Skocz do zawartości
Nerwica.com

Weekend na motocyklach


wieslawpas

Rekomendowane odpowiedzi

Weekend na motocyklach.

 

W piątkowy wieczór przed klubem dwa koła na ulicy Tunelowej tradycyjnie stało kilkadziesiąt motocykli. Ubrani w stroje motocyklowe klienci pubu siedzieli

za wystawionymi na zewnątrz stołami i raczyli się sokami colą i małymi ilościami piwa.

Ze środka dobiegała łagodna relaksująca rokowa muzyka. Gwar rozmów od czasu do czasu przecinał dźwięk zapuszczanych silników motocykli, które właśnie startowały sprzed pubu lub też odgłos maszyn przejeżdżających pobliska ulicą. Ludzie rozmawiali na różne luźnie tematy. Najczęściej jednak przewijały się dyskusje na temat motocykli, ubioru, przejechanych tras i planowanych wypadów. Czasami dawało się słyszeć wybuchy śmiechu.

Sala pubu była urządzona w mocnym motocyklowym klimacie. W rogu obszernego pomieszczenia stał zabytkowy motocykl. Na ścianach wisiały obrazy i plakaty o tematyce motocyklowej.

Z prawej strony od wejścia znajdował się stół do bilardu. Stało obok niego dwóch osobników którzy pijąc piwo i rozmawiając grali w tę spokojną grę. Wyższy z nich miał dużą przewagę. Z łatwością wbijał poszczególne piłki do otworów na bokach i środku stołu. Miał on ksywkę Dezerter i jeździł na kilkuletnim bandicie – maszynie o sześćset centymetrowej pojemności. Pracował jako koordynator w polskiej liniach lotniczych, która to praca dawała mu dożo zadowolenia. Hobbystycznie zajmował się alpinizmem. Uprawianie tego hobby nadało mu tężyznę fizyczną i zręczność jak również wytrzymałość na ból. Poza tym był grotołazem. Świetnie też grał na gitarze i śpiewał. Czasami występował w różnych klubach ubarwiając nastrój swą grą i śpiewem. Robił to raczej dla satysfakcji niż pieniędzy gdyż konkretnie pieniądze zarabiał w pracy a w pubach jego wynagrodzeniem było najczęściej kilka piw.

Jego przeciwnik był głowę niższy i nie mógł pochwalić się taką wszechstronnością. Był zwykłym pracownikiem budowlanym ale liznął trochę świata bo mieszkał siedem lat w Anglii oraz wyjeżdżał do pracy w Niemczech. Poza swoim hobby motocyklowym hodował w domu jakąś małą chińską czarną świnie, którą tak jak psa regularnie wyprowadzał na spacer często wywołując przy tym niemałą sensację. Jeździł na dziesięcioletniej hondzie CBR 600 F4. Nie należał do wysokich ludzi mierzył może sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Był człowiekiem dowcipnym i żywiołowym. Miał na imię Greg.

Przekrzykując rozbrzmiewającą w pubie muzykę rozmawiali ze sobą.

- Dobry jesteś w te klocki – ocenił grę przeciwnika Greg. – Ja dawno już nie grałem. Chyba ostatnio rok temu – mówił opierając się na kiju.

- Gram po kilka razy w tygodniu – powiedział Dezerter. – Zrobiłem się całkiem dobry w tym -mówił przymierzając się do wbicia piłki. Tym razem spudłował. Wyprostował się i rzucił w kierunku Grega.

- Co robisz jutro? Idziesz do pracy?|

- Nie idę. Możemy gdzieś polatać.

- Masz jakiś pomysł na trasę? – mówił Dezerter popijając piwo.

- No nie wiem. Ostatnio byłem w Nowej Słupi w Górach Świętokrzyskich. W Karpaty daleko jak na jednodniową wycieczkę.

- W takim razie trzeba zrobić to co zawsze. Jeśli nie ma gdzie jechać to jedzie się do Kazimierza – powiedział Dezerter. – Tylko trzeba jakąś większą grupkę zmontować – przechylił kufel i napiwszy się piwa dokończył – No i pogadam jeszcze ze znajomymi jak wrócę.

Greg dłuższa chwile zwlekał w końcu się odezwał.

- Wiesz ja znam pewnego gościa. Całkiem w porządku kolega. Ale wiesz gliniarz…

- Gliniarz? – zdziwił się Dezerter. – Wiesz jak my jeździmy…

- On jeździ tak samo. Nawet nie ma prawka.

Odbywaj się zaśmieli.

- Gliniarz bez prawka? – zdumiał się Dezerter.

- Nie ma prawka – potwierdził Greg. – To znaczy jest w trakcie wyrabiania.

- A czym jeździ?

- Hornetem sześćsetką

- No to da radę. Hornet ma prawie sto koni – posiadacz bandita westchnął i zgodził się. – Dobrze możemy go zabrać na próbę. Zadzwonię do Tobiasza i ustawie się z nim na jutro.

- W porządku. Gdzie się spotykamy? Tam gdzie zawsze?

- Tak na parkingu na Woronicza.

Wkrótce zaczął grać zespół muzyczny. Odłożyli kije do bilardu i poszli potańczyć. Ani się spostrzegli jak było po północy. Ponieważ mieli jechać wcześnie rano nie pili i zerwali się z klubu jeszcze przed pierwszą aby się wyspać.

Piękne słońce jaśniało na nieboskłonie tego poranka. Na parkingu połączonym z myjnią samochodową stało kilka motocykli. Była godzina ósma rano. Wśród zebranych motocyklistów dawało się wyczuć ekscytacje poprzedzającą wyjazd w dalszą trasę. Przyjechał Dezerter i Greg. Pojawił się też policjant na swoim hornecie a także parka: Piotrek i Karolina na Suzuki GPZ 500. Policjant okazał się być bardzo przystojnym dobrze zbudzanym mężczyzną. Prawdę powiedziawszy był zbyt inteligentny i dobrze wykształcony jak na policjanta. Podobno dostał tę prace całkiem przypadkowo. Hornet był jego pierwszym motocyklem. Nie zaczynał zgodnie ze szkołą najpierw jakiś mniejszy sprzęt – jakaś pięćsetka, tylko od razu kupił stukonną sześćsetkę. Wyglądał jednak na rozsądnego człowieka i prowadzenie takiego motocykla raczej nie powinno być dla niego niebezpieczne. Miał na imię Piotrek. Był też Tobiasz na Africa Twin. Tobiasz był najbardziej doświadczonym motocyklistą w tej grupie. Na jednośladach jeździł już dziesięć lat. Na co dzień pracował jako kurier motocyklowy a wiec większą cześć dnia spędzał na maszynie. Nabył dużych umiejętności jazdy w terenie po szutrowych drogach.

Przed wyjazdem wszyscy zatankowali do pełna i można było od razu wyruszyć w trasę bez wizyty na stacji benzynowej. Każdy z nich miał kombinezon skórzany bądź tekstylny.

Dezerter zawsze był dobrym organizatorem. Także i teraz mimowolnie przejął rolę kierownika wycieczki. Opierając się o ogrodzenie mówił donośnym głosem.

- OK. W takim razie jedziemy w następującej kolejności. Najpierw Piotrek i Karolina bo mają najsłabsze moto, później Tobiasz, następnie Greg, późnej jadę ja no i na końcu Piotrek. Nie wyprzedamy się. Każdy jedzie na swojej pozycji.

- Co będziemy robili w Kazimierzu? – zapytał Piotrek.

- Cóż tam można robić – mówił Dezerter.- Przejdziemy się po ryneczku i tych uliczkach. Później pójdziemy gdzieś na obiad i powrót do Warszawy.

- Znam tam dobrą restauracje – odezwał się policjant. – Pod Zielonym Dachem.

- A ceny jakie? – zapytał Greg.

- Obiad pierwsze i drugie danie dwadzieścia pięć złotych.

- To jeszcze do przeżycia – stwierdził Dezerter.

Byli to młodzi ludzie którzy nie śmierdzieli gotówką. Często każdą wydaną złotówkę przeliczali na litry paliwa.

- Proponuje zaliczyć jakąś pizzerie. Znam taką jedną nad Wisłą – odezwał się Tobiasz. Był miłośnikiem tego typu lokali i w każdym mieście jadł pizze. Najbardziej taką wypiekaną w piecu kamiennym a nie elektrycznym. Kiedyś z żoną poleciał samolotem do Belgi tylko po to żeby zjeść pizze i jeszcze tego samego dnia wrócić do Polski.

- Spoko jak znajdziemy czas to pójdziemy – oznajmił Dezerter.

Na stopniach budki parkingowej stał Pan Grzegorz. Kiedyś też jeździł na motocyklach, ale nie japońskich tylko polskich WSK, SHL, Junak. Z grupką znajomych wybierali się na Mazury do jakieś spokojnej miejscowości. Łowili ryby palili ognisko i pili piwo.

Teraz przyglądał się młodemu pokoleniu i chyba trochę żałował, że musi siedzieć w budce w taką ładną pogodę.

Wkrótce rozległ się dźwięk silników. Motocykliści usadowili się na siedzeniach. Poprawili lusterka, kaski, założyli rękawice i rozglądając się w lewo wyjechali na Aleje Niepodległości. Cztery maszyny wytoczyły się z parkingu na dwupasmową ulicę. Grzmiąc głośno podjechały do ulicy Woronicza po której pomknęły prosto a później skręciły na Puławska. Tam chwile postały na światłach i odbiły w lewo w wąska uliczkę, która prowadziła do Trasy Siekierkowskiej.

