Skocz do zawartości
Nerwica.com

lala

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia lala

  1. Mariusz..z całym szacunkiem ale takie rady schowaj sobie.........do kieszeni. No chyba, że ewentualnie sam się do nich zastosuj, ale innym ludziom, którzy mają dość duży problem, daj spokój, dobrze? I proszę...na drugi raz zastanów się nad swoimi "radami", gdyż mogą one wyrządzić komuś więcej szkody niż pożytku. Zajmij się swoim życiem i sam sobie dawaj rady, bo nie jesteś ani upoważniony ani zbyt wykwalifikowany do takich czynności pod kątem psychologicznym or sth... Pozdrawiam cię serdecznie. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:46 pm ] Aaaa... i jeszcze jedno... co za w ogóle błędne stwierdzenie, że dałeś mi radę, którą ja MIAŁAM przemyśleć? Ja niczego nie miałam i niczego nie muszę, a twoje sugestie na prawdę zachowaj dla siebie albo wprowadź jedynie w SWOJE życie. I wszystko na ten temat.
  2. pikpokis...mam tak czasem, ale staram się to powstrzymać i jednak nie analizować oraz przypomnieć sobie sytuacje kiedy ja palnełam jakąś głupotę... to chyba normalne:) myślę, że w moim przypadku wzięło się to z tego, iż ja także mam tak wobec swojej osoby..tzn. powiem coś co np. nikogo nie śmieszyło, było jakąś głupotą i od razu analizowanie co powiedziałam nie tak i dopracowywanie mojej wypowiedzi w szczegółach, ale tylko w wyobraźni... A co do mariusza i jego wczorajszej wypowiedzi..otóż podejrzewam że miałam mały atak paniki... jak to przeczytałam nie mogłam uwierzyć, w to co właśnie dane mi było odczytać...zrobiłam się czerwona, oblały mnie poty, wpadłam w histerię, oddychałam bardzo szybko i bardzo płytko.... kiedyś takie ataki potrafiły trwać nawet z godzinę, ponieważ zagłębiałam się w to wszystko maksymalnie i jedna myśl rodziła drugą, a niepokój się mnożył i ogarniał całe moje wnętrze... wczoraj powiedziałam sobie racjonalnie STOP. To jego opinia a właściwie pytanie. Ma prawo pytać, ma prawo sugerować, ale ja wcale nic z tym robić nie muszę. Pomyślałam, że jeśli zacznę przyjmować cudzą opinię zamiast swojej własnej, to za pewien czas mnie nie będzie, bo od jednego będę brała to, od drugiego będę przejmować tamto i teraz pytanie : a gdzie ja? Nawet już zasypiając, zaczęłam się zastanawiać jednak nad tym co on napisał, ale wtedy przyszła myśl: dlaczego ja zastanawiam się nad tym i dopasowuje cudze słowa i opinie do mnie? Dlaczego nie utwierdzam się w swoim szczerym przekonaniu? Dlaczego nigdy nie liczę się ja a tylko inni? Dlaczego cudze słowo jest ważniejsze niż moje? I postanowiłam robić tak jak radził mi od dziecka ojciec i co moim zdaniem jest kluczem do sukcesu, otóż trwać przy swoim. Obstawać przy swoim zdaniu, swojej opinii i swoich przekonaniach. Choćby cały świat mówił, że nie mam racji, to ja nie mogę im za nic ulec (nie chodzi o