Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

android, Ja trochę widziałem ale to przygoda typu:

Idziesz do drogiej restauracji. Zamawiasz coś czego nazwę dłużej się wymawia niż się to je. Po czym okazuje się, że u ciebie jest to ,,makaron z sosem'' ale u ciebie smakuje a tu jest niedobre ale drogie. Więc wmawiasz sobie, że nie jest złe to pewno dlatego, że ślinianki nie obyte z takim smakiem, uśmiechasz się i myślisz - ale fajnie.

Po czym kelner przynosi rachunek i patrzysz na te niekończące się zera z niesmakiem. Wtedy on pyta ,,czy coś jest nie tak'':

,,Tak, w zasadzie w rubrykach tak/nie, nic nie jest na tak''

K - zawołać mistrza kuchni?

TY- tak i mistrza finansjery bo ja to będę musieć brać na raty i to na dwa lata.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obejrzałam " Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham". Chyba się odwodniłam na tym filmie. Płakałam przez prawie cały czas jego trwania. Świetnie zagrany "dokument".

Myślę, że jest to fajna sprawa, szczególnie dla tych którzy na terapię chodzą. Można sobie pewne rzeczy porównać- to co chce przedstawić nam ten film, ciężko mi go nazwać dokumentem, a to co znamy ze swoich doświadczeń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pustkowie-dość ciekawy czeski serial, sklasyfikowany jak kryminał, nie ma jakiejś wartkiej akcji, ale ma swój urok i dobre zdjęcia. Skupia się głównie na obrazie społeczeństwa, życiu codziennym. Troche lajtowy w porównaniu do innych seriali kryminalnych, które oglądałam np. The Killing. Ogółem 7/10

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnia rodzina - jak dla mnie gniot. Raz, że o typie w życiu nie słyszałem a dwa, że dla niezorientowanej osoby film jest po prostu do bani. Jeżeli ktoś żywo nie interesuje się owym Beksińskim to radzę trzymać się od tego filmu z daleka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

C&S, To jest film o rodzinie Beksińskich, nie o Beksińskim. To pierwsze czego nie zauważyłeś.

To portret tego jak istnieje w pewnym sensie dysfunkcyjna rodzina. Dobre zdjęcia, w miarę scenariusz. Ciekawe ujęcia, dobre role, materiały archiwalne, historia. Dobry debiut.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast to, że o jakiś tam Beksińskich to zdążyłem zauważyć. Dysfunkcyjna rodzina? Większość ludzi ma jakiegoś pierdolca, więc co w nich takiego ciekawego, bo nic nie zauważyłem. Scenariusz to nieciekawa papka - ot, jakiś zlepek pierdół. Dobra kamera? Ha ha ha. Polacy i dobra kamera.. no weź :D Polska kinematografia w XXI wieku obecnie praktycznie nie istnieje, czasem wyjdzie coś "nawet", ale to coś na kształt anomalii a ten film dla mnie po prostu jest nędzny, nieciekawy i zwyczajnie o niczym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

C&S, Dla ciebie, ale niestety nie posiadasz żadnej merytorycznej umiejętności aby to wytłumaczyć (co nie gra i jak prawidłowo powinno być) posługujesz się,,dla mnie'' dla ciebie może tak być bo widać to po twoim guście. Polscy operatorzy są w ścisłej czołówce światowej.

Dalej nie chce mi się nawet tłumaczyć bo pojęcie może jakieś o filmie masz ale tym mainstreamowym. Może.

 

,,jakimś Beksińskim'' dobrze sobie dojebałeś tym gwoździa do opinii patyka :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast, operatorzy na świecie, ale nie w Polsce. W Polsce wszystko jest kręcone głównie z ręki i nie ma tu mowy o żadnej dobrej kamerze. Drgawek można tylko dostać. Oczywiście, że jest to moja subiektywna opinie, bo jakże by inaczej, wszak obiektywizm to tylko złudzenie. Co do filmu to cała ta historia jest dla mnie po prostu płytka i nieciekawa. Nie znalazłem w niej nic interesującego. Gdyby ten film był jeszcze trudny, ciężki. Jednak nie, on jest po prostu ekstremalnie męczący. Blokowisko lat 70-tych ma mi dać do myślenia? Ukazany banał i karykatura? Wszechobecny pierdolec ludzki?

Fakt, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek o tym człowieku słyszał, wszak za nastolatka radia nie słuchałem, więc jakżeby inaczej. Zdolny, nie zdolny - mało istotne, ot kolejny samobójca więcej, ale żeby historia była w ciekawy sposób opowiedziana a nie takie nie wiadomo co.

Co do mainstreamu.. może nie uwierzysz, ale oglądam różności i te mieniące się ambitnymi też, sęk w tym, że te wielce ambitne najczęściej są chłamem pokroju Antychrysta - Larsa Triera, który przedstawiał swoje "dzieło" jako psychologiczną ambrozję..