Na tej szerokiej i niezatłoczonej o tej porze arterii pomknęły z szybkością 170 km/h. Piotrek z Karoliną jako plecaczkiem, którzy jechali na przedzie mieli na swoim słabym motocyklu pewne kłopoty z utrzymaniem takiej prędkości, jako że GPZ 500 był motocyklem za małym na komfortową jazdę dwóch osób i sprawował się stabilnie do prędkości 140 km/h później zaczynał drżeć. Piotrek był jednak ambitny i wyciskał z niego ostatnie soki. Na pozostałych motocyklach – sześćsetkach - o mocach zbliżonych do stu koni taka prędkość nie robiła wrażenia. Trochę ryzykowali ponieważ po trasie siekierkowskiej często jeździła policja w nieoznakowanych samochodach. Na szczęście przemknęli bez przygód z policją.

Później droga stała się zbyt zatłoczona aby szybko jechać. Wyprzedając kolejno samochody dojechali do miejscowości Zakręt w której zaczynała się szosa prowadząca do Lublina.

Droga była zatłoczona, mimo to utrzymywali dość dużą jak na jazdę grupą prędkość 140 km/h. Policjant który jechał na samym końcu na swoim hornecie miał niemałe kłopoty aby nadążać za grupą ponieważ często blokowały go samochody jadące z przeciwka niepozwalające na wyprzedanie. Prawda jest taka, że ostatni motocyklista zawsze miał najtrudniej ponieważ musiał gonić grupę. I tak raz wlókł się za jakiś samochodem 40 km/h po to by później zasuwał 200 km/h aby dogonić kolegów na motocyklach. Dlatego na koniec zawsze dawano najmocniejszy motocykl.

Byli w okolicach Ryk sto kilometrów od Warszawy kiedy dogoniło ich auto Subaru Impreza. Ta mocna maszyna o mocy dwustu czterdziestu koni z łatwo poruszała się z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Kierowca samochodu na chwile zrównał się z grupką motocyklistów po czym gwałtownie przyśpieszył. Dawał w ten sposób do zrozumienia, że chce się ścigać.

Piotrek z Karolina na GPZ 500 nie mieli szans przy takim aucie, jednak sześćsetki mogły śmiało stawać w szranki z Subaru. Nie trzeba było długo czekać. Dezerter na Bandicie i policjant na Hornecie wyrwali do przodu w ciągu kilku sekund osiągając prędkość 200 km/h. Zrównali się z Subaru i wyprzedzili je. Japoński samochód także przyśpieszył i po dłuższej chwili dogonił motocyklistów. Dezerter i policjant zostali przyblokowani przez auto jadące przed nimi i sznur pojazdów jadących z naprzeciwka. Jednakże motocyklista może wykonać manewr, który nie jest możliwy dla kierowy auta – widząc przestrzeń miedzy samochodem, który ich poprzedzał a kolumną samochodów z przeciwnej strony wjechali na środek drogi jadąc pomiędzy autami. Dzieliła ich od nich odległość jednego metra był to więc spory margines bezpieczeństwa. Wyminąwszy samochody zobaczyli przed sobą odcinek pustej drogi i rozwinęli na niej prędkość dwustu czterdziestu kilometrów na godzinę.

Przy takiej jeździe wiatr był huraganowy. Trzeba mieć aerodynamiczne kaski bo powietrze stawiało taki opór jakby chciało oderwać głowę. Dlatego motocykliści pochylili się mocno i schowali za małymi symbolicznymi szybkami. Nie było to maszyny stworzone do ścigania jak Yamaha R1, Suzuki GSXR1000 albo Honda CBR 1000 rr dysponujące proporcjami jednego konia mechanicznego do kilograma masy, jednakże z Subaru Impreza mogły się z powodzeniem ścigać.

Subaru także zostało zablokowane przez auta i kilka chwil wlekło się 80 km/h by później po uzyskaniu pustej drogi pomknąć dwieście parę km na godzinę. Niestety motocykliści oddalili się na taką odległość, że kierowca samochodu stracił ich z oczu. Skapitulował zwolnił do 160 km/h i kontynuował jazdę z tą prędkością.

 

Dezerter i policjant widząc, że odstawili Subaru tak, że nie było go widać w lusterkach także zwolnili i zjechawszy na pobocze drogi tocząc się wolno czekali na Piotrka z Karoliną i Tobiasza. Wkrótce wyminęło ich rozpędzone Subaru. Kierowca samochodu chyba z sympatii wcisnął klakson. Niebawem dogonili ich towarzysze podróży na GPZ 500 i Africa Twin. Po czym grupa kontynuowała podróż do Kazimierza z przelotową prędkością 140 km/h.

Po przejechani około czterdziestu kilometrów policjant wyprzedził grupę i dał ręką znać, że musi zjechać na bok. Akurat niedaleko stała stacja benzynowa. Włączył prawy migacz i zwolniwszy wjechał na teren stacji. Grupa skierowała się za nim.

Zatrzymali się wszyscy tuż przy wejściu. Piotrek otworzył szybkę kasku i przekrzykując dźwięk silnika zawołał do policjanta.

- Skończyło się paliwo? – zapytał

- Nie. Do kibla muszę – odpowiedział stróż prawa. Po czym wszedł do środka stacji.

Motocykliści korzystając z chwili przerwy pościągali kaski, żeby oddychać świeżym powietrzem. Taka przerwa w podróży zawsze dobrze robiła. Można było wyprostować cały czas zgięte nogi, poruszać się trochę i pogadać. Podroż motocyklem bardziej się czuło jak jazdę samochodem. Napór wiatru, wibracje, głośny dźwięk silnika powodowały, że miłośnicy dwóch kółek czuli każdy przejechany kilometr wszystkimi swoimi zmysłami. Jazda na tych jednośladach była też bardziej męcząca niż jazda autem i w zasadzie powinno się robić częste przerwy.

Nie byli jedynymi motocyklistami na tej stacji benzynowej. Na parkingu przy ogródku gastronomicznym stały Honda CBR 1100 xx i sportowa Yamaha R1. Właściciela tych dwóch maszyn podeszli do nich.

- Cześć. Kamil jestem – wyższy z nich przywitał się podając rękę Karolinie, jedynej kobiecie w tym towarzystwie. Po czym przywitał się z Piotrkiem, Tobiaszem i Dezerterem. Drugi człowiek sporo niższy i krępej budowy również się przywitał i przedstawił. Miał na imię Marcin. Nosił na sobie drogi skórzany kombinezon Dainese, który kosztował pewnie ze cztery tysiące złotych. Przywitali się także z policjantem, który właśnie wyszedł z ubikacji.

- Gdzie lecicie? – zapytał wyższy nowopoznany motocyklista.

- Jedziemy do Kazimierza – odpowiedział Dezerter wyciągając z plecaka plastykową butelkę z wodą. – A wy gdzie lecicie?

Miłośnicy jednośladów często używali słowa latać zamiast jeździć ponieważ przy wyższych prędkościach, rzeczywiste czuło się jakby człowiek leciał.

- A tak latamy bez celu - odezwał się krępy mężczyzna – Jedziemy z Warszawy przed siebie.

- Aha, to jak chcecie to jedźcie z nami do Kazimierza. Będzie raźniej – powiedział Dezerter pijąc wodę z butelki. Popatrzył na ich sprzęty i dodał.- Tylko nie wiem, czy nie będzie wam z nami za nudno. Jedziemy sto czterdzieści.

- Damy rade – uspokoił go wysoki mężczyzna. – Nie jesteśmy na torze wyścigowym.

Kilka osób podeszło do automatu z kawą i zakupiło ten pobudzający napój. Tobiasz czyścił szybkę na której osadziło się mnóstwo muszek. Wykonując tę czynność podszedł do krępego mężczyzny, który był właścicielem CBR 1100 xx popularnie po prostu nazwanej XX i zapytał.

- Ile najszybciej jechałeś?

- Tyle ile dała fabryka – zaśmiał się – trzysta dwadzieścia.

Tobiasz złapał się za głowę.

- No to musi być prędkość. Ja na swojej Africe najszybciej jechałem sto dziewięćdziesiąt.

- Africa to nie jest motocykl do ścigania. Ty pojedziesz tam gdzie ja nie dam rady. Po terenie. Na XX musi być w miarę dobra droga – mężczyzna oparł się o swoją maszynę. – Gdzieś za granice wyjeżdżałeś?

- Raz byłem na Słowacji. Pięćdziesiąt kilometrów od przejścia w Barwinku. Przejeżdża się przez miasteczko Świdnik i dziesięć kilometrów za nim są piękne jeziora. Tam jest fajnie, spokojnie. Spokojniej niż w Bieszczadach nad Zalewem Solińskim.

- Marcin mam na imię – przedstawił się krępy motocyklista.

- Tobiasz – rzekł właściciel Africa Twin. – A ten twój kolega to co to za jeden? Ma taki dziwny akcent.

- To Kanadyjczyk to znaczy Polak, który mieszkał w Kanadzie przez dwadzieścia la dlatego tak mówi – mówił Marcin. – A poznaliśmy się na biznes mikserze w klubie przedsiębiorcy. On ma soja firmę programistyczną a ja budowlaną.

- Aha a ja jestem kurierem motocyklowym.

- Cały dzień na moto i jeszcze ci za to płacą. Coś pięknego.

Dezerter przerwał tę rozmowę krzycząc głośno:

- Jedziemy!