sytuacje typu: cały świat mówi że 2+2 jest 4, a ja mówię że jest 8 i nikt mnie nie przekona. Chodzi raczej o kwestie indywidualne, obiektywne, gdzie nie da się zasądzić jednogłośnie jak jest). Postanowiłam nie roztrząsać tych słów, a jedynie trwać w swoim przekonaniu i umacniać swoją pewność siebie. I wiecie, że pomogło?:) Dziś widziałam się już 2 razy z moim ukochanym i było bardzo mocno na +, po prostu normalnie :) I aga ma rację, otóż kiedy nie polubi się siebie, to i nie polubi się innych ludzi, a ja ich niestety nienawidzę czasami... Od wczoraj mówię sobie szczerze z głęboką wiarą "kocham siebie ze wszystkimi wadami, akceptuję siebie, jestem jaka jestem, skupiam się na zaletach, itd" i miałam przebłyski że zaczęłam lubić a właściwie akceptować ludzi TAKIMI JAKIMI SĄ. Po prostu i bez dyskusji. I jeszcze słowo do mariusza - twoje słowa mimo chwilowego kryzysu tylko umocniły mnie w swoim przekonaniu...szczęście, że nie powiedziałeś mi tego kilka miesięcy temu, bo bym miała straszny syf w głowie... Nie chcę się z tobą więcej wdawać w tego typu dyskusje, więc jeśli chcesz jeszcze coś na ten temat dopowiedzieć to proszę cię...odpuść sobie i mi. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 2:52 pm ] Aha i na koniec - Marusia, też tak mam czasem niestety...ja ten stan nazywam "utratą świadomości" :/
  3. mariusz...jak to przeczytalam mialam ochote powiedziec ci "ty chyba jestes chory na glowe!" ... otóż jestem w 100% pewna ze on jest dla mnie, a ja dla niego. Nie będę starala ci się na siłę udowodnić, że jest inaczej, bo ciebie to najmniej powinno obchodzić. Widzę, że chyba nie masz tak do konca nerwicy skoro po tym co napisałam, zadajesz mi takie GŁUPIE pytania. W ogóle chyba masz małe pojęcie twierdząc, że nerwicy się nie powinno analizować, ponieważ nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to praktycznie jedyna skuteczna metoda, żeby zrozumieć skąd takie dziadostwo się wzieło. Myślisz, że co psycholog zrobi? Nie będzie analizował? I nie mam zamiaru robić sobie przerw od mojego ukochanego, ani tym bardziej się z nim rozstawać i próbować z kimś innym. To chore! On nie jest marionetką, ma swoje uczucia i nie zamierzam go krzywidzić takim idiotycznym i nie dojrzałym zachowaniem. Nie będę żyć, ani tym bardziej kochać na próbę. A może ty kolego powiedz swojej dziewczynie, że ją kochasz ale masz nerwicę i chcesz sobie poprobować z innymi no i idź i próbuj...zobaczymy czy odniesiesz ulgę. Radzę ci być ostrożnym z takimi sugestiami, bo możesz komuś zrobić nimi krzywdę. Ja już się uspokoiłam i zaczynałam od nowa budowanie swojej pewności siebie i swoich decyzji oraz uczuć, a czuję że zaraz przez twoją sugestię zacznę znów się głowić, zastanawiać i dopasowywać twoje słowa do tego co czuję, czyli mówiąc wprost przeinaczać rzeczywistość. Dziękuję ci bardzo!
