Skocz do zawartości
Nerwica.com

Proszę o pomoc, bo już sama nie wiem co mam robić...


pustkaa

Rekomendowane odpowiedzi

Wiem, że post będzie długi, ale proszę o przeczytanie go i o pomoc mi, bo ja już sama nie wiem co mam robić.

Wątek nie dotyczy mnie, ale mojego przyjaciela, proszę o zrozumienie i odpowiedź...

 

Zaczynając, mój dobry przyjaciel trafił po raz drugi do szpitala psychiatrycznego. Chcę mu napisać list, bo mam taką możliwość, mogę mu go dać, wiem, że on potrzebuje teraz jak najwięcej wsparcia i siły od drugiej osoby. Chcę, żeby mógł to czytać za każdym razem kiedy będzie mu źle, ale nie wiem co dokładnie tam opisać... Mam nadzieję, że mi pomożecie, a osoby, które znalazły się kiedyś w podobnej sytuacji napiszą co same chciałyby przeczytać...

 

M. - tak, go nazwę, poznałam niedawno, ale to był bardzo szybko rozwijająca się znajomość. W niecałe 2 miesiące bardzo sie do siebie zbliżyliśmy, ja wiedziałam o jego wcześniejsze próbie samobójczej, nie znałam tylko przyczyny. Akceptowałam to w 100%, rozmawialiśmy na ten temat, wiedziałam, że nie ma już takich myśli, sam mówił, że się nie podda, ze ma po co i dla kogo żyć. Ja się bardzo szybko zakochałam, co oczywiście on zauważył i tutaj zaczyna się cała historia... Któregoś razu po prostu powiedział mi, że mnie przeprasza, że wie, że nie może mi dać tego czego ja bym chciała i problem nie tkwi we mnie, ale w nim. Pytałam, prosiłam żeby powiedział co to takiego - nie chciał - odpowiadał, że nie dorósł do tego, żeby mi to powiedzieć. Ja byłam bardzo zdezorientowana jego zachowaniem, bo wszystko do tej pory się bardzo dobrze układało. Spędzaliśmy dużo czasu razem, wychodziliśmy gdzieś często, chodziliśmy razem na zabawy, tańczyliśmy, dogadywaliśmy się bez słów, nie tylko ja zauważyłam, że jest "coś na rzeczy", on sam mówił, że zaczyna mu zależeć. Jednak tego dnia po prostu się ode mnie odsunął, nagle zerwał całą tą "emocjonalną" więź i zostawił mnie tylko ze słowem przepraszam. Następnego dnia widzieliśmy się, bo powiedziałam mu, że nie ma mnie za co przepraszać, że jeżeli nie jest w stanie ze mną byc, to ja nadal mogę być jego przyjaciółką, o co mnie sam prosił. Spotkaliśmy się ze znajomymi w pubie. W pewnym momencie zapytał mnie czy chcę porozmawiać, oczywiście zgodziłam się, odeszliśmy na bok. Widziałam, że M. walczy z myślami, pytałam co się dzieje, co jest powodem. Zasłaniał twarz rękoma, spoglądał w dół, ściskał pięści. Naciskałam go, żeby powiedział - cały czas utrzymywał, że nie dorósł do tego. Po jakichś 10 minutach rozmowy i przekonywania z mojej strony, że co by to nie było ja go akceptuje, że najlepsza jest najgorsza prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo, przyznał, że jest biseksualny i jest aktualnie w związku z mężczyzną. Dla mnie to był jak grom z jasnego nieba, nie wiedziałam co mam zrobić, ale obiecałam mu, przecież wcześniej, że co by to nie było akceptuje go w 100%. Tak też zrobiłam, powiedziałam mu, że go akceptuje, że go nie zostawię, że to nie jest powód. On sam w to nie wierzył, powiedział mi, że zrozumie jeżeli teraz stąd wyjdę - powiedziałam, że tego nie zrobię. Powiedział, żebym na niego nakrzyczała, że go nienawidzę - powiedziałam, że nie mogę go znienawidzić, że to nie jest powód. Powiedział - "uderz mnie w twarz, zrób cokolwiek, wiem, że Cie to boli" - powiedziałam, że tego nie zrobię. Zapytał w takim razie czy go przytulę - przytuliłam go z całej siły, miałam wrażenie, że wtula się we mnie jak małe dziecko stęsknione za mamą. Wróciliśmy do stolika ze znajomymi, starałam się robić dobrą mine do złej gry, chociaz mnie to strasznie przytłoczyło. Następnego dnia znowu się widzieliśmy, nawet na moment nie dawałam mu odczuć, że go gorzej traktuje, cały czas mu powtarzałam, że jest wartościową osobą i jedyne na czym mi zależy to żeby był szczęśliwy - nieważne jak, ważne, żeby był. Mówił, że nie chciał mi tego powiedzieć, bo on sam nie wie czego chce, że zastanawiał się nad związkiem ze mną, że sam nie wie co ma ze sobą po prostu zrobić, że bał się, że gdy dowiem się o jego biseksualizmie zostawię go, poczuję do niego obrzydzenie, że przekreśli to naszą znajomość.

W przeciągu następnych dni mówił, że bardzo kłóci się ze swoim partnerem, nie mieszkali w jednym mieście, więc kontakt mieli tylko telefoniczny. Aż tu nagle, nie minęły dwa dni, K. z nim zerwał, po prostu, go zostawił. Od razu M. mi o tym powiedział, wspierałam go, rozmawiałam z nim, tłumaczyłam, że to nie koniec świata, że wszystko się jeszcze ułoży.

