Skocz do zawartości
Nerwica.com

poczucie męskości


Vilgefortz

Rekomendowane odpowiedzi

Nie chciałam się mądrzyć!!! A tym bardziej umiejszać odczuć innych, sprawiać przykrości.

 

Co do syndromu piotrusia pana to zamiast opracowań z internetu myślę, że bardziej warto przeczytać książkę Dana Kiley "syndrom piotrusia pana", tam szerzej sa omawiane pewne warte uwagi zagadnienia.

 

Zresztą nie wiem co jest gorsze, zaburzenia emocjonalne, czy niedojrzałość emocjonalna ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też zawsze czułem i czuję się mało męski. Mam ogromne problemy z podejmowaniem decyzji ze wzięciem odpowiedzialności za siebie, ciągle czekam aż ktoś mną pokieruje. Nie potrafię wyznaczyć sobie żadnych celów życiowych. Odnośnie agresji to często bywam wewnętrznie zły na coś, kogoś a zwykle na siebie. W przeszłości zdarzało mi się rozwalać wiele rzeczy ze złości zwłaszcza jak nie działały talk jak chciałem, często z trudem panuję nad emocjami aby mnie roztrzaskać komputera gdy mi coś nie tak na nim wychodzi. Natomiast nie potrafię być agresywny wobec innych nawet jak jestem na kogoś wkurzony to mu nigdy nie okaże tego. Dodatkowo moje niskie poczucie męskości potęguje brak zainteresowani i umiejętności typowo męskich nie potrafię nic naprawić, boję się elektryki, obsługi różnych urządzeń, nie interesuję się w ogóle motoryzacją, budowlanką, słabo znam się na komputerach. Nie raz słyszałem od innych co z ciebie za mężczyzna np gdy nie potrafiłem czegoś zrobić albo brakło mi odwagi czy miałem podjąć jakaś decyzje a nie umiałem.

Też nie miałem wzorca męskiego w życiu ojciec raczej nie interesował się mną i nie wtrącał się w wychowanie, wszystko spoczywało na barkach matki dlatego pewnie jestem taki mało męski. Dodatkowo w szkole uważano mnie za mamisynka, takiego pierdołę z którego się wyśmiewali zwłaszcza chłopacy. Męski to mam chyba tylko wygląd, gabaryty i barwę głosu natomiast reszta jest zdecydowanie niemęska :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam odczuwanie oddzielone od myślenia i przez to w sytuacjach impulsywnych działam wg emocjonalnego schematu, z którego nie jestem zadowolony.

 

Jakbym czytał o sobie. Co do syndromu Piotrusia Pana, to przez długi czas traktowałem dom jak azyl, w którym mogę ukryć się przed problemami tego świata. Nie mam tu na myśli zdrowego odpoczynku i normalnego poczucia bezpieczeństwa, ale kompletne odcięcie się od świata zewnętrznego. Ja cały czas poszukuję wzorców wartości i zachowań wśród ludzi wokół mnie, zarówno mężczyzn i kobiet, będąc przy tym bardzo naiwnym. Potrafię uwierzyć właściwie we wszystko i bez większej refleksji przejąć destrukcyjny dla mnie sposób działania, widząc, że innym się udaje. Istnieją przecież różnice osobnicze. Studia są dla mnie męką, ale nieumiejętność zdecydowanego działania uniemożliwiła mi rezygnację z nich i teraz, pod koniec i tak przedłużonego trybu nauki nadal kompletnie nie czuję swojej profesji. To wszystko widać po moim zachowaniu i stąd moja marna reputacja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jak pozostali panowie wypowiadający się w tym wątku zazwyczaj reagują na to jak ktoś próbuje im dać jakąś radę, nakierować? Reagujecie np. irytacją, złością i zdecydowanie nie zamierzacie robić czegoś jeśli ktoś Wam to coś zasugerował, "polecił", czy podobnie jak carlosbueno właśnie czekacie na to aby ktoś Was pokierował, "zaprowadził za rękę".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie napisałem o wzorcu męskim. Ojciec w nikłym stopniu w moim życiu uczestniczył. Długi czas był za granicą, a mną i rodzeństwem zajmowała się mama. Właściwie wszystko mieliśmy podane na tacy i ja np. oprócz nauki nie miałem żadnych obowiązków. Jednak z tego co widzę, mój brat nie ma takich problemów jak ja, jest zadowolony ze swojej drogi życiowej i nie brakuje mu pewności siebie. Tylko ja jestem takim nieogarniętym, niezdecydowanym wypierdkiem uciekającym przed odpowiedzialnością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o ten syndrom Piotrusia Pana to pasuje do niego ale częściowo; unikam dorosłości, zobowiązań jestem raczej niedojrzały emocjonalnie ale nie traktuję życia jako przygody, nie jestem beztroski, bardzo wszystkim się przejmuję a może jestem Piotrusiem Panem z depresją która nie pozwala mu się realizować.