  4. strona 86, wypowiedzi pikpokis i cichej - mam dokładnie to. Powiem wam, że gdy spotykam się z X to przez jakąś godzinkę jest tak jak być powinno - normalnie...potem zaczyna być "nudno" więc jak zobaczę jakąś wadę (heh...nawet źle ułożoną brew) to zaczynam szukać dalej i sprawdzać swoje uczucia i oceniam go i to nie w ten sposób "fajny, wartościowy chłopak" (bo obiektywnie stwierdzając tak jest) ale "ładny" albo "brzydki", "mądry" albo "głupi" "wspaniały" albo i nie.... musi być czarne albo białe (nawet w moim przypadku, tzn odnosząc to do mojej osoby....muszę mieć albo idealne oceny, albo zaczynam łapać najgorsze z możliwych, albo jednego dnia wyglądam super oszałamiająco albo ubieram się w łachy... :|). No i potem zaczynam się ciut dołować, potem przychodzi znów wzlot i jeśli potem przychodzi dołek, to jak wiem, że zaraz się będziemy rozstawać to znów zaczyna być jak na początku... wszystko jest pięknie, ładnie.... Aaaa... i chciałabym także opowiedzieć o mojej "wyimaginowanej osobowości" w dużym wyolbrzymieniu.... No więc całe życie byłam sama, mam starsze rodzeństwo które szybko wyjechało na studia, a ja z racji tego, iż mam domek, egzystowałam samotnie na "swoim" piętrze... rodzice dół, a ja góra...oni tam, a ja sama tu... nigdy wcześniej nie znałam czegoś takiego jak wychodzenie ze znajomymi, ponieważ mieszkam lata świetlne od centrum, a na moim osiedlu nie ma praktycznie nikogo w moim wieku..owszem miałam jedną przyjaciółkę, której już nikt nigdy nie zastąpi..nigdy nie będzie w moim życiu takiej osoby jak ona, ale niestety spotkała się w mojej rodzinie z dość dużym przejawem nietolerancji z powodu jej tuszy (która mi osobiście nie przeszkadzała). Było mi bardzo przykro kiedy rodzice czy rodzeństwo śmiali się z niej przy mnie, bałam się też jej zapraszać do mnie, żeby czasem przy niej czegoś nieodpowiedniego nie powiedzieli a także, żeby w ogóle na nią nie patrzyli i nie mieli możliwości jej oceniania. No i w końcu czułam się tak napiętnowana, tak obdarta z osobowości, z mojego ja, że nasza przyjaźń się musiała skończyć... Teraz bardzo żałuję, chcę to odnowić, ale niestety...ona znalazła wiele innych osób ma moje "miejsce", choć także przyznaje, że to był wspaniały czas i wspaniała przyjaźń...To doświadczenie nauczyło mnie, że nie należy przyprowadzać nikogo do mojego domu..tak po prostu. Po co miałam odczuwać jakiś lęk, obawy czy niepewność.. No i zamknęłam się w 4 ścianach mojego pokoju, miałam tylko komputer i internet. Zaczęłam się udzielać na różnych forach, początkowo byłam tam przysłowiowym nikim, ale po pewnym czasie zaczęłam rosnąć w siłę i byłam kimś kim w rzeczywistości nie jestem. Oschła, opryskliwa, na każdy temat miałam wyrobione zdanie, choć tak na prawdę wcale mnie to nie interesowało i wcale tak nie myślałam. Chciałam, żeby każdy mnie miał za osobę o silnym charakterze, która wie baaaaaaardzo dużo, która jest inteligentna, błyskotliwa, jest oczytana, obeznana, wręcz światowa.... no i tam byłam taka! Ale co z tego kiedy wcale nie jestem taka naprawdę... nie zostałam doceniona ja, tylko jakieś moje chore pragnienie...chciałam być zauważona, podziwiana, chciałam być kimś... Pewnego dnia spojrzałam prawdzie w oczy, stanęłam przed lustrem i powiedziałam sobie "kogo ty udajesz? co ty w ogóle robisz? do czego to ma zmierzać?" i odeszłam z tego mojego forum, napisałam jeszcze tylko kilka słów wyjaśniających tą całą sytuację. Napisałam wprost, że to była tylko marna kreacja. Od tego dnia zmieniłam swoje postępowanie, ale widzę także jakie piętno to na mnie odcisnęło... Zamknęłam się w swoim perfekcjonizmie, idealizmie i dążeniu do bycia kimś, a chyba wcale nie o to chodzi.... I tak to mniej więcej wygląda... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 8:41 pm ] aaa..keram...wolę się nie zastanawiać za dużo, bo wtedy przychodzą pytania typu: a czy to na pewno on? a może z kimś innym byłoby mi lepiej? a może mi wcale on nie pasuje? a może ja go wcale nie kocham? może on mi się wcale nie podoba? Staram się zaufać moim uczuciom i decyzjom. Skoro 1,5 temu zakochałam się na zabój, skoro przez cały ten czas uważałam i uważam, że to najwspanialszy człowiek jakiego spotkałam na swojej drodze, skoro nie chcę nikogo innego na jego miejsce, skoro to co mam wzbudza we mnie histerię i lęk, skoro chcę z nim założyć rodzinę, skoro chcę go kochać mocniej z każdym dniem i skoro modlę się do Boga o jego zdrowie, szczęście powodzenie oraz o to, żeby nasz związek był szczęśliwy, radosny i trwały a przede wszystkim pozbawiony powierzchowności, to chyba musi coś w tym być? ON ALBO ŻADEN, ot co.
