Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Wygląda na to , że nieciekawie jest ze mną. Od pół roku nie otwieram listów, na skrzynkę mailową gdzie ważne informacje przychodzą też od kilku miesięcy nie wchodzę do tego istnieje cały szereg spraw, których nie załatwiłem i nie ogarniam , a inne przychodzą mi z wielkim trudem. Przyznam , że robię wszystko by trzymać fason czy to przy ludziach czy też przy lekarzach. Nie znoszę pokazywać słabości i walczę jak tylko mogę by nie było niebezpiecznych dla mojego życia konsekwencji moich problemów psychicznych, ale źle się dzieje. W zasadzie tylko dzięki olbrzymiemu wsparciu rodziców udaje mi się utrzymywać pozory normalności, a nawet poziom dzięki któremu gdybym wrócił do formy nie odczułbym zbytnio ciężaru powrotu do zwykłego życia. Poważne problemy z myśleniem mogą mnie zniszczyć i wtedy już nie będzie śmiesznie. Czuję czasem , że ogarnia mnie panika i pragnę wtedy szybko pozbawić się życia by nie narazić się na konsekwencje bolesnego zejścia z tego świata w wyniku degradacji przez zaburzenia psychiczne. Z drugiej strony chcę działać , bo tylko działanie daje mi wolę do trwania na tym świecie. Chcę angażować się w sprawy ważne i trudne, iść tam gdzie nie każdy potrafi się odnaleźć, to mnie w jakiś sposób napędza. Tylko jak tu realizować pragnienia gdy jest się przygniecionym tonami problemów. Już nawet nie będę mówił w jaki dysonans umysłowy wprowadza mnie sytuacja na studiach. Z jednej strony otwarta droga, a z drugiej heroiczna walka o każdy mały kroczek wprzód. Czuję jak ogarnia mnie bezradność , jak dla mnie najgorsze z uczuć jakie jestem sobie wyobrazić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korat, Ale przecież kazdy człowiek ma prawo do błędu, a sztuką jest właśnie sie do tego błędu przyznać. Nie jesteśmy robotami tylko ludźmi! Sztukę przyznawania się do błędu można w sobie wypracować. Na początku będzie Cię to dużo kosztowało, wiem z autopsji. I uwierz,że przyznanie się do błędu i słabości jest czynem heroicznym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika, jeśli chodzi o pracę jestem na dokładnie takim etapie jak Ty...

A złość... u mnie wyrażanie złości jest nierówne, ja nie wyrażam uczuć ze strachu że ktoś to weźmie za słabość. Teraz, może pod wpływem terapii odezwało się we mnie takie rozbeksane dziecko, co się o wszystko denerwuje i tupie nóżkami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Qrde, nawet nie mów o tym dziecku, bo zaraz mi się przypomina Rachel. Ale masz rację, coś w tym jest, Kazdy może mieć w sobie dziecko.Jeśli ono nam przeszkadza to musi chyba dojrzeć. Mówie Ci totalny mętlik mam, a im bardziej się nad czymś zastanawiam, tymbardziej jest gorzej.

Ja myślę,że terapia rozkopała mnie doszczętnie. Ty chodzisz krócej. Fajnie,że już potrafisz nazywać rzeczy po imieniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, jeszcze zanim przeczytałam książkę, rozmawiałam z terapeutką o dwóch takich postaciach we mnie. I ja je nazwałam Tyran i Męczennik. Jak potem przeczytałam, u Rachel było podobnie. Niesamowite to na mnie zrobiło wrażenie.

 

Nie wiem jak terapia pójdzie, też miałam teraz 4-tygodniową przerwę i zapał mi trochę zgasł i zastanawiam się, po co mi to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może..., a może nie wierzę w tą terapię?

 

Ja czasem nie umiem opisać tego wszystkiego, co się ze mną dzieje. Niby tego jest niemało, ale weź opisz to...

 

Mam dokładnie TAK SAMO!!! Strasznie mnie to wkurza, bo nie potrafię ubrać w słowa tego, co czuję, nazwać, opisać, a chciałabym tyle powiedzieć... Ja przy drugim człowieku w ogóle nie czuję siebie, że jestem, nie wiem co myślę, co mówię. Dziwne to. :roll: Wy też tak macie? Tzn. w rozmowie z drugą osobą nie czujecie, że jesteście tylko wydaje Wam się tak jakbyście były w umyśle tej osoby i tylko na niej się koncentrujecie?

 

Co do terapii - też przyszła chwila zwątpienia... I myśli - po co mi ona, skoro bez niej czuję się lepiej, a ona nie daje mi gwarancji na wyzdrowienie... :? Może to strata czasu. :roll: Bo mam wrażenie, że uczęszczając na terapię za bardzo koncentrowałam się na sobie i to nie było dla mnie dobre. Zaś w czasie przerwy wzięłam się w garść i po prostu przestałam tyle myśleć, a zaczęłam bardziej działać. Więc sobie teraz myślę - może już mi wystarczy tej terapii. :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Strasznie mnie to wkurza, bo nie potrafię ubrać w słowa tego, co czuję, nazwać, opisać, a chciałabym tyle powiedzieć...