 

-- 10 sty 2012, 01:06 --

 

Ja chcę być prowadzony za rączkę bo sam nie mam pomysłu na życie i boję się podjęcia odpowiedzialności ale też jak ktoś mną kierują też czuje się niekomfortowo jakbym nie miał własnego zdania, spełniał czyjeś zachcianki. Jakieś wewnętrzne sprzeczności mam i tak i tak mi nie pasuje wybieram to żeby ktoś mną kierował ale później to mi się nie podoba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

etien, zależy, kto tę radę daje. Na rady od rodziców, zwłaszcza mamy, reaguje irytacją i zlekceważeniem, potrafię odgryzać się okrutnie. Kiedy rady daje mi ktoś ze znajomych, albo obcy, czuję się poniżony i równiez jestem poirytowany, ale nie daję temu ujścia. Chyba uczyniłem sobie z rodziny wentyl bezpieczeństwa i tylko przy nich wyładowuję frustrację a w "świecie zewnętrznym" siedzę jak trusia, jestem grzeczny i posłuszny, ale nie umiem przejąć inicjatywy ani samodzielnie myśleć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno ale to prowadzenie za rękę ostatecznie Ci się nie podoba ponieważ czujesz, że nie postępujesz w zgodzie z samym sobą, czujesz, że nie masz wpływu na swoje życie i czujesz, że jkaby zawsze za Ciebie decyduja okoliczności, inni, anie TY sam?

 

Czy podchodzisz do tego ambicjonalnie, czyli czujesz się mało "ważny", "mało męski" kiedy ktoś Cię prowadzi i to zagraża Twojemu ego stąd czujesz się z tym źle?

 

vintage ale odrzucasz te rady od rodziny bo uważasz, że są nietrafne, nie przydatne? Znajomych rady zaś odrzucasz bo też są nietrafne, czy przez znajonych czujesz się krytykowany poprzez te doradzanie?

Jeśli zaś te rady mają sens, to co złego w przyjęciu ich i choćby zastanownieu się, czy ich nie zastosować?

Dlaczego odbierasz to tak osobiście?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Muszę też zaznaczyć, że mam tendencję do robienia "superbohaterów" z ludzi wokół siebie, uważania, że są inteligentniejsi, bardziej ogarnięci odpowiedzialni, zadowoleni z życia i generalnie "na miejscu". Taka idealizacja ma tym silniejszy charakter, im mniej znam daną osobę. Ludzi, którzy są bliżej mnie postrzegam z mniejszym podziwem i szacunkiem, co jest dla nich krzywdzące. To niestety objawia się też w zachowaniu wobec nich. Podam przykład: podczas podróży tramwajem z kumplem z miasta zachowywałem się w miarę na luzie, nie bacząc zbytnio na to, co robię i mówię, nie bojąc się wygłupić, a kiedy zorientowałem się, że jedzie z nami także osoba z uczelni natychmiast wycofałem się zacząłem analizować, czy nie prawiłem jakichś kocopałów, które mogłyby umniejszyć mój wizerunek w oczach tamtej osoby.

 

-- 10 sty 2012, 00:32 --

 

etien, myślę, że po części odpowiedź na Twoje pytanie znajduje się w moim powyższym poście. Lekceważę rady rodziny, zwłaszcza mamy, prawdopodobnie dlatego, że słuchając jej będę uważał się za maminsynka, łatwiej przychodzi mi słuchanie ojca. Co do wszystkich pozostałych, to nie chodzi raczej o uważanie ich rad za nietrafne, ale o swego rodzaju wjazd na ambicję, że sam nie potrafię działać tak, jak mi doradzają. Częściej przejmuję sam schematy działania od innych ludzi niż słucham rad.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz przyszło mi coś do głowy...

 

vintage te odrzucanie rad matki tylko dlatego, że wyszedłbyś na mamisynka i uwaga, że chętniej posłuchałbyś ojca, autorytetu męskiego to tak jakbyś właśnie bardzo chciał być "męski" i jednocześnie bałbys się, że będziesz "niemęski". I w dużej części to wygląda tak jakbyś wiązał "męskość" z byciem własnie agresywnym, czyli w Twoim poczuciu silnym. Jednak siła charakteru, a agresja to dwa różne pojęcia. I może te poczucie, że nie potrafisz być taki agresywny jakbyś chiał, rzucić ripostą, "nie dać innym dmuchać sobie w kaszę" powoduje, że postrzegasz siebie źle.

