Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kilka rozkminek.


Niesamowity Gaganga

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć!

 

Od dawna zabierałem się za napisanie czegoś od siebie na tym forum. Przeglądałem je ostatnimi czasy dość regularnie, zaczytując się na temat schizofrenii, depresji, nerwicy, zaburzeń osobowości - borderline, schizoidia, schizotypia itd.

 

Podejrzewam, że to właśnie jeden z objawów nerwicy (he, he - autodiagnoza!) - ślepe zaczytywanie się w teoriach zaburzeń i chorób psychicznych ze względu na obawy, że coś jest ze mną nie tak. Ostatnio znów wiele czytam o schizofrenii, i to dlatego, że baaaardzo boję się tej strasznej i tajemniczej choroby.

 

I, oczywiście, sam próbuję się zdiagnozować. Wiem, że to strzał w kolano, a odnajdywanie w sobie pewnych symptomów tychże chorób i zaburzeń - a wszędzie coś by przypasowało - przypomina bieg chomika w tym dziwnym sprzęcie (nazwijmy to błędnym kołem). Stale się nakręcam.

 

Dlaczego piszę akurat w temacie o schizofrenii? Ze względu na... moje obawy! A tak naprawdę po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że jednak wszystko jest OK. Bo byłoby strasznie, gdyby nie było. Wiem, że to egoistyczne. Mam przez to poczucie, że być może jestem nie fair wobec osób, które namacalnie i w każdym calu przeżywają piekło tej choroby na własnej skórze i własnej duszy (własnym umyśle?). Jeśli tak jest - przepraszam. Oczywiście, mógłbym iść do psychiatry, lub do psychologa - i być może to zrobię, jeśli poczuję, że już dalej nie dam rady. Czasem mam takie poczucie. Pisząc ten temat, nie szukam otuchy (no dobra, może trochę). Chcę napisać coś od siebie i poznać wasz punkt widzenia na pewną kwestię ogólną, a pośrednio - na mój przypadek.

 

Od zawsze czułem jakąś dziwną fascynację psychologią, ludzkim umysłem, chorobami i zaburzeniami psychicznymi, ich etiologią i specyfiką. Czytałem o nich już dawno, jednak nie w tak "niezdrowy" sposób. Przeczytałem niemal całą "Schizofrenię" Kępińskiego, w moich poszukiwaniach przewinęło się nazwisko Lainga i Freuda, zaznajomiłem się (mam nadzieję, że nie pobieżnie) z teorią dezintegracji pozytywnej Kazimierza Dąbrowskiego. W pewnym stopniu zaznajomiłem się też m.in. z twórczością Junga, którego bardzo cenię. Psychologia to dla mnie łakomy kąsek, z racji tego, że zawsze byłem mocno introspektywny (choć nie introwertyczny, raczej ambiwertyczny, na różnych nieoficjalnych testach wręcz ekstrawertyczny), a do tego szczerze ciekaw drugiego człowieka.

 

Drugim takim kąskiem jest filozofia.

I tu właśnie tkwi sedno sprawy. Od zawsze fascynowałem się tym, co jest obok, tym, co ponad, i tym, co siedzi w środku. Jestem zafascynowany złożonością ludzkiego istnienia, i istnienia czegokolwiek w ogóle. Uwielbiam roztrząsać sedno sprawy, odkrywać naturę rzeczy, zgłębiać naturę ludzką. Uwielbiam odkrywać "większy obrazek" i poznawać mechanizmy, którymi rządzą się natura i ludzkie popędy, tak biologiczne, społeczne, religijne, jak i polityczne. Tak było od zawsze, zgodnie ze swymi zainteresowaniami zdobyłem dwa licencjaty z kierunków mocno humanistycznych. Czytając słowa Kępińskiego o "przefilozofowaniu" swego życia przez schizofreników, dopadł mnie blady strach...

 

Muszę dodać, że przeżyłem kilka razy w życiu (ostatnio parę lat temu) coś, co jedni nazwaliby przeżyciem mistycznym, transcendencją, drudzy halucynacjami indukowanymi przyjęciem środków psychoaktywnych, inni pierdoleniem bez sensu, a jeszcze inni... psychozą schizofreniczną?

