Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niewiedza


novyon

Rekomendowane odpowiedzi

Od kilku lat - pewnie z 2/3 zmagam się ze swoistego rodzaju stanem depresji, przynajmniej w mojej opinii. Nie wiem jak to się stało i za czyją sprawą (jeżeli w ogóle), ale moje plany na życie, marzenia, cele po prostu legły w gruzach, sukcesywnie traciły na wartości, aż w końcu bezpowrotnie zniknęły z horyzontu. Nie wiem czy to przez to, że dorastam i zmieniały mi się priorytety czy z jakiegoś innego powodu, ale wiem, że jest to strasznie dobijające - żyć tak, żeby nie mieć wyznaczonego żadnego celu, który chyba tylko nadaje sens istnieniu, bo jakoś nie mogę się doszukać innego sensu naszej egzystencji. Wszystko stało się jakieś takie mdłe, bez kolorów. Czasami czuję się jak żywy trup, a mam zaledwie lat dwadzieścia kilka. Czuję się jakby życie biegło gdzieś obok mnie, a ja byłbym bacznym jego obserwatorem. Pracuje w rodzinnej firmie - więc nie mam problemów w pracy, umiem i wykonuje dobrze swoją pracę, ale powtarzalność mnie dobija, a jedynie jakieś nowe prace/projekty na chwilę budzą we mnie entuzjazm, ale szybko to mija, bo wystarczy mi raz pokazać coś, żebym potrafił to powtórzyć. Czasami jak jadę do pracy to czuje ucisk w żołądku i chęć wymiotowania, ale tylko wtedy gdy w głowię odpalę sobie projekcje tego co będę robił - tych samych czynności i sobie dodatkowo wkręcę jakie to nudne i tak przez kilka/naście godzin.

 

Cały czas po prostu chodzi za mną przeświadczenie, że to nie jest moje miejsce na ziemi - a konkretnie te czynności, że jestem stworzony do czegoś innego, ale paradoksalnie..., nie potrafię zdefiniować i określić do czego. Ten brak silnego poczucia kierunku mnie po prostu zabija mentalnie i z perspektywy czasu widzę, że moje życie od pewnego czasu to równia pochyła. Boję się też skończyć jak zwykły Kowalski, który ma dzieci i żonę na utrzymaniu, a do domu przynosi 2 tysiące. - Jestem więcej niż pewien tego, że nie chcę tak mieć za lat kilka, ale moje aktualne poczynania na pewno mnie od tej wizji nie oddalają. Mam nieodparte przekonanie, że cierpię teraz tylko z powodu braku wiedzy na temat tego jak chcę żyć, kim chcę być i jakie życie chcę prowadzić. Wszystko we mnie zastygło jak magma, a serce od dawna już nie płonie.

 

Jak z tego wyjść? Co robić? Jakie kroki podjąć, żeby znów być na powierzchni, a nie topić się pod taflą wody?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj novyon!

 

Nikt za Ciebie nie określi celów ani priorytetów. Napisałeś, że nie wiesz, kim chcesz być, jak żyć, w jakim kierunku zmierza Twoje życie. Każdy jest kowalem swojego losu. Ja Ci życzę, żeby chciało Ci się chcieć, bo na razie dominuje u Ciebie brak motywacji i entuzjazmu. Być może brakuje Ci jakiegoś bodźca z zewnątrz, który napędzałby Cię w działaniu. Masz jakieś pasje, zainteresowania? Robisz coś dla siebie w wolnym czasie? Czy tylko żyjesz dniem codziennym na zasadzie wstać, zjeść, pójść do pracy, wrócić, zjeść, wykąpać się i spać? Bo jeśli Twoje dnie wyglądają w taki sam sposób, to nic dziwnego, że nie widzisz w nim sensu i radość życia ucieka...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie kiedyś mi się chciało, bo wiedziałem po co to wszystko robię i jaki cel ma mi to pomóc osiągnąć. Kiedyś byłem bardzo aktywny fizycznie - trenowanie różnych sportów, też tych przy których wyrzut adrenaliny sięga zenitu. Żyłem i byłem z tego życia zadowolony. Chociaż pod koniec - bo mam wgląd na starsze swoje posty (w innym miejscu), już pisałem, że straciłem sens i ślepo patrząc w sufit, zastanawiam się co dalej, chociaż wtedy na pewno nie brakowało mi znajomych, przyjaciół i kobiet przy których się budziłem, problemy finansowe też mnie się nie imały, a jednak..., przestałem odczuwać sens i tak to trwa do dzisiaj. Z czasem znajomości się urwały, a właściwie ja je urwałem, bo czułem, że są dla mnie jak kotwica dla statku - zatrzymują mnie. Odciąłem balast. Została garstka, a później z tej garstki jeszcze mniejsza garstka, a na końcu się wszyscy rozeszli - jedni pozakładali rodziny, drudzy pod wpływem doświadczeń z kobietami..., wpadli w problemy psychiczne - skończywszy na braniu leków - chociaż zawsze się zarzekali, że żadna kobieta nie będzie im w stanie zrobić takiego 'kuku', a dzisiaj mam tylko jednego "ziomka" z którym się spotykam w miarę regularnie - inteligentny człowiek, ale cały czas wyczekuje apokalipsy i nie chce robić co można nazwać "ambitne".

 

Nie mam żadnych pasji aktualnie, do niczego mnie nie ciągnie. Czytam jakieś różne rzeczy, książki też czasami wpadną w rękę, ale to wszystko jakoś się odbywa poza realnym światem, bardziej utkwiłem w świecie wirtualnym. Staram się regularnie ćwiczyć, ale to jest na zasadzie "byle odbębnić" - nie wkładam w to serca. Nie mam problemów z komunikacją w realnym świecie z drugim człowiekiem, chociaż zauważyłem, że stałem się bardziej "miękki", kiedyś miałem większe jaja mentalne, ale to jest chyba rezultat tego, że ja czuję się sam ze sobą źle i po prostu mi nie zależy i godzę się na kompromisy, chociaż kiedyś zawsze musiało być na moim.

 

Czasami po prostu jak o tym wszystkim myślę to wariuję, wstałbym i obrócił wszystko w proch, rozwalił, wysadził, pozamiatał. - Na szczęście lub nie, jeszcze to kontroluje, ale ile to może trwać? Ile czasu można tkwić w takim marazmie i nie dostać na głowę? Przecież to autodestrukcja w najczystszej postaci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×