 

Jednak uważam, że posłuchanie własnej matki, kiedy ma rację i dobrze doradza nie jest wcale mamisynkowaniem. Ostatecznie to tylko rada, sam decydyjesz co z daną radą zrobisz! Jednak z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że wzór męskości ze strony mężczyzny autorytetu jest pewnie bardzo ważny w procesie dojrzewania młodego mężczyzny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W ogóle tak naprawdę zdecydowania i konsekwencji w działaniu nie utożsamiam z męskością. Te cechy kojarzą mi się z dojrzałością, zarówno u kobiet, jak u mężczyzn. Oprócz wątłego poczucia męskości czuję się także niedojrzały. Wielokrotnie zaprezentowałem się jako ostatnia pierdoła i to do dziś powstrzymuje mnie od działania i aktywnego udziału w dyskusji. Czuję, że dostałem już tyle szpil, dodatkowo uważam, że wiele z nich zasłużenie, że nie wytrzymam już ani jednej dłużej. Bardzo boję się momentu, kiedy nadejdzie weryfikacja mojej wiedzy w praktyce. Póki jestem na uczelni bronię się przed tym rękami i nogami, ale to jest rozwiązanie na krótką metę bo kiedys trzeba będzie stawić czoła rzeczywistości.

Chyba trochę offtopuję :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to rzeczywiście poszalał. 12 dzieci to jest roche.

 

Ja ze swoją męskościa tez mam kłopot. Co prawda jestem chyba troche innym typem, ale mam kompleksy na tym tle. Nigdy nie miałem kłopotów ze sportem i z kumplami i to był problem mojego domu. Mam bardzo autorytarną matkę i bardzo wycofanego ojca. Oboje ze wsi, a ja wychowywałem sie na podwórku(jak wszyscy wtedy). Jest taki charakterystyczny rys w podobnych rodzinach. Trzeba zniszczyć, stłamsić, zgnieśc itd... Moja matka zupelnie nie akceptowała agresji, asertywności, bezczelności itd... to przeszkadzało jej w osiągnięciu kontroli i władzy. Najnormalniej w swiecie mnie gnoiła. Wpierdol dostawałem na okrągło. Zgubiony długopis, rękawiczka, coś tam zrobione, nieodpowiednio odrobione lekcje, za mało nauki. To wszystko i wiele innych to tylko preteksty, które miały dawać jej władzę. Do tego jest osoba skrajnie niestabilna emocjonalnie. Jak miałem wybierać liceum to wybrałem to które ona chciała. Wybrałem ze strachu. Potem zaczęły sie moje kłopoty i to juz był armagedon. Lęk który mnie opętał, to była dla mnie katastrofa. Nie moge tego zaakceptować. Także wstydzę sie że jestem chudy.

 

Generalnie Polska to dla mnie kraj bez facetów. W zasadzie nie wiem jak jest gdzie indziej, ale w PL dla mnie faceci to ...sam nie wiem jak to nazwać. Mojemu ojcowi zalezało, na tym żeby nie uczestniczyć w procesie wychowawczym. Sam był wychowywany przez kobiety i uważał że wychowywać ma mnie mama. To jest dla mnie smieszne i żalosne.

Jak pamietam moje otoczenie, to w zasadzie podobnie. Albo chleje, albo leje, albo nie wiadomo co. Pamietam jak grałem w reprezentacji w piłkę. Niby my mieliśmy grać itd... ale koles od WF był taki że wszystko psół. Uważał sie za nie wiadomo jakiego trenera i zawsze kłócił z sedziami. Kłocił czyli walili sobie od huji. Jechali po sobie jak po szmatach, przy wszystkich. Sedzia potem ostentacyjnie gwizdał przeciw nam. To był własnie najprawdziwszy facet w naszym otoczeniu. Woził sie jakby miał wrzody pod pachami. Chodził w kowbojskich kapeluszach itd... Nawet mieliśmy plan, że spuścimy mu drużynowy wpierdol, za te swoje występy. Jego kumpel, to jeszcze wiekszy facet. Czasem decydował że bedzie z nami grał w kosza. Jak ktoś go faulował, to dostawał liscia w morde. Czujecie? Koleś dwa razy wiekszy i decyduje, że bedzie robił porządek.

Tacy własnie sa polscy prawdziwi faceci. Zniszczeni i bezwartościowi wewnątrz, potrzebujący słabszych jako tło dla własnej "siły".

