Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czuję się jak gówno.


Smelka92

Rekomendowane odpowiedzi

Hej

 

Jakiś czas temu wypowiadałam się na tym forum gdyż wpadłam w nerwicę. Z nerwicy jako tako według mojego lekarza udało mi się wyjść natomiast przeskoczyłam w depresję. Oczywiście tak twierdzi lekarz, bo ja żadnej depresji u siebie nie widzę. A może wypowiem się inaczej - uważam, że stan w którym się obecnie znajduję mam na własne życzenie. Generalnie 99% swojego czasu czuję się bezwartościowa, gorsza od wszystkich, mam miliony kompleksów, moja samoocena jest na ujemnym poziomie, nic mnie nie cieszy, nie widzę sensu życia itp, pewnie wszyscy dobrze znacie to uczucie. Sęk w tym, że sama się doprowadziłam do takiej stanu postępując w przeszłości w taki a nie inny sposób.

Gdybym miała opisać tutaj ostatnie kilka lat swojego życia, to wyszedł by mi z tego epos, więc postaram się streścić pokrótce co to kiedyś narobiłam. Jako nastolatka byłam puszczalska, piłam na umór, zahaczyłam o narkotyki, okradałam rodziców, notorycznie kłamałam, wpadłam w kiepskie towarzystwo [ chociaż jak o tym myślę, to wydaje mi się, że ja byłam głównym prowodyrem wszystkich złych zachowań w tym towarzystwie ], olałam szkołę i wszystkie swoje zainteresowania. Do tego miałam strasznie dużego ego i wydawało mi się, że jestem zajebista o czym nie omieszkałam poinformować całego świata. Świat oczywiście nie podzielał mojej opinii czemu dawał głośno wyraz. A że w pakiecie z ciągotami do destrukcyjnych zachowań dostałam również wredny i pyskaty charakter to notorycznie się z kimś kłóciłam, kogoś wyzywałam [ teraz wyzywają mnie, tak to karma ], robiłam awantury [ głownie po pijaku ] i przynosiłam wstyd wszystkim swoim znajomym. W mojej obronie nigdy nikt nie stawał, musiałam się raczej bronić sama, co było ciężkie do zrobienia, bo nie miałam ani jednej osoby, który by potrafiła publicznie się do mnie przyznać albo po prostu się wstawić za mną. Także w każdym towarzystwie w jakim się pojawiłam miałam jakiś wrogów albo ktoś mnie nie lubił. Moje wybory sercowe też były w tamtym okresie nietrafione, moje wybory życiowe również. Właściwie wszystko co postanowiłam i zrobiłam kiedyś jest teraz nic nie warte. Nie mam ani jednej rzeczy, którą mogłabym się pochwalić, żadnego osiągnięcia, żadnej dziedziny życia w której coś by mi się udało. Nie mam motywacji ani chęci do życia, nie odczuwam żadnej przyjemności, nie widzę sensu dalszej egzystencji. Właściwie to gdyby nie strach przed śmiercią, to mogłabym równie dobrze umrzeć. Nie chce się faszerować lekami, ani chodzić na psychoterapię, bo wiem, że na obecny stan rzeczy zapracowałam sobie bardzo ciężko przez ostatnie lata. Jestem wyrzutkiem społecznym i nieudacznikiem. Taka prawda i nie ma co się w moim przypadku oszukiwać, właściwie to postanowiłam w końcu przestać się oszukiwać i nauczyć się akceptować to jak jest.

 

Mimo tego co napisałam BYWAJĄ momenty kiedy czuję się szczęśliwa i odzyskuję motywację. Oczywiście to tylko chwilowe i niestety pojawia się w momencie kiedy poznam jakiegoś faceta, który sprawia wrażenie zainteresowanego moją osobą. Wydaje mi się, że jestem rozpaczliwie i desperacko spragniona miłości i poczucia bycia dla kogoś ważną, bo na obecną chwilę i w sumie od ostatnich trzech lat wszyscy traktowali mnie jak gówno, wykorzystywali i tak naprawdę nikogo nie obchodziłam. Zainteresowanie tych facetów jest oczywiście chwilowe albo udawane żeby mnie zaliczyć. Do seksu nie dochodzi, ponieważ ta sfera życia dla mnie w tym momencie nie istnieje, więc jak owi mężczyźni widząc, że nici z bzykanka to od razu mnie olewają, nieraz w chamski sposób. Nie muszę dodawać, że to tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu jak bardzo beznadziejna jestem i koło się zamyka. Być może bije ode mnie desperacją i być może widać to na kilometr, ale te chwile kiedy mam wrażenie, że komuś na mnie zależy to jedyne szczęśliwe chwile w moim życiu, więc łapię się ich aż nadto kurczowo.

