Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niesamowity Gaganga

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Niesamowity Gaganga

  1. Cześć! Od dawna zabierałem się za napisanie czegoś od siebie na tym forum. Przeglądałem je ostatnimi czasy dość regularnie, zaczytując się na temat schizofrenii, depresji, nerwicy, zaburzeń osobowości - borderline, schizoidia, schizotypia itd. Podejrzewam, że to właśnie jeden z objawów nerwicy (he, he - autodiagnoza!) - ślepe zaczytywanie się w teoriach zaburzeń i chorób psychicznych ze względu na obawy, że coś jest ze mną nie tak. Ostatnio znów wiele czytam o schizofrenii, i to dlatego, że baaaardzo boję się tej strasznej i tajemniczej choroby. I, oczywiście, sam próbuję się zdiagnozować. Wiem, że to strzał w kolano, a odnajdywanie w sobie pewnych symptomów tychże chorób i zaburzeń - a wszędzie coś by przypasowało - przypomina bieg chomika w tym dziwnym sprzęcie (nazwijmy to błędnym kołem). Stale się nakręcam. Dlaczego piszę akurat w temacie o schizofrenii? Ze względu na... moje obawy! A tak naprawdę po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że jednak wszystko jest OK. Bo byłoby strasznie, gdyby nie było. Wiem, że to egoistyczne. Mam przez to poczucie, że być może jestem nie fair wobec osób, które namacalnie i w każdym calu przeżywają piekło tej choroby na własnej skórze i własnej duszy (własnym umyśle?). Jeśli tak jest - przepraszam. Oczywiście, mógłbym iść do psychiatry, lub do psychologa - i być może to zrobię, jeśli poczuję, że już dalej nie dam rady. Czasem mam takie poczucie. Pisząc ten temat, nie szukam otuchy (no dobra, może trochę). Chcę napisać coś od siebie i poznać wasz punkt widzenia na pewną kwestię ogólną, a pośrednio - na mój przypadek. Od zawsze czułem jakąś dziwną fascynację psychologią, ludzkim umysłem, chorobami i zaburzeniami psychicznymi, ich etiologią i specyfiką. Czytałem o nich już dawno, jednak nie w tak "niezdrowy" sposób. Przeczytałem niemal całą "Schizofrenię" Kępińskiego, w moich poszukiwaniach przewinęło się nazwisko Lainga i Freuda, zaznajomiłem się (mam nadzieję, że nie pobieżnie) z teorią dezintegracji pozytywnej Kazimierza Dąbrowskiego. W pewnym stopniu zaznajomiłem się też m.in. z twórczością Junga, którego bardzo cenię. Psychologia to dla mnie łakomy kąsek, z racji tego, że zawsze byłem mocno introspektywny (choć nie introwertyczny, raczej ambiwertyczny, na różnych nieoficjalnych testach wręcz ekstrawertyczny), a do tego szczerze ciekaw drugiego człowieka. Drugim takim kąskiem jest filozofia. I tu właśnie tkwi sedno sprawy. Od zawsze fascynowałem się tym, co jest obok, tym, co ponad, i tym, co siedzi w środku. Jestem zafascynowany złożonością ludzkiego istnienia, i istnienia czegokolwiek w ogóle. Uwielbiam roztrząsać sedno sprawy, odkrywać naturę rzeczy, zgłębiać naturę ludzką. Uwielbiam odkrywać "większy obrazek" i poznawać mechanizmy, którymi rządzą się natura i ludzkie popędy, tak biologiczne, społeczne, religijne, jak i polityczne. Tak było od zawsze, zgodnie ze swymi zainteresowaniami zdobyłem dwa licencjaty z kierunków mocno humanistycznych. Czytając słowa Kępińskiego o "przefilozofowaniu" swego życia przez schizofreników, dopadł mnie blady strach... Muszę dodać, że przeżyłem kilka razy w życiu (ostatnio parę lat temu) coś, co jedni nazwaliby przeżyciem mistycznym, transcendencją, drudzy halucynacjami indukowanymi przyjęciem środków psychoaktywnych, inni pierdoleniem bez sensu, a jeszcze inni... psychozą schizofreniczną? Mam na myśli niesamowite poczucie "opuszczania" swego ciała (jednoczesne bycie w ciele i poza nim, patrzenie na swą ludzką postać z dystansu) i uzyskanie swego rodzaju kosmicznej perspektywy. Poczucie jedności z innymi ludźmi i ze światem, uchwycenie jakiejś niesamowitej energii, którą wypełnione są ludzkie ciała, dusze, jak i cała natura. Był w tym pewien rodzaj niesamowitego poczucia harmonii, wszechmiłości i wszechwięzi z Dobrem. Z Bogiem? Być może. Zaznaczam, że nie piłem ayahuaski ani nie brałem LSD. Tego rodzaju stany przeżywałem po... THC! Kiedyś także po niewielkich ilościach DXM z Acodinu (jakże nieodpowiedzialne), a także, w mniejszym nasileniu, ze