Grupka motocyklistów przygotowała się do jazdy i po chwili sześć maszyn z głośnym hukiem silników wytoczyło się na jezdnie. Do Kazimierza pozostało im zaledwie czterdzieści kilometrów. Za Kurowem zjechali z Szosy Lubelskiej na drogę prowadzącą do Puław. Jezdnia była wąska bez pobocza. Panował na niej umiarkowany ruch, znacznie mniejszy niż na drodze do Lublina. Można było pocisnąć sto pięćdziesiąt na godzinę. Po kwadransie dojechali do Puław. Ściągając na siebie spojrzenia przechodniów gładko przejechali przez to niewielkie miasto.

Trasa na Kazimierz zaczynała się od wąskiej jezdni z częstymi wysepkami. Nie było już miejsca na wyprzedanie. Wlekli się trzydzieści kilometrów na godzinę za kolumną samochodów. Kiedy w końcu wydostali się za miasto, mogli zacząć wyprzedzać i rozwinąć sensowna prędkość marszową. Po kilkunastu minutach jazdy krajobraz zaczął obfitować w niewysokie pagórki. Przejechali przez mały mostek nad niewielką rzeczką i skręcili w prawo na lokalną drogę prowadzącą bezpośrednio do Kazimierza.

Przejechali drogą wzdłuż Wisły i wtoczyli się na malutkie i wąskie uliczki Kazimierza. Tocząc się powoli ze spacerową prędkości dostali się na mały cudowny ryneczek. Podjechali pod sama zabytkową studnie na środku i zaparkowali motocykle. Stało tam już w rzędzie kilkanaście maszyn. Kazimierz jak magnes nieodmiennie przyciągał do siebie rzesze wielbicieli jednośladów.

Zdjęli kaski i odetchnęli świeżym powietrzem. Rozejrzeli się dookoła. Na niewielkim placu wyłożonym kostką znajdowały się malutkie stoiska z pamiątkami. Swój warsztat rozłożył jakiś artysta malujący portrety. Przez rynek przechodzili tłumnie turyści. Po bokach widać było ogródki gastronomiczne oraz witryny restauracji. Poza turystami na ryneczku chodziły trzy cyganki. Jedna z nich widząc nowoprzybyłe osoby podeszła do Dezertera i zapytała.

- Powróżyć? Panie powróżyć?

Dezerter jednak podziękował jej.

Karolina zobaczyła bar z goframi. Powiedziała głośno.

- Mam ochotę na coś słodkiego. Chodźmy na gofry.

- Dobry pomysł – stwierdził Kanadyjczyk.

Trzymając pod pachą kurtki oraz kaski w rękach poszli kierunku mieszczącego się na skraju ryneczku stoiska z goframi. Tuż obok wspinała się do góry droga wyłożona kocimi łbami. Ustawili się w małej kolejce. Pachniało słodkim. Woń gofrów niosła się dookoła. Stojąc w ogonku rozmawiali.

- Co robimy jaki jest plan? – pytał Kanadyjczyk.

- Pochodzimy po ryneczku i pójdziemy coś zjeść na obiad – rzekł Dezerter.

- Nie idźmy do żadnej restauracji tylko na pizze – mówił Tobiasz. – Znam dobre miejsce nad Wisłą.

- W porządku niech będzie pizza. W końcu pizza bardziej pasuje do motocyklistów niż obiad w restauracji – podsumował Dezerter.

Zaśmiali się.

Przyszła ich kolej i zaczęli zamawiać gofry. Ładna dziewczyna pracująca jako kasjerka przyjęła od nich pieniądze i pokierowała do wydającego gofry kolegi. W kilka chwil później wszyscy mieli w rękach słodziutkie gofry ze śmietana i wiśniami.

- Chodzicie na wieże – zawołał Kanadyjczyk. – Stamtąd jest ładny widok na okolicę.

To hasło spodobało się wszystkim. Idąc spacerowym krokiem szli pod górę po wyłożonej kostką drodze. Tobiasz szedł obok policjanta.

- Nie boisz się tak bez prawka jeździć? – zapytał.

- No trochę się boje. Ale jak mnie złapią to i tak załatwię sobie anulacje mandatu. Zresztą jak ciebie złapią to jak w ciągu dwudziestu czterech godzin dasz mi znać to da się wykasować – powiedział

- O kurcze, to musisz mi dać do siebie numer telefonu – stwierdził Tobiasz.

Po kilku minutach spaceru doszli do podnóża wysokiej na kilkanaście metrów wieży. Była ona zbudowana z kamieni połączonych spoiwem. Na jej szczyt prowadziły drewniane schody wijące się wzdłuż muru. Śmiejąc się weszli na samą górę. Rozpościerał się stąd przepiękny widnokrąg o promieniu około trzydzieści kilometrów. W dole szeroka błękitną smugą wiła się Wisła. A tuż obok niej za zielonym pasem wałów widać było pokryte czerwona dachówka zabudowania miasteczka. Wyciągnęli telefony i zaczęli robić nimi zdjęcia. Niektóre z nich na bieżąco były wrzucane na Facebooka. Fotografowali siebie na tle pięknego widoku. Ta pełna wesołości sesja zdjęciowa trwał dobre pięć minut. Ponieważ na schodach stała już kolejka chętnych do wyjścia na taras, wycofali się ustępując im miejsca. W kilka chwil schodząc w dół wrócili na uroczy ryneczek. W pewnym momencie Marcin – przedsiębiorca budowlany - poczuł potrzebę wyjścia w ustronne miejsce.

- Poczekajcie na mnie musze iść do kibla – powiedział rozglądając się dookoła – Pójdę do tej knajpy może mnie wpuszczą – mówił pokazując na restauracja z dużym ogródkiem gastronomicznym.

- No to leć. Poczekamy – odpowiedział Dezerter.

Marcin przeszedł kilka kroków i znikł w drzwiach restauracji. Nie było go dobrą chwilkę, później jeszcze jedną dobrą chwilkę. Towarzystwo zaczęło się już niecierpliwić. Och gdyby oni wiedzieli co on teraz przeżywa…

Ten młody budowlaniec wszedł do ubikacji i chciał się wysikać. W tym samym momencie jednak pierdnął. Wiedziony złym przeczuciem i zgodnie z przewidywaniem odkrył, że puścił kleksa. Całe majtki i spodnie były zasrane. Nie pozostało mu nic innego jak to wyczyścić Stojąc w ciasnej ubikacji przy malutkiej umywalce zdjął spodnie i majtki. Ponieważ w drzwiach nie było zamka kolanem przetrzymywał klamkę, żeby nikt nie mógł wejść. Wyprał majtki w płynnym mydełku i zabierał się do czyszczenia spodni kiedy poczuł, że ktoś naciska klamkę.

- Zajęte! - zawołał. To jednak nie wystarczało. Ktoś nadal dobijał się do ubikacji. Otworzył drzwi i stojąc na wpół nagi zawołał przez wąską szparę.- Sram kurna! Nie widać?!

Dopiero po tym okrzyku jakaś osoba przestała się dobijać. Majtki wyprał dość szybko jednak ze spodniami miał większy problem. Były przecież dużo większe a gówno rozmazało się aż do kolan. Na dodatek wiedział, że znajomi czekają na niego. W końcu po pływie dziesięciu minut wyczyścił także i spodnie. Włożył majtki do kieszeni i w mokrych aż do kolan spodniach wyszedł na zewnątrz.

- No co tak długo? – zawołał Dezerter.

- Miałem przeczyszczenie – odpowiedział budowlaniec.

Wszyscy wybuchli śmiechem.

- Prawdę powiedziawszy po tych gofrach to ja też się nieswojo czuję – zwierzyła się Karolina.

Już szykowali się do odejścia, kiedy podjechał do nich około sześćdziesięcioletni mężczyzna na skuterze. Miał na sobie kurtkę motocyklową, spodnie dżinsowe kilka razy zawinięte na nogawkach, na nogach nosił buty kowbojki. Do siedzenia była za pomocą sznurka przymocowany był plastykowy pojemnik z benzyną. Kiedy skuter się zatrzymał bańka z paliwem cały czas huśtała się na boki. Mężczyzna podniósł szybkę w kasku do góry i zawołał do nich.

- Którędy na Kraków?

Pytanie do wzbudziło spore zdziwienie. Jakby nie było skuterek którym jechał nie nadawał się na tak długie trasy.

- Tym skuterem na Kraków pan jedzie? – odezwał się Kanadyjczyk z nutką niedowierzania w głosie.

- Ja z Litwy do Wiednia jadę na zlot – powiedział mężczyzna wprawiając ich jeszcze większe zdumienie.

Prawdę powiedziawszy nie wiedzieli bez mapy jak jechać do Krakowa.

- Niech pan poczeka – odezwał się Tobiasz. Wyjął smarfona, uruchomiła mapę i powiedział.- Musi pan pojechać do Puław a stamtąd do Radomia. Z Radomia drogą krajową siedem dojedzie Pan do Krakowa.

- Dziękuje – rzekł sześćdziesięciolatek. Uruchomił silnik w skuterze i wyjechał z rynku na małą uliczkę. W chwilę potem znikł za rogiem budynku.

Śmiejąc się z tego zdarzenia przeszli przez rynek i skierowali się na dół w kierunku Wisły.