 

Jest bardzo wiele książek na temat kryzysu męskości naszych czasów. Jedna z teorii mówi, że cyrk zaczął sie wraz z rewolucją przemysłową. Ojciec który był szewcem, kowalem, czy kimkolwiek zostawał nikim. Stał przy tasmie za gówniane pieniądze cały dzien. Jak padł w pracy, to nikogo to specjalnie nie ochodziło. Ze swoją pracą nawet cięzko mu było sie utożsamić. Syn zupelnie nie miał kontaktu z pracującym ojcem. Tak miała sie zacząć erozja męskiej tożsamości. To miał być początek. Zimbardo jako najwiekszy problem najblizszych lat mówi o facetach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To prawda, że brakuje prawdziwych mężczyzn, którzy byliby odpowiedzialni, konsekwentni, zdecydowani, którzy wiedzieliby czego chcą. Którzy angazowaliby sie w życie swojej rodziny, uczestniczyli aktywnie w wychowywaniu dzieci i byli partnerami dla swoich kobiet.

 

Chociaż kobiet niezdecydowanych jest równie dużo ;)

 

Niestety mężczyźni z pokolenia naszych ojców w większości nie uczestniczyli w wychowywaniu swoich dzieci, po prostu jedynie byli, czasem pogłaskali po głowie, czasem zganili i tyle...

 

 

Jednak mnie zastanawia coś innego, wiekszosć z Was tu wypowiadających się mężczyzn dużo pisze o agresji i chęci jej wyrażania. Jednocześnie wypowiadacie się o tej agresji tak jaby była czymś właściwym, pożądanym.

Jednak według mnie agresja nie jest niczym dobrym, to jeden z najbardziej niszczących form wyrażania złości, gdzie jedynie chodzi o chęć zniszczenia przeciwnika, natomiast nie ma w tym nic konstruktywego.

Wyrażać złość trzeba jak najbardziej. Jest to zdrowe, właściwe. I myślę, że warto uczyć się właściwego wyrażania złości. Z pewnością jest to trudne.

Jednak agresja jest według mnie niedojrzałą reakcją na złość, jest brakiem kontroli nad emocjami w ogóle.

 

W teorii zawsze wszystko ładnie wygląda ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zujzuj, przeczytałem pierwszą część Twojego wpisu i zazdroszczę Ci szczerze kontaktów z kumplami i w drużynie. Domyślam się, że to była odskocznia od matki-tyranki jak z Twojego opisu mi się skojarzyło.

 

Generalnie Polska to dla mnie kraj bez facetów.
Tacy własnie sa polscy prawdziwi faceci. Zniszczeni i bezwartościowi wewnątrz, potrzebujący słabszych jako tło dla własnej "siły".
Zimbardo jako najwiekszy problem najblizszych lat mówi o facetach.
Ostatnią rzeczą jaką chciałbym przyjąć w poszukiwaniach siebie jako mężczyzny to byłyby właśnie negatywne stereotypy na temat "męskości". Jak dla mnie wątek się spłaszcza - bez urazy - ale mógłby według mnie zostać przeniesiony na 'kafeterię' i tam z powodzeniem się rozwijać. Ja pragnę zrozumienia i wsparcia - a póki co nie potrafię sobie tego dać z przyczyn opisanych wcześniej. Przyznam, że zaangażowałem się w to co się tu dzieje tak btw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jednak mnie zastanawia coś innego, wiekszosć z Was tu wypowiadających się mężczyzn dużo pisze o agresji i chęci jej wyrażania. Jednocześnie wypowiadacie się o tej agresji tak jaby była czymś właściwym, pożądanym.

Jednak według mnie agresja nie jest niczym dobrym, to jeden z najbardziej niszczących form wyrażania złości, gdzie jedynie chodzi o chęć zniszczenia przeciwnika, natomiast nie ma w tym nic konstruktywego.

Wyrażać złość trzeba jak najbardziej. Jest to zdrowe, właściwe. I myślę, że warto uczyć się właściwego wyrażania złości. Z pewnością jest to trudne.

Jednak agresja jest według mnie niedojrzałą reakcją na złość, jest brakiem kontroli nad emocjami w ogóle.

Ja jestem ciekawy czy byś to samo powiedziała swojemu facetowi po tym jakby Cię ktoś napastował na ulicy, a Twój nieagresywny samiec uciekałby albo stał jak baran i się przyglądał.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

etien,

brakuje prawdziwych mężczyzn, którzy byliby odpowiedzialni, konsekwentni, zdecydowani, którzy wiedzieliby czego chcą.
przyznam, że takie oczekiwania kobiety wobec mnie przerażałyby mnie - czułbym że muszę grać kogoś kim nie jestem i nie byłbym szczęśliwy. Z drugiej strony jakby kobieta zaakceptował to, że taki nie jestem i okazywał mi cały czas wsparcie to bym czuł się przepraszam za wyrażenie 'wykastrowany'.

