Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nadwrażliwość.


Gość iwillnotcry

Rekomendowane odpowiedzi

 

" Nadwrażliwość to mój wróg, przerost duszy nad rozumem. "

 

Ten cytat niestety najlepiej mnie opisuje. Przechodząc do sedna sprawy...

Nazywam się Bartłomiej, jestem z Chorzowa, mam czternaście lat. Zostałem wychowany na człowieka, który nie będzie sprawiać problemów. I tak oto się stało. Jednak... do czasu. Kiedy zacząłem mieć problemy z samym sobą. Opisując dokładniej...

 

Moje dzieciństwo przebiegało w krzyku i ciągłej walce. Dlaczego? Przez ojca. Jest alkoholikiem i hazardzistą. Tak, nadal jest. Sprzedawał wszystkie rzeczy w domu, biżuterię mamy, przebijał ich wypłatę, żeby mieć za co się napić i mieć co wrzucić do maszyny. Kiedy był już w stanie i nie było pieniędzy na więcej, kończyło się to tragicznie. Zazwyczaj bił mnie, moją mamę i moje siostry. W kwestii finansowej pomagała nam jego mama (moja babcia) i jego siostra (moja ciocia), które były zawsze przeciwko niemu i wiedziały, jak się zachowywał. Po kryjomu dawały mojej mamie pieniądze, bo jak wiadomo, on jak coś znalazł to od razu przepił. Z kolei... wspomnienia z tego dzieciństwa mają też wpływ na to, jaki jestem teraz. To znaczy? Kiedy miałem cztery lata, moja mama musiała pilnie pojechać z moją starszą siostrą do Kasiny. Nie miała z kim nas zostawić, bo ojciec przesiadywał w barze. I wtedy on powiedział raniące dla mnie słowa. "Ja zostanę z Kingą, a ty weź sobie Bartka, bo będzie mi płakał i marudził". To był pierwszy aspekt, kiedy poczułem, że jestem niechciany. Ale... to naprawdę nie jest moja wina. Nigdy nie lubiłem zabawy samochodzikami, pistoletami, nie byłem taki jak inne dzieci. Byłem osobą wycofaną, cichą, aczkolwiek na swój wiek inteligentną. Wolałem zawsze poczytać książkę czy się pouczyć, niż bawić się w jakieś ogłupiające zabawy. I to najwyraźniej im nie pasowało. Niedługo po tym wyjeździe mamy do Kasiny, odeszła od mojego ojca, kiedy ponownie ją uderzył. Wyrzuciła go z domu, wtedy zostaliśmy sami... nie na długo. Znalazła sobie nowego faceta, który obecnie jest moim ojczymem. I niestety, dla mnie to kolejny cios w serce. Był wychowany konserwatywnie. I kiedy zaczął obserwować moje spokojne zachowanie, zaczął ze mnie drwić i kpić, że nie zachowuję się jak chłop. Wymagał (i w sumie dalej wymaga) żebym był facetem z jajami po kolana. Pięciolatek z jajami, dobre sobie. Ale dla niego to było nieważne. Krzyczał na mnie, kiedy coś źle zrobiłem. Nieraz również podniósł na mnie rękę. Obecnie mam jedną bliznę na biodrze przez niego. Jest strasznie narwany, kiedy coś mu nie wychodziło, wyżywał się krzykiem i agresją na mnie. Najczęściej na mnie, rzadziej na siostry. A moja mama... wcale nie lepsza. Zawsze kazała mi siedzieć w domu, nawet jak chciałem wyjść już na te cholerne podwórko. Miałem wtedy chyba osiem lat. Zawsze kazała mi siedzieć w domu i grać na komputerze, czytać, uczyć się... już miałem tego dość, ale nie mogłem zrobić dosłownie nic. Zawsze na weekendy wysyłała mnie do babci. I oto kolejny objaw, że jestem niechciany. Zawsze woleli mnie wcisnąć w czyjeś obce ręce, zamiast się mną zaopiekować. Ale mniejsza. Praktycznie od zawsze miałem zaniżone poczucie wartości, moja wrażliwość była o niebo większa. Tak, byłem wrażliwy. Wówczas gdy moja siostra bliźniaczka była zawsze zachwalana, gdyż nie była wrażliwa, była silna, ma gadane i potrafi sobie poradzić. A mnie po prostu odtrącali na bok. Przez te parę następnych lat było stabilnie. Aż do pierwszej klasy gimnazjum... na początku roku, kiedy przyszedłem na lekcję organizacyjną, każdy miał opowiedzieć o swoich zainteresowaniach. Klasa nie trafiła mi się za ciekawa, gdyż była to dresiarnia. Wszyscy mówili, że grają w piłkę i grają na komputerze. A ja oczywiście powiedziałem że piszę, fotografuję, pozuję. Od razu dla nich stało się to obiektem do drwin i wyśmiewania. Chodziłem po korytarzu, byłem wyzywany, rzucano we mnie gumą i papierkami. Raz nawet była sytuacja, gdzie wszedł jakiś dres do klasy na lekcji, podszedł blisko mnie i kopnął mnie butem w twarz. Nic, trudno. Ale kiedy zaczęli mnie nagrywać na korytarzu, tego już nie zdzierżyłem. Poszedłem do wychowawcy. No i się zaczęło. Wszyscy mnie wyzywali od konfidentów, grożono mi, zastraszali mnie. Zawsze, kiedy szedłem do szkoły, szedłem do niej z płaczem. Z lękiem. Ze strachem. I w końcu doszło do stadium. Dotrzymali słowa. Pobili mnie. Wtedy kompletnie się rozsypałem. Pociąłem sobie wtedy rękę, bo chciałem siebie ukarać. Za co? Za to, że żyję. Za to, że jestem wrażliwy. Że wrażliwi ludzie już nie zasługują na to, żeby istnieć. Tym samym również wywołałem u siebie chorobę, a konkretnie anginę, aby nie chodzić do szkoły i się uspokoić. Nie było mnie w niej przez dwa tygodnie. Kiedy wróciłem, znowu to samo. I nic się nie zmieniło. Wtedy podjąłem decyzję o zmianie szkoły. Było to w listopadzie, w zeszłym roku. Ale nie trwało to długo. Bo do stycznia.