 

Mam na myśli niesamowite poczucie "opuszczania" swego ciała (jednoczesne bycie w ciele i poza nim, patrzenie na swą ludzką postać z dystansu) i uzyskanie swego rodzaju kosmicznej perspektywy. Poczucie jedności z innymi ludźmi i ze światem, uchwycenie jakiejś niesamowitej energii, którą wypełnione są ludzkie ciała, dusze, jak i cała natura. Był w tym pewien rodzaj niesamowitego poczucia harmonii, wszechmiłości i wszechwięzi z Dobrem. Z Bogiem? Być może. Zaznaczam, że nie piłem ayahuaski ani nie brałem LSD. Tego rodzaju stany przeżywałem po... THC! Kiedyś także po niewielkich ilościach DXM z Acodinu (jakże nieodpowiedzialne), a także, w mniejszym nasileniu, ze dwa razy tak "po prostu", na trzeźwo. Po tego rodzaju przeżyciach miałem wrażenie, że wszystko zmierza w dobrą stronę, że wszystko ma jakiś nieodgadniony sens, że udało mi się uchwycić coś niesamowitego. Czułem, że otacza mnie wiele dobra, że ja sam kryję w sobie jego spore pokłady, którymi mogę dzielić się z ludźmi, których kocham, którzy mają dla mnie jakieś znaczenie.

 

Teraz, kiedy mam kryzys egzystencjalny i nie bardzo radzę sobie ze swoim życiem, boję się, że mógł być to... zwiastun schizofrenii? Psychoza? Ale z drugiej strony - kto ma kompetencje by mówić mi, że się mylę? Zwłaszcza, że były to intensywne duchowe przeżycia, dla mnie bardzo prawdziwe? Czy negując coś takiego, nie zanegujemy duchowości w ogóle, a całość takich doznań zredukujemy do zachodzących w naszych mózgach procesów biologiczno-chemicznych?

 

Wydaje mi się, że jakiś czas temu zacząłem mieć obsesję prawdy. Prawdy na temat istnienia siebie, istnienia Boga, sensu życia i kosmosu. Teraz, gdy to piszę, chyba zaczynam rozumieć, że zaczęła gubić mnie moja pycha. Obsesyjne analizowanie, rozkładanie spraw na czynniki pierwsze, mielenie w kółko tego samego schematu pod pozorem powiększania swej wiedzy i parcia ku mądrości nie doprowadziło mnie do spektakularnych odkryć, a wręcz przeciwnie. Mam wrażenie że oddaliło mnie od prawdy, zamiast mnie do niej przybliżyć. Zapragnąłem poznać prawdę absolutną, patrzeć na świat oczami... Boga? A może chociaż mędrca... To, co kiedyś odczuwałem sercem, zapragnąłem pojąć rozumem. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że nie da się za pomocą rozumu do pewnych prawd i tajemnic dotrzeć. Być może jedyną drogą jest wiara. Nasze ludzkie zdolności poznawcze są mocno ograniczone. Metafizyka jest super, ale akurat ja poznam odpowiedzi, co do których pytania stawiają sobie ludzie od kiedy tylko nabyli samoświadomość? Teraz już wiem, że gówno prawda. Jestem tylko człowiekiem. Tylko i aż. Jest tyle kwestii, które mnie przerastają i przekraczają. Mogę tylko być bliżej lub dalej. Mogę tylko pokornie skulić ogon i zająć się akceptacją tego stanu rzeczy, wynosząc z tego cenną naukę.

 

Bo pogubiłem się i w pewnym stopniu straciłem sens życia. Straciłem motywację. Nie mogę się odnaleźć, od bardzo długiego czasu trwam w zawodowym i romantycznym bezruchu. Zacząłem się izolować od ludzi - choć nie jakoś ekstremalnie... spotkania z ludźmi dają mi pozytywną energię, lecz paradoksalnie przez jakieś wyimaginowane, abstrakcyjne poczucie lęku wywołane przez wstyd, że przestałem ogarniać rzeczywistość, czasem od nich stronię. Straciłem sporą dozę wiary w siebie i we własne zdolności. Jestem rozchwiany emocjonalnie, nastroje zmieniają się u mnie jak w kalejdoskopie. Niby wiem, w którą stronę podążać, ale mam sporo lęków. Mam już tego dość. Chcę się rozwijać i wykorzystywać swój potencjał, nie chcę marnować swoich talentów. Chcę zburzyć mur, który - mam wrażenie - postawiłem sam przed sobą.

