Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Masz rację Kordianka to nie jest w żadnym wypadku miłość. Muszę przyznać, że zanim poznałam Michała też wyobrażałam sobie, że jestem z kimś znanym, z kimś kto mi się podobał a czasami nawet i nie i w tym wypadku rzeczywiście takie wyobrażenia pomagały przezwyciężyć samotność niestety ma to w tej chwili dla mnie też negatywne skutki bo rozwinęłam w sobie taki tok myślenia, który bardzo mi utrudnia życie ale już dużo rozumiem z nerwicy i wiem, że warto zmieniać ten sposób myślenia. Wiesz dlaczego u nas myśli koncentrują się na negatywnych aspektach związku bo my w rzeczywistości powtarzam W RZECZYWISTOśCI bardzo kochamy naszych partnerów niestety te ciągłe wędrówki w świat wyobraźni powodują, że trudniej nam to jest zrozumieć. Nie wiem czy inni na tym forum mieli podobnie ale ja od samego początku wiedziałam, że Michał jest dla mnie tym jedynym, z nim chcę mieć dzieci, dla niego chcę żyć, z Nim chcę się smucić i cieszyć. Przede wszystkim moje uczucia są rzeczywiste wręcz namacalne, nie odbywają się tylko w mojej wyobraźni. Mój związek sprawił, że się rozwijam zwłaszcza moja sfera duchowa, uwierzyłam w siebie, dzień w dzień pokonuję chorobę i wierzę bardzo, że jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia. Jestem dumna z siebie, że potrafię kochać i chcę kochać. Natręctwa są wyrazem egoizmu, koncentracji na sobie, który w rzeczywistości prowadzi do alienacji i autodestrukcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz rację Kordianka to nie jest w żadnym wypadku miłość. Muszę przyznać, że zanim poznałam Michała też wyobrażałam sobie, że jestem z kimś znanym, z kimś kto mi się podobał a czasami nawet i nie i w tym wypadku rzeczywiście takie wyobrażenia pomagały przezwyciężyć samotność niestety ma to w tej chwili dla mnie też negatywne skutki bo rozwinęłam w sobie taki tok myślenia, który bardzo mi utrudnia życie ale już dużo rozumiem z nerwicy i wiem, że warto zmieniać ten sposób myślenia. Wiesz dlaczego u nas myśli koncentrują się na negatywnych aspektach związku bo my w rzeczywistości powtarzam W RZECZYWISTOśCI bardzo kochamy naszych partnerów niestety te ciągłe wędrówki w świat wyobraźni powodują, że trudniej nam to jest zrozumieć. Nie wiem czy inni na tym forum mieli podobnie ale ja od samego początku wiedziałam, że Michał jest dla mnie tym jedynym, z nim chcę mieć dzieci, dla niego chcę żyć, z Nim chcę się smucić i cieszyć. Przede wszystkim moje uczucia są rzeczywiste wręcz namacalne, nie odbywają się tylko w mojej wyobraźni. Mój związek sprawił, że się rozwijam zwłaszcza moja sfera duchowa, uwierzyłam w siebie, dzień w dzień pokonuję chorobę i wierzę bardzo, że jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia. Jestem dumna z siebie, że potrafię kochać i chcę kochać. Natręctwa są wyrazem egoizmu, koncentracji na sobie, który w rzeczywistości prowadzi do alienacji i autodestrukcji.

 

Cześć aga,

 

Fajnie, że Ci się układa. Hmm ja od początku nie miałem czegośc takiego jak Ty - takiego porażenia piotunem: "tak to ta osoba z nia chce zyc do konca". U mnie to sie rozwinelo z czasem, z czasem dopiero zrozumiałem, że ta dziewczyna obok mnie to właśnie ta osoba :-) Problemy nerwicowe nie ustepuja nadal definitywnie i pewnie jeszcze dlug nie ustapia. Jednak dzis wiem, ze zawsze moge na moja kobietę lcizyc i ze mnie nei opusci pod presja problemow moich. To wspaniala sprawa miec taka osobe przy sobie ;-) Zakochanie, takie nagle i namietne szybko mija i nici ze zwiazku, a milosc budowana z wysilkiem i zaangazowanie ma szanse trwac i trwac. Ja juz wiele wysilku i wyrzeczen wlozylem w ten zwiazek i pielegnacje naszej milosci i nie mam zamiaru tego stracic mimo ze czasem przychdozi zwatpienie, mysli, problemy i chwilowe zalamanie ;-) Mam tez wielka nadzieje rozprawic sie niebawem z dolegliwosciami somatycznymi :-) Aga zazdroszcze tej namacalnosci uczuc, to suepr, ze z braku uczuc przeszlas na etap ich namacalnosci niemalze ;-) Mam nadzieje, ze nie spoczniesz na laurach i nie zachlysniesz sie tym bo mozesz spasc jeszcze nizej pozniej - pamietaj o tym. Trzymam za Ciebie kciuki zyczac sobie i pozostalym takiej namacalnosci w przyszlosci jak Twoja :-)

Pozdrawiam Serdecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aga25 masz racje z tym , ze chore jest u nas myslenie " wszystko albo nic" ja przez wyimaginowany swiat za duzo oczekiwalam... i wiem , ze na poczatku zwiazku ranilam swojego partnera , wiecznie cos mi sie nie podobalo , uciekalam do swojego "swiata" a teraz kiedy wiem , ze to bylo zle to probuje wyrzec sie calej siebie poprzec ciagle kontrolowanie swojego zachowania:| zastanawiam sie czy to bylo zle tzn ja juz w sumie przyjmuje ze wszytsko co robie to zle i nieustannie sie chce zmienic az przez to doszlam do wniosku ze zmienie sie tylko wtedy kiedy zrezygnuje z siebie... bezsensu... kazdy z nas ma swoje potrzeby i mysle ze masz racje z tym , ze powinnam sie zmienic ale nie kosztem calkowitej rezygnacji z siebie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a nie macie takiego 'odwrotnego' odczucia...

Takiego napastliwej obsesji zeby byc KIMS dla kogos, zebrania o uwielbienie o odkrycie czegos przez kogos w nas...

 

mial to ktos ?

 

tzn wiecie, ja tak mialam i zdarza mi sie to co jakis czas z wykładowcami nauczycielami jakimis tam kolegami ktorych zaczynam uwarzac za ciekawych i lapie mnie ten obsesyjna chęc byc JEGo i strasznie boje sie wyglupic ... chociaz co by mialo sie stac, na kolana mialabym pasc czy co...

