Skocz do zawartości
Nerwica.com

okropnie trudna sprawa-moje zycie...błagam o pomoc...


Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Zarejestrowałam się tutaj bo szukam pomocy, i nie mogę jej znaleźć. Chciałam z kimś porozmaiwać, normalnie po ludzku...Chciałam opowiedzieć komuś moją historię, prosić o wyrozumiałość, i brak krytyki - strasznie się jej boję. Siedzę w tym momencie i płaczę, nie mogę przestać. Tak bardzo się boję...

No, ale od początku:

Byłam ciężkim dzieckiem. Jedynaczka. Wiecznie przestraszonym, bardzo przywiązanym do mamy, która pomogła mi nie chodzić do przedszkola, pozniej do szkoly, w ktorych nikt mnie nie akceptował... Sam fakt, że mogę pozostać z matką okropnie mnie cieszył... to było ukojenie-miałam ją przy sobie, nie musiałam się bać, i nie miałam koło siebie dzieciaków, z którymi zupełnie się nie dogadywałam. Dom był rajem, wtedy, tak...

Matka od zawsze była potwornie nerwowa, krzyczała o byle co, to nie był zwykły krzyk, to był przeraźliwy, okropny krzyk, przed którym uciekałam w swój świat... Dostawała szału dosłownie o byle co, np, za to że kiedyś niechcący rozlałam proszek powiedziała, że się zabije, że ona umrze przeze mnie, zbiła mnie, płakała... To jedna z wielu takich sytuacji, miałam wtedy tylko 7 lat... Okropnie to przeżywałam, miałam wieczne poczucie winy w stosunku do siebie. Muzyka dawała mi ukojenie, i tylko to... Tylko to mi dawało radość, muzyka, marzenia i fakt, że mogę być sama. Kiedy już musiałam iść do szkoły, od razu zyskałam wielu wrogów. Byłam 'dziwna'. Dzieci odrzuciły mnie, ja postrzegałam świat zupełnie inaczej niż one... miałam wrażenie, że chcą mnie skrzywdzić, albo mamę. To było straszne. potrafiłam spędzić całe wakacje w domu, w strachu, towarzysząc tylko mamie w takich czynnościach jak np: wynoszenie śmieci. Tak byłam przerażona. Koszmar..

Ojciec był inny, spokojny człowiek. Nie dogadywałam się z nim jakoś super. Chyba po prostu nigdy nie chciał mnie słuchać, albo nie próbowaliśmy gadać tak 'naprawdę'

W wieku 11 lat trafiłam do szpitala, ciężkie zatrucie. Miałam lęk przed szpitalami, wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam dostawać ataków 'pustki'. Tracić poczucie tego kim, gdzie, czy w ogóle istnieje... Nikt nie wiedział co mi jest, jako 11 letnia dziewczynka nie umiałam za dobrze wytłumaczyć o co mi chodzi. Nawet dziś (mam już 20) jest ciężko. Później było gimnazjum, bunt. Znalazłam dziewczyne, ktora rowniez nie miala latwej sytuacji w domu. Zostawil ja ojciec, matka olewała. Zaprzyjaznilysmy sie, zaczely sie narkotyki, alkohol. Robilam to tak umiejetnie, ze nikt nie zauwazyl... Chociaz rodzice okropnie mnie kontrolowali, musialam jakos uciec z tego domu. Probowalam zbudowac swoje drugie zycie.. Bylam zakochana w chlopaku przez ok 4 lata, rozumial mnie i byl moim wsparciem. Kolejna traumą było to, że znalazł sobie inną... Cięłam się, rodzice zabierali mnie do psychologów, psychiatrów. Nigdy naprawdę nie chciałam powiedzieć o co chodzi, albo nie umiałam. Od 13 roku życia chodze do roznych poradni psych. i tak naprawde dalej nie umiem wytlumaczyc niczego... Mialam mnostwo znajomych, przewaznie patologie, ludzie zyjacy muzyka. Bylo zle, ale nie az tak jak teraz... Nigdy nie bylo dobrze. Od 3 gimnazjum mialam nauczania indywidualnie, odcielam sie od swiata. Nie umialam juz chodzic normalnie do szkoly, sprawialo mi to ogromna trudnosc. Probowalam zbudowac swoje zycie poza tym, domek z kart. Znalazlam chlopaka, w wieku 17 lat stracilam cnote. Nie tak wczesnie, ale mimo wszystko, nie chcialam tego. Zrobilam to, bo on tego chcial, a ja nie chcialam go zawiezc. Bylismy ze soba pol roku, nei chcialam zeby mnie zostawil... Chociaz wcale go nie kochalam, kochalam tamtego, ktory mnie zostawil... Po wszystkim okropnie plakalam, przezywalam straszny koszmar wewnetrzny. Nie moglam z nikim o tym pogadac, moja matka ma obsesje na punkcie sexu, twierdzi, ze jezeli dam sie komus dotykac przed slubem, to bede dziwka. Miewalam po drodze chlopcow, nigdy do niczego wazneg nie dochodzilo, ale czesto slyszalam, ze zachowuje sie jak szmata itd. Okropnie sie jej boje... Po moim pierwszym razie nie dostawalam okresu przez 3 miesiace, bylam przekonana, ze wpadlam. Testy wychodzily pozytywne... Powiedzialam jej co sie stalo. Poczulam sie jak dziwka. Matka dostala takiego wstrzasu, ze trudno mi o tym myslec. Nie byla to jednak ciaza, tylko tarczyca.

