Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie mogę już znieść mojej rodziny


Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

mam 20 lat i skończyłam w tym roku pierwszy rok studiów filologicznych z najlepszym wynikiem na roku. Kierunek wykończył mnie psychicznie, doszło do tego, że pod koniec roku akademickiego bałam się wyjść z domu, łączyło się to też z obniżonym nastrojem i silnym stresem w ogóle. Postanowiłam zrezygnować z tak wymagającego kierunku na rzecz łatwiejszego i bardziej związanego z moimi zainteresowaniami, niestety rodzina nie chce o tym słyszeć.

Jednak nie to stanowi największy kłopot. Dopiero po wyjeździe do oddalonego od rodzinnego o 300km miasta zrozumiałam jak zły wpływ mają na mnie członkowie rodziny.

Wychowywałam się w dość specyficznym środowisku. Mój ojciec odszedł od matki kiedy miałam 4 lata, wychowywała mnie matka i babka, dziadek był zawsze na dalszym planie. Babka ze swoimi szantażami emocjonalnymi stoi na wyżynach, pod nią jest despotyczny wujek, później moja eskapistyczna matka, nie kontrolująca własnych wybuchów gniewu, dziadek, żyjący jakby poza całą piramidą, aż w końcu ja. Babce zależy na silnych więzach rodzinnych, spędzamy razem większość tygodnia, często słyszę, że jestem kochana, a moje problemy zawsze zostaną wysłuchane. Mimo to, moje zdanie od najmłodszych lat było ignorowane, przywykłam do tego, że kiedy wyrażam swoje poglądy, absolutnie nikt mnie nie słucha, zwykle wtedy zmieniają temat, bądź zaczynają zajmować się czymś innym, zupełnie jakby nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności w pokoju. Wielokrotnie zwracałam na to uwagę, obracają to w żart i wciąż nie odpowiadają na dręczące mnie pytania. To doprowadziło do spięć pomiędzy mną a babką, jednak wreszcie zmęczyły mnie trwające godzinami kłótnie, które do niczego nie prowadziły, ponieważ babka zaczyna płakać, bądź grozić samobójstwem, a wtedy wszyscy każą mi się zamknąć, nie obywa się bez przykrych słów pod moim adresem.

Ostatnio próbuję porozumieć się (głównie z matką, bo tak naprawdę tylko na niej mi zależy z całej rodziny), między innymi chciałam opowiedzieć jej o swoich problemach związanymi ze studiami i przekonać, że tak będzie dla mnie lepiej, ale kiedy tylko zaczynam temat studiów natychmiast krzyczy, każe mi wyjść, albo przestaje mnie słuchać. Jest przekonana, że po filologicznych studiach z łatwością znajdę pracę. Znam wiele przypadków ludzi, którym nie udało się życie zawodowe, pomimo "przyszłościowego" kierunku, ale matka nie pozwala mi dojść do słowa, kiedy proszę ją o jakiekolwiek argumenty słyszę wciąż to samo "wal się", "zamknij się","nie interesuje mnie to". Próbowałam nawet porozmawiać z dziadkami, żeby jakoś przekonali matkę, ale nazwali mnie "niewdzięczną" i również nie zechcieli mnie wysłuchać. O wujku nie ma co myśleć, zakochany we własnych pieniądzach, nie wyobraża sobie jak można pójść na taki kierunek. Prawdopodobnie użyłby argumentu, że wspomógł mnie finansowo, a ja nawet nie potrafię się za to odwdzięczyć głupim magistrem z filologii.

Moje pytanie brzmi, jak do nich dotrzeć? Kiedy tylko proszę o rozmowę, matka wywraca oczami i zaczyna zachowywać się wobec mnie agresywnie, krzyczy i nazywa mnie idiotą. Nie chcę znów prowadzić z nimi wojen, wiem, że mam bardzo słaby charakter, kłótnie mnie wykańczają psychicznie i wpędzają w doły, nie chcę, aby znów zaczęły mi się problemy emocjonalne, jakie miałam w zeszłym roku również przez kłótnie z rodziną.

Z góry dziękuję za pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja widzę tak:

0) Może możesz być trochę gorsza niż najlepszy wynik na roku i ewentualnie pójść do psychologa (to chyba nie sam kierunek cię wykończył)

1) Zarabiasz przez wakacje i utrzymujesz się sama (jak nie to będziesz musiała przerwać studia i iść do pracy)