 

too niejest zakochanie, ale jakas taka wyjąca samotnosc szuająca kogokolwiek dla kogo bede kims

 

kordianka nie wiem czy do końca dobrze Cię zrozumiałam, ale wydaje mi się, że mam podobnie. Czasem to jak mnie widzą inni wpływa na mój sposób widzenia siebie. Poznałam ostatnio osobę, która widzi mnie jako osobę pełną energii - to mnie po pierwsze zdziwiło - bo ja przez ostatnie lata przecież wiecznie smutna, niepewna itd., ale to spowodowało, że zaczęłam się czuć pełna energii. To takie głupie, że w ludziach, których znam lokuję moją pewność siebie. Jeśli ktoś mnie krytykuje nie umiem z tym dać sobie rady. Od razu się czuję beznadziejna, taka do niczego się nie nadająca... to strasznie smutne jest. Dla siebie jestem nikim i nie umiem tego zmienić... To takie dziwne, bo podobnie jak aga25, też miałam swój świat, w którym byłam z kimś znanym, w którym byłam najfantastyczniejszym człowiekiem na świecie. Czasem jeszcze uciekam w taki świat marzeń, gdzie świat kręci się wokół mnie... a potem jest zderzenie z rzeczywistością i jeszcze gorszy dół i jeszcze większe poczucie bycia nikim. Nerwica karmi się brakiem wiary w siebie. Trzeba to zmienić.

 

Jeśli chodzi o mój związek to jest pięknie :) odstawiam leki. Wiem, że dużo się tu na forum już nie udzielam, ale jestem z Wami i czytam wszystko, co piszecie. Chciałam optymistycznie dodać, że jestem coraz bardziej pewna swoich uczuć. I jestem szczęśliwa. Życzę cierpliwości i sił. Trzymajcie się!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apsik witaj,

 

Super, że czujesz się coraz lepiej :-) powiedz jak sobie z tym poradzilas i daj innym jakas porade - podziel sie swoim sposobem na te mysli :-) A powiedz mi czy dolegliwosci somatyczne tez juz ustapily? :-) Mam nadzieje, ze tak. Mówisz, że jesteś szczęśliwa i coraz bardziej pewna swoich uczuć - kiedy do tego doszłaś, może potrzebowałaś jakiegoś momentu by to w końcu do Ciebie dotarło? Trzymaj sie cieplutko ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kapralis wiem o co ci chodzi ale to nie do końca chodziło mi o zakochanie wiesz kiedy wchodziłam w mój związek wcale nie było różowo rzekłabym nawet trochę pochmurnie. Przez pewien etap musieliśmy przebrnąć żeby zrozumieć że jesteśmy dla siebie. U mnie to jest intuicja, przeczucie że ten partner jest tym, z którym chcę być aż po wieki wieków. A im dłużej go obserwowałam w związku tym bardziej się w tym upewniałam. Wiecie czasami warto słuchać intuicji i tego "głosiku", który podpowiada nam co jest dla nas dobre a co nie. Wiem że życie we dwoje nie jest łatwe ale nie znaczy to że nie jest wspaniałe, że nie mam prawa się cieszyć i być szczęśliwa z tych wszystkich problemów, problemików które udało nam się razem rozwiązać. A miłość dla mnie to proces. Z każdym dniem, rokiem miłość staje się coraz bardziej oczywistym uczuciem. Ja jestem dopiero na początku drogi, mogę powiedzieć że dopiero pojawił się u mnie ten zalążek miłości. Ode mnie będzie zależało czy się rozwinie czy zwiędnie. Mogę powiedzieć, że będę starała się ze wszystkich sił aby się rozwijał.

Mój sposób na natręctwa jest bardzo prosty, niedawno do tego doszłam o co w nich chodzi i widzę gdzie tkwi błąd. Po pierwsze trzeba sobie zadać pytanie dlaczego myślę że nie kocham skoro to nieprawda dlatego, że całą swoją energię wkładam w swój związek, cieszy mnie każda chwila spędzona z moim Michałem, martwię się o niego, tęsknię za nim, staram się mu pomagać w trudnych chwilach, chcę dzielić z nim życie. A zatem myśl ta jest fałszywa a wręcz rzekłabym obelżywa podobnie z natręctwami o zdradzie. Kiedy pojawiają się u was te myśli czy pojawia się w nich wasz partner. W moim wypadku nie. Jestem tylko ja bezwzględna, zimna i sama - powrót do świata wyobrażonego ale w realnym świecie jest przecież Michał, którego bardzo kocham i za żadne skarby nie chciałabym go skrzywdzić, kocham go dlatego w życiu nie chciałabym go w jakikolwiek sposób zdradzić - wyczuwam w tych natręctwach chory egoizm, myślenie tylko o sobie i swoich przyjemnościach. Te natręctwa budzą lęk, panikę histerię bo chociaż o nich myślimy wcale ich nie chcemy, nie są zgodne z tym jacy jesteśmy w rzeczywistości. Tutaj potrzebne jest poczucie własnej wartości, wiara w to, że się jest wspaniałymi ludźmi. Bo tacy jesteśmy ale musimy w to uwierzyć wtedy łatwiej będzie zrozumieć fałszywość tych natręctw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kordianka nie bardzo mi się podoba określanie siebie wrakiem rozumiem że możesz czuć się wyczerpana walką z chorobą bo mnie też bardzo wymęczyła ale spróbuj odwrócić to w bardziej pozytywną stronę dla siebie. Dzięki tej chorobie wiesz że jesteś bardzo wrażliwą osobą, łatwo zapewne cię zranić ale wrażliwość to ogromna zaleta i trzeba się tym cieszyć. Szukasz jednak wiedzy na temat tej choroby a więc jednak gdzieś w głębi duszy tkwi w tobie siła i odwaga do walki z nią. Przestań przejmować się krytyką innych. Masz prawo i to sobie powtarzaj być kim chcesz. Nie chowaj się za tymi wszystkimi maskami, które wypracowałaś zapewne przez szereg lat. Spróbuj spojrzeć na siebie pozytywnym okiem. Akceptuj swoje wady ale ich nie eksponuj, skup uwagę na zaletach, rozwijaj je. Świetnie że gdy ktoś cię krytykuje ty potrafisz mieć swoje zdanie o to chodzi ale też musisz ty sama popatrzeć na siebie z dystansem. Widzisz sama gdzie leży twój problem spróbuj więc go rozwiązać nie jest to łatwe czasami to męki ale warto spróbować bo tu chodzi o twoje życie, które masz tylko jedno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apsik witaj,

 

Super, że czujesz się coraz lepiej :-) powiedz jak sobie z tym poradzilas i daj innym jakas porade - podziel sie swoim sposobem na te mysli :-) A powiedz mi czy dolegliwosci somatyczne tez juz ustapily? :-) Mam nadzieje, ze tak. Mówisz, że jesteś szczęśliwa i coraz bardziej pewna swoich uczuć - kiedy do tego doszłaś, może potrzebowałaś jakiegoś momentu by to w końcu do Ciebie dotarło? Trzymaj sie cieplutko ;-)

 

to właściwie pytanie, na które sama do końca nie znam odpowiedzi :) Momentem przełomowym było nie tyle uświadomienie sobie, ze to co przeżywam to choroba, ale zaakceptowanie tego w 100%. W pewnej chwili po prostu przestałam dyskutować ze sobą nt czy jednak może to nie choroba... W momencie, gdy zaczęłam ją akceptować, wiedziałam z czym walczyć.