 

Dodam, że nigdy nie miałem objawów wytwórczych (pozytywnych). Boję się schizofrenii prostej, albo tego, że to kryzys, który przeżywam, może być zwiastunem choroby.

 

Nie napiszę więcej o konkretnych problemach w życiu osobistym, które mnie dręczą, i przez które przez długi czas nie mogę (nie mogłem?) ruszyć z miejsca. Musiałbym dość konkretnie opisać swoją przeszłość, teraźniejszość i wizję przyszłości, a także mój pogląd na wiele spraw, które mogą mieć wpływ na mój stan. Musiałbym opisać to, jak widzą mnie inni, a nie tylko to, co sam o sobie myślę. To nie ma większego sensu - mógłbym pisać godzinami. Te kwestie zostawię na ewentualną wizytę u specjalisty. Liczę na Waszą wyrozumiałość, proszę, nie piszcie, że wynajduję sobie problemy. Piszę to z autentycznych obaw.

 

A napisałem już i tak zbyt wiele i nie wiem, czy ktokolwiek będzie chciał to czytać. Do sedna! :mrgreen:

 

Moje pytanie brzmi:

 

Jak to jest z tą filozoficznością u schizofreników? Gdzie jest granica między zdrowiem a obłędem? Gdzie kończy się kwestia szeroko rozumianego rozwoju osobowości (i trudności z nim związanych), rozwoju duchowego, a gdzie zaczyna szaleństwo? Gdzie kończą się spekulacje, a zaczynają urojenia?

 

 

Gorąco pozdrawiam,

Niesamowity Gaganga, lat 25

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć .

Ja sie chyba porwę ( z motyką na Słońce ) .

Przeczytałam to co wyłożyłeś tutaj na tacy , muszę przyznać że intensywność wymuskania Twojej wypowiedzi , świeci po oczach różnymi barwami.

Ale chyba nie jest to niczym nadnaturalnym ( ;) ) skoro miałeś sporo czasu na jej dopracowanie .

 

 

Piszesz o autozdiagnozowanej u siebie nerwicy oraz o ślepym zaczytywaniu się w objawach chorób, tyle że może to działać również w inny sposób. Jeżeli teraz masz na tapecie schizofrenię to będziesz sobie podporządkowywał wszystko co znajdziesz , pod objawy tej konkretnej choroby. I tak z każdą inną chorobą która wpadnie pod celownik. Bo esencją nerwicy jest chyba pożywka do nakręcania się , którą ciągle trzeba "tiuningować " ewentualnie zamienić na nowszy model . Mieć to- ale ( przecież ) .

Wcale mnie nie dziwi że i u Ciebie się to pojawiło. Powiedzmy sobie że to dość powszechny ale i niechciany skutek, posiadania sporych zasobów wiedzy z tych zakresów ( filozofia, psychologia, szeroko pojęta i rozumiana duchowość , religia etc ) . Zwłaszcza kiedy się ze sobą przeplata albo mutuje. Wtedy wydaje się człowiekowi , że znalazł już wszystkie puzzle, może już teraz ułożyć je w całość , a obrazek który zobaczy napawa lękiem . Dlaczego ? Bo często mamy jakieś oczekiwania które działają trochę jak krzywe zwierciadło. Nie daj Boże, kiedy mamy jakiś diabelski szczegół , któremu nadajemu kuriozalnego znaczenia , przybiera on wtedy niemalże wartość motywu przewodniego całej układanki a w naszej głowie zaszczepia się jak zwiadowca jakiegoś kosmicznego wirusa . I sieje spustoszenie.

Da się oczywiście dziada pozbyć , ale nie jest to łatwe. W sumie zależy jak daleko zapuścił korzenie.

 

No ale w sumie powinnam odpowiedzieć tylko na pytanie :mrgreen:

 

Przekleję by mieć je przed oczami,

 

 

"Jak to jest z tą filozoficznością u schizofreników? Gdzie jest granica między zdrowiem a obłędem? Gdzie kończy się kwestia szeroko rozumianego rozwoju osobowości (i trudności z nim związanych), rozwoju duchowego, a gdzie zaczyna szaleństwo? Gdzie kończą się spekulacje, a zaczynają urojenia?"