 

Rozmawiając doszli do pizzerii, która mieściła się w odległości pięćdziesięciu metrów od wałów przeciwpowodziowych. Było to głośnie miejsce. Najbardziej hałasowała spora grupa motocyklistów siedzących za zsuniętymi stolikami. Liczyła ona około piętnastu osób – większość mężczyzn ale było tam też kilka kobiet. Byli ubrani w czarne skórzane kombinezony. Ze stroju można było wywnioskować, że jeżdżą na czoperach. W pizzerii znajdowało się też kilka rodzin z dziećmi, które niesfornie biegały wokół małej piaskownicy.

Usiedli za stolikiem usytuowanym w pobliżu fontanny z wodą. Zdjęli kurtki i zawiesili je na oparciach krzeseł. Kaski natomiast położyli na stole.

Ładna kelnerka podeszła do nich i każdemu wręczyła menu. Zaczęło się wybieranie pizzy. Po krótkim namyśle zdecydowali się na pizze z szynką i ananasem. Przedsiębiorca budowlany nie lubił ananasów i wziął ciasto z salami. Kelnerka przyjęła zamówienie i znikała we wnętrzu lokalu.

- Ciekawe co to za jedni – rzekł Dezerter pokazując głową na dużą grupę motocyklistów. – Ale się ich najechało. Zlot jakiś czy co…

- Nie ma sprzętów wiec nie wiadomo skąd są – mówił Kanadyjczyk. – Po rejestracjach można by było poznać.

- Pewnie Warszawka – odezwał się Tobiasz. – Warszawka jeździ na Kazimierz.

- Piją piwo – zauważył Greg. – Pewnie zostają na noc. Chyba maja już jakąś kwaterę bo na rynku nie było takiej ilości motocykli. Pod kwaterą musieli zaparkować.

- Aleś ty domyślny – stwierdziła Karolina.

- Ładnie tutaj. Jak stąd wyjdziemy to proponuje przejść się wzdłuż Wisły – odezwał się policjant. - Widziałem tam barkę koło brzegu.

- Na tej barce jest restauracja – poinformował Tobiasz. – Byłem tam kiedyś.

- Który raz jesteś w Kazimierzu? – zapytała Karolina.

- Piąty. Co roku przyjeżdżam.

Z wnętrza lokalu wyszły trzy kelnerki i przyniosły trzy pizze. Położyły na stole. Po chwili doniosły kolejne trzy. Jakby tego było mało po raz trzeci przyszły i przyniosły cztery pizze. W sumie przyniosły dziesięć placków.

- To jest coś nie tak – zdumiał się policjant. – To nie są nasze pizze.

- Z dużo. My tyle nie zamawialiśmy – zawołał Dezerter.

- To jakaś pomyłka – stwierdziła Karolina.

Po chwili konsternacji kelnerka, która przyjmowała od nich zamówienie zorientowała się w pomyłce.

- To dla tamtych państwa – powiedziała pokazując palcem na dużą grupę motocyklistów- Przepraszam.

Tak się akurat złożyło, że na tamten stolik zaniesiono ich zamówienie. Kelnerki lekko zawstydzone ale też i rozbawione zamieniły pizze tak aby wszystko się zgadzało.

Jakiś wysoki motonita z dużej grupy zawołał.

- Jak skończycie jeść to zapraszamy do nas.

- Dobrze. Przyjdziemy - odpowiedział Dezerter.

- Zaczyna się robić ciekawie w tym Kazimierzu – zaważył Greg.

- No jak będą chcieli po tym piwie jechać to wlepie im mandat – mówił policjant ostrzegająco łapiąc się za kieszeń w kurtce. – Bloczek mandatowy zawsze mam przy sobie!

- Pewnie nie będą nigdzie jechali są już za bardzo pijani – zauważyła Karolina.

Rzeczywiście kelnerki co chwile donosiły piwo do tamtego stolika. Goście przy zsuniętych stolikach na pewno wypili po kilka kufli na głowę, co można było wywnioskować po hałaśliwym zachowaniu i ogólnej wesołości.

Mniejsza grupka motocyklistów zjadła pizze ze smakiem. Popijali ją napojami, które przynieśli ze sobą. Kiedy skończyli Dezerter rzekł.

- No to co idziemy do nich?

- No chodźmy – rzekł Greg wstając i biorąc w ręce kask i kurtkę.

Pozostali także się podnieśli i zabrali swoje ubiory i kaski.

Podeszli hałaśliwej grupy i zaczęli się witać.

- Wy skąd? – ktoś zapytał.

- Z Warszawy – odrzekł Dezerter. – A wy?

- My z całej Polski. Na zlot jedziemy.|

- Jaki zlot?

- Zlot właścicieli Hondy Shadow – odpowiedział młody ale posiwiały już mężczyzna.

- A gdzie ten zlot? – zapytał Greg.

- W Spale.

- Gdzie to jest? – rzucił pytanie Dezerter.

- Koło Tomaszowa Mazowieckiego – mówił przedwcześnie posiwiały motonita – Jutro się zaczyna. A dzisiaj zebraliśmy się żeby poimprezować w Kazimierzu. Siadajcie tutaj koło nas.

Położyli swoje rzeczy na trawie i usiedli na przyniesionych z sąsiednich stolików krzesłach.

- To co może piwko? – zwrócił się Kanadyjczyk do Dezertera.

- No może jakieś małe – zawahał się – albo dobrze niech być duże. Pochodzimy trochę po Kazimierzu to przetrzeźwiejemy.

Zamówili cztery piwa półlitrowe. Policjant i Karolina wzięli kawę.

Większa grupa motocyklistów wchłonęła mniejsza. Jedząc pizze pijąc piwo zaczęli się integrować z właścicielami Hond Shadow. Właściciele tego modelu motocykla byli średnio około dziesięć lat starsi od nich. Mimo to rozmawiając na temat podróży, maszyn akcesoriów szybko osiągnęli nić porozumienia. Było tak wesoło, że Dezerter w pewnym momencie zaproponował.

- Skoro jest tak fajnie to może przenocujmy tutaj.

- Mnie się nigdzie nie śpieszy. Mogę przenocować – powiedział Kanadyjczyk.

- Ja też mogę zostać – mówił Greg popijając piwo.

- No to i my zostajemy – stwierdził Piotrek. – Jutro niedziela. Nie mam żadnych planów.

- Musimy sobie znaleźć zakwaterowanie – zauważył Kanadyjczyk. – Najlepiej wśród popytać wśród miejscowych – wstał od stolika i kierując się do drzwi wejściowych do lokalu – idę zapytać kelnerek. Może znają kogoś kto ma wolne kwatery.

Wszedł do pizzerii. Nie było go pięć minut po czym wrócił rozpromieniony.

- Jest nocleg dla wszystkich – oznajmił.- Po czterdzieści i złotych od osoby.

- No to super – oceniła Karolina. – A będzie jakiś bezpieczny parking na motocykle?

- Tak ogrodzona posesja. Pytałem – odpowiedział Kanadyjczyk.

- Świetnie – powiedział Dezerter.

Wysoki posiwiały mężczyzna z grupki właścicieli Shadow wstał i powiedział.

- Widzę, że macie już nocleg. W takim razie proponuje żebyśmy się spotkali wieczorem na ryneczku to pójdziemy sobie na piwo. Są tam fajniejsze knajpki niż ta pizzeria.

- W porządku – zgodził się Dezerter. –To my teraz lecimy na kwaterę. Odpoczniemy i spotkamy się wieczorem. Wymieńmy się telefonami.

Siwy motocyklista miał na imię Piotrek. Podał swój numer Dezerterowi ten do niego odzwonił.

- OK. W takim do zobaczenia około 19:00 przy studni.

- To na razie – zawołał Dezerter. – Idziemy.

Pozabierali z ziemi swoje rzeczy i poszli w kierunku rynku. Wszyscy byli ucieszeni poznaniem motocyklistów jeżdżących na Hondach Shadow. Okazało się, że mimo iż jeżdżą na czoperach to są świetnymi kompanami.

Po kwadransie byli już z powrotem przy motocyklach. Przyjechał po nich samochodem właściciel domu z kwaterami. Zaoferował swą pomoc bo nie chciał aby jego goście błądzili po Kazimierzu. Ubrali się i wsiadłszy na swoje maszyny pojechali za nim. Po około pięciu minutach byli już na miejscu.

Wjechali na ogrodzoną posesje. Pogasili silniki, zeszli z swych maszyn. Właściciel domu wyszedł z samochodu i stojąc na schodkach wołał:.

- Zapraszam wszystkich na górę.

Weszli po schodkach do domu. Ściany były obłożone boazeria, która ładnie pachniała.

- Proszę bardzo – mówił wynajmujący kwatery. – Tutaj jest pokój dla pary – wskazał drzwi na prawo – A tam dalej dla czterech panów.

Piotrek i Karolina weszli do swojego pokoju, który był mały i podłużny. Zaś Dezerter, Greg, Kanadyjczyk i policjant wkroczyli do dużego obszerniejszego salonu z telewizorem w centralnym punkcie. W pomieszczeniu tym znajdowały się cztery łóżka. Spontanicznie dokonali wyboru i położyli się na wznak.

- O jak dobrze sobie odpocząć – mówił Kanadyjczyk – rozprostowując kości.

- Czego się napijecie? Może kawy? – pytał właściciel domu. – Albo herbaty?

- Najchętniej piwa – zawołał Greg wywołując tym ogólną wesołość.

- A piwo mam – pochwalił się mężczyzna. – Tyskie gronie. Poczekajcie – to mówiąc zszedł z piętra na dół.

Piotrek z Karoliną weszli do salonu.