 

Jednak mnie zastanawia coś innego, wiekszosć z Was tu wypowiadających się mężczyzn dużo pisze o agresji i chęci jej wyrażania. Jednocześnie wypowiadacie się o tej agresji tak jaby była czymś właściwym, pożądanym.
Ja rozumiem agresję nie jako zachowanie ale jako impuls - uczucie, której jest we mnie czy tego chcę czy nie. Nieakceptuję tego w sobie bo instynktownie czuję, że korzyści (poza sytuacjami ekstremalnymi) są z tego żadne- to jest racjonalny argument a irracjonalny to taki, że boję się zemsty lub odrzucenia . Umówmy się, że to nie wygląda w ten sposób, że jestem wkurzony i myślę sobie ok to teraz dowalę sobie bo źle jest dowalić komuś. To jest schemat nawykowy i impulsywny - w myśl zasady "wszystko albo nic" - albo wyżywam się emocjonalnie na maksa na zewnątrz albo do wewnątrz.

 

I jeszcze dorzucę, że wszystko o czym piszę dzieje się w mojej głowie - na zewnątrz - milutki, zahukany gostek, który jak ma zawalczyć o coś, albo powiedzieć nie zaprezentować się to trzęsie porami.

 

-- 10 sty 2012, 20:46 --

 

Midas, to o czym piszesz to ekstrema, nie wnosząca dla mnie za wiele do dyskusji choć perwersyjnie wyobraziłem sobie tą scenę ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna po prostu ma umieć zachowywać się adekwatnie do określonej sytuacji.

Jednak agresja jest dla mnie pojęciem, które nie powinno być przypisane wzorcowi mężczyzny, do jakiego powinniśmy dążyć.

To słowo bardziej mi się kojarzy z utratą kontroli nad sobą, z czymś, co jest ode mnie silniejsze i nad czym cięzko mi zapanować. Nawet w sytuacji przytoczonej przez Midasa, stanięcie w obronie ukochanej, nie określiłbym mianem agresywnego zachowania, lecz mężnej, odważnej postawy.

W życiu codziennym powinna u nas dominować postawa asertywna, polegająca na swiadomym wyznaczaniu granic swojego terytorium wewnętrznego i taktownym komunikowaniu innym, gdy chcą w jakis sposób na nie wkroczyć.

Ile razy zdarzało się nam, ze chociaz wcale nie byliśmy do czegoś przekonani, w obawie przed opinią innych mówilismy im to, co chcieliby usłyszec, zamiast tego , czego naprawde w danym momencie pragnęliśmy ?

Asertywnośc to niestety nie jest domena ludzi z niską samooceną. Częściej przejawiamy zachowania bierne, uległe, lub właśnie agresywne..gdy już sytuacja nas przerasta i wybuch złości jest niczym innym, jak efektem naszej bezradności wobec problemu.

Ja sporo się naczytałem o tym, jak być osobą asertywną w życiu, lecz z takim mniemaniem o sobie trudno wdrożyć te zalecenia. Nawet jeśli zacznę je stosować, nie będę sprawiał wrażenia osoby naturalnej. Tu jest potrzebna gruntowna rekonstrukcja psychiki, mechanizmów reagowania na dane sytuacje, a to wymaga już czasu, współpracy z psychologiem, terapeutą, lub po prostu znalezienia swojego miejsca na ziemi..wsród męzczyzn, którzy przyjmą nas takimi jacy jestesmy i nie odrzucą, a kontakt z nimi obudzi w nas prawdziwą męskość.

Tego życzę sobie i Wam wszystkim :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wykraczacie poza problem męskości....

to są problemy ogólnoludzkie...

niezależne od płci....

 

tez mnie bolał brzuch przed wfem

bałam sie ze zostane wybrana ostatnia do dwóch ogni....

nie chodziłam na dyskoteki na wszelki wypadek

jakby mnie nikt do tańca nie poprosił

tez nie jestem asertywna

tez sie boje decyzji

tez o nic nie potrafię walczyc

tez jestem bierna niepewna czasem agresywna, cześciej smutna

tez sobie nie radze

tez mnie przerasta

tez nie potrafię, boję sie wszytskiego

mam przeraźliwie niską samoocenę

tez jestem uległa i zależna

tez męcza mnie ludzie, nudzą

mam ochote uciec ....

powinnam umiec sie zachowac

a reaguję nadmiernie na kazdy bodziec

tez nie miałam wzorca kobiety ani mężczyzny...

tez tez tez .....