2) Idziesz do pracy

3) Idziesz do pracy i na zaoczne

Nie wiem czy jest jakaś szansa dogadania się z nimi bez jakiegoś zewnętrznego mediatora.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chodzi mi tutaj o pieniądze, ale o moje zdrowie psychiczne. Rodzina nie odmówi mi kasy, nie odmówi mi też samych studiów, a nawet jeśli to tylko doraźne rozwiązanie. Chciałabym w jakiś sposób nawiązać z nimi kontakt, bo notoryczne kłótnie wpędzają mnie w kompleksy i nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Sama nie wiem, kto mógłby zostać mediatorem i jak można by było skorzystać z jego pomocy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem mają trochę racji w tym, że nie chcą się zgodzić na zmianę kierunku studiów. U mnie w domu taki kaprys z mojej strony też pewnie wywołałby burzę, z resztą nie ma się co dziwić - utrzymywali mnie do niedawna rodzice, wiem, że nie jest im łatwo, dlatego też potrafię "schować do kieszeni" swoje przekonania i sama zapracować na drugi kierunek. Odnośnie tego, że Twoje zdanie nie stanowi wartości - u mnie też tak jest. Mój ojciec w ogóle nie słucha co mam do powiedzenia - mam jeść, chodzić spać i wychodzić z domu dokładnie wtedy, kiedy on tego chce. Bywało że nawet brat wyzywał mnie od szmat i różnych innych, ale żadno z rodziców nawet się za mną nie ujęło. Ile razy słyszałam, że on jest wspaniały, pracowity i w ogóle wszechstronnie uzdolniony, a ja to totalny lewus... Cóż prawda taka, że urodziłam się kobietą i nie umiem naprawiać samochodów, jak brat, którego ojciec nauczył tego fachu. Pomagam w domu, sprzatam, gotuję, chodzę na zakupy, sama również chodzę do pracy, ale tego nikt nie dostrzega ani tym bardziej nie szanuje, bo moja praca nie jest tak męcząca jak praca brata... i w kółko to samo... Mój ojciec jak ma zły dzień to drze japę na mnie o wszystko i wciąż powtarza jakim ja jestem śmieciem w jego oczach... Prawda taka, że jak sprzątam w domu i cały Bozy dzień siedzę w chałupie, to nie chce mi się malować, stroić, po co... i tak się pobrudzę, a nikt mnie przeież nie widzi... Ojciec mówi mi wtedy, że jestem brzydka, nie umiem nawet zadbać o siebie... Bez przerwy słyszę, że marna ze mnie gospodyni, bo pewnie nie umiem nawet makaronu ugotowac, a kiedy ide do sklepu pytam matkę co kupić... Dla mnie oczywiste, że nie moja kasa, a obiadek nie pod moja komendę przecież, to chyba nie mam prawa o tym decydować... ale ojciec od razu marudzi, że to ja jestem taka głupia, że z głodu umrę... Kiedyś mi powiedział, że do końca zycia będę pasozytem, bo mnie nigdzie do pracy nie przyjmą - jestem tak lewa i głupia, że nawet jakbym w pole do ogórków poszła, to by mnie wyrzucili, bo bym chwastów nazbierała... Brzmi głupio, ale to naprawdę boli, kiedy rodzic mówi coś takiego. On ma mnie za osobę upośledzoną chyba, niezaradną i kompletnie do niczego niezdolną. Budzi się mnie wówczas taka dzika złośc i nienawiść, a ja nawet nie umiem jej wyładować... Ostatnio za to umiem się pocieszyć, moze to i marne pocieszenie ale człowiek zawsze patrzy na drugą osobę przez pryzmat tego jak postrzega sam siebie... skoro mówi mi, że nie umiem makaronu ugotować (co robie niemalże każdego dnia), tzn. że sam pewnie długo nie mógł się nauczyć... a skoro tak, to znaczy że muszę być naprawdę za*******e inteligentna w porównaniu do rodziców, skoro sami z tak błahymi rzeczami mieli problem, a mnie wystarczyło przeczytać etykietkę jakieś 10 lat temu...

Widzisz, nie jestes sama. Wiele osób tak ma. Mnie w domu też nie szanują. "morda w kubeł", "zamknij sie" to na porządku dziennym. Ja tutaj niby jestem czyjąś córką, a tak naprawdę średnio się nią czuję. Kiedyś jako dziecko nawet wyobrazałam sobie że mam innych rodziców i żyłam we własnym wyimaginowanym świecie, gdzie zwijałam kołderkę na kształt ludzkiej osoby i wyobrazałam sobie, że to tata lezy obok... Brakowało mi pozytywnych relacji z nim... Z resztą nadal mi brakuje... To okropne że wiem jak ciężko pracuje, żeby przynieść pieniądze do domu, a z drugiej strony nie umiem tego docenić jakby... tzn chciałabym, ale ciężko mi zauważyć jego pozytywne strony oprócz tego :( Nie chcę czuć się bezdusznym pasożytem i wykorzystywaczką, ale tak się właśnie czuję... Nie potrafię być wzorową córką, chociaż niejeden raz chciałam. Dla jasności - kocham mojego ojca, ale czuje się bardzo skrzywdzona przez jego zachowanie... ciągle krzyczy, wyzywa, muszę się mu podporządkowywać... Swego czasu przechodziłam nawet taką dziwną fazę, że jak dawał pieniądze, to łzy mi stawały w oczach, że musze je brać, ale brałam, bo studiuję i musiałam za coś jeść... potem szłam do supermarketu i krązylam między półkami nie mogąc się na nic zdecydować, bo w moiczach wszystko było zbyt drogie - kupowałam coś najtańszego, a pieniądze odkładałam... w praktyce wychodziło na to, że jak się bardzo zdenerwowałam, to wydawałam je na coś co polepszy mi humor - kosmetyki albo ubrania. Zaznaczam ze na tamtym etapie popadałam w paranoję i odechciewało mi się żyć, Liczyłam na to, że jak będę lepiej wyglądać, to może jakiś chłopak się mną zainteresuje. Wówaczas nawet spacery po galerii stały się rytuałem, żeby tylko nie byś samą....

W głębi myślę, że relacje z rodzicami bardzo wpływają na cżłowieka, trzeba znaleźć sobie kogoś do rozmowy, wyżalić się, a nie tłumić w sobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×