestety nie każdy terapeuta jest dobry a przynajmniej nie każdy terapeuta jest dobry dla każdego i lepiej nie marnować czasu, pieniędzy a przede wszystkim własnego zdrowia…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

13 minut temu, bei napisał(a):

3 sesje w tygodniu to chyba naprawdę dużo jak na terapie indywidualną, przeważnie ma się chyba sesje raz w tygodniu.

No sporo, ale to była psychoanalityczna i w niej można nawet więcej, kiedyś padła propozycja 4 sesji ale to już czasowo byłoby dla mnie nierealne…wiadomo niewiele osób decyduje się na taki setting bo to jednak nie wychodzi najtaniej (teraz „żartuje” że mi trochę Malediwów przepadło) i pochłania dużo czasu…

no i chyba też generuje duże poczucie  zależności od terapeuty co nie jest ok…myślę że w moim przypadku 2 x tydz byłyby optymalne ale póki co nie ma jak (i tak terapeutka „wyczarowała” dla mnie ten jeden termin) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

15 minut temu, bei napisał(a):

Nie mialam nigdy terapi psychoanalitycznej wiec nie wiem na czym ona polega. A teraz w jakim masz nurcie?

Psychoanalityczna w moim wydaniu to była praktycznie psychodynamiczna - tzn głównie praca na relacji i przeniesieniu, raczej nie pracowałyśmy na „wolnych skojarzeniach” jak w klasycznej psychoanalizie. 

 

Teraz będę mieć terapię dostosowaną do swoich zaburzeń (dokładnie mamy pracować metodą Kathy Steel i trójfazowym modelem leczenia) - ale ja mam dość specyficzne zaburzenie więc to nie jest coś popularnego. Natomiast moja nowa terapeutka na codzień pracuje CBT i terapią schematów. W tym wypadku jednak nie chodzi nawet tyle o sam nurt co o to jakim jest człowiekiem. Po raz pierwszy od „wejścia” poczułam się u terapeuty tak bezpieczenie jak nigdy dotąd (a mam z tym ogólnie problem) i już wtedy wiedziałam że to to ;) (wcześniej jak wiedziałam że chce juz zakończyć poprzednia terapię to byłam na kilku konsultacjach u terapeutów ale u każdego było coś co mnie nie przekonywało - tzn bardziej kwestia odczuć niż coś konkretnego) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie wiem czy bym chciała mieć sesje 3 razy w tygodniu, czy by mnie to nie wykończyło, czy wiedziałabym o czym mówić. Moje sesje są zwykle na spontanie, nie przygotowuje wcześniej o czym będę mówić. Teraz najczęściej na kilka minut przed wejściem myślę od czego zacznę i reszta już jakiś leci. Jak wcześniej próbowałam się zastanowić o czym będę mówić, to bardzo mnie to stresowało, nie mogłam zasnąć, miałam problem żeby się skoncentrować w pracy itd. Jestem przypadkiem osoby która wróciłam na terapie do tego samego terapeuty po ok. 10 latach, ogólnie ciekawe doświadczenie. W trakcie poprzedniej terapii zrobiłam sobie listę o czym będę mówić. To była lista w stylu "najgorsze rzeczy jakie mnie w życiu spotkały". Założenie było takie, żeby powiedzieć przynajmniej jedno zdanie na temat tamtych rzeczy. Teraz chyba nie mam odwagi do zrobienia takiej listy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

41 minut temu, bei napisał(a):

Ja nie wiem czy bym chciała mieć sesje 3 razy w tygodniu, czy by mnie to nie wykończyło, czy wiedziałabym o czym mówić. Moje sesje są zwykle na spontanie, nie przygotowuje wcześniej o czym będę mówić. Teraz najczęściej na kilka minut przed wejściem myślę od czego zacznę i reszta już jakiś leci. Jak wcześniej próbowałam się zastanowić o czym będę mówić, to bardzo mnie to stresowało, nie mogłam zasnąć, miałam problem żeby się skoncentrować w pracy itd. Jestem przypadkiem osoby która wróciłam na terapie do tego samego terapeuty po ok. 10 latach, ogólnie ciekawe doświadczenie. W trakcie poprzedniej terapii zrobiłam sobie listę o czym będę mówić. To była lista w stylu "najgorsze rzeczy jakie mnie w życiu spotkały". Założenie było takie, żeby powiedzieć przynajmniej jedno zdanie na temat tamtych rzeczy. Teraz chyba nie mam odwagi do zrobienia takiej listy.