Tego samego dnia, a była to środa M. napisał mi smsa, że się pociął, że nie wytrzymał. Zadzwoniłam go niego, ale mówił, że już jest dobrze, że to chwilowe załamanie, że wszystko będzie dobrze, bardzo w to wierzyłam. Następnego dnia kiedy się widzieliśmy, widziałam, że jest w kiepskim stanie. Miał bardzo mętne oczy, spoglądał w dół, wiedziałam, że nie jest dobrze. Znowu rozmawialiśmy, sam przyznał, że jest lepiej, ja musiałam wracać do domu. Wtedy powiedział, że on nie chce wracać do domu, że chce się rzucić pod auto, obróciłam to w żart, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że on mówi poważnie, bo jak rozmawialiśmy naprawdę było widać, że jest lepiej. Rozstaliśmy się, później utrzymywałam z nim jeszcze przez krótki okres czasu kontakt telefoniczny. Tego samego dnia wieczorem umówiłyśmy się z przyjaciółką w pubie, zadzwoniłam do niego, bo chciałam, żeby do mnie przyjechał, bo miałam w głowie jego słowa, że nie chce siedzieć sam w domu. Jeden telefon - nie odpiera, drugie, trzecie, siódme połączenie nadal nic, jedyne co się odzywało to poczta głosowa. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mam zrobić. W końcu po 15 minutach oddzwonił i powiedział, że jest u lekarza, spadł mi kamień z serca,wiedziałam, że nic się nie stało, ma małe problemy ze zdrowiem, byłam przekonana, że jest u kardiologa. Ponownie oddzwonił i powiedział, że jest w szpitalu psychiatrycznym, że zostaje na oddziale. Myślałam, że wtedy zemdleje, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nie mogliśmy długo rozmawiać, bo musiał oddać telefon. Skontaktowałam się z jego mamą, która dała mi numer telefonu do automatu w szpitalu. Zadzwoniłam następnego dnia i okazało się, że M. chciał popełnić samobójstwo po raz drugi. Kiedy wrócił do domu ponownie się okaleczył na udzie. Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że druga próba samobójcza wyglądała nieco inaczej niż pierwsza. Za pierwszym razem (a powodem było to, że przespał się z mężczyzną i nie dawał sobie z tym psychicznie rady, nie potrafił tego nikomu powiedzieć, tłumił to w sobie) pociął rękę i wziął jakieś tabletki, ale doprowadził się do takiego stanu, że jedyne co zrobił to doczołgał się do pokoju do mamy. Karetka zabrała go całkowicie nieprzytomnego, miał małe szanse, że z tego wyjdzie, ale się udało. Wtedy oczywiście leżał w szpitalu psychiatrycznym, 2 tygodnie. Było to pół roku temu. Tym razem jednak po okaleczeniu się na udzie poszedł do swojej mamy i powiedział, że chce się zabić, że chce rzucić się pod samochód i sam poprosił o to, aby go odwiozła do szpitala, bo wie, że nie da sobie rady sam ze sobą.

 

Wczoraj byłam u niego w szpitalu, jest na lekach uspokajających, ale to jest cały czas ten sam M. Siedziałam u niego 4 godziny, rozmawialiśmy, widziałam, że strasznie gryzie go to, że K. go zostawił, czuje do siebie obrzydzenie, bo okazało się, że K. go równiez zdradzał. Czuje się po prostu jak dzi*ka, którą ktoś przeleciał i zostawił.

I tutaj rodzi się moja prośba - chce napisać mu list, który mu dam, żeby mógł sobie w każdej chwili przeczytać kiedy mnie tam nie będzie. Widziałam jego radość w oczach jak mnie wczoraj zobaczył, widziałam jego ulgę, że po tym wszystkim go nie zostawiłam jak jego przyjaciele. Nie wiem tylko co w takim liście napisać? Jeżeli byliście w podobnej sytuacji co chcielibyście przeczytać? Co osoba, która sobie nie radzi, nie widzi sensu i tak bardzo czuje żal i obrzydzenie do siebie chciałaby tam przeczytać? Wiem, że muszę napisać, że ja go nie zostawię i go akceptuje, że czekam na niego jak wyjdzie ze szpitala i że sobie damy z tym radę, tylko co jeszcze? Na coś specjalnie zwrócić uwage? Proszę o pomoc, ja cały czas staram się być silna, chociaż spadło na mnie ostatnio tyle problemów. Teraz priorytetem jest, aby M. z tego wyszedł, chce go z tego wyciągnąć, bez względu na to czy będzie szczęśliwy ze mną czy z kimś innym. Chcę po prostu, żeby nareszcie zaczął odczuwać radość, bo do tej pory cały czas życie kopie go w tyłek.

Proszę o pomoc i przepraszam za "poemat".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi na nim zależy, chciałabym z nim być, ale jestem przygotowana na to, że ponownie może wybrać związek z mężczyzna. Najgorsze jest to, że jego partnerem (ten K. o którym pisałam, że zerwał z nim przez co M. nie dał sobie rady i ponownie myślał o odebraniu sobie życia) stał się jego terapeuta (!!!), który maksymalnie przekroczył swoje kompetencje, zmanipulował nim, a M. odczuwa straszny brak ojca z dzieciństwa przez co szybko w to wpadł. Zawsze w związkach był długo, jest bardzo uczuciowy. Z kobietami mu się układało, nigdy nie był w takim stanie, to związek z mężczyzna doprowadził go do takiego stanu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×