 

Pierwsze pytanie trochę do mnie nie trafia. Dlaczego ? Bo nie można jednoznacznie tego określić . W sensie odpowiedzi. Każdy człowiek chorujący na schizofrenię jest inny, posiada również całkiem inne od reszty chorych objawy a do tego jego własna filozofia również może mieć INNE korzenie, zapatrywania i złożone przeświadczenia. Także odpowiedź zawsze będzie - różna / inna. Czy na prawdę masz takie ambicje by zadać to pytanie wszystkim chorym na świecie by z tego wszystkiego zbudować swoją własną pasującą Ci prawdę o filozofii schizofreników ? Bo coś mi sie wydaje że nie odpuścisz sobie tak szybko , zdobycia wiedzy w tym zakresie.

 

Nie ma granicy między zdrowiem a obłędem. Zbyt często się ze sobą przeplatają , przechytrzając nie jednego . Zresztą to tak subiektywne pojęcia.... że niesposób dokładnie skonkretyzować odpowiednich ramek dla takich obrazków. Wydaje mi się że są ludzie , którzy w obłędzie znaleźli swoje własne złote środki na zdrowie.

 

Szaleństwo zaczyna się wtedy kiedy się biegło w dane miejsce , a po jakimś czasie dochodzi się do wniosku że zgubiło się po drodze samego siebie , często mimo że jest się u celu. A dlaczego szaleństwo ? Dlatego że nie takie były oczekiwania. Zazwyczaj jak wytyczamy sobie jakieś wyzwanie, które jest dla nas ważne, to nadajemy mu takiej wartości, że przewyższa ono wartość nas samych. W tym wypadku - dążenie do sukcesu po własnym trupie. Trupem emocjonalnym z bakterią szaleństwa , stajemy się właśnie wtedy kiedy zalewa nas ta fala zaskakującej frustracji ,zaraz po tym kiedy nerwowo rozglądamy się za własnym sobą . I pojawia się jakiś cień. Straszny cień. Cichy prześladowca. Podsyca napędzenia myśli paranoicznych . Zaczyna się ucieczka. Ucieczka tak na prawdę przed samym sobą . A teraz najciekawsze w tym całym bajzlu. Możemy podzielić sobie swoją własną świadomość na trzy części. A w sumie na trzech bohaterów. Cień - prześladowca ( który po jakimś czasie okazuje się własnym zagubionym wcześniej "ja " ) . Uciekinier - część nas samych, która żywi się ucieczką przed samym sobą ( cieniem ) oraz Więźnia, pozostałość która czuje się osadzonym w klatce z krwi i kości Skazańcem. Większość problemu - scalenie wszystkich części - stanowi praca nad samoakceptacją i urzeczywistnieniu własnych oczekiwań - względem siebie najczęściej .

 

Tak na prawdę to w wielu przypadkach urojenia to odchody strasznie grubego kota zwanego Spekulacja. Wiele osób potrzebuje zwierzątka. Łaszącego się , wiernego, własnego ... hipotezy , przekonania i teorie przepoczwarzone w Spekulacje , z biegiem czasu robią się coraz bardziej wygłodniałe. Karmimy je czasem bardzo wytrawnie, specjalnie wyszukanymi wiadomościami w pięknych pakunkach , a czasem zdobytymi na szybcika poglądami. A one grubną . Dostają cholesterolu , nadwagi , żołkną im białka oczu, robią pod siebie... Zaczynają być okropne. A pewnego dnia budzimy się i zamiast Garfielda widzimy Urojenie. Często zamienia się w ptaszysko , złowrogie, które wije gniazdko gdzieś w najdalszych zakątkach naszej głowy. Na bezpiecznych - bez świateł latarnii - tyłach.

 

I co z tego wyłazi ?

 

Stajemy się nagle zatrutym jabłkiem z wieloma mutującymi intruzami.

Wydaje mi się że trzeba pozbyć się trucizny , zwalczyć mutację , wypieprzyć intruzów , i na powrót stać się człowiekiem Niesamowity Gagango.