- Ładnie tutaj macie – rzekła Karolina rozglądając się dookoła. U nas jest cholernie ciasno.

Usiedli w fotelach i rozprostowali nogi. Po chwili pojawił się właściciel domu z siatką pełną piwa.

- Proszę bardzo – powiedział kładąc reklamówkę na stole. – Bawcie się dobrze.

- Gościnni ludzie w tym Kazimierzu – zauważył Dezerter.

Pijąc piwko i rozmawiając odpoczywali po dwugodzinnej przejażdżce. Kanadyjczyk był tak zmęczony, że co chwilę wpadał w drzemkę. Reszta trzymała się dobrze. Po godzinie przebywania w salonie po kolei wzięli prysznic, aby się dobrze czuć na wieczornym spotkaniu z właścicielami czoperów.

Po dwóch godzinach odpoczynku na kwaterze pojawili się w umówionym miejscu spotkania -zabytkowej studni na środku ryneczku. Momentalnie ich uwagę przykuła zjawiskowo piękna dziewczyna opierająca się o ścigacz Honda CBR 1000 rr. Patrzyło się na nią i od razu nasuwało się porównanie piękna i bestia. Dziewczyna ta miała około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, była szczupła, miała śliczną twarz i długie kasztanowe włosy. Skórzany kombinezon Dainese spowijał jej zgrabne ciało. Mężczyźni patrzyli na nią i nie mogli oderwać wzroku. Nie dość tego, że była piękna to na dodatek przyjechała sama. Nie było z nią żadnego mężczyzny, a z motocyklem obchodziła się bardziej jako kierowca niż pasażer.

Wprawdzie je piękno działało onieśmielająco ale nie na przedsiębiorcę budowlanego - Marcina, który przechodząc obok niej zaczął naśladować głos świni.

- Kwiiiiii, kwiiiii, kwiiii – kwiczał idealnie udając świnie. Trzeba powiedzieć, że była to mało wyszukana i oryginalna bardzo metoda na podrywanie kobiet. Niejeden by się speszył przy tak urodziwej kobiecie ale nie Marcin, który kwicząc podszedł do dziewczyny i powiedział:

- Chcę być Twoim warchlakiem!

Dziewczyna zaśmiała się.

- Żadnej hodowli obecnie nie zakładam. Szukam kandydata na męża, ale nie może to ktoś kto sam kwalifikował się do roli świni.

Kanadyjczyk podszedł do motocyklistki i powiedział.

- Przepraszam cię za kolegę. Nawdychał się gazu rozweselającego i humor mu się rozstroił – rzekł wyjaśniającym tonem ze swoim cudzoziemskim akcentem. – Co robisz w Kazimierzu?

- Kręcę się po okolicy – odpowiedziała kładąc kask na baku. - Stwierdziłam że zboczę trochę z drogi do Lublina i odwiedzę to miasto.

- My się tutaj spotykamy z grupą motocyklistów – mówił Dezerter rozejrzał się dookoła i zauważył - o właśnie idą.

Rzeczywiście w ich kierunku nadchodzili poznani wcześniej miłośnicy Hondy Shadow. Część była ubrana w kombinezony motocyklowe, ale znacznie więcej osób miało na sobie zwykłe cywilne ubrania.

- Witajcie – zawołał siwowłosy mężczyzna. – Teraz możemy się napić piwa bez żadnego stresu.

- Idę z wami – oznajmiła piękna dziewczyna. – Po takiej długiej podróży muszę z kimś pogadać.

Humory dopisywali wszystkim. Dużą grupą chodzili po ryneczku aby wybrać właściwą knajpkę.

W końcu zdecydowali się na lokal z dużym ogródkiem. Za zgodą personelu zsunęli stoliki i usiedli na krzesłach z wikliny. Po chwili pojawiła się kelnerka po zamówienie. Wszyscy poza piękną dziewczyną zamówili piwo. Przedsiębiorca budowlany zamówił piwo z sokiem.

- Z daleka jedziesz? – zwrócił się Dezerter do pięknej motocyklistki.

- Z Lublina – odpowiedziała. – Mam na imię Agata – przedstawiła się.

- Krzysiek jestem – powiedział podając rękę.

Przywitali się.

- Od dawna latasz na moto? – zapytał Kanadyjczyk.

- Już piąty rok. To jest mój trzeci motocykl. Wcześniej był Suzuki GS500 , później Kawasaki ZZR 600 i teraz ta Honda.

- Ładnie się prezentuje – ocenił Dezerter. – Który to rocznik?

- Dwa tysiące dziesiąty – odpowiedziała odbierając od kelnerki szklankę soku – Nabiłam nim pięć tysięcy kilometrów w tym sezonie.

- To sporo – rzekł Greg. – ja dopiero dwa tysiące.

- Ale ma twarde zawieszenie. Źle się jeździ po polskich drogach. Musi być dobry asfalt – mówiła popijając sok.

- XX jest idealny na polskie drogi – stwierdził Marcin. – Idealnie wybiera dziury. Prędkość sto siedemdziesiąt to dla niego trucht.

- Znam możliwości XX – odpowiedziała dziewczyna. Też myślałam aby go kupić, ale wybrałam

tę seksowna Hondę.

- Faktycznie masz racje – rzekł Kanadyjczyk. – Ten motocykl został w 2005 r uznany najseksowniejszym motocyklem roku.

- Wiem o tym – zaśmiała się.

 

Wszyscy byli już chyba po trzecim piwie kiedy siwowłosy mężczyzna z grupy właścicieli Hondy Shadow złożył propozycje.

- Wprawdzie nie macie takich motocykli jak my, ale jak chcecie to jedzie jutro z nami do Spały na zlot.

Dezerter zastanowił się i stwierdził.

- Podoba mi się ten pomysł. Jestem za.

- My też pojedziemy – odezwał się Piotrek – Karolina jedziemy?

- Jedziemy! – odpowiedziała.

Greg, policjant i Kanadyjczyk też zgłosili swoją chęć do wyjazdu. Tak oto spontanicznie zagospodarowali sobie czas w niedziele.

Gdy tak rozmawiali jeden z motocyklistów ubrany w koszulkę z krótkim rękawem. Wyszedł za stołu i trzymając się rurki od parasola, który się nad nimi rozpościerał, zaczął tańczyć.

W pewnym momencie zrzucił w siebie T-shert. Liczna grupa motonitów widząc to zaczęła bić brawa. Mężczyzna nadal tańczył wyginając swoje pokryte tatuażami ciało. Wykonując ruchy jak zawodowi chippendales zdjął z siebie spodnie. Aplauz ogarnął wszystkich gości lokalu. Bijać brawo zaczęli skandować.

- Ściągaj slipy, ściągaj slipy!

Mężczyzna nie dał się długo prosić. W teatralny sposób ściągnął bokserki, ku uciesze publiczności.

Motocykliści zebrani w ogródku wybuchli głośnym śmiechem. Spodobał się im pokaz zabawnego kopana, chociaż pewnie bardziej woleli by aby rozebrała się piękna dziewczyna.

 

Impreza na rynku trwała do pierwszej w nocy. Pod koniec zaczęli już trochę hamować się z piwem. Wstawiali wcześnie rano i nie chcieli być jeszcze pijani. Po pierwszej w nocy wszyscy porozchodzili się do swoich kwater.

Na drugi dzien. rano obudzili się lekko skacowani. Tak dobrze się złożyło, że niedaleko kwatery był sklep spożywczy. Kupili sobie tam kefir, który działał kojąco. Nie chcieli nic jeść. Wypili kawę, wymyli się i pojechali na rynek, który był punktem zbornym przed wyjazdem. Kiedy przybyli na miejsce duża grupa właściciel czoperów była już zgromadzona przy studzience. Była tam także ta piękna dziewczyna na swoim czerwonym ścigaczu. Przyjechała też parka na Hajabusie – byli to znajomi właściciel czoperów, którzy wczoraj nie siedzieli w pizzerii bo spacerowali po miasteczku. Po krótkim przywitaniu pokaźna grupa motocyklistów licząca dwadzieścia trzy maszyny wytoczyła się z rynku na ulice Kazimierza. Jadać wolno przeparadowali przez kilka uliczek i podążyli w stronę drogi prowadzącej do Puław. Na początku jechały Shadowki a za nimi policjant, Greg, Kanadyjczyk, Piotrek z Karolina a na końcu piękna dziewczyna na swoim ścigaczu oraz Marcin na XX oraz parka na Hajabusie.

Jechali z prędkością dyktowaną przez czopery, czyli około 90 km/h. Nudna to była prędkość ale czego to się nie robi dla towarzystwa.

Wąska droga do Radomia obfitowała w ciekawe krajobrazy – pagórki, łąki, lasy ładne kamienice. W Radomiu byli po dwóch godzinach jazdy. Ponieważ rano nie jedli śniadania zatrzymali się w KFC na coś na ząb i kolejną porcje kawy. Po trwającym pół godziny postoju wyruszyli w dalszą drogę. Przejeżdżając przez miasto wzbudzali spore zainteresowanie ponieważ nieczęsto widywało się tak liczne grupy motocyklistów. Po kilkunastu minutach jazdy opuścili Radom i w jechali na drogę krajową 48. Przebywszy dziesięć kilometrów zatrzymali się na stacji benzynowej bo niektórym maszynom zaczęła się świecić kontrolka rezerwy.