 

W styczniu 2012 roku, zacząłem zastanawiać się nad własną orientacją. Zaczęło brakować mi czułości. Tej męskiej. Nigdy nie miałem autorytetu ojca ani żadnego męskiego wsparcia, a wsparcie otrzymywałem tylko ze strony kobiet. Chciałem, żeby mężczyzna mnie przytulił, tak. Męczyłem się z tym do maja, będąc w tym czasie w związku z dziewczyną. I tak oto, w maju stwierdziłem, że jestem biseksualistą. Kiedy zarejestrowałem się na jednym portalu, poznałem swojego byłego. Byłego.

 

Rozstaliśmy się w sierpniu. A rozstaliśmy się dlatego, że on wolał gry. Tak, przegrałem z grami komputerowymi. A ja oczywiście na wszystko reagowałem zbyt emocjonalnie. Płakałem, szukałem błędów w sobie, zadręczałem się. Tak trwało do sierpnia, kiedy w końcu się pozbierałem i trochę alkohol mi pomógł się wyluzować. Ale to też okazało się zgubne, gdyż nadwerężyłem moje zaufanie do rodziców.

 

W październiku poznałem mojego obecnego chłopaka. Ale niestety, on pogłębił moją nadwrażliwość. Kiedy jest wkurzony, zaczyna mnie wyzywać, nazywać od debili i dzieciaków. Tylko dlatego, że się o niego martwię. Nie potrafię mieć gdzieś osoby, którą kocham. On ciągle pogłębia mnie w tej świadomości, że jestem nieważny i niechciany dla świata.

 

Jakie są moje powikłania? Generalnie...

Nie widzę radości życia. Wszystko, na co patrzę musi być szare i ponure. Dlaczego?

No więc tak... generalnie, strasznie się wszystkim przejmuję. Nie umiem się uspokoić, wszystkie myśli mnie dręczą i nie jestem w stanie ich odgonić, nie umiem się wyluzować, nie umiem "mieć olewkę i się śmiać". Po prostu nie potrafię. Wszystkim się przejmuję. Wszyscy mnie nienawidzą za mój pesymizm. Zawsze wymyślam sobie czarne scenariusze. Wszyscy mi mówią 'wyluzuj' ale ja i tak nie potrafię. Coś nade mną panuje. Nie umiem się ogarnąć i się za siebie wziąć. A ja już naprawdę nie chcę tak żyć. Chcę się szczerze uśmiechać.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam żadnych kompetencji ani zbliżonych doświadczeń życiowych do Twoich, więc nie jestem w stanie Ci fachowo pomóc czy ukierunkować.