Chlopak mnie zostawil, powiedzialam mu, ze potrzebuej czasu, nei chcialam denerwowac go mozliwoscia zostania tatusiem. Zreszta wiedzialam, ze to nie ten... ze to bylby koszmar, gdyby cos z tego wyszlo. Kochalismy sie z zabezpieczeniem, ale ja i tak sie balam jak cholera. W zasadze te 3 miesiace prawie nie spalam, nie mialam z kim o tym pogadac, rozwazalam rozne mozliwosci...

to wszystko tak mnie zeżarło i zamknelo, ze totalnie odcielam sie od ludzi. stracilam poczucie wlasnej wartosci, skonczyly sie imprezy i ludzie. Zamknelam si ena ludzi, bylam dla nich zla, balam sie. Moja matka krytykowala wszystkich moich znajomych, doslownie wszystkich. We wszystkich widziala zlych ludzi, ktorzy chca dla mnie zle i mnie demoralizuja, chociaz wcale tak nie bylo... zaluje, ze wtedy jej wierzylam. Teraz widze, ile Ci ludzie dla mnie robili... Jest mi przykro.

Jak juz mowilam, muzyka byla tym co dawala mi ukojenie. Troche spiewalam i gralam, ale czulam sie strasznie niedoskonala, mimo, ze ludzie mowili, ze jest swietnie, dobrze, ze mam szanse... Nie jestem w stanie uwierzyc w to wszystko. Czuje sie jak bezwartosciowa jednostka, jak rzecz... W poszukiwaniu jakiejkolwiek czulosci, w checi podniesienia poczucia wlasnej wartosci nawiazalam kontakt z moimi idolami z usa... Zaczelam jezdzic po koncertach. To bylo to, z nimi czulam sie dobrze. Ale oni wyjezdzaja, rzadko miewamy kontakt... Pozniej znowu wracaja, spotykamy sie. Tym teraz zyje.. Pisze to wszystko, bo ostatnio stalo sie cos 'zlego'. Poznalam wspanialego chlopaka, bardzo dobry, mily, kochajacy zycie i ludzi. o 10 lat starszy ode mnie... Jest gwiazda, a jednak opiekuje sie chorymi dziecmi i starszymi ludzmi w wolnym czasie... Spodobal mi sie, okropnie mu zaufalam. Wreszcie poczulam sie przy kims dobrze, doskonale. Poczulam, ze jestem cokolwiek warta... Tez wpadlam mu w oko. Kochalismy sie, bez zadnego zabezpieczenia. Nie wiem jak on to osiagnal, jestem bardzo strachliwa, mam obsesje na punckie sexu, boje sie go, sex mnie boli... mysle o matce, ktora zwyzywalaby mnie od najgorszych. Spedzilam z nim przeciez tylko dwa dni. Nigdy nie robie takich rzeczy, nigdy. Ten stosunek rowniez nie nalezaldo przyjemnych, jedyna przyjemnoscia jaka odczuwalam bylo to, ze ktos mnie docenia, ze moge mu cos dac wzamian. Z gory powiedzial, ze mieszkamy na dwoch koncach swiata, ze mam nie liczyc na nic z jego strony, ze moze wszystko byloby inaczej gdybym byla tam gdzie on. Powiedzialam mu o sobie, jaka jestem. Widzial, ze sie boje. Powiedzial, ze czuje moj strach... ze tak nie powinno byc. ze jestem piekna, mam duze szanse cos osiagnac w zyciu... ale dla mnie brzmi to jak kosmos...