Gdy część motocyklistów tankowała swoje sprzęty, druga część jadła hotdogi inni jeszcze leżeli na trawie. W pewnym momencie do człowieka, który dnia poprzedniego robił streaptease podszedł jakiś lokalny pijaczek i powiedział.

- Zaraz będzie jechało wesele. Zróbcie bramę!

Streaptizer podchwycił pomysł i zawołał.

- Wesele będzie jechało. Robimy bramę.

Pomysł się spodobał. Około dziesięciu motocykli wyjechało na drogę. Motonici stojąc przy swoich maszynach wypatrywali weselnych samochodów. Lokalny pijaczek mówił:

- Zaraz będą jechali bo msza już się skończyła.

I rzeczywiście w zza zakrętu w odległości około dwustu metrów pojawił się ozdobiony we wstążki samochód z młodą parą. Za nim kilkanaście innych aut a na końcu jechał autokar z gośćmi weselnymi. Kawalkada zmierzała w stronę remizy strażackiej, która mieściła się trzy kilometry stąd. Dezerter pierwszy wyjechał na drogę, za nim postawił motocykl wczorajszy steraptezer. Drogę zastawiła także parka na Hajabusie. A za nimi wytoczyły się czopery. Jezdnia została całkowicie zablokowana.

Samochód z młodą parą zatrzymał się tuż bramą. Wyszedł z niego pan młody i śmiejąc się zawołał:

- Z drogi! Wesele jedzie!

Dezerter zajrzał do samochodu i zawołał.

- Panie młody, daj pan spokój przecież ta pani młoda to moja narzeczona!

- No coś takiego – pan młody wydawał się być zaszokowany taką bezczelną odzywka.

- Ale ją zwolnię z narzeczeństwa za litra wódki – kontynuował Dezerter. – A że nas tutaj trochę jest to najlepiej trzy litry wódki!

- A bo ja wiem czy ona trzy litry wódki warta? – zażartował pan młody.

- Warta, warta – potwierdził mężczyzna jeżdżący Hajabusą.

Na drodze powstało spore zgromadzenie utworzone z motocyklistów, młodej pary i gości weselnych. Po drugiej stronie bramy niż orszak weselny także zatrzymały się samochody. Nikt jednak nie trąbił. Wszyscy cierpliwie czekali. Wszak brama to weselna tradycja.

- Jak trzeba dać, to daje – powiedział pan młody wszedł do samochodu po wódkę i rzucił do pani młodej. – Widzisz Renia ile ty mnie na starcie kosztujesz na nawet jeszcze nie dojechaliśmy do domu… W chwile potem wyszedł z auta i wręczył Dezerterowi kilka flaszek wódki. Lecz ten wydawał się niezadowolony.

- No panie młody była mowa o trzech litrach a nie dwóch. Patrz Pan ile luda – zatoczył ręką widok obejmujący motocyklistów na stacji benzynowej. – To wszystko chce pić!

- Dobrze już dobrze już idę po dwie flaszki – odpowiedział pan młody. Znowu zanurkował w samochodzie i wyszedł z niego trzymając dwie butelki wódki. Podszedł do Dezertera i wręczając mu je powiedział.

- Bawcie się dobrze.

- Dziękujemy i życzymy pomyślności – powiedział ten rezolutny motonita. Odwrócił się i zawołał – Przepuścić młodą parę!

Motocykliści zjechali z drogi na pobocze i sznur samochodów po obydwu stronach bramy zaczął się przemieszczać przed siebie.

Wódka uzyskana na wskutek zrobienia bramy została rozlokowana w plecakach. Po około dziesięciu minutach duża grupa motocyklistów wyjechała ze stacji benzynowej na drogę. Osiągnąwszy prędkość marszową 90 km/h przemieszczała się w kierunku Spały do której dzieliło ich około czterdziestu kilometrów.

 

Na miejsce zlotu przyjechali około jedenastej. Odbywał się on na polanie usytuowanej na niewielkim pagórku. Wokół otaczały ją motocykle. Było tam około trzystu maszyn. Czuć wyło woń spalonej gumy, głośno grała muzyka, wszędzie słychać było głośny pomruk od rozmów. Słońce pięknie święciło na niebie, lekki powiew wiatru chłodził ludzi zebranych na zlocie. Wokół roznosiła się woń potraw przyrządzanych na grilu.

Dotarli na teren zlotu płacąc w kasie pięćdziesiąt złotych w zamian za co dostali breloczki z kartkami na dwa posiłki oraz koszulkę z napisem. „Zlot motocyklowy Spała”. Wjechali do środka i postawili swoje motocykle z prawej strony za bramą wjazdową gdyż tam było najwięcej miejsca. Zdjęli z siebie kurtki i kaski położyli je na maszynach. Po czym podzielili się na grupki cześć z nich została przy motocyklach, cześć poszła do toalety, niektórzy stanęli w kolejce po piwo jeszcze inni zgromadzili się przy scenie gdyż tam na podwyższeniu grał zespół muzyczny.

Dezerter stał przy bramie. W tym miejscu znajdował się grill bar. Sprzedawała w nim fascynująco piękna blondynka. Motocyklista patrzył na nią jak w malowanie. Później uwagę jego odciągnął mężczyzna który przyjechał na WSK. Na baku tego motocykla siedziało dwoje około czteroletnich dzieci. Cała trójka śmiała się. Dezerter wzruszył się tak bardzo biło od tej sceny uwielbieniem dla motocyklizmu.

Wkrótce organizator ogłosił konkurs na najwolniejszą jazdę motocyklem. Znajomy kierujący Hajabusą podszedł do Dezertera i zapytał.

- To startujemy w konkursie?

- Ja tam wole szybką jazdę od wolnej – powiedział. – Krzysiek jestem przedstawił się:

- Andrzej jestem – odpowiedział właściciel najszybszego na świece motocykla.- Ja tam idę popróbować tej wolnej jazdy.

Zawodnicy zebrali się na betonowym placu na którym jeszcze przed chwilą kilku motonitów paliło gumę. Pozostały po nich czarne półokrągłe ślady na płytach. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się smród dymu z przypalanych opon. Pięciu zawodników stanęło na starcie. Sędzia dał znak do startu. Miłośnicy dwóch kółek ruszyli do przodu. Chwiejąc się na boki i z trudem łapiąc równowagę przemieszali się przed siebie po kilka centymetrów na sekundę. Po przejechaniu pięciu metrów odpadł pierwszy zawodnik. Piotrek jadący Hajabusą trzymał się całkiem nieźle co było sztuką przy tak ciężkim motocyklu. Po kilku sekundach odpadł kolejny zawodnik. Utrzymywanie równowagi męczyło i z każdym metrem stawało się co raz trudniejsze. A Piotrek wciąż jechał do przodu po kilka centymetrów na sekunde. Niebawem odpadło kolejnych dwóch zawodników i na placu boju pozostał tylko on. Wygrał konkurencje. Człowiek który przez głośnik komentował konkurencje stwierdził, że konkurs na wolną jazdę wygrał człowiek na najszybszym motocyklu.

Dezerter z Kanadyjczykiem podeszli do sceny. Przyciągnęła ich znana melodia zespołu Naightwish: „I wish I had an angel”

Kanadyjczyk powiedział:

- Chodziłem kiedyś na taką imprezę Wampiriada do klubu No Mercy na Bema. Ten kawałek był tam bardzo popularny. I jeszcze jeden mi się podoba „Sleeping Sun”.

- Co to za impreza ta Wampiriada?

- Gotyk party. Przychodzą tam dziewczyny ubrane w skóry, lateks. Muzyka to najczęściej gothic rock.

- A Illusion tam puszczali?

- Tak Illusion też. Najbardziej podoba mi się „Nóż”- Kanadyjczyk zanucił. - Bierze nóż, ten koleś bierze nóż, wychodzi nocą szukać dnia. Bierze łom, ten koleś bierze łom. Wychodzi nocą posiać strach.

Popijając słabe dwuprocentowe piwo słuchali koncertu rokowego.

W innym miejscu stojąc w kolejce po hotdogi rozmawiali przedsiębiorca budowlany Marcin oraz parka z Hajabusą.

- Czym się zajmujesz zawodowo? – pytał Marcin.

- Prowadzę firmę internetową – odpowiedział Piotrek. – Reklama i marketing w Internecie.

- Kompletnie się na tym nie znam. U mnie najczęściej są klienci z polecenia.

- Robie kampanie reklamowe na Facebooku, w Google Adwords, wysyłam mailingi.

- I jak na tym wychodzisz?

- Do przodu, chociaż prawdę powiedziawszy rewelacji nie ma.

Zespół muzyczny przestał grać. Z głośników popłynęły słowa.

- Zapraszamy teraz do konkursu na najstarszego uczestnika i na tego co przyjechał z jak najdalej.

Kilka osób ruszyło w stronę sceny. Po pięciu minutach ogłoszono:

- A wiec tak najstarszym uczestnikiem jest Pan Marian Siwicki, który ma siedemdziesiąt osiem lat. Przyjechał na Junaku.

Rozległy się brawa. Głos mówił dalej:

- Natomiast najdłuższą trasę pokonał Pan Andrzej Skolimowski. Przyjechał do nas ze Szczecina.

Brawa rozległy się ponownie.

Na środku polany płonęło ognisko. Obok na duży stół wykładano kiełbasy, w pobliżu stały oparte o drzewo kije to smażenia kiełbasek. Ognisko było ledwo widoczne tyle otaczało je osób. Większość z nich piła niskoalkoholowe piwo w plastykowych kubkach. Osoby pijące soki lub inne napoje bezalkoholowe były w mniejszości.