dwa razy tak "po prostu", na trzeźwo. Po tego rodzaju przeżyciach miałem wrażenie, że wszystko zmierza w dobrą stronę, że wszystko ma jakiś nieodgadniony sens, że udało mi się uchwycić coś niesamowitego. Czułem, że otacza mnie wiele dobra, że ja sam kryję w sobie jego spore pokłady, którymi mogę dzielić się z ludźmi, których kocham, którzy mają dla mnie jakieś znaczenie. Teraz, kiedy mam kryzys egzystencjalny i nie bardzo radzę sobie ze swoim życiem, boję się, że mógł być to... zwiastun schizofrenii? Psychoza? Ale z drugiej strony - kto ma kompetencje by mówić mi, że się mylę? Zwłaszcza, że były to intensywne duchowe przeżycia, dla mnie bardzo prawdziwe? Czy negując coś takiego, nie zanegujemy duchowości w ogóle, a całość takich doznań zredukujemy do zachodzących w naszych mózgach procesów biologiczno-chemicznych? Wydaje mi się, że jakiś czas temu zacząłem mieć obsesję prawdy. Prawdy na temat istnienia siebie, istnienia Boga, sensu życia i kosmosu. Teraz, gdy to piszę, chyba zaczynam rozumieć, że zaczęła gubić mnie moja pycha. Obsesyjne analizowanie, rozkładanie spraw na czynniki pierwsze, mielenie w kółko tego samego schematu pod pozorem powiększania swej wiedzy i parcia ku mądrości nie doprowadziło mnie do spektakularnych odkryć, a wręcz przeciwnie. Mam wrażenie że oddaliło mnie od prawdy, zamiast mnie do niej przybliżyć. Zapragnąłem poznać prawdę absolutną, patrzeć na świat oczami... Boga? A może chociaż mędrca... To, co kiedyś odczuwałem sercem, zapragnąłem pojąć rozumem. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że nie da się za pomocą rozumu do pewnych prawd i tajemnic dotrzeć. Być może jedyną drogą jest wiara. Nasze ludzkie zdolności poznawcze są mocno ograniczone. Metafizyka jest super, ale akurat ja poznam odpowiedzi, co do których pytania stawiają sobie ludzie od kiedy tylko nabyli samoświadomość? Teraz już wiem, że gówno prawda. Jestem tylko człowiekiem. Tylko i aż. Jest tyle kwestii, które mnie przerastają i przekraczają. Mogę tylko być bliżej lub dalej. Mogę tylko pokornie skulić ogon i zająć się akceptacją tego stanu rzeczy, wynosząc z tego cenną naukę. Bo pogubiłem się i w pewnym stopniu straciłem sens życia. Straciłem motywację. Nie mogę się odnaleźć, od bardzo długiego czasu trwam w zawodowym i romantycznym bezruchu. Zacząłem się izolować od ludzi - choć nie jakoś ekstremalnie... spotkania z ludźmi dają mi pozytywną energię, lecz paradoksalnie przez jakieś wyimaginowane, abstrakcyjne poczucie lęku wywołane przez wstyd, że przestałem ogarniać rzeczywistość, czasem od nich stronię. Straciłem sporą dozę wiary w siebie i we własne zdolności. Jestem rozchwiany emocjonalnie, nastroje zmieniają się u mnie jak w kalejdoskopie. Niby wiem, w którą stronę podążać, ale mam sporo lęków. Mam już tego dość. Chcę się rozwijać i wykorzystywać swój potencjał, nie chcę marnować swoich talentów. Chcę zburzyć mur, który - mam wrażenie - postawiłem sam przed sobą. Dodam, że nigdy nie miałem objawów wytwórczych (pozytywnych). Boję się schizofrenii prostej, albo tego, że to kryzys, który przeżywam, może być zwiastunem choroby. Nie napiszę więcej o konkretnych problemach w życiu osobistym, które mnie dręczą, i przez które przez długi czas nie mogę (nie mogłem?) ruszyć z miejsca. Musiałbym dość konkretnie opisać swoją przeszłość, teraźniejszość i wizję przyszłości, a także mój pogląd na wiele spraw, które mogą mieć wpływ na mój stan. Musiałbym opisać to, jak widzą mnie inni, a nie tylko to, co sam o sobie myślę. To nie ma większego sensu - mógłbym pisać godzinami. Te kwestie zostawię na ewentualną wizytę u specjalisty. Liczę na Waszą wyrozumiałość, proszę, nie piszcie, że wynajduję sobie problemy. Piszę to z autentycznych obaw. A napisałem już i tak zbyt wiele i nie wiem, czy ktokolwiek będzie chciał to czytać. Do sedna! Moje pytanie brzmi: Jak to jest z tą filozoficznością u schizofreników? Gdzie jest granica między zdrowiem a obłędem? Gdzie kończy się kwestia szeroko rozumianego rozwoju osobowości (i trudności z nim związanych), rozwoju duchowego, a gdzie zaczyna szaleństwo? Gdzie kończą się spekulacje, a zaczynają urojenia? Gorąco pozdrawiam, Niesamowity Gaganga, lat 25
×