Bardzo (!) pomogły mi leki... były świetnie dobrane i bardzo na mnie działały. Ich skuteczność odczułam po 3 miesiącach brania i wtedy właśnie poczułam siły i odrodziła się we mnie nadzieja, że życie ma sens.

Psychoterapia pozwoliła mi zagłębić się w siebie i troche przeszukać wnętrze gdzie jest powód wszystkiego i kim tak naprawdę jestem. Moja psycholog stwierdziła, że nie znała jeszcze osoby która by sobie wykreśliła tak ostre granice postępowania i żebym spróbowała je czasem przekroczyć. Odkryłam przyczyny tych moich granic. Jak byłam młodsza miałam obsesje religijne, że wszystko jest grzechem - wtedy poradziłam sobie z nerwicą sama (nawet nie wiedziałam, że nn mi dolega) czułam się dziwiakiem, ale żyłam jakoś z tym lękiem przed grzechem, z obsesjami z czarnymi i bluznierczymi nieraz myślami o Bogu, których nie chciałam. To, pewnie dlatego że nie było leczone, wróciło w innej formie i uderzyło w mój związek. Nie odkryłam tylko przyczyn tej pierwszej nerwicy... no ale zaczęłam rozumieć, że świat nie jest czarny albo biały, że nic nie jest takie, że wszystko jest względne, że to, że wybiore miłość do chłopaka nie oznacza, że muszę rezygnować z miłości do np. Boga czy rodziców, lub odwrotnie. Zaczęłam to sobie uświadamiać. Powtarzałam sobie też (w tych najgorszych chwilach), że nie muszę tu i teraz wiedzieć, czy kocham, że nie muszę na każdym kroku definiować swoich uczuć. Stworzyłam własną definicję miłości, którą dopasowałam do siebie, w której mogę nie czuć, mogę być wściekła, mogę czuć obojętność, mogę nie lubić np na chwilę się przytulać itd. Powtarzałam sobie też, że wolę zwariować niż żyć bez mojego ukochanego - tego trzymałam się najmocniej. W pewnej chwili zrozumiałam też, że Bóg nie jest mi przeciwnikiem w tym wszystkim, co również było moją obsesją - pewien ksiądz powiedział mi że Bóg przychodzi ze spokojem a nie takim lękiem i nie targa człowiekiem po kamieniach do utraty przytomności...

W momencie, gdy odzyskałam siły próbowałam godzić się z przeszłością. Spotkałam się na przykład z moim byłym chłopakiem, który w moim życiu odegrał dużą rolę i niszczył mi psychikę i bardzo kiedyś mnie zranił, po to by wyjaśnić pewne niedomówienia, które nie dawały mi spokoju.

 

Pewnych rzeczy nadal nie rozwiązałam, ale myślę, że to z czasem jakoś mi się w głowie poukłada. Niektórych nadal nie rozumiem. Ważne jest to, że troche wyluzowałam. Stałam się mniejszą perfekcjonistką niż kiedyś. Przestałam na wszystko patrzeć jako "dobre" albo "złe". Życie jest szare, ludzie są szarzy... I ta szarość jest właśnie piękna. Cieszę się, że wyzbyłam się negatywnych odczuć dzięki tej całej walce i teraz odczuwam spokój...

 

Jeśli chodzi o objawy somatyczne to nie ma nic ;) tzn. teraz pojawiają się tylko ze stresu - ale już takiego normalnego np. przed jakimś wystąpieniem czy coś, nie są one jednak tak mocne. Jeśli chodzi o ten nieracjonalny stres to już go nie ma, poszedł sobie ;) tak samo jak wszelkiego rodzaju nudności itp. Myśli straciły moc - niemalże całkowicie. Czasami mi się coś tłucze po głowie, ale jest to tak słabe, że szybko zapominam. Jak się to wszystko uspokoiło, przyszedł spokój i pozytywne emocje - uczucia do mojego ukochanego. Był to powolny proces, ale na szczęście dożyłam momentu, że wiem, że chcę z nim żyć i nawet nie muszę tego rozstrząsać i się zastanawiać :)

 

Trzymam za was kciuki i wierzę, że Wam się uda!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Super apsiq :-) A powiedz mi tylko jeszcze bo ciekaw jestem - co bralas, w jakich dawkach i ile czasu? Podzielsie tez informacją nt. rodzaju terapii w ktorych uczestniczylas/uczestniczysz ;-) Cos mi sie wydaje, ze musze jednak wrocic do lekow bo bioxetin byl marnie dobrany i pogorszyl moj stan, potem z niego zrezygnowalem i juz nie wrocilem do lekow a wydaje mi sie ze bez nich nie dam sobie rady raczej... PEwnie zrobie to dopiero po slubie i mam nadzieje, ze do tej pory jako tako to sobie wszystko poukladam by nie meczylo mnie to zbytnio :-) trzymam za Ciebie apsiq kciuki i za wasz zwiazek - zycze powodzenia. Przede mna jak widze jeszcze kilka powaznych krokow, m.in. rozmowa z ojcem, ktory mi sporo namieszal w zyciu, a takze rozmowa z moja ex - chce wiedziec dlaczego mnie tak naprawde zostawila - z czystej ciekawosci bo czasem takie pytania mialem a nie dostalem od niej zadnej informacji zwrotnej. Tylko tyle i az tyle. Nie wiem czy dam rade ale sie postaram ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja brałam Fevarin. Zaczynałam od 25 mg co dwa dni (i to juz na mnie działało!) potem powoli zwiększałam dawkę. Przy 50 mg/dziennie czułam się tak sobie i dopiero jak osiągnęłam 75 mg/dziennie to odczułam zdecydowaną poprawę:) leki biorę już ok 1,5 roku. Teraz odstawiam biorę ok 25mg na trzy dni. Co ciekawe psycholog mi radziła dostosować dawkę do siebie (pokobminować z jaką będzie mi najlepiej). Ważne: jak się zaczyna brać trzeba powoli zwiększać dawkę, analogicznie - gdy się odstawia powoli zmniejszać. Działanie może też zależeć od masy ciała.

Moja psychoterapia trwała ok 4-5 mcy (jedna wizyta w tyg). Trafiłam na babke specjalizującą się w nn. Miałam wielkie szczęście, bo z tego co słysze to ciężko czasem o kogoś dobrego. Moja terapia to chyba była poznawcza.