  5. No jakoś twój post mnie tylko przybił, bo zasugerowałeś mi, że wtedy kiedy było miło, miło...ba! wspaniale to było tylko zatracenie rzeczywistości....
  6. Witam was... wczorajszy dzień był przecudny! Wiele razy miałam łzy w oczach ze wzruszenia podczas wyznawania miłości mojemu X... :) Cudny dzień... dziś rano też było wspaniale...słoneczko, ja i on... żadnych wad, no może jedna, ale nie zauważalna praktycznie (tzn. bez analizowania i głupich myśli), ale potem mój brat znów zaczął mnie bardzo mocno irytować, złościć, zaczął robić na mój temat niewybredne żarty i się zdenerwowałam...oczywiście analizowałam, przypisywałam jego słowa do mojej sytuacji, zaczęłam zmieniać rzeczywistość tak, aby na siłę pasowała do jego słów. No nie mogłam się na niczym skupić! No i teraz po spotkaniu z moim ukochanym jestem troszkę smutna... Zaczęłam przez większość czasu przypatrywać się jego wadom, sprawdzać swoje uczucia i myśli typu: a jak on mi się nie podoba? a jak marnuję sobie z nim życie? a w między czasie widziałam kilka parek, które w ciągu tygodnia pozmieniały sobie partnerów i od razu "a jak powinnam tak jak oni robić? tzn. coś mi nie pasuje w X, więc zmienić?" Boze.... boję się, że to będę się leczyć, a to nic nie da i że to wcale nie choroba a moje jakby pragnienie nie uzewętrznione... tzn. że ja tego tak na prawdę chcę, a tłumaczę to sobie chorobą BOZE! Ale pomaga mi kiedy powiem sobie "trudno, choćbym miała się męczyć to będę się męczyć i będę z nim do końca życia" i wtedy objawy tak jakby znikają... ale ciężko z tym
  7. Hehe...mariusz...to nie jest taka łatwa sprawa jak ci się wydaje..bo od dziecka byłam bardzo silnie związana emocjonalnie z bratem. To on zawsze wyznaczał mi co jest dobre, co złe...co fajne, a co nie.. Był dla mnie ważniejszy niż rodzice. Żeby się jemu przypodobać musiałam słuchać takiej muzyki jaką on lubił, ubierać się tak jak on lubił, itd bo inaczej leciały w moim kierunku ciekawe epitety. Nie mam zresztą ochoty tego teraz roztrząsać. Wiem jedno - mimo, że się nie zgadzam z moim bratem, to jednak podświadomie mam potrzebę dążenia do spełniania jego zachcianek i robienia tak jak on każe, ot co. A wiecie co? Zaczęłam się zastanawiać skąd się u mnie bierze np. patrzenie i wnerwianie się na np. brwi mojego X. No normalnie jeden włos jego brwi który się ułoży nie tak jak trzeba potrafi zasądzić o jego atrakcyjności :| No i mam odpowiedź...otóż i ja mam mały kompleks mojej jednej brwi i w ogóle oka...uważam, że moje drugie oko jest po prostu brzydkie i staram się na nie nie patrzeć...zreeeesztą mam z 500 innych takich punktów na które wolę nie patrzeć... jak się myję zamykam oczy, fajnie prawda? Heh..mimo, że wiem mniej więcej skąd to się bierze to nie umiem za bardzo nic z tym robić, może to i dobrze...niech specjalista się tym zajmie..