 

No właśnie, brzmię strasznie depresyjnie i w sumie nie wiem czy oczekuję jakiś porad czy jedynie wysłuchania, ale gdzieś tam czasami widzę to światełko w tunelu, że jednak jest dla mnie jakaś szansa na normalne funkcjonowanie i po prostu taką niczym nieskrępowaną radość. Tylko pytanie - jak to zrobić? Skoro uzależniam swoje szczęście od faceta to jestem bluszczem. Skoro jestem bluszczem to żaden chłop się we mnie nie zakocha. Skoro chłop się nie zakocha to moje życie dalej będzie szare i pozbawione sensu. Co ja mam moi kochani zrobić ze sobą...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

No właśnie, brzmię strasznie depresyjnie i w sumie nie wiem czy oczekuję jakiś porad czy jedynie wysłuchania, ale gdzieś tam czasami widzę to światełko w tunelu, że jednak jest dla mnie jakaś szansa na normalne funkcjonowanie i po prostu taką niczym nieskrępowaną radość. Tylko pytanie - jak to zrobić? Skoro uzależniam swoje szczęście od faceta to jestem bluszczem. Skoro jestem bluszczem to żaden chłop się we mnie nie zakocha. Skoro chłop się nie zakocha to moje życie dalej będzie szare i pozbawione sensu. Co ja mam moi kochani zrobić ze sobą...?

 

Po pierwsze przestań myśleć o facetach. Dlaczego sądzisz, że to wlaśnie płeć przeciwna da Ci szczęście? Piszesz, że sama się doprowadziłaś do tego stanu, ale nie piszesz nic na temat wykształcenia, pracy... Może tu jest pies pogrzebany? Może gdybyś była w pełni samodzielna odzyskałabyś w jakim stopniu pewność siebie? Jeśli to już masz, spróbuj naprawić kontakty z rodziną. A facetami się nie przejmuj, na pewno znajdzie się ktoś, kto zechce oddać Ci serce. Wiedz, że ja też czasami tak właśnie się czuję - jak g***o, dlaczego? - moja historia byłaby zupełnie przeciwna do Twojej. Mnie nikt nigdy nie lubił, bo byłam nudną kujonką. Nie z wyboru, rodzice tak chcieli, a nawet sami mnie gnoili kiedy byłam dzieckiem, bo ich fanaberią jest nieśmiałość u kobiety. Obecnie walczę z wieloma kompleksami. Dziewczyny w gimnazjum i liceum nabijały się, że jestem brzydka (nie mogłam się malować, mieć nowych kolczyków, ubrań dopasowanych do sylwetki), ciagle tylko szerokie dżinsy i bluza. Na imprezy też nie chodziłam - raz tylko pozwolili mi iść na ognisko, tak bardzo się cieszyłam, że ktoś mnie zaprosił, ale, że na zakończenie poszliśmy na disco to już dostałam porządny ochrzan, że jestem wieśniakiem. W klasie wiele upokorzeń mnie spotkało - największe pokemony się ze mnie zbijały. Wtedy ryczałam po nocach, dziś mam ochotę je zabić. Po każdej wywiadówce był problem o oceny, które zawsze były bardzo dobre, ale zdaniem mojej matki nie najlepsze. Doszło do tego, że ja już myślałam, że ona zamieniłaby mnie na inną córkę, taką która byłaby najlepsza, najmądrzejsza... Ojciec też wpajał mi, że jestem nikim. Nie ufał, nigdy nie przyznał racji, nie przytulał, nigdy mi chyba nie powiedział, że mnie kocha. Powtarzał tylko, że nie umiem prać, gotować, sprzątać, jestem głupia, do niczego się nie nadaję. W rzeczywistości sam nigdy nie dał mi szansy pokazać, że umiem... Obecnie mam wiele kompleksów, czuję się brzydka, głupia, wyśmiana, upokorzona i nienawidzę siebie za to, że taka jestem, że urodziłam się własnie w tej rodzinie, gdzie nie dane mi było doznać miłości od rodziców. W podstawówce jak byłam zwijałam kołdrę w rulon, wyobrażając sobie kochającego ojca obok, bo strasznie mi brakowało jakiejś takiej więzi. Zastanawiam się też czy to uczucie kiedyś mi minie. Czasem mija, ale prędzej czy później powraca. Jestem agresywna, mam cięzkie "demoniczne", jak to nazywa mój chłopak napady, gdzie wyrzucam z siebie gniew na cały świat. Chodzę do psychologa od przyszłego poniedziałku. Nie da się tak po prostu wyzbyć tego uczucia, ale mnie pomaga takie wylanie smutków na forum, wiem przynajmniej, że nie jestem sama ;)