 

Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apsik84 jesteś żywym przykładem na to, że można z tego wyjść :) bardzo mnie pocieszyłaś. Ja jestem dopiero na początku tej trudnej i długiej drogi, którą przeszłaś, ale wierzę, że mi się też uda :) Ja także chodzę od m-ca na cotygodniową terapię, biorę do tego leki Xetanor (paroksetynę). Minął dopiero krótki okres, ale widzę już lekką poprawę, oby była coraz większa. Masz rację, że trzeba tą chorobę zaakceptować, w naszym przypadku stworzyć własną definicje miłości, a nie bajkowej, wyimaginowanej miłości, o której się marzyło. Także jestem perfekcjonistką, mam dobrze określone własne zasady, granice i pewnie to mnie ogranicza :( mam nadzieję, że mi się też uda osiągnąć to co Tobie :) bardzo mnie pocieszyłaś Pozdrawiam Cię serdecznie twoje posty są pełne pozytywnej energii!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

apsik84 kurcze ja tez mialam takie obsesje jak bylam mala ,ze wszytsko co robie to grzech... do teraz mi tak zostalo i ja sie kloce ze soba , czesto mam tak ,ze jak cos mi sie nie podoba to ja musze akceptowac bo sobie w myslach mowie ,ze Bog by pewnie zaakceptowal tez tak mialas? moj chlopak stwierdzil ,ze ja biore na siebie wszystko ,ze musze byc idealna kosztem siebie nawet :( wczoraj doszlam wlasnie do wniosku ,ze religia we mnie odgrywa duza role od dziecka , ja tez mialam takie mysli zle na temat boga a potem sie zadreczxalam jak ja moglam tak powiedziec ,ze pewnie do piekla teraz pojde:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Apsik fajny post. Cieszę się że wychodzisz z tego. U mnie również podobnie jest duża poprawa. Mnie wczoraj znów dopadły natręctwa nt wyglądu mojego Michała tzn bardzo mi się podoba ale momentami czepiam się szczegółów i to mnie wkurza bo od razu dobry humor mi się psuje. Domyślam się dlaczego tak się dzieje. Pisałam zresztą o tym na tym forum. Zawsze czepiałam się swojego wyglądu, nigdy się sobie nie podobałam a jak przestałam się czepiać siebie znalazłam sobie inny obiekt do czepiania (mojego ukochanego). Coraz częściej dostrzegam jak bezwzględnie i bezdusznie traktowałam siebie do czasu kiedy w moim życiu nie pojawił się Michał. Ten wypracowany przeze mnie przez te lata mojego życia mechanizm myślenia i postrzegania rzeczywistości jest naprawdę przerażający. Tak niestety siebie traktowałam. Najtrudniej zaakceptować siebie takim jakim się jest ale zdaję sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobię nadal będę krzywdzić siebie i innych moimi ocenami.

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:15 am ]

Napisałam że mi się poprawia ale momentami niektóre myśli mnie potrafią tak wkurzyć że wszystko wraca tylko na szczęście umiem z tym walczyć. Też zaakceptowałam tę chorobę no cóż jest to rodzinne i wiem, że jeśli chodzi o mnie to rozwijało się w "dogodnych" do tego warunkach ale tak jak Apsik przestałam mieć żal do ojca, mamy, siostry itp. rozumiem że pewnych rzeczy nie byli świadomi i wiecie co jest super zwłaszcza, że Michała też już na 99% zaakceptowali.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aga25 wyobraz sobie ze ja mam tak ze jak moj chlopak zepnie wlosy to wydaje mi sie kims innym niz jak je ma rozpuszczone no masakra :D mnie to czasem zadziwia ,ze takie rzeczy maja na mnie wplyw ale staram sie z tym walczyc :D ej powiem wam ,ze ciesze sie ,ze jestem na tym forum i dzielimy sie problemami :) pomagacie mi i wiem ,ze nie jestem sama z tym!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanów się czy naprawdę wokół Ciebie nie ma kogoś, kto by potrzebował twojej pomocy. Mam wrażenie, że z dnia na dzień pogrążasz się w swoim żalu ale czy na pewno nie jesteś w stanie sobie wybaczyć złamania tych zasad każdemu zdarza się popełniać błędy i każdy ma prawo zmienić swoje życie jeśli tylko chce. Powinnaś udać się do lekarza lekarstwa by ci pomogły. Stres związany z lękiem zapewne mógł spowodować zakłócenia w prawidłowym funkcjonowaniu twojego organizmu bardzo pomocna w tym wypadku jest serotonina - hormon ten pozwoli wyciszyć twoje lęki. Mi bardzo pomógł Paromerck. Trzeba było trochę przecierpieć bo działa dopiero po kilku tygodniach ale teraz jest dużo lepiej. Mniej się boję i potrafię zrozumieć skąd te lęki się biorą. No i oczywiście psychoterapia się przyda. Naprawdę warto wyrzucić z siebie to wszystko co nas gryzie. Łatwiej wtedy odkryć skąd te lęki się u nas biorą. Wierz mi dużo też trzeba nad sobą pracować. Z takim podejściem jakim się Cookie kierujesz daleko nie zajdziesz. Musisz uwierzyć, że jedyną możliwością wyjścia z tej autodestruktywnej sytuacji jest wykrzesanie choćby odrobinki chęci. Uda ci się. Przyjrzyj się swojemu otoczeniu. Czy jest ktoś w nim z kim mogłabyś porozmawiać, kto by cię zrozumiał albo kto liczy na twoją pomoc, kto jest bliski twemu sercu? Spróbuj bo w życiu czeka cię zapewne wiele wspaniałych chwil ale najpierw postaraj się kawałek po kawałku rozbierać mur który wokół siebie stworzyłaś. NIE JESTEś NAJGORSZA - KAżDY CZłOWIEK MA SWOJą WARTOść. NIE POWINNAś TAK SUROWO SIEBIE OCENIAć. DAJ SOBIE WIęCEJ LUZU. MASZ PRAWO SIę MYLIć. Będzie dobrze ale musisz spróbować!

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:15 pm ]

przepraszam chodziło mi o Kordiankę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, obserwuję to forum dłuuugi dłuuugi czas i na prawdę wasze słowa mi pomogły w zrozumieniu siebie:) Oczywiście mam niestety to samo co wy :( Przez 3 tygodnie było super! Zlewałam to wszystko, nie czytałam o tym, nie rozmawiałam, starałam się nie myśleć i było git. Aż do dziś, gdy dostałam książkę o tym jak się nie bać miłości... Była to książka religijno/psychologiczna... Z początku była całkiem całkiem, nastroiła mnie pozytywnie, ale teraz wszystko wróciło :( Napisano tam, że człowiek który w dzieciństwie zaznał mało miłości, tęskni za nią i jej szuka...a kiedy ją dostaje od kogoś jest usatysfakcjonowany, choć tak na prawdę wcale nie kocha tej osoby :( No i jak wiadomo myśl depresyjna/natrętna, że powinnam się rozstać ze swoim X, bo mam natrętne myśli, że go nie kocham, że mi się nie podoba i przez chwilę się z tym nawet pogodziłam :( Boże! Ale ja nie chcę! :( W ogóle ostatnio czuję się nieco wyobcowana, czuję się jakby nasze spotkania nie działy się na prawdę, były snem...nie wiem jak to ująć...a podczas tego wyszukuję wady w jego wyglądzie, żeby udowodnić sobie, że mi się nie podoba i jest brzydki, albo w jego charakterze, żeby udowodnić sobie że go jednak nie kocham :( Taka jest podobno reguła psychologiczna.....I jak ja mam iść do psychologa?:( A jak on powie mi to samo? Powie, że abym wyzdrowiała muszę się rozstać z moim X ?:( Dla mnie to będzie równoznaczne z końcem mojego świata.... Nie wiem już co o tym myśleć...znów wraca :(