Ja nawet jak widziałam mniej więcej o czym chce mówić to i tak różnie później z tym bywało…czasem temat był kontynuowany przez kilka sesji a czasem z dnia na dzień (miałam sesje w poniedziałki, wtorki i piątki) uznawałam że tamto już nie ma znaczenia albo to znaczenie mi uciekało etc…

Teraz właściwie przyszłam z opinią w której z grubsza było napisane co mi jest i jakie zdarzenia miały na to wpływ . Ponieważ to nie jest dobry czas na wchodzenie w szczegóły w trakcie sesji to resztę wysłałam jej mailem żeby miała pełen kontekst i wiedziała dlaczego czasem jestem taka a nie inna etc. 
No i dla mnie to ciekawa odmiana bo mam jakieś behawioralne „ćwiczenia” i prace domowe a tego nigdy nie ogarniałam…Ale wiem, że jest mi to też jednak potrzebne 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeuta powiedzial, że on nie jest typem terapeuty wspierającego. Że jest tylu innych wspierających terapeutów wiec jak ktoś takiego szuka to na pewno nie on. Zapytałam się co on w takim razie może zaoferować i powiedział, że bycie niezależnym i samodzielnym. 

Opowiedział, że miał pacjentkę która wyprowadziła się od męża i chciała żeby on ją w tym poparł, a on choć uważał, że w sumie nie dało się tego nie poprzeć, powiedział jej kiedyś, że zawsze może do tego męża wrócić i kobieta się wkurzyła. Powiedział, że wiedział, że zrezyknuje, że się wścieknie i to zrobiła. Powiedziałam mu, że jest dziwnym człowiekiem, że gada jakieś głupoty, że mógłby zaoszczędzić komuś kilka zmarnowanych lat, a on na to, że pacient powinien sam podejmować decyzje. 

 W sumie to ja wiem, że terapeuci raczej nie mówią co ma się zrobić choć jak usłyszałam od terapeutki "jak pani będzie mieszkać w domu to ja tego leczenia nie widze" to chyba było to w miarę jasne co ona radziłaby zrobić. Obecny terapeuta sam przyznał, że kiedyś powiedział do pacjentki ktora miała mobbing w pracy,że jak chce wrócić to tej pracy to coś tam, wiec wyraźnie dał jej do zrozumienia,że nie powinna tam wracać. 

Co to znaczy w ogóle wspierajacy terapeuta? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Płakałam dzisiaj na terapi jak opowiadałam o tym, co dla mnie znaczyło, że sesja się nie odbyła bo nie dogadałam sie z recepcjonistką i myślałam, że terapeuty nie ma. Nie był to żaden szloch, mówiłam w miarę normalnie, ale czułam, że mam zaszklone oczy i że po policzkach popłynęły mi łzy. Taki płacz mi nie przeszkadza. Czasami jak chce mi się płakać, to muszę w pośpiechu szukać husteczki bo mi z nosa leci i mówię łamiacym się głosem. Jestem trochę zaskoczona swoją reakcją,  bo to chyba nic takiego wielkiego, że ta sesja się nie odbyła. 

Ogólnie nie płaczę dużo, już trochę w życiu przepłakałam, ale niektóre tematy, zdania cały czas mnie poruszają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeuta powiedzial, że mam w sobie dużo nienawisci i że u mnie ta nienawiść zamienia się w obrzydzenie. Powiedział,że jeśli się czuje emocje to się nie wybaczyło. Ja mu powiedzialam, że wybaczenie jest decyzją. Według mnie to akt woli, a wy jak myślicie? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

18 godzin temu, bei napisał(a):

Terapeuta powiedzial, że mam w sobie dużo nienawisci i że u mnie ta nienawiść zamienia się w obrzydzenie. Powiedział,że jeśli się czuje emocje to się nie wybaczyło. Ja mu powiedzialam, że wybaczenie jest decyzją. Według mnie to akt woli, a wy jak myślicie? 

Widać w myśleniu u Ciebie wpływ katolickiej myśli. Przechodziłem przez to. 