Wrocilam do domu. On odzywa sie do mnie, dzwoni, piszemy. Nie robi mi jednak nadziei. Ale ja zaczynam sie odcinac, zamykac w sobie. Oddalac sie od niego. Znowu sie boje, boje sie tej samotnosci, tej wrzeszczacej matki, ojca ktory chyba mnie na swoj sposob przekreslil. Wiem, ze to mnie otacza, nie wierze, ze moge to zmienic... Mam 20 lat, pociete rece, zjedzone paznokcie, wyrwane wlosy. Wszystko zatuszowane... prosze matke o pomoc finansowa w retuszowaniu tego co ciagle niszcze. Jestem od niej zalezna. Teraz zaczynam prace, bo chce stad wyjechac chociaz na wakacje. Pozyc tak jak chce, spotkac jeszcze tego chloapaka, jesli nic sie jakims cudem nie popsuje. Nie moge uniezaleznic sie od matki, moje cialo, a raczej uzupelnianie go kosztuje, wyszlabym na zero. Boje sie, ze ludzie nie zaakceptowali by mnie takiej, jaka jestem. Sama siebie takiej nienawidze, wstydze sie...Poza tym, moja matka potrafi byc taka kochana, ze opuszczenie tego domu z kolei spowodowaloby ogromne wyrzuty. Nie wiem co ze soba zrobic, blagam, zrozumcie, pomozcie, nie krytykujcie...

 

-- 20 mar 2012, 13:58 --

 

Chcialam tylko dodac, ze moja matka stracila wlasna w bardzo mlodym wieku, sam na wychowywala rodzenstwo. Jest nerwowa, ale zrobilaby dla mnie wszystko. Po prostu chyba nie umie dostrzec tego, co mi robi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

gdy czytam takie historie, w których matka drze ryja a autor jest bierny, zastnawia mnie jedno: dla czego pozwalasz na to, żeby ktoś się stosował wobec Ciebie przemoc? Dla czego nie powiesz jej że masz takiego zachowania dość, nie życzysz sobie i nie zamierzasz pozwalaćsię tak traktować?

 

Prawda jest taka, że nie wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że taki 'groźny' rodzic nie może nas skrzywdzić. Jeśli zobaczy krzyk nie działa, nie przynosi porządanego efektu, to wytrąci go to z poczucia równowagi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, to jednak trochę bardziej skomplikowane.

Zachowanie rodzica, takie jak mamy acl, jest destrukcyjne dla psychiki niezależnie od tego, jaką postawę się przyjmie - bierną, uległą czy agresywną.

 

acl, co tu dużo gadać, Twoje relacje z rodzicami, szczególnie z mamą, która najprawdopodobniej sama ma jakieś zaburzenie, były na tyle toksyczne że sproszkowały Ci psychikę. Potrzebujesz konkretnej, długotrwałej terapii i wyjdziesz na prostą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówisz o postawieniu się czyli przyjęciu agresywnej postawy, o kontrze, o powiedzeniu (w przenośni) "dość, nie pozwolę się tak traktować!". :)

Ja nie umiem sobie wyobrazić, że kilkuletnia dziewczynka tak się zachowuje wobec mamy. ;-)

Tzn umiem, ale to jednostkowe wyjątki, większość dzieci nie postawi się rodzicowi niezależnie od tego, co ten rodzic będzie robić, a przyjmie opcję biernoagresywną, zdusi w sobie frustracje, albo wyżyje się na kimś innym, słabszym. A u acl mama była toksyczna, tłamsiła ją, od "zawsze". Tu się nie da tak hop siup, powiedzieć "tłamsiłaś mnie, raniłaś i jednocześnie przywiązywałaś do siebie przez 20 lat, ale teraz już dość, dłużej tak nie będzie"... :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mogłabym Ci powiedzieć wiele mądrych słów, które i tak by do Ciebie nie dotarły (:

Najlepszym rozwiązaniem jest ucieknięcie z domu pod płaszczykiem kontynuacji życia.

Ja wyjechałam z domu na studia i dopóki nie wracam, to mam dobre stosunki z rodzicami. Twoja mama ma sama ze sobą problem, z kontrolowaniem i wyrażaniem swoich emocji. Może przydałaby jej się pomoc?

Myślę, że Ty nie potrzebujesz terapii, tylko akceptacji, miłości i spokoju od niej... Lub ucieczki, jeżeli się nie da.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że Ty nie potrzebujesz terapii, tylko akceptacji, miłości i spokoju od niej...

NIE.

Wielkimi literami, bo to jest bardzo mocne NIE.

 

Miłości to ona potrzebowała przez minione 20 lat, ale jej nie dostawała, nie zdrowej miłości, akceptacji i spokoju, więc się wykrzywiła. Teraz już się stało, teraz to trzeba wyprostować, a nie udawać, że problemu nie ma.

 

"Miłość mnie uzdrowi" to najczęściej chyba powtarzany błąd w takich przypadkach. Miłość nie jest sama w sobie, to nie jest coś, co się dostaje, albo co po prostu się pojawia, jakiś mistyczny wpływ. Miłość to jest to, co MY tworzymy i jest taka jak my - jeśli jesteśmy skrzywieni, chorzy, zranieni, to nasza miłość też taka będzie i zamiast ona nas uzdrawiać, my ją skazimy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×