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:06 pm ]

Ah i jeszcze dodam, że w tej książce został także opisany mechanizm krytykowania pewnych zjawisk/pojęć, np. osoba która krytykuje osoby chcące być sławne, przebojowe, same są ambitne, choć to krytykują. Osoby które są próżne, krytykują próżniaków, itd... Nosz kurde! Nie mam się za pustaka, nie mam parcia na sławę, nie liczy się dla mnie aż tak bardzo wygląd zewnętrzny, mam inne wartości, więc je potępiam i krytykuję. I w sumie to co...wychodzi że ja jestem dokładnie taka jaka być nie chcę i jaka myślę że nie jestem? :| Miałam natręty związane z pedofilią, kazirodztwem, zoofilią. Potępiam to! I to znaczy, że jestem dokładnie taka, tylko nie chcę tego zaakceptować? Mam natręty, że nie kocham swojego mężczyzny, to znaczy że go nie kocham? To znaczy, że jestem taką egoistką i wykorzystuję go, wcale nie dając mu miłości? Czasami wyskoczy mu pryszcz, czasami ma głupią fryzurę, a do tego ma odstające uszy...nigdy nie zwracałam na to większej uwagi, ale teraz mi to wszystko "przeszkadza" i udowadniam sobie wtedy, że on mi się nie podoba i czuję wewnętrzną blokadę :( Jejku...przepraszam za brak składu, ale wyrzucam z siebie wszystko....kiedyś próbowałam tu napisać charakteryzując wszystko od początku do końca, krok po kroku, ale nie wyszło :( Wybaczcie z góry za chaotyczność, ale gotuje się we mnie! Heh... tenże wspaniały pisarz/psycholog przedstawił także wskazówkę do zrozumienia siebie, że trzeba pogodzić się z prawdą (jaka by nie była) i koniec. Uświadomić sobie co się dzieje i nie oszukiwać siebie i partnera.... :( Wiecie co ja poczułam wtedy? NIESAMOWITY BAŁAGAN, rzekłabym SYF! :( Nie wiem co mam myśleć, nie wiem kim jestem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, obserwuję to forum dłuuugi dłuuugi czas i na prawdę wasze słowa mi pomogły w zrozumieniu siebie:) Oczywiście mam niestety to samo co wy :( Przez 3 tygodnie było super! Zlewałam to wszystko, nie czytałam o tym, nie rozmawiałam, starałam się nie myśleć i było git. Aż do dziś, gdy dostałam książkę o tym jak się nie bać miłości... Była to książka religijno/psychologiczna... Z początku była całkiem całkiem, nastroiła mnie pozytywnie, ale teraz wszystko wróciło :( Napisano tam, że człowiek który w dzieciństwie zaznał mało miłości, tęskni za nią i jej szuka...a kiedy ją dostaje od kogoś jest usatysfakcjonowany, choć tak na prawdę wcale nie kocha tej osoby :( No i jak wiadomo myśl depresyjna/natrętna, że powinnam się rozstać ze swoim X, bo mam natrętne myśli, że go nie kocham, że mi się nie podoba i przez chwilę się z tym nawet pogodziłam :( Boże! Ale ja nie chcę! :( W ogóle ostatnio czuję się nieco wyobcowana, czuję się jakby nasze spotkania nie działy się na prawdę, były snem...nie wiem jak to ująć...a podczas tego wyszukuję wady w jego wyglądzie, żeby udowodnić sobie, że mi się nie podoba i jest brzydki, albo w jego charakterze, żeby udowodnić sobie że go jednak nie kocham :( Taka jest podobno reguła psychologiczna.....I jak ja mam iść do psychologa?:( A jak on powie mi to samo? Powie, że abym wyzdrowiała muszę się rozstać z moim X ?:( Dla mnie to będzie równoznaczne z końcem mojego świata.... Nie wiem już co o tym myśleć...znów wraca :(

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:06 pm ]

Ah i jeszcze dodam, że w tej książce został także opisany mechanizm krytykowania pewnych zjawisk/pojęć, np. osoba która krytykuje osoby chcące być sławne, przebojowe, same są ambitne, choć to krytykują. Osoby które są próżne, krytykują próżniaków, itd... Nosz kurde! Nie mam się za pustaka, nie mam parcia na sławę, nie liczy się dla mnie aż tak bardzo wygląd zewnętrzny, mam inne wartości, więc je potępiam i krytykuję. I w sumie to co...wychodzi że ja jestem dokładnie taka jaka być nie chcę i jaka myślę że nie jestem? :| Miałam natręty związane z pedofilią, kazirodztwem, zoofilią. Potępiam to! I to znaczy, że jestem dokładnie taka, tylko nie chcę tego zaakceptować? Mam natręty, że nie kocham swojego mężczyzny, to znaczy że go nie kocham? To znaczy, że jestem taką egoistką i wykorzystuję go, wcale nie dając mu miłości? Czasami wyskoczy mu pryszcz, czasami ma głupią fryzurę, a do tego ma odstające uszy...nigdy nie zwracałam na to większej uwagi, ale teraz mi to wszystko "przeszkadza" i udowadniam sobie wtedy, że on mi się nie podoba i czuję wewnętrzną blokadę :( Jejku...przepraszam za brak składu, ale wyrzucam z siebie wszystko....kiedyś próbowałam tu napisać charakteryzując wszystko od początku do końca, krok po kroku, ale nie wyszło :( Wybaczcie z góry za chaotyczność, ale gotuje się we mnie! Heh... tenże wspaniały pisarz/psycholog przedstawił także wskazówkę do zrozumienia siebie, że trzeba pogodzić się z prawdą (jaka by nie była) i koniec. Uświadomić sobie co się dzieje i nie oszukiwać siebie i partnera.... :( Wiecie co ja poczułam wtedy? NIESAMOWITY BAŁAGAN, rzekłabym SYF! :( Nie wiem co mam myśleć, nie wiem kim jestem...

 