Chciałam tylko zwrócić Twoją uwagę na to, że często jest tak, że przez zakorzenione w nas schematy spotykamy ciągle określony typ człowieka. Jest to często niestety ten nieciekawy typ, który nas rani. Myślę, że przez Twoje bardzo przykre doświadczenia w dzieciństwie, spotykasz teraz nieodpowiednich partnerów. Myślę, że każdą Twoją myśl, Twoje uczucia i wydarzenia można właśnie wyjaśnić bazując na Twojej przeszłości. To samo jest z Twoją matką. Wcześniej była z alkoholikiem, teraz wpadła na jakiegoś walniętego typa.

Poza tym nie nazwałabym tego nadwrażliwością. Jesteś dzieckiem z trudnej rodziny i stąd bierze się wiele (jak nie wszystkie) Twoich problemów.

A w szkole jak to w szkole. Sama mam 16 lat i specjalnie poszłam do prywatnego gimnazjum, żeby ominąć gimnazjalne piekło w publicznych szkołach. Tym bardziej jeśli w klasie jest dresiarnia, tak jak w Twoim przypadku. Najgorsze jest to, że nauczyciele często nie reagują. W sytuacji mocnego pobicia, taka sprawa powinna trafić na policję, a nie na lekcję godziny wychowawczej.

Trzymaj się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodzę tylko do psychologa pozaszkolnego, nic poza tym. Od jakiegoś miesiąca.

Wiem, że to nie przebiega z dnia na dzień, zawsze małe kroki. Ale zawsze mam tak, że dochodzę do pewnego momentu, w którym jest dobrze - później jest jakieś raniące wydarzenie i znowu spadam na dno. A leków panicznie się boję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Być może w twoim przypadku nie będą konieczne, ale nie ma co się ich tak strasznie bać. Czasy się trochę zmieniły i przeważnie nie są to leki zamulające i zżerające wątrobę (chociaż na forum można spotkać się i z takimi przypadkami).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nadwrażliwość – nieprawidłowa reakcja uczulonego wcześniej organizmu na powtórne zetknięcie z antygenem. W jej wyniku może dochodzić do bardzo silnej odpowiedzi, zarówno typu komórkowego, jak i humoralnego, a w krańcowych wypadkach nawet do niszczenia własnych komórek.

 

Wyróżnia się 4 typy reakcji nadwrażliwości według Coombsa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iwillnotcry,

 

Próbowałeś medytacji uważności?

 

Tutaj, http://pustapelnia.wordpress.com/2012/11/28/teraz-wlasnie-czytasz-te-slowa/, masz proste ćwiczenie, od którego możesz zacząć.

 

Uważność to na prawdę fajna praktyka, a rozciągnięta na cały dzień sprawia, że nadwrażliwość staje się Twoją mocną stroną.

To, co nie potrzebne powoli odpada, wygasa, a zostaje to, co jest potrzebne.

 

Piszesz, że nadwrażliwość to Twój wróg - od wrogów uczymy się najwięcej. Dzięki nimi przekraczamy siebie.

Sam jestem nadwrażliwy i jest to moja największa zaleta teraz.

 

Nie widzę radości życia. Wszystko, na co patrzę musi być szare i ponure. Dlaczego?

Skąd wiedziałbyś, że coś jest kolorowe, gdyby nie było szarości?

 

Nie umiem się uspokoić, wszystkie myśli mnie dręczą i nie jestem w stanie ich odgonić, nie umiem się wyluzować, nie umiem "mieć olewkę i się śmiać".

Praktykowanie uważności np. oddechu uspokaja. Uspokaja myśli. Myśli nie trzeba odganiać, bo z umysłem jest jak z wodą w szklance.

 

Żeby ją uspokoić nie potrząsasz bardziej szklanką, lecz czekach spokojnie, aż woda w szklance sama się uspokoi.

 

Żeby muł w stawie opadł, też trzeba spokojnie siąść obok, i poczekać.

 

Możesz też zobaczyć tu: http://pustapelnia.wordpress.com/2012/12/09/kapiel-andrzeja/

 

Wszyscy mnie nienawidzą za mój pesymizm.

Wiesz, że to nie prawda, np. ja Cię nie nienawidzę.

 

Zawsze wymyślam sobie czarne scenariusze.

To siądź, i zacznij dla zupełnej draki, zupełnie HIPOTETYCZNIE, wymyślać jasny scenariusz.

Wstań od kompa, siądź i wymyśl, jakiś pozytywny scenariusz. Lekko się zmuś.

I już ten jeden raz zaprzeczy temu, że zawsze. I już ten jeden raz będzie kroplą, która drąży skałę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×