 

 

 

 

( jeju ale nasadziłam błędów :roll: niektóre poprawiłam , na resztę zabrakło mi czasu :mrgreen: )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Większość schizofreników to ludzie potężnie opóźnieni na stopie socjo-zyciowo-spolecznej. Rajskie ptaki, poszerzone o spojrzenie horyzontalne to mit. Mitem jest tez to, ze dotyka to osoby inteligentne i dodaje im wisienki na torcie. To ciężka choroba, nie przyjemna, nie dająca sie niekiedy zahamować lekami, siejąca zniszczenie do okola. Plus to że neuroleptyki niszczą cale życiowe (umysłowe i fizyczne) groove i traci się smaki życia, daje to raczej negatywną Petardę. Moja mama jest doktorem i do tego schizofreniczka i jeździłem z nią na zjazdy lekarzy schizofreników czyli ludzi posiadający predyspozycje umysłowe i wygląda to jak krajobraz po bitwie. Schizofrenik to osoba która się nad schizo nie zastanawia. Reaguje wrogo przy rozpoznaniu, niechcąca sie leczyć i mająca długie problemy z akceptacja. Trochę inaczej wygląda to u osób chorujących od młodości. Ludzie z rozbarwieniami emocjonalnymi jak ty sa często katalogowani jako osoba ,,ma coś z głową'' i uciera się taki schemat, ze ,,ma coś z głową' ale popatrz, popatrz, ma ciekawe zainteresowania, jest indywidualista i ciekawa persona ale to nie jest za zwyczaj schizofrenik.

Jak paliłeś trawe, dragi wiadomo to możesz mieć takie rozbarwienia, popadające w wybitne wkrętki, dodając do tego to, ze pewnie masz rozbudowana wyobraźnie to daje jakby pole do popisu wszelkim wkręta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

.... Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że nie da się za pomocą rozumu do pewnych prawd i tajemnic dotrzeć. .....

Szczególnie do "prawd" urojonych i/lub wyobrażonych.

 

....Szaleństwo zaczyna się wtedy kiedy się biegło w dane miejsce , a po jakimś czasie dochodzi się do wniosku że zgubiło się po drodze samego siebie , często mimo że jest się u celu. ..

Co konkretnie znaczy: "...zgubiło się po drodze samego siebie...."?

Zazwyczaj dla każdego coś innego.

I taka rozmowa, on o mydłach, ona o powidłach. :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

....Szaleństwo zaczyna się wtedy kiedy się biegło w dane miejsce , a po jakimś czasie dochodzi się do wniosku że zgubiło się po drodze samego siebie , często mimo że jest się u celu. ..

Co konkretnie znaczy: "...zgubiło się po drodze samego siebie...."?

Zazwyczaj dla każdego coś innego.

I taka rozmowa, on o mydłach, ona o powidłach. :lol:

 

 

Sam sobie odpowiedziałeś , to nie wiem , chcesz znać moje powidłowe zdanie?

 

Wiecej mydła jest pewnie na bardziej ukierunkowanych tematycznie forach .

Tak czy siak napisałam co myśle ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że nie można jednoznacznie wskazać granice pomiędzy zdrowym, trzeźwym sposobie myślenia, a ogarnięciu przez obłęd, zniósłbym wszelką chęć rozgraniczenia i twierdziłbym że obłęd potrzebny nam jest jak i rozsądek, bo mogłoby nam to torować odszukanie odpowiedzi na pytania dotyczące np. prawdy czy też jej braku, odniósłbym to większości płaszczyzn życia na których walczymy z kwestiami znajdującymi się poza naszym poznaniem. Na taki ruch posuwają się osoby w obawie przed zamknięciu na remedium rozwiązania popadając niekiedy jednocześnie w zaburzoną strukturę roztropności. Przenikliwy umysł potrafi rozpoznać kiedy myśl dryfuje, a kiedy nabiera wiatru w żaglach, zachowanie balansu jest ważne aby nie dać wciągnąć się w złożoność ludzkiej psychiki i czynników wsączających się w nią. Nie obawiałbym się na Twoim miejscu tego, a wpierw wskazałbym cel poszukiwań, bo stąpasz po grząskim gruncie nie mając oparcia nawet w samym sobie. Podałem parę teorii spiskowych oszczędzając niektórym kontynuacji, jeżeli ktoś chciałby abym dokończył to niech dać, a jak nie to niech licho pochłonie ten bełkot.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×