Dochodziła godzina siedemnasta kiedy Tobiasz zaczął zbierać chętnych na wycieczkę do pobliskiej miejscowości Konewka w której znajdował się poniemiecki bunkier na pociąg. Nie miał łatwego zadania ponieważ większość motocyklistów wkręciła się już w atmosferę zlotu, cześć już się napiła piwa i w sumie znalazł jedynie kilka osób: parkę na Hajabusie, Piotrka który wczoraj zrobił streaptease i policjanta. Wszyscy ci ludzie byli trzeźwi i nadawali się do jazdy.

Grupa wycieczkowa założyła ciuchy, kaski, rękawice i ostrożnie jadąc między ludźmi wyjechała przez bramę z terenu zlotu.

Prowadząc maszyny wąską dojazdową dróżkę wyjechali na ulice Spały. Policjant znał drogę i kierował grupą. Po około pięciu minutach opuścili miasteczko i jechali wąską drogą krajową. W pewnym momencie zjechali z niej i podążyli wąziutką dróżką pełną dziur w asfalcie. Prowadziła ona przez las. Czuć było zapach igliwia. Wyboista dróżka przeszła w zwykłą polną drogę. Gdy wyjechali z lasu ujrzeli potężny długi na czterysta metrów bunkier kolejowy otoczony rzadko rosnącymi drzewami. Budowla była imponujących rozmiarów. W zasadzie na całej długości porastała ją gruba warstwa mchu. Podjechali na sam przód bunkra i tam zaparkowali motocykle.

- Coś niesamowitego – rzekł Piotrek patrząc na poniemiecki budynek. – Te ściany mają co najmniej trzy metry grubości.

Przed wejściem do bunkra stał stary niemiecki motocykl BMW z koszem na którym zamontowano karabin maszynowy. Obok wejścia do wielkiej budowli stała armata z długą na pięć metrów lufą.

Dziewczyna Piotrka, która miała na imię Agata skomentowała.

- No robi wrażenie.

Tuż przy samym wejściu sprzedawano bilety w cenie 9 zł na osobę. Kilka metrów dalej stały gabloty z powojennymi eksponatami. Leżały tam karabiny, granaty, hełmy, amunicja, menażki. Motocykliści weszli do środka i poczuli przyjemny chłód. W miarę jak szli w głąb robiło się co raz chłodniej. Na suficie w kształcie napiętego łuku zbierała się wilgoć. Kiedy mówili słychać było charakterystyczne echo. W podłodze widać było otwory – włazy do kanałów serwisowych.

Policjant wpadł na pomysł.

- Wejdźmy tam do środka.

- W porządku wchodzimy – pochwycił pomysł Piotrek.

Właz był tak mały, że musieli zdjąć plecaki i nieść je nad głową jednocześnie schodząc po stopniach w dół. Przeszli przez niego kolejno. Ich oczom ukazał się wąski kanał oświetlony przytwierdzonymi do ścian lampami. Zrobiło się naprawdę bardzo chłodno. Na zewnętrz była temperatura dwadzieścia pięć stopni. Tutaj było może z piętnaście. Idąc kanałem przez około sto metrów doszli do miejsca w którym on się kończył. Dalej widniała przed nimi pozioma szczelina o grubości pół metra. Z pewnym strachem wsunęli się w nią popychając przed sobą plecaki. Powoli przesuwali się do przodu aż doszli do malutkiego pomieszczenia. Zebrali się w nim obtarli zabrudzone w czasie czołgania ciuchy i ruszyli przed siebie ciasnym korytarzem. Załamywał się on kilkukrotnie aż w końcu doprowadził ich do obszernego pomieszczenia. Światło wpadło do niego poprzez podłużne pionowe otwory strzelnicze. Gdy wyjrzeli przez jeden z nich zobaczyli w odległości pięćdziesięciu metrów podłużny bunkier kolejowy. Znajdowali się w jakimś przybocznym bunkrze. Pomieszczenie było wysokie na jakieś 6 metrów, czuć było woń betonu i cementu. W pewnym miejscu jaśniał otwór wyjściowy. Skierowali się do niego i po chwili wydostali się na zewnątrz. Zapachniało zielenią, słychać było ćwierkanie ptaków, czuć było upał w powietrzu. Agata napiła się wody z butelki i zauważyła:

- Jaka ta woda jest teraz chłodna.

- Tam było faktycznie zimno – potwierdził jej chłopak Piotrek.

Ruszyli przed siebie wzdłuż bunkra kolejowego. Po krótkim marszu mając po jednej stronie pokryte mchem ściany budowli a po drugiej stronie las doszli do miejsca w którym urządzono wejście do tego betonowego giganta. Stanęli przy armacie zrobili kilka zdjęć na tle bunkra. Sesja zdjęciowa trwała dobrą minutę aż Tobiasz powiedział:

- No dobrze. Wracajmy na zlot

- Dzięki za przyprowadzenie nas tutaj. Warto było przyjechać i to zobaczyć – podsumował Piotrek.

- Fajne miejsce – zgodził się policjant. – Na pewno jeszcze tutaj kiedyś przyjadę z chłopakami z komendy.

Rozmawiając doszli do motocykli. Tam zastali jakieś małżeństwo, którego paroletnie dziecko chciało sobie zrobić zdjęcie z motocyklami. Posadzili je na siedzeniu a małżeństwo pstrykało fotki z różnych ujęć. Trwało to około pół minuty. Później zestawili dzieciaka na ziemie. Mały chłopiec by przeszczęśliwy. Chyba wyrośnie na motocyklistę…

Parka na Hajabusie, Tobiasz i policjant założyli kurtki, kaski rękawice. Zapuścili silniki i odjechali spod dużej budowli. Po kilku minutach jazdy wąską wyboistą drogą dostali się na porządną asfaltową szosę, która prowadziła do Spały.

Niecały kwadrans później byli już powrotem na terenie zlotu. Powietrze wibrowało od głośnej rokowej muzyki czuć było woń piwa i zapach potraw przyrządzanych na grilu. Wokół ogniska kłębiło się teraz mniej osób niż wcześniej kiedy stąd wyjeżdżali. Natomiast przybyło ludzi przed sceną. Dobiegały z niej utwory Rammsteina. W pewnym momencie jedna z piosenek się skończyła i zespół przestał grać. Przez moment zapanowała cisza od której gwizdało w uszach. Jednak w chwile potem odezwał się męski głos. Organizatorzy wzywali wszystkich na środek polany. Tam w odległości około piętnastu metrów od ogniska stał samochód – jakiś zdezelowały opel Vektra. Raptem w powietrzu rozległ się ryk potężnego silnika. Z za budynku wyjechał czołg. Dobiegał od niego jazgot przymieszających się gąsienic, za nim kłębił się niebieski obłok dymu, stercząca do przodu lufa wyznaczała kierunek jazdy. Ten stalowy gigant jako cel obrał sobie samochód stojący kilkadziesiąt metrów dalej. Tłum zaczął krzyczeć, rozległy się gwizdy, jakieś okrzyki. Im był bliżej tym bardziej narastał aplauz publiczności. W końcu rycząc silnikiem zbliżał się do auta. Zatrzymał się przed nim na sekundę i gwałtownie ruszył Poderwane do góry gąsienice wjechały na maskę, która momentalnie się zapadła. Metalowy kolos parł do przodu miażdżąc auto z siłą prasy hydraulicznej. Kiedy z niego zjechał po samochodzie została plątanina żelastwa o grubości pół metra. Tak odpłacali się motocykliści znienawidzonym puszkom. Odprowadzany głośnymi okrzykami czołg, wykonawszy zadanie wycofał się powrotem za budynek.

Gdy opady już wrażenia po spektakularnym zmiażdżeniu samochodu zaczął grać zespół. Ludzie wrócili do swoich zajęć – jedni stali przy swoich motocyklach nawiązując nowe znajomości, drudzy poszli pod scenę na koncert jeszcze inni skupili się wokół ogniska. Znowu pojawiły się kolejki do złocistego napoju w plastykowych kubkach i po szaszłyki z grilla.

Jednak grupka motocyklistów z Warszawy nie piła piwa już od paru godzin. Czekał ich jeszcze powrót do stolicy wieczorem. Następnego dnia był poniedziałek i trzeba było iść do pracy. Wyznaczyli sobie godzinę dwudziestą na powrót do domów.

 

Tymczasem organizatorzy co chwile wymyślali nowe konkursy a to w jeździe precyzyjnej, a to w skakaniu w worku, a to w wyborze najpiękniejszego motocykla. Dzięki temu jedna godzina, która pozostała do wyjazdu szybko zleciała.

Gdy dobiegła dwudziesta, z żalem mając na uwadze to co przeżyli w ten weekend motocykliści z Warszawy zaczęli się szykować do drogi. Pożegnali się z poznanymi tutaj ludźmi, ubrali się w kombinezony, zapakowali bagaże do plecaków lub kufrów i wsiedli na motocykle. Grupa wielbicieli dwóch kółek, która zmierzała do Warszawy liczyła około piętnastu maszyn – prócz zespołu którym kierował Dezerter w drogę szykowało się siedmiu motocyklistów na czoperach oraz poznani w trasie Piotrek i Agata na Hajabusie oraz piękna dziewczyna na CBR 1000rr.