 

nie mam juz siły dalej wymieniac

 

ale jestem kobietą....

problem polega chyba na tym ze u kobiety jest to łatwiej akceptowalne.... :(

nie wiem sama...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rav71 skoro dużo czytałeś o asertywności to uważam, że też nie ma co czekać z wdrażaniem jej w życie. Owszem pewnie terapia z psychologiem jest i tak niezbędna, aby te zachowania asertywne nie tylko były zachowaniami ale wynikały z charakteru, z odbudowywanej na nowo osobowości. Jednak myśle, że czekając na "dobry grunt", czyli sytuację, w której poczujesz się już w dużej mierze "właściwy" jest odkładaniem doświadczeń w czasie. Tym bardziej, że wydaje mi się, że najbardziej zmieniamy się poprzez życie, działanie, doświadczenie. Czekając na lepszy stan w głowie można zupełnie się zawiesić i stać w miejscu czekając na cud.

Dlatego myślę, że próbując zachowywać się asertywnie choćby w bardzo małych sprawach jest dużym krokiem do przodu. A jak zorientujesz się, że sobie radzisz w tym co małe przyjdzie i większa odwaga i poczucie satysfakcji, że coś w sobie pokonałeś.

 

BłękitnaAbstrakcja myślę, że masz tu dużo racji, zarówno mężczyźni, jak i kobiety stresują się, boją, nie potrafią odnaleźć się w sytuacjach społecznych, mają te same problemy.

Tyle tylko, że wydaje mi się, że mężczyźni podchodzą do tych spraw nieco ambicjonalnie. A z drugiej strony kobiecie niby wypada być "biedną i zagubioną", ktoś ją pocieszy, przytuli, zaopiekuje się nią.

Natomiast kiedy mężczyzna ma takie oczekiwania to wydaje się to być już niemęskie, tak jak pisał Vilgefortz. I mężczyźni mają problem aby w sobie zaakceptować tego typu potrzeby, jednocześnie spodziewają się braku akceptacji społecznej.

Mężczyźni za bardzo przejmują się opinią innych, może nieco na wyrost. W ich gronie pewnie jest jakaś rywalizacja i przekonanie, że zawsze trzeba coś udowadniać.

 

My kobiety bardziej akceptujemy nawzajem swoje słabości, bardziej się wspieramy niż rywalizujemy.

 

-- 10 sty 2012, 23:48 --

 

Jakby nie było my kobiety pragniemy mieć silnych, odpowiedzialnych, zdecydowanych mężczyzn.

 

Tylko co naprawdę oznacza ta odpowiedzialnosc, zdecydowanie, czy konsekwencja?

 

Może mężczyźni zbyt dużo od siebie wymagają i same te wymagania ich przerastają, czyli sami z siebie dążą do jakiegoś ideału, który tylko powstał w ich głowie. Nie dorównując ideałowi nie ackeptują siebie, nie zauważają swoich mocnych cech, zaś takie myslenie nie pozwala im wierzyć w siebie.

 

Może za dużo w nich właśnie myślenia na zasadzie "czarne albo białe"? Nastawieni są na zadanie i osiągnięcie wyniku, a wynik może być tylko albo DOBRY albo ZŁY.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z ciekawościa przeczytałem wszystkie wątki w tym temacie i też chciałbym dodać coś od siebie, ponieważ czuje, że i mnie ten problem dotyczy.

Juz dwa razy zaczynałem pisać swojego posta ale skasowałem wszystko bo zaczynałem opowiadać całe swoje życie zbytnio odbiegając od tematu... może kiedy indziej, w innym wątku...?

Postaram się napisać zwiężle.

Dlaczego czuje się mało męski:

- brak odpowiedniego wzorca z dzieciństwa (ojciec jest dobry, ale zawsze byłem do niego w opozycji, różnica charakterów , jestem zupełnie inny).

- nieśmiałość

- mało kontaktów z ludźmi w ogóle

- ciągle mieszkam z rodzicami, brak samodzielności

- brak osiągnięc na polu kariery zawodowej (1,5 roku pracy w restauracji, teraz u ojca w kiosku, na niejsasnych zasadach (zazwychaj po 3 godz. dziennie, za darmo - resztę czasu spędzam z chorą mamą)

- kompelksy wobec jedynego, bliższego kumpla (jest młodzy ode mnie a wydaje mi się, że osiągnął o wiele więcej)

- tłumienie w sobie emocji

- mało stereotypowo męskich zainteresowań

- mało bliższych kontaktów z kobietami (nigdy nie stworzyłem dłuższego związku)

- strach przed bliskością i otwarciem się (mam wrażenie, że prawdziwego ja nikt nie zechciałby kochać czy lubić)

- brak wiary we własne siły (mam plany i marzenia ale ciągle mam wrażenie, że nie uda mi się ich zrealizować)

- często oceniam się jako nieciekawego toważystko (choć nie zawsze)

.... na pewno coś jeszcze by się znalazło, ale na razie ciężko mi zebrać myśli...