Witaj lala :D

Dobrze, że odważyłaś się napisać na forum - sam ten fakt, że wyrzuciłaś z siebie ten problem na "papier" powinien Ci w znacznym stopniu ulżyć :smile: Jeśli "przestudiowałaś" strony tego topicu od początku - ja tak zrobiłem zanim napisałem pierwszego posta w tym temacie - zauważysz w jak skrajnie ciężkich stanach wiele osób z tego tematu, a mimo to brnąc dalej w temat i doczytując do najświeższych stron tematu zauważysz jak wiele osób diametralnie zmieniło swoje podejście do problemu po dłuższej terapii i ew. pomocy farmakologicznej w postaci odpowiednio dobranych leków. Z mojego doświadczenia wiem, że ludzie z naszymi problemami, którzy bardzo często mają również problem z niska samooceną, są bardzo podatni na to co powiedzą/napiszą/uważają inni wokół nas - to jest największy błąd. Przeczytałaś książkę, o której wspominasz w swoim poście i co? Łykasz wszystko jak "młody pelikan". Standard. Ja też tak robiłem i pewnie po części do dziś tak czasami robie. Problem polega na tym, że żyjąc opiniami i życiem innych, nigdy nie będziesz sobą. Żyjąc tak jak inni by chcieli byś żyła rezygnujesz totalnie z własnej osoby - nie dziw się potem stanom lękowym i depresji. Jeżeli już musisz z kogoś brać przykład to niech to będzie apsik84 i aga25 :D Mają to samo co ty, a zobacz jak diametralnie różni się ich podejście od Twojego mimo podobnego startu? Nie będę Cie na siłe przekonywał, że Kochasz bo gadania całego świata nikogo nie przekonają skoro sami sobie nawet w tej kwestii nie wierzymy :smile: Jedno jest pewne - musisz przyjąć to co się dzieje teraz i .... dorosnąć. Miłość to nie tylko uczucia, ale i codzienność, szare i mniej pogodne dni też, problemy i rozterki... do tego trzeba dorosnąć. jedni potrzebują na to 20 inni 25 a jeszcze inni 30 lat swojego życia. Tego się nie da przeskoczyć. Jedno jest pewne i to masz jak w banku już dziś - Twoje życie i Twój związek zależy TYLKO i WYŁĄCZNIE od CIEBIE! Żadna myśli, żaden lęk, dołek itp. nie zmuszą Cię do podjęcia decyzji wbrew Tobie! Daj sobie czas - dużo czasu - nie stawiaj żadnych barier czasowych. Trzymam za Ciebie kciuki - myślę, że będzie dobrze. Przed Tobą b.dużo pracy nad sobą i waszym związkiem. Pytanie tylko czy chcesz i czy jest sens? A może, czy jeszcze jest sens?

 