Mogę być patykiem i filmowym ignorantem - lata mi to i jeśli mam wybierać, wolę dobry mainstream - przynajmniej wkurzać się nie będę zmarnowanym czasem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

" Kruk " - niby pomysł ciekawy , muzyka zmysłowo dobrana , a jednak jakieś niedopracowanie. Aktorzy odegrali dobrze swe role , jednak wydaje mi sie że w przypadku tego filmu - mniej znaczyło by lepiej.

 

"Pręgi " smutna i katastrofalna podróż w głąb psychiki dziecka , śladami wspomnień. Co do fabuły - szału nie ma - ale też nie było tragedii .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

One Flew Over the Cuckoo's Nest

Lot nad kukułczym gniazdem (1975)

reżyseria: Miloš Forman

 

One_Flew_Over_the_Cuckoo

 

Ocena z filmweb: 8,5

 

Recenzja z filmweb:

Kilkadziesiąt lat temu Michel Foucault napisał studium postaw wobec chorób psychicznych, "Historię szaleństwa w dobie klasycyzmu". Postulował w nim przede wszystkim zmianę poglądów na to, jak leczyć zaburzenia psychiczne. Przeszliśmy długą drogę, od trepanacji czaszek i krępowania łańcuchami - do komfortowych szpitali i leczenia farmakologicznego. Efektem ubocznym tych rozważań było zaś stwierdzenie, że tak naprawdę - to nikt nie jest normalny. Każdy z nas w jakimś stopniu odbiega od "idealnego" wzorca normalności - i można powiedzieć, że jest troszkę szaleńcem...

 

Na pewno wielu nazwałoby szaleńcem Kena Keseya. Kontestator, hippis, narkoman, słynny z powodu poddania się zabiegowi elektrowstrząsów tylko po to, by sprawdzić "jak to jest". Gdy w 1962 roku napisał jednak "Lot nad kukułczym gniazdem", niemal z miejsca stał się - on i jego dzieło - obiektem kultu. Historia walki niepokornego McMurphy'ego o godność; wieloznaczna, alegoryczna - doskonale wpisała się w nurt książek krytykujących nie tylko stosunek nasz do chorych psychicznie, ale też kulturę ówczesną i władzę totalną.

 

Powieść stworzona niemal została do ekranizacji - kino kocha wszak anarchistów, buntowników, wariatów, którzy tak naprawdę wariatami są mniejszymi niż wszyscy inni. Już w 1975 znany reżyser pochodzenia czeskiego Milos Forman stanął za kamerą, by takiej ekranizacji dokonać. I dokonał. A nawet chce się napisać: DOKONAŁ. Bo stworzył prawdziwe arcydzieło.

 

To film o walce. Główny bohater, Randy Patrick McMurphy, zostaje zamknięty w szpitalu psychiatrycznym jako "osoba antyspołeczna". Rzeczywiście, jest przestępcą - nie chciał jednak dać się zamknąć w więzieniu, toteż zasymulował chorobę psychiczną. W szpitalu czeka go spotkanie z całą "menażerią" typów zaburzeń - jest wśród nich wielki Indianin, zapewne autystyczny niemowa, jest cała gama zboczeńców i dewiantów. Jest też personel - z sadystyczną siostrą Ratched na czele. I zaczyna się walka - która stopniowo, z dziecinnej, sztubackiej błazenady staje się wojną o najwyższe wartości. McMurphy w naszych oczach "awansuje" do poziomu rzecznika inności, ułomności - i przez to rzecznika wszystkich wartości indywidualistycznych, twórczych, niebanalnych. On jako jedyny traktuje chorych jak normalnych ludzi. Czyli tak naprawdę jest w stanie przyjąć ludzkość taką, jaką jest...

 

Alegoryczny scenariusz oparty był głównie na antagonizmie dwójki ludzi - i aktorom udało się go odegrać wspaniale. Nicholson stworzył - nie boję się powiedzieć - najwybitniejszą kreację w swej karierze. Jest w nim zwierzęca niemal energia, rozsadzająca pręty krępujących go ram. Biega, krzyczy, śmieje się, jest głośny, jest go pełno w każdym kadrze - porywa za sobą. Jednocześnie jest też kwintesencją archetypowej męskości: to, jak ogląda mecz, jak gra w koszykówkę, jak jedzie z innymi nad morze łowić ryby, jak opowiada o swych miłosnych podbojach - przyprawia o dreszcz; w jakiś "magiczny" sposób Nicholson staje się jednocześnie trenerem, mentorem, ojcem i kapłanem życia - by pod koniec stać się religijną niemal ofiarą za nasze przebudzenie. A jego antagonistka? Przypomnijcie sobie panią z okienka na poczcie. Złośliwą sąsiadkę, dzwoniącą na policję, gdy w mieszkaniu na piętrze ktoś włączy radio. Kontrolera w autobusie. Zimną panią dyrektor. Każda z tych postaci ma w sobie tę cechę, którą genialnie wydestylowała Louise Fletcher, odgrywając siostrę Ratched. Ten niemy rozkaz absolutnego poddania się, wyzbycia się wszystkiego, co indywidualne - Fletcher odgrywa w prosty sposób, pozbawiając swą twarz jakichkolwiek emocji. Mamy do czynienia z idealnym robotem - tym straszniejszym, że zestawionym z "szalejącym" Nicholsonem.