  8. jejj...dziewczęta, dodałyście mi trochę wiary :) Powiem tak... mój problem jest bardzo zagmatwany i nie polega tylko na tym, że zastanawiam się czy kocham mojego chłopaka, że sprawdzam swoje reakcje na jego wygląd, ponieważ w między czasie przechodziłam także miłość do ojca, do brata (oczywiście temu towarzyszyły wulgarne myśli i po raz pierwszy od kilku miesięcy miałam ochotę rozbić swoją głowę o pierwszą lepszą ścianę), pociąg do zwierząt, pedofilię (oczywiście wyobrażałam sobie takie sytuacje, żeby upewnić się, że wcale tak nie jest, ale w moich wyobrażeniach niestety zawsze tak było...to napędzało spiralę lęku, więc doszłam do wniosku, że to nie najlepszy pomysł). No i oczywiście stawianie ukochanego w złym świetle, wywlekanie faktów z jego życia, wyolbrzymianie, przeinaczanie, itd. Ok. 5 lat temu przechodziłam straszny atak (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jest to) odnośnie Boga i Szatana.... Też cały czas sprawdzałam, czy jednak chcę żeby mnie ten Szatan opętał czy nie i zawsze coś z tyłu głowy mi podpowiadało, że tak chcę, chcę! Paranoja! A jeszcze co do mojego ukochanego (bo to aktualny objaw) to właśnie też mam coś takiego, że np. zrobi niefajną minę, ja sobie o tym pomyślę, po prostu, tak zwyczajnie... a coś z tyłu głowy mi powie "ale on jest obleśny"... I nie chodzi mi o sam fakt, o moje odczucia, bo wcale tego nie czuję...Ale wydaje mi się, że skoro siedzi to w mojej głowie to tak uważam i natychmiast pojawia się blokada. Zresztą...po przeczytaniu tej książki, już dziś w południe, gdy świeciło słonko, uspokoiłam się (dzięki ziołowym uspokajaczom - nawet nie wiecie jak mi pomogły...), pomyślałam sobie, że ja nie zmartwiłam się swoimi odczuciami tylko tym co napisał ten gość, tzn. że takie zachowanie świadczy o tym, że ja wcale nie kocham. Tym się zmartwiłam. Tak samo zamartwiam się słowami powstającymi w mojej głowie, za którymi nic nie stoi. Ale wiecie jak to jest, gdy przytula się do ukochanego/ukochanej, jest miło, a tu nagle potok słów - brzydal, menel, i inne których już mi się nawet wymieniać nie chce... Powiem wam tylko, że jestem bardzo młoda, nie mam nawet 20stki, dlatego też boję się pójść do psychologa, żeby nie powiedział mi "jesteś młoda, a tego kwiatu jest pół światu". Nie wyobrażam sobie życia bez niego...
  9. Czy lubię siebie? Czy podobam się sobie? Czy akceptuję siebie? Na żadne z tych pytań nie odpowiedziałabym pozytywnie. Lubię jedynie małe skrawki swojego ciała albo charakteru. W większości widzę swoje wady, niedoskonałości. Mam o sobie bardzo złe zdanie niestety... Na początku naszego związku (a trwa już prawie 1,5roku) to ja bałam się, że on mnie zostawi z powodu mojego wyglądu, charakteru, itd., lecz gdy zobaczyłam, że na prawdę mu na mnie zależy, wszystko tak jakby przeniosło się na niego... A powiedzcie mi, leczycie się? W sensie, że psychoterapia? Bo ja czuję, że leki mi są nie potrzebne. A jeśli się leczycie to rzeczywiście widać skutki? Jesteście ze swoimi partnerami? Zapominacie o tym jak myśleliście przed leczeniem? Natręctwa i głupie myśli wracają? Hm... mogłabym zadać jedno ogólne pytanie: Czy na prawdę psychoterapia pomogła? Nie pogłębiła lęków? Psycholog nie powiedział wam, że to partner jest źródłem waszych kłopotów? Że jest nieodpowiedni? [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:30 pm ] Hah rzeczywiście zadałam potem jedno ogólne pytanie