p.S.: czytając twoją wypowiedź do mnie również wróciły te myśli i ten stan ale tym razem nie udało się im mnie powalić :-) Ja wiem co w życiu dla mnie najważniejsze - moja miłość, moja ukochana i rodzina, która z nią założę, a której sam szczęśliwej nigdy nie miałem - teraz będę miał, swoją własną kochaną rodzinę ;-) Dziękuje Bogu/losowi za to cierpienie bo dzięki niemu zrozumiałem czego chce w życiu i co jest w nim najcenniejsze. Pewnie jeszcze nie raz padnę i jeszcze w nie jeden dołek przyjdzie mi wpaść, z tą różnicą że teraz będę miał dużo więcej siły do walki, a sama walka nie będzie już po omacku. I nie obchodzi mnie co sądzą inni, nawet najwięksi filozofowie i teologowie tego świata nt. miłości mojej/twojej/każdego z nas bo IT'S MY LIFE!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hm! Lala witaj na forum. Nie wierz temu co napisał ten facet w tej książce. Po pierwsze wcale nie znasz tego autora, nie wiesz kim on jest, jaki jest w stosunku do innych ludzi a to że napisał książkę to nic nie znaczy. Wiesz co skoro on ma takie podejście do życia to moim zdaniem idzie na totalną łatwiznę. To skończony egoista najwyraźniej. Jakim prawem ocenia ludzi skrzywdzonych. Ja bym rzekła cham. Po pierwsze każdy bez względu na to w jakiej rodzinie się wychował, co przeżył, jakie błędy popełnił nie jest jednostką nie zdolną do miłości. Trzeba się jej uczyć. Miłość jest w nas ale właśnie trzeba pokochać siebie takim jakim się jest razem ze wszystkimi swoimi ułomnościami. Też tak miałam że czepiałam się wyglądu Michała ale zrozumiałam że kocham mojego Miśka takim jakim jest człowiekiem a wygląd w zasadzie nie jest dla mnie ważny, zresztą wygląd zewnętrzny jest bardzo ulotny. Jednego dnia jesteś piękna/y, silny, następnego dnia może jakaś choroba toczyć twoje ciało. Podoba mi się bardzo mój Michał chociaż nie jest taki jakim sobie go wyobrażałam i wiesz co tym bardziej mnie to cieszy. Jest zwyczajnym, prawdziwym(a nie wyobrażonym) kochanym człowiekiem z którym chcę być do końca życia i dłużej. Wiesz dla mnie kasa też nie ma takiego znaczenia ważne byśmy razem z Michałem za nasze zarobione pieniądze godnie żyli ale za wszelką cenę do sukcesu dążyć nie będę. Kolejną bzdurą moim zdaniem jest zazdrość w stosunku do ludzi sławnych i bogatych bo ja tego nie mam. Ja jestem szczęśliwa że ani nie jestem sławna ani bogata. Wystarczy popatrzeć na taką sławną i bogatą Breatney Spears która dzień po dniu stacza się w dół, jak popada w nałogi, jak niszczy siebie i swoje dzieci i co ja mam jej tego zazdrościć nigdy w życiu. W ogóle rzadko się zdarza aby ludzie bogaci byli ludźmi kochającymi (chyba że pieniądze) i co ja im mam tego zazdrościć - nigdy w życiu. Lala wierz mi bardzo kochasz swojego partnera wystarczy jako dowód że chcesz walczyć z tymi natręctwami nie poddawaj im się wyjdziesz z tego a tą książkę podaruj komuś albo połóż żeby cię dodatkowo nie wkurzała. Wiesz ten facet ma prawo pisać co chce ale wierz mi to co napisałaś co on w niej zawarł bardzo mnie uraziło i zapewne nie jednego też.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odzew, a tym bardziej że jest bardzo pozytywny :) Właściwie dzięki temu że trafiłam na to forum zrozumiałam co mi jest i wiecie co trzech miesiącach ostrej walki z tym postanowiłam próbować to najzwyczajniej w świecie OLAĆ. I próbowałam tak robić i po kilku tygodniach mi to nadzwyczaj dobrze wychodziło! :) Przez prawie miesiąc stabilny stan emocjonalny, aż do wczoraj....wiecie..gdyby to była tylko opinia tego autora, to jakoś bym to przebolała, ale to są podobno psychologiczne wnioski i w ogóle cały reguły, zasady, itd. To mnie przeraziło i trochę zdołowało... Ale wiecie co sobie dziś pomyślałam? Że nawet gdyby był najlepszym na świecie psychologiem, terapeutą, psychiatrą i innym psychopatą (;P) to nawet on nie ma monopolu na prawdę. Ja nie jestem robotem, który został zaprogramowany na pewne działania, reakcje, itd, które są w 100000 % pewne, poznane i niezmienne. JA ŻYJĘ! Jak mi to przyszło do głowy to znów cała w skowronkach, ale za chwilę przyszła myśl - a jeśli to tzw metoda wyparcia niewygodnych treści? I znów dołek:( Jak myślę o tym, że nie kocham, że żebym wyzdrowiała muszę zerwać z moim X, to robię się automatycznie czerwona, po plecach spływają mi poty, zaczynam się trząść, serce bije jak oszalałe, a to dodatkowo mnie napędza...błędne koło:( Wiecie...najgorszy okres już za mną tak na prawdę...Bo na początku miałam straszne natręctwa, które były w głowie cały czas! To były natrętne obrazy! Możecie się śmiać, ale wyglądało to w ten sposób, że w mojej głowie były wielkie ciężkie nożyczki, które raniły mojego chłopca :( Miałam straszne poczucie winy...ale kiedy minęły natręctwa obrazowe, przyszły natręctwa myślowe...najpierw strasznie silne zaprzeczające mojej miłości, potem mówiące o tym, że X mi się wcale nie podoba, a nie można być z kimś kto się nam nie podoba... Jezu! Czasami brakuje mi już sił i z bezradności myślę, że chyba muszę się z nim rozstać, żebym wyzdrowiała...:( Ale wiem, że tak nie będzie...wiem, że on skończy źle i ja skończę źle... Nie chcę tego! Wiem, że czeka nas świetlana przyszłość...ale to daleka przyszłość. Teraz większość spraw jest w kolorach czarnych... Do psychologa idę pierwszy raz za 2 tygodnie, boję się tym bardziej, że ta placówka działa przy kościele, coś jak AA. I jak babka wyskoczy mi z religijnymi treściami i w ogóle powie to samo co ten psycholog napisał?:( Tego się najbardziej obawiam... Aaa... problemy na tle psychicznym/nerwicowym mam prawdopodobnie zapisane w genach, a w dzieciństwie miałam już 3 ataki natręctw...byłam mniejsza, więc nie czytałam w internecie bzdur i jakoś mi przechodziło...ale teraz czuję, że potrzebuję leczenia, tylko boję się że ten pisarz/psycholog miał rację...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lala nawet najlepiej udowodnione reguły, zasady itp nie są ostateczne, zresztą uważam że w psychologii też wiele rzeczy poszło w złym kierunku, wystarczy przejść się po księgarni i widzi się tytuły typu jak osiągnąć zawodowe sukcesy, jak być bogatym, jak być pięknym itp ale nawet w tych naukowych opracowaniach człowiek przybiera postać właśnie jakiegoś robota. Ludzie mają różne uczucia, zdolności, możliwości czy przekonania. Nie bez winy są media które lansują określony typ człowieka a więc bogatego, pięknego, inteligentnego, odnoszącego sukces a ja się pytam gdzie w tym lansowanym świecie jest miejsce dla ludzi dla których kasa tak naprawdę nie jest aż tak ważna, dla których rodzina jest najważniejszą sprawą na świecie, dla których miłość jest kwintesencją życia nawet jeśli przeżyli ciężkie dzieciństwo, po prostu w tym lansowanym świecie nie ma na to czasu. Myślę że dla większości z nas na tym forum i nie tylko te wartości są bezcenne nawet jeśli nie są "trendy". Ja jestem dumna, że mam swoje zdanie i że nie jestem taka jak wszyscy. Powoli zaczynam doceniać te wszystkie trudności jakie przeszłam w życiu żeby móc jeszcze bardziej cieszyć się życiem i kochać. Niestety takich jak my mogą uważać za dziwaków ale szczerze powiedziawszy mam to gdzieś. Lala walcz o swoje zdanie, swoje uczucia, swoje poglądy. Ważne żebyś słuchała swojej intuicji a nie jakichś psychologicznych reguł. Nawet nie wiesz kto brał udział w tych badaniach na podstawie, których uzasadniano te "reguły", w jakich warunkach one były przeprowadzane itp. Ktoś kto ma zamiar uwiarygodnić swoją tezę zrobi wszystko, żeby było jak on chce. Autor tej książki zapewne nie zdaje sobie sprawy jakie szkody może wyrządzić takimi uogólnieniami. Ludzie skrzywdzeni potrafią moim zdaniem kochać bardziej niż inni tylko muszą najpierw wyzbyć się swoich mechanizmów obronnych, które wypracowali w trakcie swojego życia. Muszą dużo nad sobą pracować ale to nie znaczy że gdy ktoś ich pokocha nie potrafią tej miłości odwzajemnić, właśnie potrafią bardziej niż osoby wychowywane w rodzinach kochających się bo kochanie jest dla nich najważniejszą wartością. Tak jest w moim wypadku na pewno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aga jestes bardzo mądrą kobietą :) widzę w tobie trochę siebie:) w dzieciństwie byłam wielokrotnie krytykowana, wyśmiewana i odrzucana przez kolegów/koleżanki, nieraz i rodzinę... to mnie wzmocniło, miałam wszystko i wszystkich w przysłowiowych 4 literach, miałam swoje zasady, swoje przekonania, poglądy, miałam swój świat....ale niestety na przełomie listopada i grudnia (warto wspomnieć był to dla mnie najpiękniejszy czas) bardzo bliska osoba, a właściwie krewniak nękał mnie psychicznie...właśnie odnośnie mojego chłopaka...wytykał mi jego wady, wymyślał niestworzone historie, przytoczę jedną z nich. Otóż ów krewny, zresztą...co mi tam... - brat, powiedział, iż mojego chłopaka uznano za najbrzydszego człowieka na ziemi, no i ludzie ogólnie mają ubaw z jego powodu; wyolbrzymiał "błędy" jego młodości, itd. Ja to początkowo odrzucałam, ale słowa te powtarzane codziennie wryły się nieco w moją psychikę :( Tym bardziej, że brat był dotychczas jedną z najważniejszych dla mnie osób...zawsze musiałam liczyć się z jego zdaniem. Jeśli robiłam coś co się jemu nie podobało, robiłam to po kryjomu... heh... z tego też powodu ukrywałam swojego chłopaka przed nim i przed światem przez ok. 9 miesięcy..... ja wiedziałam, że on będzie mieć coś przeciwko, bo zawsze odstraszał moich adoratorów (o których ja nawet nie zdążyłam sie dowiedzieć w czas... - ale w sumie z dzisiejszej perspektywy nie żałuję)... wiem jaki był powód tego jego "nagabywania", po prostu mój X i mój brat niegdyś się w pewien sposób kolegowali, a że mój brat jest podłym tchórzem bał się, że X może ujawnić to co on robił, mówił, itd....Chciał mnie odstraszyć od niego, chroniąc własny tyłek :/ No cóż...nie udało mu się mnie odstraszyć, ale od tamtego momentu coś ze mną jest nie tak.... Heh... mój X jest dla mnie najcudowniejszym człowiekiem i najprzystojniejszym mężczyzną na świecie...dopóki nie wychodzimy do towarzystwa, ponieważ wtedy zaczynam patrzeć na X nie swoimi oczami, że tak to ujmę... Próbuję wczuć się w innych ludzi i patrzeć na niego tak jak oni i np. wiedzieć co im się może w nim nie podobać, jakie cechy charakteru mogą ich drażnić...brrr :/ Ale towarzystwo to jeszcze nic.... Przy moim bracie mój X wygląda i jest zupełnie inny! Jakiś taki brzydszy, jakiś taki mniej wartościowy.... :( Myślę, że tu może tkwić ten konflikt... Ale znowóż zaczynam się bać, że jak rozwiążę ten konflikt to może się okazać, że to wcale nie o to chodziło, że ja po prostu muszę odejść.... Zdaję sobie sprawę, że to bezpodstawny lęk, ale ileż on potrafi krwi napsuć... :( Dziś uświadomiłam sobie, że nigdy nie czułam do nikogo czegoś podobnego, a przerabiałam już wiele różnych relacji, więc to jest miłość :) Bo jak inaczej nazwać to, że chcę z nim być, chcę mieć z nim dzieci, chcę być jego żoną, chcę żeby on był dla mnie mężem, chcę z nim zasypiać i chcę rano robić mu śniadanie, chcę dawać mu wszystko co najlepsze mimo że nie zawsze mi to wychodzi.... Może nie jest to dojrzała miłość, ale MIŁOŚĆ JEST :) Ja też jeszcze pewnie nie jestem dojrzała, więc czego znów od siebie oczekiwać... heh.. właśnie...to też jest mój problem - wymagam od siebie i od innych o wiele za dużo...