 

Nie jesteś taka beznadziejna, skoro umiesz się do tego przyznać ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej!

To że postępowałaś jak postępowałaś w przeszłości nie oznacza że reszta Twojego życia musi być przekreślona - a już na pewno nie przez Ciebie. Nie ma ludzi idealnych, każdy robi rzeczy z których nie jest dumny, ale na tym między innymi polega bycie człowiekiem....

Jedna z najbliższych mi osób była w pewnym momencie trochę jak Ty. Byliśmy parą parę miesięcy, potem mnie rzuciła, trafiła w "złe towarzystwo", było też puszczanie się z żonatymi facetami, trochę narkotyków itd... Ale w pewnym momencie odezwała się do mnie, poprosiła o pomoc bo była też w depresji a nie miała nikogo innego kto traktowałby ją serio. Jesteśmy przyjaciółmi, ona ma swoją rodzinę, dwójkę fajnych dzieci... Cała przeszłość już teraz nie ma znaczenia.

Fakt że uważasz że skoro doprowadziłaś się do takiego stanu psychicznego to nie możesz szukać pomocy np. u lekarza świadczy, że właśnie takiej pomocy Ci potrzeba. Sam miałem depresję (i to ciężką w pewnym momencie), stany lękowe itd. - i chyba udało mi się z tego wyjść dzięki odpowiedniej terapii. Naprawdę warto próbować. To może zmienić nie tylko Twoje samopoczucie, ale też tą chyba zbytnią potrzebę zainteresowania ze strony jakiś facetów i inne tego typu niepotrzebne uzależnienia i samoograniczenia.

Trzeba zmienić to jak się sama postrzegasz, bo to jest postrzeganie błędne. Nie przekreślaj się sama!

Pisz jeśli mogę jakoś jeszcze pomóc.

 

Trzymaj się!

Rincewind

 

 

quote="Smelka92"]Hej

 

Jakiś czas temu wypowiadałam się na tym forum gdyż wpadłam w nerwicę. Z nerwicy jako tako według mojego lekarza udało mi się wyjść natomiast przeskoczyłam w depresję. Oczywiście tak twierdzi lekarz, bo ja żadnej depresji u siebie nie widzę. A może wypowiem się inaczej - uważam, że stan w którym się obecnie znajduję mam na własne życzenie. Generalnie 99% swojego czasu czuję się bezwartościowa, gorsza od wszystkich, mam miliony kompleksów, moja samoocena jest na ujemnym poziomie, nic mnie nie cieszy, nie widzę sensu życia itp, pewnie wszyscy dobrze znacie to uczucie. Sęk w tym, że sama się doprowadziłam do takiej stanu postępując w przeszłości w taki a nie inny sposób.

