Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co mam z tym dalej zrobić...?


Incendier68057

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć.

Właściwie nie wiem, czy powinnam podpiąć się do tematu o objawach, czy gdzieś indziej, ale to chyba nie ma aż takiego znaczenia.

 

Będzie długo, ale nie mogę już tego w sobie tłumić, nikt o tym nie wie i drażni mnie to, iż wszyscy myślą, że jestem mega szczęśliwa.

Moja rodzina od kiedy pamiętam stwarzała takie "niewesołe" klimaty. Moi rodzice od 11 lat żyją w separacji, prawie 200 km od siebie, chociaż spotykamy się, dzwonimy do siebie (nie są rozwiedzeni). Tata pił jeszcze zanim się urodziłam (czyli więcej niż 17 lat), z tym, że skłamałabym, pisząc, że doświadczyłam jakiejkolwiek przemocy. Zawsze starał się być dobrym ojcem, choć sprawy wychowania mnie zostawił mamie. Nie zmienia to jednak faktu, że widok pijanego ojca, płaczącej matki i kłótnie to trauma dla dziecka. Ale najgorszy jest fakt, że właściwie o losach całej rodziny decydują moje dwie babcie, które nie cierpią się nawzajem i napsuły nam już tyle krwi, że głowa mała. Ciągłe rozdrapywanie ran z przeszłości, które już się zagoiły. Głównie z tego powodu mam problemy z tłumieniem agresji - w jednej sekundzie potrafię wybuchnąć, nalewając sobie zupę mogę rzucić talerzem, zwyzywać i trzasnąć drzwiami. Wstyd się przyznać, ale moim domownikom nieraz się... oberwało. Bardzo się tego wstydzę, ale czuję się tak rozstrojona psychicznie, że nie potrafię tego pohamować. I właśnie chodzi tu o moją babcię, która cały czas podkreśla, jak mój ojciec jest zły, a fakt, że ma pretensje do moich rodziców skutkuje tym, że do mnie również (cóż, nie wiem o co, chyba o to, że żyję i jestem ich dzieckiem). Czuję ogromną niechęć do swojej rodziny, boję się, że pewnego dnia po prostu nie wytrzymam tych ich sporów, pretensji itd. i zwyczajnie zrobię komuś krzywdę. Wiem, że normalnie nie jestem do tego zdolna, ale nie ufam sobie.

Poza tym zmarnowane święta Bożego Narodzenia (również dzięki tacie), kłótnie, kłótnie, jeszcze raz kłótnie, potem depresja i wielka niewiadoma, co będzie dalej z naszą rodziną. Sama nie wiem co czuję, czasem myślę, że ich kocham, bo dbają o mnie i również zapewniają o swojej miłości, ale z drugiej strony nawet nie grają przede mną, że wszystko jest w porządku.

No właśnie, ostatecznie doszło do tego, że kilka miesięcy zeszłego roku było wyjęte z mojego życia, byłam jak warzywo. Szkoła-dom-sen-szkoła-dom-sen, wypruta z emocji do samego dna. Po jakimś czasie powoli się z tego wylizałam, ale w tym roku przyszły napady... chyba nerwicy. Wymioty, dreszcze, płacz, myśli samobójcze, bezsenność, lęki. Z takich poważniejszych okresów to najpierw w sylwestra, potem w majówkę, ostatnio w środę; bardzo to odchorowałam. Ostatnio spanikowałam w łazience. Nagle nie mogłam oddychać, zaczęłam płakać, trzęsło mnie jak przy bardzo wysokiej gorączce. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Serce do tej pory wali mi jak szalone, siedząc spokojnie w miejscu mam wrażenie, że za chwilę mi wypadnie. W międzyczasie oczywiście momenty przygnębienia, strachu, przytłoczenia. Jednak zawsze po jakimś czasie mijało, było krótko ale często. Teraz przeraża mnie fakt, że po całym tygodniu emocje nie opadają, mam wrażenie, że zaraz umrę, że nie wytrzymam tego, boli mnie żołądek, jest mi niedobrze. Muszę uważać na to, co jem - w zeszłym roku byłam na rygorystycznej diecie, jednak tylko mi zaszkodziła, teraz się przejadam, a jak się obżeram mdli mnie. A jak mnie mdli, denerwuję się, że będę znowu wymiotować. I tak w kółko i w kółko... Każde przerzucenie się z jednej myśli na drugą, każde wspomnienie, zmiana miejsca, nawet wstanie z kanapy po 15 minutach leżenia powoduje, że wnętrzności przewracają mi się do góry nogami. W szkole wszyscy pytają się, co się stało, że jestem taka przybita. Bez przerwy tylko melisa+ziołowe leki na uspokojenie. Strach przed nocą, zostawaniem samemu, zasypianiem i wstawaniem rano.

Nie mam wielu przyjaciół, biorąc pod uwagę fakt, że jestem raczej skryta i wręcz chorobliwie nieśmiała. Mam jedną prawdziwą przyjaciółkę, która w zeszłym roku bardzo ciężko zachorowała. Ten fakt dobija mnie ostatecznie, bo to najbliższa osoba spoza rodziny, jaką mam.

 

Jednak to nie jest tak, że nie miałam lepszych momentów. Myślałam o skończeniu tego wszystkiego, ale... jakoś samo przeszło. To nie jest rozwiązanie. W każdym razie nie lepsze, niż życie w nerwach. Nie zawsze jest tak jak teraz, a nawet jeśli, to często ukrywam emocje.

 

Więcej chyba już nie potrzeba pisać. Czy to faktycznie poważne, czy może ja sobie uroiłam, że coś ze mną nie tak i każdy ma takie gorsze momenty? Mam próbować naprawiać swoją sytuację rodzinną (czuję, że problem leży właśnie w tym, przecież załamania nie biorą się znikąd?) czy po prostu zostawić im to tak, jak jest? Boję się, że do końca życia będę musiała sobie z tym radzić, że to będzie bez przerwy wracało. Tym bardziej, że bądź co bądź jestem młoda i mam obawy, że ten najlepszy okres życia, który mam dopiero przed sobą, stanie się najgorszym. Myślicie, że lekarz jest rozwiązaniem na już, czy może powinnam sama sobie radzić? Chcę się czuć lepiej, chcę sama sobie pomóc, bo wiem, że mogę. Zdaję sobie sprawę, że wielu z Was jest w gorszej sytuacji, ale nie chcę z tym czekać, aż będzie za późno.

 

 

Tym, co przeczytali do końca, dziękuję za wytrwałość : ) Dużo dla mnie znaczy zainteresowanie ze strony innych osób, zwłaszcza, że nigdy nie miałam go zbyt dużo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×