 

Cały ten obraz jest naprawdę wiekopomny - a poszczególne sceny, np. wspomniane wcześniej oglądanie wyłączonego meczu, komediowy wyjazd na ryby, gra w koszykówkę, pierwsze słowa Wodza czy wielki finał - każdy znać powinien... I jeszcze ten rozpoznawalny rys reżyserii Formana (zastosowany przez niego także w późniejszym "Amadeuszu" z 1984 roku) - ewolucja klimatu filmu od nieomal komediowego do dramatu, tyczącego się spraw najwyższych. Cóż, sprawdza się "Lot..." z pewnością na każdym z poziomów interpretacji - jako analiza stosunku do chorych psychicznie; apoteoza walki z wszystkimi "systemami"; konflikt potrzeb indywidualizmu z "ucieczką od wolności"; freudowska analiza psychiki ludzkiej (gdzie Nicholson-Id walczy z siostrą Superego-Ratched o Wodza, czyli zagubione Ego). Forman stworzył dzieło wybitne, film "wgryzający" się w duszę i pozostający w niej na zawsze.

 

Czy jesteś więc normalny? Co więcej zaś - czy jeśli tak, to możesz być z tego dumny?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Birdy

Ptasiek (1984)

reżyseria: Alan Parker

 

birdy_84.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,7

 

Recenzja z filmweb:

Film Alana Parkera opowiada historię przyjaźni dwóch młodych mężczyzn. Al i Ptasiek, wiodący z pozoru beztroskie życie, są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Pierwszy z nich jest przebojowym, wygadanym, energicznym lekkoduchem, który pomimo kilku "wpadek" bardzo ceni sobie ich przyjaźń. Drugi to niewinny i "bujający w obłokach" introwertyk. Największym życiowym zamiłowaniem tytułowego bohatera od zawsze są ptaki. Często nie znajduje to uznania jego rodziców, którzy usilnie starają się "popychać" syna w ramiona grup rówieśniczych.

 

Obaj mężczyźni zostają wcieleni do armii amerykańskiej i wysłani na wojnę w Wietnamie. To, co się tam wydarzyło, bardzo odmienia obu bohaterów. Ala - zewnętrznie, jego twarz jest okaleczona i pokryta bliznami. Ptaśka zaś - wewnętrznie, traumatyczne doświadczenia w Wietnamie wywołały u chłopaka schizofrenię. Pozostający pod obserwacją lekarzy, zamyka się całkowicie we własnym świecie, funkcjonując w przeświadczeniu, że jest ptakiem.

 

Struktura filmu Parkera jest w kinie dobrze znana i na przestrzeni lat wielokrotnie znajdowała uznanie odbiorców. Reżyser przedstawia nam historię w dwóch płaszczyznach czasowych, a punktem je oddzielającym są zagadkowe zajścia w Wietnamie. Losy dwóch przyjaciół przed wyjazdem na wojnę są równomiernie przeplatane z tym, co spotyka ich po powrocie. Widz przez cały film otrzymuje spore dawki skrajnie odmiennych emocji. Retrospekcje beztroskich wygłupów Ptaśka i Ala są poprzedzane (i poprzedzającymi zarazem) niepokojącymi scenami na oddziale psychiatrycznym w szpitalu wojskowym.Za takie z pewnością należy uznać rozpaczliwe próby Ala, starającego się wyciągnąć przyjaciela z katatonicznego stanu.

 

Scenariusz do "Ptaśka" był mocno inspirowany powieścią pod tym samym tytułem autorstwa Williama Whartona. Na szczególną uwagę w obrazie Parkera zasługuje fakt, iż punkt zwrotny, zarówno z perspektywy całej historii, jak i z punktu widzenia samych bohaterów, na ekranie jest ukazany tylko przez kilka minut w końcowej fazie filmu. Mowa tutaj oczywiście o wydarzeniach podczas pobytu Ala i Ptaśka w Wietnamie.

Ponadto w pierwowzorze Whartona wojna, w której brali udział główni bohaterowie, to II światowa, a nie ta w Wietnamie. Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że nie to jest w filmie najistotniejsze, a tło tej historii mogłyby stanowić w zasadzie dowolne działania militarne w dziejach. Reżyser daje nam tym samym do zrozumienia, że motyw wojny jako zjawiska historycznego jest w filmie tylko elementem drugoplanowym, a obraz Parkera traktuje tak naprawdę o sile przyjaźni.