  10. aga jestes bardzo mądrą kobietą :) widzę w tobie trochę siebie:) w dzieciństwie byłam wielokrotnie krytykowana, wyśmiewana i odrzucana przez kolegów/koleżanki, nieraz i rodzinę... to mnie wzmocniło, miałam wszystko i wszystkich w przysłowiowych 4 literach, miałam swoje zasady, swoje przekonania, poglądy, miałam swój świat....ale niestety na przełomie listopada i grudnia (warto wspomnieć był to dla mnie najpiękniejszy czas) bardzo bliska osoba, a właściwie krewniak nękał mnie psychicznie...właśnie odnośnie mojego chłopaka...wytykał mi jego wady, wymyślał niestworzone historie, przytoczę jedną z nich. Otóż ów krewny, zresztą...co mi tam... - brat, powiedział, iż mojego chłopaka uznano za najbrzydszego człowieka na ziemi, no i ludzie ogólnie mają ubaw z jego powodu; wyolbrzymiał "błędy" jego młodości, itd. Ja to początkowo odrzucałam, ale słowa te powtarzane codziennie wryły się nieco w moją psychikę Tym bardziej, że brat był dotychczas jedną z najważniejszych dla mnie osób...zawsze musiałam liczyć się z jego zdaniem. Jeśli robiłam coś co się jemu nie podobało, robiłam to po kryjomu... heh... z tego też powodu ukrywałam swojego chłopaka przed nim i przed światem przez ok. 9 miesięcy..... ja wiedziałam, że on będzie mieć coś przeciwko, bo zawsze odstraszał moich adoratorów (o których ja nawet nie zdążyłam sie dowiedzieć w czas... - ale w sumie z dzisiejszej perspektywy nie żałuję)... wiem jaki był powód tego jego "nagabywania", po prostu mój X i mój brat niegdyś się w pewien sposób kolegowali, a że mój brat jest podłym tchórzem bał się, że X może ujawnić to co on robił, mówił, itd....Chciał mnie odstraszyć od niego, chroniąc własny tyłek :/ No cóż...nie udało mu się mnie odstraszyć, ale od tamtego momentu coś ze mną jest nie tak.... Heh... mój X jest dla mnie najcudowniejszym człowiekiem i najprzystojniejszym mężczyzną na świecie...dopóki nie wychodzimy do towarzystwa, ponieważ wtedy zaczynam patrzeć na X nie swoimi oczami, że tak to ujmę... Próbuję wczuć się w innych ludzi i patrzeć na niego tak jak oni i np. wiedzieć co im się może w nim nie podobać, jakie cechy charakteru mogą ich drażnić...brrr :/ Ale towarzystwo to jeszcze nic.... Przy moim bracie mój X wygląda i jest zupełnie inny! Jakiś taki brzydszy, jakiś taki mniej wartościowy.... Myślę, że tu może tkwić ten konflikt... Ale znowóż zaczynam się bać, że jak rozwiążę ten konflikt to może się okazać, że to wcale nie o to chodziło, że ja po prostu muszę odejść.... Zdaję sobie sprawę, że to bezpodstawny lęk, ale ileż on potrafi krwi napsuć... Dziś uświadomiłam sobie, że nigdy nie czułam do nikogo czegoś podobnego, a przerabiałam już wiele różnych relacji, więc to jest miłość :) Bo jak inaczej nazwać to, że chcę z nim być, chcę mieć z nim dzieci, chcę być jego żoną, chcę żeby on był dla mnie mężem, chcę z nim zasypiać i chcę rano robić mu śniadanie, chcę dawać mu wszystko co najlepsze mimo że nie zawsze mi to wychodzi.... Może nie jest to dojrzała miłość, ale MIŁOŚĆ JEST :) Ja też jeszcze pewnie nie jestem dojrzała, więc czego znów od siebie oczekiwać... heh.. właśnie...to też jest mój problem - wymagam od siebie i od innych o wiele za dużo... Odkąd uświadomiłam sobie kilka podstawowych kwestii nerwica jakby osłabła, fakt że nie miałam jej jeszcze stwierdzonej, bo nie byłam u lekarza, ale wiele czytałam na ten temat i wiele nad sobą pracowałam...teraz pozostało mi po prostu wkraczanie na właściwy tor, bez strachu i bez lęku... choć muszę przyznać szczerze, że zazwyczaj boję się spotkania z nim, gdyż jest we mnie obawa, że zacznę w nim wyszukiwać wad i sprawdzać na jego widok swoje reakcje i uczucia...nie daj boże poczuję złość, albo zobaczę że ma jeden pryszcz więcej, niż mieć powinien, to znowóż boję się że ja nie chcę z nim być, skoro to widzę Tak dużo we mnie lęku....