Nie uważam, że wybaczenie to tylko decyzja. Tak sam jak miłość, to nie tylko decyzja, jakby chcieli tego katoliccy myśliciele. 

Myślę, że żeby wybaczyć trzeba najpierw pewne rzeczy przeżyć pozwolić sobie na pewne emocje. I pozwolić sobie na to, żeby jednak nie wybaczyć. Jeśli będziemy pod presją, że wybaczyć musimy - bo tak należy, bo tak jest dobrze, bo tak uczy Jezus - to nie będzie to autentyczne. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Mic43 napisał(a):

Jeśli będziemy pod presją, że wybaczyć musimy - bo tak należy, bo tak jest dobrze, bo tak uczy Jezus - to nie będzie to autentyczne. 

Kiedy według ciebie to będzie autentyczne?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mogę się z tym pogodzić rozumowo, bo przecież już tego nie zmienie, co sie stalo to sie nie odstanie. Co jeszcze poza mówieniem i ewentualnym płakaniem  można robić na terapii? Przecież mówi się,  że na emocje nie mamy wplywu, jak mam się pozbyc tych emocji,  żeby już ich nie było?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też twierdzę, że takie pożądane emocje jak przebaczenie czy miłość nie dzieją się z aktu woli. Wiele razy próbowałem i się nie da. Po prostu muszą jakieś wewnętrzne mechanizmy zadziałać. Jaki to do końca nie wiadomo, bo do podświadomości się nie ma tak dobrego wejścia.

 

Gdyby dało by się być szczęśliwym siłą woli to byłbym najszczęśliwszy na świecie. Każdy by na to poszedł.

 

Dodam tylko, że chrześcijanie silnie wierzą w wolną wolę. Nie usprawiedliwiają się raczej determinizmem psychologicznym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

28 minut temu, acherontia styx napisał(a):

Wyrazić je, zamiast tłumienia 🤷‍♀️ innej drogi nie ma.

Czyli jak ktoś nie jest ich swiadomy i powtarza,  że w gruncie rzeczy nie było tak źle to ma przechlapane?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, acherontia styx napisał(a):

No to takie trochę zaprzeczanie, bo jak coś jest znośne (a tak rozumiem stwierdzenie, że "nie było tak źle") to nie ciągnie się za człowiekiem X lat. Może nie jesteś gotowa na konfrontację z tym, może nie chcesz bo się boisz, może inne przyczyny, ale najogólniej tak. Będzie się nadal za Tobą wlokło i odzywało w randomowych momentach.

A co jesli naprawdę nie bylo tak źle, jeśli terapeuta sie myli i to nie przez to mam to cale OCD? Nie do końca rozumiem co rozumiesz pod pojeciem ze ciagnie sie to za człowiekiem X lat? Że jak się o czymś mówi nawet po latach, to człowiekowi robi sie smutno?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że niektóre rzeczy da się "przepracować" (nie cierpię tego żargonu), niektóre nie. Z resztą nigdy nie można być pewnym, że emocje nie wrócą, bo jednak okazało się, że coś było bardziej stłumione niż "przepracowane". 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

55 minut temu, acherontia styx napisał(a):

Ale to nie emocje mają nie wracać. Wszystkie emocje czemuś służą. Chodzi o to, żeby te emocje nie rujnowały Tobie życia w danym momencie. One wrócą w jakimś momencie, to na pewno, ale z inną intensywnością, która nie będzie wpływała na teraźniejszość i destabilizowała życia. 

U mnie te emocje nie rujnuja mi życia tylko ewentualnie to w co według terapeuty się zamieniły w obsesje i w kompulsje. Wysnuł taką teorie, zaznaczajac, że nie wie czy jest prawdziwa, że nie mogąc sobie pozwolić na nienawiść, a względem rodziców to już wogóle ta nienawiść zamienila się w obrzydzenie. Moja bakteriofobia w dłużej mierze opiera się na obrzydzeniu, nie np. na leku przed chorobą tylko na leku przed zakażeniem sie bakteriami (nie w sensie dosłownym, bo w moim umyśle wszystko nazywam zakażeniem, np. jak pogłaszcze psa to już wystarszy żebym musiała iść umyć ręce, bo wg. mnie są zakażone).

Edytowane przez bei

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×