 

W postać Ala wcielił się Nicolas Cage, określany często mianem "gwiazdora z przypadku". W ekranizacji powieści Whartona swoją rolę odegrał jednak naprawdę dobrze. W moim odczuciu, obok "Dzikości Serca" David Lyncha jest to najpoważniejsza produkcja w dorobku filmowym wielkiego fana Elvisa. Tytułową postać zagrał Matthew Modine, któremu ta przejmująca rola otworzyła wówczas drzwi do wielkiego kina. Chciałbym zwrócić uwagę na pewne ciekawe "współgranie" filmu Parkera z inną wielką produkcją lat osiemdziesiątych. Mianowicie, odtwórca roli Ptaśka trzy lata później w głośnym filmie Stanley'a Kubricka "Full Metal Jacket" wcielił się w główną postać, Jokera - żołnierza oddziału marines podczas wojny w... Wietnamie.

 

Od strony wizualnej produkcja Alan Parkera prezentuje się również bardzo przyzwoicie. Umiejętnie oddano surową atmosferę zakładu psychiatrycznego, podkreślając ją dodatkowo "niespokojną" muzyką. Pochwalić za zdjęcia należy również Michaela Seresina, który upodobał sobie symboliczne dla fabuły ujęcia z lotu ptaka.

 

Minusem jest m.in. nadmierne eksploatowanie wielkiego przeboju Ritchiego Valensa "La Bamba". Ponadto, nastrój ostatniej sceny nie jest najlepiej dopasowany do reszty filmu. W moim odczuciu finał niestety nieco burzy ogólne, dobre wrażenie z całości.

Myślę, że to m.in. w tym należy upatrywać przyczyn tego, iż 27 lat po światowej premierze film jest mimo wszystko wciąż nieco niedoceniony.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Scent of a Woman

Zapach kobiety (1992)

reżyseria: Martin Brest

 

Scent_of_a_Woman.jpg

 

Ocena z filmweb: 8,1

 

Recenzja z filmweb:

Tym słowem Frank Slade grany przez Ala Pacino kończy swoją wypowiedź na temat kobiet. Ale to rozwinę nieco później, wszakże najlepsze rzeczy zostawia się na koniec, aby przyjemność ciągle wzrastała i utrwaliła nam się w pamięci…

 

Film Martina Bresta "Zapach kobiety" to jeden z tych filmów, które zapadają w pamięci, i to wcale nie przez tragiczne zakończenie ("Titanic"), kontrowersyjną tematykę ("Skandalista Larry Flynt") czy fajerwerkowe efekty specjalne (ech, brak słów). To film, który niesie wyraźne przesłanie, przekonuje widza do konkretnej tezy, uczy jej słuszności nie nachalnie, lecz systematycznie ją argumentując. Umiłowanie kobiet jako najwspanialszego zjawiska oto według mnie teza twórców filmu. Muszę przyznać, iż jako przedstawiciel brzydszej części społeczeństwa, przyjmuję ją bezkrytycznie.

 

Główny bohater to Frank Slade, zgorzkniały emerytowany pułkownik armii amerykańskiej, w średnim wieku, który stracił wzrok w wyniku pewnego wybryku z granatem, zajścia drugorzędnego, jeśli chodzi o wymowę obrazu Bresta. Slade był zniechęcony do życia, dlatego postanowił ze sobą skończyć. Przedtem jednak zamierzał odbyć, jak to ujął, "rundkę dla przyjemności". Aby się to udało, potrzebował jeszcze człowieka, który zastąpiłby mu oczy. Zatrudnił młodego nieśmiałego ucznia Charliego Simmsa (mającego pewien paskudny problem w szkole). Wyruszył z nim w podróż do Nowego Jorku, ponieważ chciał: pomieszkać w hotelu pierwszej klasy, jadać wytrawne posiłki z kieliszkiem dobrego wina, odwiedzić starszego brata, spędzić noc ze wspaniałą kobietą, by na końcu wyciągnąć się w wielkim, pięknym łożu i "palnąć sobie w łeb". Tak właśnie się zaczęło, a jak się skończy? Kto chce, to się dowie, a naprawdę warto. Jako dowód niech posłuży właśnie tekst pisany przez moją skromną osobę.