 

chcę jeszcze napisać co czyni, że czuje się męski:

- pewne sukcesy (ukończenie studiów z b. dobrymi wynikami)

- plan zrobienia doktoratu (gdy mysle, że może mi się udać)

- siła do stawiania czoła codziennym problemom (bycie oparciem dla mamy chorej na stwardnienie rozsiane, opieka nad nią, zabieranie jej na spacery, dbanie o pogdna atmosferę w domu mimo choroby, troska o dom, pomoc ojcu w pracy, poświęcanie czasu na naukę w kierunku przyszłego doktoraatu)

... Na razie tyle napiszę, bo o tej porze nie jestem w stanie już myśleć...

dobranoc i powodzenia :zzz:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

BłękitnaAbstrakcjaW moim przekonaniu dużo prawdy jest w tym co napisałaś - mi ciężko rozłożyć cała moją konstrukcję psychiczną na czynniki pierwsze tak, żeby oddzielić poczucie samotności, niską samoocenę, nieumiejętność zawalczenia o swoje interesy od problemu mojej zniszczonej męskości. Dodatkowo - jak ojciec mnie zawiódł nie spełniając moich oczekiwań jako syna - wówczas łatwo było mi odwołać się do stereotypów, które każdy wie jakie są. No i do oczekiwań w stosunku do mnie jako do faceta. A że nie spełniam ich a chcę być akceptowany no to żyję tak jak sobie wyobrażam, że żyć powinienem a nie tak jak chcę.

 

 

Tacyt,

- strach przed bliskością i otwarciem się (mam wrażenie, że prawdziwego ja nikt nie zechciałby kochać czy lubić)
Przykuło to moją uwagę bo tym samym poczuciem jestem na maksa naznaczony więc mam pytanie - jak sobie wyobrażasz swoje prawdziwe ja?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam chwile, choć sporadycznie one występują, gdy tryskam energią i wręcz ludzie postrzegają mnie jako pozytywnego kolesia. Nie ukrywam, że tego typu komentarze bardzo pozytywnie wpływają na moje ego, lecz zwykle były to komplementy ze strony kobiet.

Mnie, człowieka z kryzysem męskości najbardziej podbudowałoby uznanie drugiego mężczyzny ..i to najlepiej takiego, który w moich oczach jest prawdziwym facetem.

Trudno mi nawet odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla mnie oznacza być prawdziwym facetem, jednak rozmawiając z kimś, obserwując..mogę stwierdzic kto te cechy posiada, a komu ich brakuje.

I nie jest to bynajmniej opinia na podstawie weryfikacji męskich zainteresowań u danego osobnika, lecz sposób zachowania, odwaga, nawet niekoniecznie smiałość w kontaktach, bo małomównych facetów jest sporo i według mnie to nie swiadczy o kryzysie męskości.

Ja jednak przez większość czasu czuję sie po prostu spięty, a najgorzej jesli stoję przed wykonaniem jakiegoś zadania po raz pierwszy. Od razu w mojej głowie rysuje się najczarniejszy z możliwych scenariusz.

To pewnie wynika w znacznej mierze z tych lekcji w-f . Nie wiem, może to trochę nadinterpretacja z mojej strony, że tak wiele swoich niepowodzeń przypisuję temu, iż nie radziłem sobie na tych lekcjach w szkole, jednak pamiętam chwile, a było ich niewiele, gdy udało mi się wyprowadzic dobrze jakieś zagranie.

Koledzy bili mi wtedy brawo, a ja czułem się tak, jakby mi urosły skrzydła. Nie zapomnę jaki entuzjazm mi wtedy towarzyszył..Zauwazylem tez, ze po udanej jednej akcji, zaczynałem lepiej grać i tego dnia jeszcze kilka dobrych zagrywek wchodziło.

Niestety nie działało to długoterminowo. Idąć na kolejną lekcję w-f czułem znów to samo co wcześniej. Skurcz zolądka, telepanie serca, suchość w ustach i wszelkie inne objawy silnego stresu. Stojąc na boisku i widząc piłkę, często czułem sie jak w jakiejs innej rzeczywistości, odrealniony zupełnie. Ile razy było tak, ze np jak gralismy w kosza, łapałem piłkę i rzucałem do złego kosza lub podawałem osobie z przeciwnej druzyny.

U mnie problemem nie był brak sprawności fizycznej, ponieważ w indywidualnych ćwiczeniach radziłem sobie dość przyzwoicie.