Odkąd uświadomiłam sobie kilka podstawowych kwestii nerwica jakby osłabła, fakt że nie miałam jej jeszcze stwierdzonej, bo nie byłam u lekarza, ale wiele czytałam na ten temat i wiele nad sobą pracowałam...teraz pozostało mi po prostu wkraczanie na właściwy tor, bez strachu i bez lęku... choć muszę przyznać szczerze, że zazwyczaj boję się spotkania z nim, gdyż jest we mnie obawa, że zacznę w nim wyszukiwać wad i sprawdzać na jego widok swoje reakcje i uczucia...nie daj boże poczuję złość, albo zobaczę że ma jeden pryszcz więcej, niż mieć powinien, to znowóż boję się że ja nie chcę z nim być, skoro to widzę :( Tak dużo we mnie lęku....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lala powtarzaj sobie że twój sposób postrzegania świata, ludzi jest piękny, wartościowy i wspaniały bo wypływa z Ciebie, z twojego wnętrza. Nie kieruj się opiniami twojego brata i innych bo masz prawo mieć swoje zdanie i kropka. Jeśli będzie cię krytykował, albo ci dokuczał to po prostu zapytaj się go czy sam z sobą nie ma problemów. Pytam się jakim prawem twój brat ocenia innych. Niech najpierw zajmie się sobą. Widzę że twój brat nie potrafi uszanować twojego szczęścia chociaż zapewne bardzo cię kocha ale patrzy na twój związek ze swojej perspektywy a nie twojej w końcu inaczej być nie może bo przecież nie jest tobą więc jego słowami się nie przejmuj. Mam pytanie podobasz się sobie? Akceptujesz swój wygląd? Jeśli byłaś dla siebie surowa pod tym względem nie dziw się, że jesteś surowa też dla swojego ukochanego z tego powodu. Zastanów się przecież ma prawo ci się podobać ktokolwiek. Pamiętaj kochasz swojego chłopaka za to jakim jest człowiekiem a nie jego wygląd. Wygląd jest cechą zmienną i ulotną nie warto na tym się koncentrować. A jak chcesz z nim być to już bardzo wiele. Ważne żebyś zrozumiała, że o swoim życiu decydujesz ty i nikt nie ma prawa narzucać ci swojego zdania. Pracuj nad sobą, pokochaj siebie taką jaką jesteś i pamiętaj że ta druga osoba też ma uczucia! Natręctwa miną jeśli uwierzysz w siebie, jeśli uwierzysz w prawdziwość swoich uczuć bo one są prawdziwe ale jeśli sobie nie ufamy to jak możemy w to uwierzyć. Uwierz że kochasz szczerze bo tak jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy lubię siebie? Czy podobam się sobie? Czy akceptuję siebie? Na żadne z tych pytań nie odpowiedziałabym pozytywnie. Lubię jedynie małe skrawki swojego ciała albo charakteru. W większości widzę swoje wady, niedoskonałości. Mam o sobie bardzo złe zdanie niestety... Na początku naszego związku (a trwa już prawie 1,5roku) to ja bałam się, że on mnie zostawi z powodu mojego wyglądu, charakteru, itd., lecz gdy zobaczyłam, że na prawdę mu na mnie zależy, wszystko tak jakby przeniosło się na niego... A powiedzcie mi, leczycie się? W sensie, że psychoterapia? Bo ja czuję, że leki mi są nie potrzebne. A jeśli się leczycie to rzeczywiście widać skutki? Jesteście ze swoimi partnerami? Zapominacie o tym jak myśleliście przed leczeniem? Natręctwa i głupie myśli wracają? Hm... mogłabym zadać jedno ogólne pytanie: Czy na prawdę psychoterapia pomogła? Nie pogłębiła lęków? Psycholog nie powiedział wam, że to partner jest źródłem waszych kłopotów? Że jest nieodpowiedni?

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:30 pm ]

Hah :D rzeczywiście zadałam potem jedno ogólne pytanie :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lala witaj na forum - to że tu jesteś i to ze się odezwałaś jest dowodem na to, że kochasz i chcesz walczyć. Twoje objawy, zachowania i reakcje są typowe i takie jak większości osób tutaj. Wygląd często jest poruszanym problemem. Czujemy się podle, dlatego że przychodzą natręctwa zwracające nam uwagę na coś co się tak naprawde najmniej w związku liczy. Ja też często patrze na mojego chłopaka i zastanawiam się co mi się w nim podoba. Jak miałam te najgorsze stany to wydawał mi się nieatrakcyjny itd... ale to wszystko przechodzi. Nadal czasem jest w mojej głowie, ale już nie ma w tym lęku. Jesteś osobą podatną na wpływ otoczenia i to powoduje w Tobie lęk i niepewność. Wiesz, ja nie mogłam nawet oglądać komedii romantycznych przez jakiś czas, bo jak widziałam, że pary się rozstają to mi się wydawało, ze ja też musze! Obłed...

Co do tej lektury to olej... ja miałam okazję wziąć do ręcki coś religijno-psychologicznego a byl we mnie taki lęk, że ta ksiązka mi powie "zerwij z nim", że ją schowałam i jej nie ruszyłam! I dobrze, bo bym chyba nie dała rady w tamtym czasie. Co do psychiatry to pamiętaj,że nie on decyduje o Twoim związku. Wiem, że to cie nie przekonuje, bo pewnie masz wrażenie, że jak zacznie Cię analizować to sama się przekonasz o tym, że nie chcesz być ze swoim X. - Dokładnie to samo przechodziłam i co? okazało się, że to co się ze mną dzieje, te natręctwa o zerwaniu, ten przymus skończenia tego, co jest między nami to maska zupełnie innych problemów. Więc lęk ten jest bezpodstawny. Jak Cię będzie brać to pomyśl sobie, że ja też tak miałam i okazało się, że wcale nie doszłam do wniosku, że muszę zerwać ;) wręcz przeciwnie! :)

 

cookiemonster miałam coś takiego, że wszystko co kościół mówił brałam bezkrytycznie, bo inaczej miałam grzech, więc coś podobnego do tego, co piszesz. W ogole to ja popadałam w te obsesje że Bóg nie akceptuje mojego związku - to było straszne.

 

Trzymajcie sie !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×