 

Oceniając film, warto zwrócić uwagę na niebanalny scenariusz, w którym melodramatyczny ton jest ograniczony i nie wysuwa się odpychająco na pierwszy plan, co w filmach o pokrewnej tematyce jest dość nagminne. Różne przeplatające się wątki są ciekawe, jedne realne i trochę smutne, drugie nieco naiwne, ale emanujące pozytywną energią, jednakże pierwsze skrzypce gra motyw przewodni, czyli temat niewiast. Odbieram to jako przyzwoite i według mnie nie działa ani na plus, ani nie odbiera wartości dzieła Bresta. Ogromnym pozytywem jest natomiast gra aktorska, a zwłaszcza Ala Pacino, którego kreacja to majstersztyk. Poziom trzyma także Chris O’ Donnell jako nieśmiały, acz charakterny młodzieniec i cała reszta obsady. Możemy także zaobserwować, jak radzi sobie, zdobywając jedne z pierwszych aktorskich szlifów, niedawny zdobywca Oscara, Philip Seymour Hoffman w drugoplanowej, aczkolwiek dość istotnej roli. Inne mniej ważne (przynajmniej dla mnie) elementy filmowej sztuki, które żeby specjalnie się nie rozwlekać pominąłem, są na dobrym poziomie, nie podrzędnym czy wybitnym, ale po prostu dobrym. Film pełen smaczków, za które cenię go najbardziej, od których zacząłem i na których skończę.

 

Wracając zatem do słowa zawartego w tytule, które mogło zdegustować co bardziej wrażliwych czytelników. "Pussy", bo tak ono brzmi w oryginalnej wersji, jest zwieńczeniem najcudowniejszej charakteryzacji kobiecego piękna, jaką w życiu słyszałem. W dodatku Al Pacino rozwodził się nad kobiecymi urokami z taką gracją i niesłychaną estymą, iż ta scena zasługuje na miano absolutnego arcydzieła. Ów wywód to nie pochlebczy panegiryk, lecz szczerozłota prawda, pełna cudownych metafor i zwrotów, których słuszność samoczynnie potwierdzałem kiwnięciami głowy. Przykładowo powtarzane już słowo klucz zostało określone jako "paszport do nieba". Ale żeby nie być monotematycznym, przytoczę jeszcze jedną rzecz, której poetycki opis jest równie urzekający: "Włosy... Mówią, że włosy są wszystkim, wiesz... Czy zatopiłeś kiedykolwiek nos w gąszczu loków... i chciałeś po prostu zasnąć na wieki?". To jedynie fragment, całość jest nieporównywalnie wspanialsza… A omawiana scena nie jest jedynym "smaczkiem". Jednakże w to "tango" musi każdy pójść samodzielnie, a potem zasiadając w Ferrari (choćby w wyobraźni), uzna, czy film był rzeczywiście godny polecenia, a moja recenzja nie była chłamem, którego w dzisiejszych czasach pełno…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

C&S, Po prostu nie rozumiesz takiego kina, popadłeś w takie typowe co do tych postaci (filmu) wyobrażenie. Myślisz, ze życie to ciekawa, głęboka historia a to jest dramat egzystencjalny, portret i nikt nie będzie tam jakiś fajerwerków i przekłamań sypać. Ta historia jest bardzo ciekawa, dla kogoś kogo choć minimalnie interesuje natura ludzka, prawdziwość życia, tak samo jak książka ,,portret podwójny''.

 

"Ostatnia rodzina" pięknie ilustruje, że Beksińscy byli zarazem mali i wielcy, kuriozalni i pospolici. W ich domu mieszkały trzy pokolenia, dwie gałęzie rodowe, jedno szaleństwo. Ale było to też zwykłe mieszkanie zwykłej rodziny – na co zwraca uwagę popularyzator sztuki Beksińskiego Piotr Dmochowski (Andrzej Chyra) w scenie, gdy po raz pierwszy odwiedza swojego mistrza. To znamienna reakcja: miało być gotyckie zamczysko, są przytulne cztery kąty. Przeczytawszy poświęconą Beksińskim książkę "Portret podwójny", Dorota Masłowska pisała, że po lekturze "postrzega rodzinę B. jako rodzaj swoich niespokrewnionych krewnych". Film Matuszyńskiego działa podobnie. Oglądając "Ostatnią rodzinę", prawie że chce się być Beksińskimi – w ich przesadzie, wyrazistości, w ich bezkompromisowych odruchach buntu, mizantropii, depresji. A jednocześnie pojawia się coś na kształt ulgi: że my to jednak nie oni.

 

Beksińscy są tu bowiem rodziną niemal mityczną, tragiczną; rodziną pierwszą i ostatnią. Istną trójcą świętą z ojcem-Zdzisławem, synem-Tomkiem i trzymającym ich w kupie duchem – Zofią. Są życiowi, choć więksi niż życie; a my rozpoznajemy w nich siebie samych, gdy wcielają, nazywają i przejaskrawiają nasze najwstydliwsze myśli, wątpliwości i traumy. Dlatego najbardziej niesamowity w świetnym debiucie Matuszyńskiego pozostaje chyba fakt, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Marek Koterski nakręcił kiedyś film, w którym budował analogię między cierpieniem boskim a ludzkim, argumentował, że każdy z nas dźwiga własny krzyż i gdzieś tam "wszyscy jesteśmy Chrystusami". Matuszyński podobnie: wykorzystuje swoją "ostatnią rodzinę" jak lustro i pokazuje, że – w pewnym sensie – wszyscy jesteśmy Beksińskimi.''