Kika minut po dwudziestej żegnani przez całkiem spory tłum ludzi wyjechali z polany na której odbywał się zlot, na wąską dróżkę. Podążając nią dojechali do szerszej asfaltowej drogi, która prowadziła do tak zwanej Gierkówki. Jadąc z wygodna dla czoperów prędkością 90 km/h pomykali w kierunku Tomaszowa Mazowieckiego. Słonce chyliło się ku zachodowi kiedy osiągnęli to miasteczko. Jadąc prowadzącą przez tę miejscowość drogą krajową numer czterdzieści osiem skręcili w prawo i wjechali na wygodna dwupasmową Gierkówkę, która prowadziła aż do samej stolicy.

Jechali Gierkówką już kilkanaście minut. Prędkość wyznaczona przez czopery zaczęła nudzić właścicieli szybkich motocykli. W pewnym momencie Piotrek a Agatą na Hajabusie wyprzedzili czopery i pomachali im na pożegnanie. Po czym pomknęli do przodu. Widząc to Dezerter również zrównał się z właścicielami czoperów i pożegnał się z nimi i odkręcił manetkę w swoim bandicie wyrywając przed siebie. Za nim udała się grupa jego znajomych oraz Kanadyjczyk na R1, Marcin na XX i dziewczyna na ścigaczu. Wyprzedzili grupę czoperów i pojechali lewym pasem drogi z szybkością 180 km/h doganiając parkę na Hajabusie. Dogoniwszy ich uformowali szyk „na zakładkę” i sunęli w stronę Warszawy z prędkością 160 km/h

Czerwona Corvetta Z06 wyprzedziła ich jak furmankę i napędzana mocą 650 koni pruła przed sobą powietrze z prędkością dwustu dwudziestu kilometrów na godzinę. Motocykliści odebrali to jak cios w policzek. Natychmiast wyjechali na lewy pas do wyprzedania i doganiali amerykańskie auto. Piotrek z Karolina po osiągnięciu 190 km/h odpadli z tej konkurenci gdyż ich mały GPZ nie był w stanie jechać szybciej. Grupa sześćsetek i tysiąców z łatwością dogoniła Corvette. Jechali na jej ogonie. Ta nie przyśpieszała gdyż przed nią z prędkości 180m km/h jechała Mazda 6. Kiedy to japońskie auto zjechało na prawy pas dając drogę Corvettcie, ta przyspieszyła do 230 km/h i zjechała na prawy pas. Motocykliści okręcili manetki i wyprzedzili mocny czerwony samochód. Przez chwilę jechali jako pierwsi lecz nie trwało to długo. Dysponująca dużym zapasem mocy Corvetta, wyminęła ich po prawej stronie. Nie było to dobre miejsce do ścigania gdyż prosta droga przeszła w łuk i trzeba było zredukować prędkość. Auto dobrze trzymało się drogi i wyprzedziło motocyklistów na odległość stu metrów. Dziewczyna na CBR1000 rr przeżyła chwilę grozy, gdyż nie weszła dobrze w zakręt i zaledwie kilka centymetrów dzieliło ją od barierki którą minęła z prędkością 180 km/h. Pozostałe motocykle dobrze weszły w zakręt. Po wyjściu z zakrętu rozciągnęła się przed nimi długa prosta. Okręcili manetki i rozwinęli prędkość powyżej 200 km/h i pomknęli przed siebie. Po kilku sekundach. Amerykańskie auto nagle zaczęło gwałtownie hamować do zera. Okazało się, że przez drogę przebiegła sarna. Motocykle w tym właśnie momencie dopadły Corvette i wyprzedziły ją.

Jechali na prowadzeniu około pół minuty kiedy wyprzedzili policyjny radiowóz. Posiadająca moc dwustu sześćdziesięciu koni Alfa Romeo 159 włączyła sygnał światła i udała się w pościg na motocyklistami. Ci jednak rozpędzeni do wysokich prędkości nie zamierzali się zatrzymać. Policyjny radiowóz co raz bardziej oddalał się od motocykli do momentu kiedy rozpoczął się kolejny zakręt. Tutaj cała grupa zwolniła do 180 km/h i pochyliwszy się w lewo weszła w łuk. Serca zabiły im mocniej ponieważ po wyjściu na prostą okazało się, że droga jest zablokowana przez dwa tiry. Jeden wyprzedał drugiego. Skupili się na ostrym hamowaniu w awaryjnej sytuacji. Naprawdę musieli mocno cisnąć po hamulcach aby nie zderzyć się z tirem. Przez kilka sekund za ciężarówkami jechała grupa motocyklistów, policyjny radiowóz i Corvetta, która właśnie dojechała. Cała ta kawalkada jechała z prędkością 90 km/h dopóki jeden tir wyprzedził drugiego. Wówczas motocykliści przyśpieszyli. Za nimi podążył radiowóz. Jednakże nie był w stanie ich dopędzić . Na długiej prostej jednoślady osiągnęły prędkość 250 km/h. Jechali tak pół minuty kiedy dopędziła ich Corvetta i wyprzedziła z prędkością wyższą o 30 km/h. Sześćsetki jechały już na granicy swoich możliwości. Wskazówki obrotomierzy podchodziły pod czerwoną kreskę. Nie były już w stanie jechać szybciej. Na placu boju pozostały tysiące – XX na którym jechał Marcin, R1 prowadzona przez Kanadyjczyka, Fireblade na którym jechała piękna dziewczyna oraz Hajabusa z Piotrkiem i Agatą. Motocykliści walczyli z huraganowym wiatrem, którego nie dawało się w żaden sposób odczuć we wnętrzu samochodu. W uszach rozlegał się świst jak w środku tajfunu. Chowali się za owiewki i mimo to odczuwali na sobie napór hamującego powietrza. Grupa tysiąców przyśpieszyła do 280 km/h i dogoniła Corvette . Przed nimi rozciągała się prosta droga długa na dwa kilometry. Miejsce idealne na pojedynek prędkości. Amerykańskie auto dysponujące mocą ponad pół tysiąca koni mechanicznych powoli zaczęło wysuwać się naprzód. Po kilku sekundach motocykliści walcząc z potężnym naporem powietrza zaczęli doganiać i wyprzedzać perłę amerykańskiej motoryzacji. W tym momencie kierowca samochodu zwiększył prędkość do 300 km/h. Zarówno w motocyklach jak i w aucie silniki chodziły już w maksymalnym zakresie obrotów. W okolicy roznosił się dobiegający od nich głośny huk dochodzący z tłumików. Prowadzący auto nie zamierzał jednak zwalniać, wręcz przeciwnie mimo osiągnięcia tak dużej prędkości jeszcze przyśpieszał. Fireblade i R1 mając na liczniku 310 km/h nie były w stanie jechać szybciej. Bardziej aerodynamiczne CBR1100 xx i Hajabusa miały jeszcze minimalny zapas mocy. Corvetta też jechała ostatkiem sił. Grzmiąc potężnym silnikiem osiągnęła prędkość 330 km/h i szybciej już nie była w stanie poruszać się szybciej. XX także dotarł do kresu swoich możliwości. Nad wszystkimi zatriumfowała Hajabusa która rozpędziwszy się do 345 km/h powoli metr po metrze, wysunęła się na prowadzenie. Poruszając się z błyskawiczna prędkością dojechała do końca prostej i wchodząc w zakręt zwolniła.

Szybko poruszająca się kolumna dojechawszy do zakrętu musiała zredukować prędkość. Kierowca Corvette pokonany przez Hajabuse nie chciał się już ścigać. Zresztą zaczynało się robić tłoczno na drodze. O tej godzinie miały miejsce weekendowe powroty do Warszawy. W Nadarzynie rozpoczął się ciągnąć nie kończący się sznur pojazdów sunący z prędkością 60 km km/h. Motocykliści jechali pomiędzy samochodami na lewym i prawym pasie. I tak lawirując miedzy autami dotarli do Warszawy. Jadąc wolno Aleją Krakowską kierowali się w stronę centrum.

 

Po kwadransie jazdy skręcili do Macdonalda. Tutaj zeszli z motocykli. Zaczęli żywo komentować ściganie się z amerykańskim samochodem. Marcin pokazał na swoje ręce.

- Patrzcie – mówił wyciągając je przed siebie. – Jeszcze mi się trzęsą.

- Nieźle szła ta Corvetta. Myślałem że już jej nie wyprzedzę – powiedział Piotrek ocierając pot z czoła. – Ale hajka to jest hajka.

- Fajne auto ale to i tak puszka - skomentowała Agata.

Poszli do ubikacji, kupili sobie hamburgery i kawę. Po chwili na stację dojechały sześćsetki i Tobiasz na Africa Twin. Postawili motocykle przy tysiącach i ściągnęli kaski i kurtki.

- Kurcze co z tą policja? Jak mieli wideorejestrator to już po nas – stwierdził Dezerter.

- Chyba na sucho nam to nie ujdzie – stwierdził Kanadyjczyk. – To są najnowsze alfy ale policji. Na pewno mają wideorejestatory.

- Mają, mają – potwierdził policjant. – Pewnie będzie mandat pięćset złotych.

- Oby to tylko tym się skończyło – odezwał się Tobiasz. – Jak prawka nie zabiorą to będzie dobrze.

- Ale co za tydzień też gdzieś lecimy? – zapytał Dezerter.

- Lecimy! – wszyscy odpowiedzieli chórem.

Jeszcze przez dziesięć minut postali na parkingu, po czym rozjechali się każdy we własną stronę. Trzeba przyznać, że nie nudzili się w ten weekend.

Koniec

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

 

 

 

 

 

.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-

-

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×