  11. Dziękuję za odzew, a tym bardziej że jest bardzo pozytywny :) Właściwie dzięki temu że trafiłam na to forum zrozumiałam co mi jest i wiecie co trzech miesiącach ostrej walki z tym postanowiłam próbować to najzwyczajniej w świecie OLAĆ. I próbowałam tak robić i po kilku tygodniach mi to nadzwyczaj dobrze wychodziło! :) Przez prawie miesiąc stabilny stan emocjonalny, aż do wczoraj....wiecie..gdyby to była tylko opinia tego autora, to jakoś bym to przebolała, ale to są podobno psychologiczne wnioski i w ogóle cały reguły, zasady, itd. To mnie przeraziło i trochę zdołowało... Ale wiecie co sobie dziś pomyślałam? Że nawet gdyby był najlepszym na świecie psychologiem, terapeutą, psychiatrą i innym psychopatą (;P) to nawet on nie ma monopolu na prawdę. Ja nie jestem robotem, który został zaprogramowany na pewne działania, reakcje, itd, które są w 100000 % pewne, poznane i niezmienne. JA ŻYJĘ! Jak mi to przyszło do głowy to znów cała w skowronkach, ale za chwilę przyszła myśl - a jeśli to tzw metoda wyparcia niewygodnych treści? I znów dołek:( Jak myślę o tym, że nie kocham, że żebym wyzdrowiała muszę zerwać z moim X, to robię się automatycznie czerwona, po plecach spływają mi poty, zaczynam się trząść, serce bije jak oszalałe, a to dodatkowo mnie napędza...błędne koło:( Wiecie...najgorszy okres już za mną tak na prawdę...Bo na początku miałam straszne natręctwa, które były w głowie cały czas! To były natrętne obrazy! Możecie się śmiać, ale wyglądało to w ten sposób, że w mojej głowie były wielkie ciężkie nożyczki, które raniły mojego chłopca Miałam straszne poczucie winy...ale kiedy minęły natręctwa obrazowe, przyszły natręctwa myślowe...najpierw strasznie silne zaprzeczające mojej miłości, potem mówiące o tym, że X mi się wcale nie podoba, a nie można być z kimś kto się nam nie podoba... Jezu! Czasami brakuje mi już sił i z bezradności myślę, że chyba muszę się z nim rozstać, żebym wyzdrowiała... Ale wiem, że tak nie będzie...wiem, że on skończy źle i ja skończę źle... Nie chcę tego! Wiem, że czeka nas świetlana przyszłość...ale to daleka przyszłość. Teraz większość spraw jest w kolorach czarnych... Do psychologa idę pierwszy raz za 2 tygodnie, boję się tym bardziej, że ta placówka działa przy kościele, coś jak AA. I jak babka wyskoczy mi z religijnymi treściami i w ogóle powie to samo co ten psycholog napisał? Tego się najbardziej obawiam... Aaa... problemy na tle psychicznym/nerwicowym mam prawdopodobnie zapisane w genach, a w dzieciństwie miałam już 3 ataki natręctw...byłam mniejsza, więc nie czytałam w internecie bzdur i jakoś mi przechodziło...ale teraz czuję, że potrzebuję leczenia, tylko boję się że ten pisarz/psycholog miał rację...