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast, kino ma unieść! Nie chcę oglądać szarej codzienności, która towarzyszy szaremu człowiekowi - jak i większość ludzi i ja mam to na co dzień. Chcę obejrzeć ciekawą, niebanalną historię. W kinie żądam niezwykłości a nie banalności, bo po to właśnie kino kurcze blade jest.

Jestem wariatem, schizofrenikiem i niemal wszelkie wprost ukazane wariactwa i dziwactwa ludzkie słabo mnie ruszają. Znieczuliłem się na to niemal całkowicie. Masz rację, kino dla mnie to historie w świetny sposób ukazane i takiego kina oczekuję. Ostatnia rodzina to tylko obraz ludzi z problemami w nędznej oprawie i nic więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety połowa kina to kino złożone, z autorska narracją. Takie prostolinijne suspensy i zabójcze scenariuszowe riposty kiedyś się nudzą.

,,kino to życie pozbawione nudy'' to stwierdzenie jest obecnie archaiczne, bo kino nie jest jednowymiarowe, jest po cześć takie jakie jest naprawdę życie. Zwyczajne, w zwyczajnych historiach kryją się wielcy ludzie, emocje, osobowości tacy jak owy Beksiński.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Picnic at Hanging Rock

Piknik pod Wiszącą Skałą (1975)

reżyseria: Peter Weir

 

Picnicathangingrock1.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,3

 

Recenzja z filmweb:

"Piknik pod wiszącą skałą" to kino środka. Bardzo artystyczne, chociaż kierowane do szerokiego grona widzów. Nie powinno przeszkadzać to na szczęście w odbiorze ani widzom-amatorom, ani koneserom. Australijczyk, Peter Weir, stworzył obraz na skalę światową. Historię kilku dziewczynek, które nigdy nie wróciły z wyprawy na Wiszącą Skałę, opisała Joan Lindsay w swojej powieści. Jej bestseller natchnął reżysera do stworzenia mistycznego filmu ogarniętego niezmierną tajemnicą.

 

Jest to obraz klimatyczny i od samego początku do końca zagadkowy. Widz nie ma możliwości jasnego odczytania znaków i elementów w nim zawartych - sam musi sobie z nimi poradzić. A jest się nad czym zastanawiać - dziwne zachowania dziewczynek i panny McCraw, dziwne - na pozór bełkotliwe dialogi, pozbawieni wszelkich cech charakteru postaci czy niewyjaśnione wydarzenia. Wszystkie te aspekty dają jasny obraz, że nie jest ważne tutaj kto, dlaczego, w jakim celu i jak, ale zwracać uwagę odbiorcy ma niezwykła atmosfera podsycana dźwiękami z lutni pana czy długie ujęcia pokazujące ogromne skały. Ponadto wyśmienite zdjęcia na myśl przywodzące francuskie malowidła z epoki impresjonizmu.

 

Manipulacja nastrojem widza to coś, co reżyserowi wychodzi w sposób doskonały. Porzucenie wszelkich prób wyjaśnienia kto za tym wszystkim stoi (A może to miejscowi? - zadaje sobie pytanie jedna kobieta) pokazuje, że to nie jest kryminał. A pomimo to niecierpliwie oczekujemy na kolejne zdarzenia. To właśnie nastrojem Weir pozwala sobie ukierunkowywać oczekiwania widza. Całość kończy się tak, jak powinna. Zakończenie jest niedopowiedziane i pozwala na szeroką interpretację.

 

Film z roku 1975 to produkcja fascynująca i przejmująca do głębi. Ale nie każdego. Widzom przyzwyczajonym do wartkiej akcji, wybuchów czy mordobić trudno będzie przerzucić się na spokojną XIX-wieczną, australijską prerię. Tak samo nie przypadnie do gustu produkcja tym, którzy szukają w filmie postawionej czysto konkluzji - tu jej nie ma. I to jest właśnie piękne.

 

Na zakończenie pragnę tylko uświadomić błądzących w niesamowitej obłudzie, że film ten nie został oparty na faktach, a na motywach powieści. Zamieszanie pochodzi stąd, że autorka w sposób bardzo wiarygodny przedstawiła tę historię. Napisała ona nawet do swojej powieści dodatkowy rozdział, który wyjaśnia całą tajemnicę. Jednak proszę się tym nie przejmować. Na faktach czy nie - film i tak jest genialny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Heartbreak Ridge

Wzgórze Rozdartych Serc (1986)

reżyseria: Clint Eastwood

 

HeartbreakRidgemovieposter86.jpg

 

 

Ocena z filmweb: 7,6

 

Opis:

Sierżant Tom Highway, weteran wojny w Korei i Wietnamie, po długim okresie samotności i pijaństwa, otrzymuje skierowanie do jednostki marynarki, gdzie ma szkolić młodych żołnierzy. Highway bardzo poważnie podchodzi do swoich nowych obowiązków i usiłuje wprowadzić własne zasady. Okazuje się jednak, że rekruci, których ma pod opieką, to zbiór samych nieudaczników i ludzi wyjątkowo skłóconych z życiem. Wkrótce młodzi żołnierze buntują się przeciwko surowej dyscyplinie i rygorystycznym ćwiczeniom, jakie wprowadza Highway. Jednak po pewnym czasie sierżant osiąga to, co zamierzał - tworzy świetnie wyszkolony pluton, a podopieczni zaczynają szanować i podziwiać swojego przełożonego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Le Fabuleux destin d'Amélie Poulain

Amelia (2001)

reżyseria: Jean-Pierre Jeunet

 

amelie2.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,6

 

Recenzja z filmweb:

"Cudowne połączenie szaleństwa, poezji, ekscentryczności, humoru i miłości, dzieło prawdziwego artysty", "film nakręcony przez czarodzieja, który chce przynieść ludziom radość", "rozkosz, prawdziwy skarb, cud. Dwie godziny radości, czułości i poezji", "film, w którym zakochacie się od pierwszego wejrzenia"- to tylko skromna część pochwał krytyków, kierowanych pod adresem filmu Jean Pierre Jeuneta. Publiczność, nieczęsto wyrażająca zgodność z opiniami recenzentów, szturmowała kina, a główna bohaterka - Amelia - wiotka, wielkooka, z krótko podciętymi włosami stała się jedną z najbardziej popularnych postaci we Francji w 2001 roku.

 

O owym uznaniu świadczy również deszcz nagród przyznanych filmowi w różnych krajach - m. in. czterech Cezarów, dwóch nagród Bafty, trzech Feliksów, nagród na festiwalach w Karlovych Varach, San Diego, Toronto, Chicago i Edynburgu.

 

Tytułowa Amelia jest nieśmiałą kelnerką, która pracuje w kawiarnia na Montmartre. Miała bardzo specyficzne dzieciństwo. Jej ojciec, znakomity lekarz, interesował się nią tylko w czasie rutynowych badań, matka - przewrażliwiona neurotyczka, ginie, przygnieciona przez samobójczynię, skaczącą z Katedry Notre-Dame. Dziewczyna, wychowywana w izolacji od rówieśników, staje się zamknięta w sobie, a w dorosłym życiu również ma problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi. Jednocześnie bardzo lubi obserwować mieszkańców Paryża, a pewnego dnia, zupełnie przypadkowo, odkrywa, jaką frajdę może sprawiać pomaganie innym. Wszystko zaczyna się od tego, że w swoim mieszkaniu znajduje pudełko z dziecinnymi zabawkami i po żmudnych poszukiwaniach, udaje się jej odnaleźć ich właściciela. Potem obmyśla genialny plan rozbawienia swojego ojca- kradnie jego ukochanego krasnala ogrodowego. A później... lawina rusza - Amelia, niczym dobra wróżka, spełnia ludzkie marzenia, tka misterne sieci intryg, chcąc sprawić, by ludzie poczuli się szczęśliwsi. Przyjdzie jednak moment, kiedy będzie musiała zająć się swoimi sprawami, bowiem znajdzie miłość w równie nieśmiałym jak ona Ninie. Nino ma pewną niecodzienną pasję - kolekcjonuje nieudane zdjęcia z automatu i wkleja je do albumu. On i Amelia mają wiele wspólnych cech - oboje są wrażliwymi idealistami, oboje chcą, aby otaczający ich świat był lepszy. Na razie jednak bohaterka żyje w otoczeniu niezwykłych ludzi, którzy jednak nie zawsze są szczęśliwi - dziwacy, egocentrycy, którzy mają swoje plany, marzenia, ideały, żyją pozornie obok, ale są jednocześnie nieodłączną częścią życia Amelii, bez nich jej życie byłoby pozbawione sensu i celu.

 

Wydaje się, że główna bohaterka porusza się w surrealistycznym, nierealnym świecie, w którym nic nie dzieje się naprawdę. Wrażenie to dodatkowo potęguje niezwykła scenografia- widoki wyidealizowanego, baśniowego Paryża - zielone drzewa i błękitne niebo, odcinające się od szarości zabytkowych kamienic. Nastrój podkreśla także wspaniała muzyka, a konkretnie- piękne piosenki Edith Piaf - "Francuskiego wróbelka", śpiewaczki, której głos i repertuar stały się nieodłącznym symbolem kulturalnej stolicy Europy.

 

Jeunet nie przedstawia nam świata zupełnie pozbawionego problemów, cukierkowatego - nie. Reżyser uwielbia ironię i bardzo często się nią posługuje - uwypukla ludzkie wady, często ukazuje rzeczywistość w sposób prześmiewczy, wprowadza akcenty komediowe. Mam wrażenie, że chce w ten sposób przekonać nas, że nie warto wszystkiego traktować w sposób tak do końca poważny, bo choć życie często wydaje się nie do zniesienia, w rzeczywistości zawiera domieszkę absurdu i jest naprawdę zabawne.