Problem od początku leżał w psychice i dotyczył nie tylko samej lekcji w-f, ale nawet przeróznych zabaw grupowych. Nawet będąc na jakimś wyjeździe - choć miało to miejsce bardzo rzadko, robiłem wszelkie możliwe uniki zeby wymigać się od tego typu rozrywek, jednak na jednej zostalem prawie siłą zmuszony do wzięcia udziału i nie wypadło najgorzej..a co więcej, czułem się po tym duzo lepiej..

Wniosek z tego taki, że przez utrwalone i głęboko zakorzenione lęki, mogę nawet mylnie twierdzic, że danej czynności nie lubię..to przesłania sporą część mojego prawdziwego JA.

Wracając do dawnych lat..nie doświadczyłem nigdy takiej prawdziwej jedności między kolegami.. Juz nie chodzi tutaj o jakies super zażyłe przyjaźnie, bo trudno o tym mówić gdy się jest w podstawówce, ale rzadko bylo tak zebym gdzies wychodził z kolegami. Miałem co prawda kilku, jednak z tego co pamiętam, wolałem siedziec w domu i ogladac tv lub siedziec na kompie. Czasami nawet sami przyjezdzali do mnie i chcieli bym wyszedl z nimi na rower, ale juz wtedy miałem poczucie bycia kimś słabszym, gorszym, dlatego najbezpieczniej było mi we własnym pokoju.

W liceum natomiast tez zacząłem byc traktowany jak oferma..w pierwszej klasie na poczatku koledzy zaczęli mi dogryzać, obrzucali papierkami, itd..Wyczuli, ze jestem dupa wołowa i chcieli mnie zgnoić. Wiedziałem, ze brak mi wystarczająco siły, aby się im przeciwstawic, więc załozyłem maskę. Zeby nie reagować smutkiem lub gniewem na ich zaczepki, przybralem postawe swira, ktory smieje się z tego , choc naprawde nie bylo mi do smiechu.

Tym oto sposobem stalem się maskotką klasową, takim błaznem z ktorego się mozna pośmiać. Poźniej się sytuacja uspokoiła i pod koniec liceum nikt mnie nie zaczepiał, jednak to nie zmienia faktu, ze przeszłość odcisneła piętno na mojej psychice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vilgefortz, pisząc to na co zwróciłeś uwagę, miałem na myśli problem dość złożony:

Po pierwsze nie uważam, że jestem osobą nie zasługującą na miłość czy przyjaźń, sądzę, że należą mi się one i mógłbym sie sprawdzić w roli osoby dającej te uczucia i nimi obdarowywanej. Ja siebie rozgrzeszam ze wszystkiego, mam wady, ale ogónie nie oceniam się źle. Są jednak rzeczy, których najnormalniej się wstydzę i bałbym sie być z kims zupełnie szczerym - a jak wiadomo, miłość wymaga szczerości. Tutaj, anonimowo mogę łatwiej jest o tym mówić.

Wstydze się tego, że w szkole pewne osoby zaczepiały mnie a ja nie umiałem sie im odgryźć (może i to głupie ale tak jest; kto chciałby kochać faceta, który nie umiał sie obronić?) wstydze się swoich marnych osiągnięć; boje się, że jeśli ktoś wiedziałby jak wyglądało dotąd moje życie (mało znajomych, siedzenie w domu, mało bliskich kontaktów z kobietami) to nie chciałby się ze mną zadawać myśląc, że coś ze mną nie tak.

Na prawdę zakochany byłem tylko raz, ale przed każdym spotkaniem z tą kobietą (od momentu, gdy zaczęliśmy juz być ze sobą nieco bliżej) bardzo się stresowałem; i choć było bajecznie, bałem się, że gdyby ona wiedziała o mnie więcej to nie chciałaby ze mną być - zgrywałem osobę bardziej pewną siebie niz jestem. Miałem wobec niej kompleksy (ona studia i praca, samodzielne mieszkanie, ja wówczas tylko studia i mieszkanie z rodzicami). To wszystko szybko się rozpadło z jej winy oficjalnie (a może i faktycznie z mojej bo nie byłem z nią szczery, bo nie zawalczyłem o nią, kiedy prosiła o czas, nie ma co wgłębiać się w szczegóły). Juz na tym przykładzie zauważyłem jak bardzo boje sie odrzucenia i skrywam swoje prawdziwe ja przed innymi, bojąc się, że wydałoby im się ono mało atrakcyjne.

 

Mam nadzieje że w miarę udało mi się to wytłumaczyć, ale słowa i tak nigdy nie oddadzą do końca tego, co chciałoby się wyrazić.

Pozdrawima

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×