Gdybym miała opisać tutaj ostatnie kilka lat swojego życia, to wyszedł by mi z tego epos, więc postaram się streścić pokrótce co to kiedyś narobiłam. Jako nastolatka byłam puszczalska, piłam na umór, zahaczyłam o narkotyki, okradałam rodziców, notorycznie kłamałam, wpadłam w kiepskie towarzystwo [ chociaż jak o tym myślę, to wydaje mi się, że ja byłam głównym prowodyrem wszystkich złych zachowań w tym towarzystwie ], olałam szkołę i wszystkie swoje zainteresowania. Do tego miałam strasznie dużego ego i wydawało mi się, że jestem zajebista o czym nie omieszkałam poinformować całego świata. Świat oczywiście nie podzielał mojej opinii czemu dawał głośno wyraz. A że w pakiecie z ciągotami do destrukcyjnych zachowań dostałam również wredny i pyskaty charakter to notorycznie się z kimś kłóciłam, kogoś wyzywałam [ teraz wyzywają mnie, tak to karma ], robiłam awantury [ głownie po pijaku ] i przynosiłam wstyd wszystkim swoim znajomym. W mojej obronie nigdy nikt nie stawał, musiałam się raczej bronić sama, co było ciężkie do zrobienia, bo nie miałam ani jednej osoby, który by potrafiła publicznie się do mnie przyznać albo po prostu się wstawić za mną. Także w każdym towarzystwie w jakim się pojawiłam miałam jakiś wrogów albo ktoś mnie nie lubił. Moje wybory sercowe też były w tamtym okresie nietrafione, moje wybory życiowe również. Właściwie wszystko co postanowiłam i zrobiłam kiedyś jest teraz nic nie warte. Nie mam ani jednej rzeczy, którą mogłabym się pochwalić, żadnego osiągnięcia, żadnej dziedziny życia w której coś by mi się udało. Nie mam motywacji ani chęci do życia, nie odczuwam żadnej przyjemności, nie widzę sensu dalszej egzystencji. Właściwie to gdyby nie strach przed śmiercią, to mogłabym równie dobrze umrzeć. Nie chce się faszerować lekami, ani chodzić na psychoterapię, bo wiem, że na obecny stan rzeczy zapracowałam sobie bardzo ciężko przez ostatnie lata. Jestem wyrzutkiem społecznym i nieudacznikiem. Taka prawda i nie ma co się w moim przypadku oszukiwać, właściwie to postanowiłam w końcu przestać się oszukiwać i nauczyć się akceptować to jak jest.

 

Mimo tego co napisałam BYWAJĄ momenty kiedy czuję się szczęśliwa i odzyskuję motywację. Oczywiście to tylko chwilowe i niestety pojawia się w momencie kiedy poznam jakiegoś faceta, który sprawia wrażenie zainteresowanego moją osobą. Wydaje mi się, że jestem rozpaczliwie i desperacko spragniona miłości i poczucia bycia dla kogoś ważną, bo na obecną chwilę i w sumie od ostatnich trzech lat wszyscy traktowali mnie jak gówno, wykorzystywali i tak naprawdę nikogo nie obchodziłam. Zainteresowanie tych facetów jest oczywiście chwilowe albo udawane żeby mnie zaliczyć. Do seksu nie dochodzi, ponieważ ta sfera życia dla mnie w tym momencie nie istnieje, więc jak owi mężczyźni widząc, że nici z bzykanka to od razu mnie olewają, nieraz w chamski sposób. Nie muszę dodawać, że to tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu jak bardzo beznadziejna jestem i koło się zamyka. Być może bije ode mnie desperacją i być może widać to na kilometr, ale te chwile kiedy mam wrażenie, że komuś na mnie zależy to jedyne szczęśliwe chwile w moim życiu, więc łapię się ich aż nadto kurczowo.

 

No właśnie, brzmię strasznie depresyjnie i w sumie nie wiem czy oczekuję jakiś porad czy jedynie wysłuchania, ale gdzieś tam czasami widzę to światełko w tunelu, że jednak jest dla mnie jakaś szansa na normalne funkcjonowanie i po prostu taką niczym nieskrępowaną radość. Tylko pytanie - jak to zrobić? Skoro uzależniam swoje szczęście od faceta to jestem bluszczem. Skoro jestem bluszczem to żaden chłop się we mnie nie zakocha. Skoro chłop się nie zakocha to moje życie dalej będzie szare i pozbawione sensu. Co ja mam moi kochani zrobić ze sobą...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×