 

Jean Pierre Jeunet, którego miałam wcześniej okazję poznać za sprawą bardzo dobrych obrazów "Delicatessen" i "Miasto zaginionych dzieci", stworzył dzieło naprawdę niezwykłe: żywiołowe, dowcipne, inteligentne, potwierdzające fakt, że w dzisiejszm świecie kino także może być nośnikiem zasad i piękna.

 

Za sprawą "Amelii" grając tytułową rolę Audrey Tautou, stała się sławna i rozpoznawalna na całym świecie. Urzekła wszystkich swoją urodą, wdziękiem i talentem do tego stopnia, że zaczęto porównywać ją do Audrey Hepburn (uważam, że niesłusznie, bo chociaż łączy je nikłe podobieństwo zewnętrzne, to na tym owe podobieństwa się kończą- obie panie znacznie różnią się swym stylem gry).

 

Podsumowując: "Amelia" to naprawdę uroczy, przezabawny film, zrobiony z francuskim humorem i lekką, ale przewrotną mądrością. Wprawia w rozmarzenie i wzbudza w nas pragnienie poznania jakiejś Amelii, która, niczym dobra wróżka, sprawi, że poczujemy się szczęśliwsi...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

La délicatesse

Delikatność (2011)

reżyseria: David Foenkinos, Stéphane Foenkinos

 

La-delicatee.jpg

 

Ocena z filmweb: 6,7

 

Recenzja z filmweb:

Audrey Tautou, dziewczęcą urodą i sarnim spojrzeniem predestynowana do kolejnych ról zakochanych niewiast, od czasów "Amelii" realizuje swoje filmowe przeznaczenie. Zdarzają się jej eksperymenty z emploi, ale wciąż powraca do tego romantycznego wcielenia. Ale choć "Delikatność" również traktuje o miłości, nie jest to kolejna historia o tym, jak "on i ona się poznali". Mimo że tak właśnie się zaczyna.

 

To nietypowa (jeśli w ogóle) komedia romantyczna, bo wszelki romantyzm ginie (dosłownie) po pierwszych piętnastu minutach i potem jest konsekwentnie wypierany przez samą postać głównej bohaterki. Początek jest, co prawda, niemal baśniowy; wewnętrzne monologi młodych zakochanych pełne są wyliczanek i zabawnych gierek kojarzących się nawet z "Amelią". François (Pio Marmai) postanawia w myślach, że zagada w barze do Nathalie (Audrey Tautou) tylko, jeśli wypije ona określony rodzaj soku. Dziewczyna z kolei oblicza dokładnie, jaką odległość przeszła biurowym korytarzem i ile kaw wypiła, odkąd pracuje w tej samej firmie. Śmierć chłopaka kończy jednak tę idyllę i kruszy różowe okulary, przez które dziewczyna dotychczas spoglądała na świat. By ukoić cierpienie, rzuca się ona w wir pracy i zamyka w sobie.

 

"Delikatność" staje się opowieścią o powolnym budzeniu się z letargu, zrzucaniu jarzma żałoby. To bardzo powolny proces, wymagający właśnie tytułowej "delikatności". Dlatego też uwagę Nathalie przykuwa nie otwarcie zalecający się do niej przystojny szef, a niepozorny, przeciętny Markus (François Damiens). Podczas gdy szef zaprasza kobietę na romantyczną kolację, Markus idzie z nią do teatru –zamiast uwodzić, po prostu jest. Co ciekawe, jego obecność u boku bohaterki budzi skrajne reakcje w jej otoczeniu – od zainteresowania po odrzucenie. Jest tak, jakby wszyscy pogodzili się już z samotnością Nathalie i równie niechętnie jak ona sama przyjmowali wszelkie zmiany – zwłaszcza tak niespodziewane. Powracającym gagiem jest motyw nierozpoznania w Markusie partnera bohaterki. Każdy wyobraża sobie nie lada amanta i w konfrontacji z przyziemną powierzchownością mężczyzny, nie jest w stanie go zaakceptować. Wyjątkiem jest babcia Nathalie, która po jednym rzucie oka już wie: to dobry człowiek.

 

Niestety, wycofanie protagonistki i niepozorność Markusa sprawiają, że konflikt jest tu niemal niewidoczny, co rodzi z kolei nudę. Odrzuciwszy namiętne uniesienia i nawet – w dużej mierze – humor, twórcy inscenizują dla nas wyblakły spektakl pozbawiony angażujących dramaturgicznych pazurków. "Delikatność" jest poczciwym, bezbolesnym filmem, który jednak zbyt delikatnie zaznacza swoje własne granice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×