  12. Witam, obserwuję to forum dłuuugi dłuuugi czas i na prawdę wasze słowa mi pomogły w zrozumieniu siebie:) Oczywiście mam niestety to samo co wy Przez 3 tygodnie było super! Zlewałam to wszystko, nie czytałam o tym, nie rozmawiałam, starałam się nie myśleć i było git. Aż do dziś, gdy dostałam książkę o tym jak się nie bać miłości... Była to książka religijno/psychologiczna... Z początku była całkiem całkiem, nastroiła mnie pozytywnie, ale teraz wszystko wróciło Napisano tam, że człowiek który w dzieciństwie zaznał mało miłości, tęskni za nią i jej szuka...a kiedy ją dostaje od kogoś jest usatysfakcjonowany, choć tak na prawdę wcale nie kocha tej osoby No i jak wiadomo myśl depresyjna/natrętna, że powinnam się rozstać ze swoim X, bo mam natrętne myśli, że go nie kocham, że mi się nie podoba i przez chwilę się z tym nawet pogodziłam Boże! Ale ja nie chcę! W ogóle ostatnio czuję się nieco wyobcowana, czuję się jakby nasze spotkania nie działy się na prawdę, były snem...nie wiem jak to ująć...a podczas tego wyszukuję wady w jego wyglądzie, żeby udowodnić sobie, że mi się nie podoba i jest brzydki, albo w jego charakterze, żeby udowodnić sobie że go jednak nie kocham Taka jest podobno reguła psychologiczna.....I jak ja mam iść do psychologa? A jak on powie mi to samo? Powie, że abym wyzdrowiała muszę się rozstać z moim X ? Dla mnie to będzie równoznaczne z końcem mojego świata.... Nie wiem już co o tym myśleć...znów wraca [ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:06 pm ] Ah i jeszcze dodam, że w tej książce został także opisany mechanizm krytykowania pewnych zjawisk/pojęć, np. osoba która krytykuje osoby chcące być sławne, przebojowe, same są ambitne, choć to krytykują. Osoby które są próżne, krytykują próżniaków, itd... Nosz kurde! Nie mam się za pustaka, nie mam parcia na sławę, nie liczy się dla mnie aż tak bardzo wygląd zewnętrzny, mam inne wartości, więc je potępiam i krytykuję. I w sumie to co...wychodzi że ja jestem dokładnie taka jaka być nie chcę i jaka myślę że nie jestem? :| Miałam natręty związane z pedofilią, kazirodztwem, zoofilią. Potępiam to! I to znaczy, że jestem dokładnie taka, tylko nie chcę tego zaakceptować? Mam natręty, że nie kocham swojego mężczyzny, to znaczy że go nie kocham? To znaczy, że jestem taką egoistką i wykorzystuję go, wcale nie dając mu miłości? Czasami wyskoczy mu pryszcz, czasami ma głupią fryzurę, a do tego ma odstające uszy...nigdy nie zwracałam na to większej uwagi, ale teraz mi to wszystko "przeszkadza" i udowadniam sobie wtedy, że on mi się nie podoba i czuję wewnętrzną blokadę Jejku...przepraszam za brak składu, ale wyrzucam z siebie wszystko....kiedyś próbowałam tu napisać charakteryzując wszystko od początku do końca, krok po kroku, ale nie wyszło Wybaczcie z góry za chaotyczność, ale gotuje się we mnie! Heh... tenże wspaniały pisarz/psycholog przedstawił także wskazówkę do zrozumienia siebie, że trzeba pogodzić się z prawdą (jaka by nie była) i koniec. Uświadomić sobie co się dzieje i nie oszukiwać siebie i partnera.... Wiecie co ja poczułam wtedy? NIESAMOWITY BAŁAGAN, rzekłabym SYF! Nie wiem co mam myśleć, nie wiem kim jestem...
×