 

Zajrzyj i powiedz, czy też tak to odbierasz:

http://pieprz-i-vanilia.blog.onet.pl/Mowa-jest-srebrem-a-milczenie,2,ID324777472,DA2008-06-23,n

 

Ja przy drugim człowieku w ogóle nie czuję siebie, że jestem, nie wiem co myślę, co mówię. Dziwne to. Wy też tak macie? Tzn. w rozmowie z drugą osobą nie czujecie, że jesteście tylko wydaje Wam się tak jakbyście były w umyśle tej osoby i tylko na niej się koncentrujecie?

 

Ja podobnie przy innych siebie nie czuję. Raczej jakby formuję siebie dla potrzeby kontaktu z daną osobą. Ja nawet przy terapeutce nie jestem sobą, nie umiem być.

 

Co do terapii - też przyszła chwila zwątpienia... I myśli - po co mi ona, skoro bez niej czuję się lepiej, a ona nie daje mi gwarancji na wyzdrowienie... Może to strata czasu. Bo mam wrażenie, że uczęszczając na terapię za bardzo koncentrowałam się na sobie i to nie było dla mnie dobre. Zaś w czasie przerwy wzięłam się w garść i po prostu przestałam tyle myśleć, a zaczęłam bardziej działać. Więc sobie teraz myślę - może już mi wystarczy tej terapii.

 

Rok temu byłam dokładnie w takiej samej sytuacji. Przerwałam nagle terapię, bo byłam nią zmęczona, byłam zmęczona wiecznym gadaniem osobie, skupianiem się na wnętrzu, chciałam skupić się na życiu. Lekarka mi wtedy powiedziała, że tak się może dziać i że jeśli się czuje taką potrzebę, to trzeba za nią pójść. Tylko się zastanów, czy u Ciebie to nie jest tak, że się pogniewałaś na terapeutkę, bo Cię zostawiła i pojechała na urlop?

Ja po roku wróciłam na terapię, inną, nie wiem, czy ona mi pomoże, często w to wątpię, ale jestem pewna, że bez niej będzie jeszcze gorzej, będzie to równe z poddaniem się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rok temu byłam dokładnie w takiej samej sytuacji. Przerwałam nagle terapię, bo byłam nią zmęczona, byłam zmęczona wiecznym gadaniem osobie, skupianiem się na wnętrzu, chciałam skupić się na życiu..

 

z ust mi to wyjęłaś wiesz?;)już coś takiego mialam i mam coś takiego znów.

ps:piszesz bloga?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere, i dlaczego ciągle jak bumerang wracamy do punktu wyjścia - 2 lata terapii - rok "życia" - stopniowe pogarszanie - powrót do skupienia na sobie, niechęć do życia - to wszystko jakiś zaklęty krąg, z którego nie ma wyjścia.

 

Tak, czasem coś tam popisuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest dokladnie tak jak piszesz.Terapia,leki-"zdrowienie",rok lub dwa normalności-i kolomyja od nowa-szukanie leku,przekonywanie samej siebie do terapii,że "warto",i ze "jest jeszcze szansa(?)".W sumie moja przygoda z tym pieprznikiem zaczyna się robić przydluga-i za każdym razem jak jest gorzej,mam coraz mniej nadziei,że kiedys uda mi się z tego wyjść definitywnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jest jak rak... zdrowiejesz, dochodzisz do siebie po ciężkim leczeniu, ledwie zaczniesz "żyć", masz nawrót...

 

Przecież ja normalnie po okresie leczenia farmakologicznego (które ostatnio nie ma w ogóle przerw) i po okresie psychoterapii, czuję się jak na okresie rekonwalescencji. Nie jestem w stanie rzucić się w wir życia (czasem to robię, w takim szale jakby, na siłę chcę żyć pełnią życia). Ale zanim się odtruję z tych wszystkich leków, zanim mój umysł sobie wszystko poukłada po psychoterapii - łapie mnie wszystko od nowa, z kolejnymi gratisami... No ileż można mieć nadzieję...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nic mi nie mów-ja na lekach jestem bez przerwy już prawie 2 lata?? :shock: jak bylo świetnie to balam się odstawić,jak bylo fatalnie- to przecież wręcz nie można odstawić.Myślalam,że już jestem zdrowa.Na zawsze.Psychiatra stwierdzil,że to byla iluzja,a nie prawda.Na terapię nie chcę chodzić,bo mam dość babrania się w bólu,wspomnieniach,mam wrażenie ,że terapia mnie "rozmemłuje" zamiast motywowac,leczyć.Że rozpadam się na coraz mniejsze kawaleczki.. :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może spróbuj terapii Gestalt - ona skupia się na "tu i teraz".

Ja też miałam dość rozkładania na czynniki pierwsze złości do mamusi i tatusia.... :? Wiem, że rozdrapywanie ran może być potrzebne do zmiany (jak w Uratuj mnie), ale jestem przekonana, że to nie dla mnie. Poza tym ja już nie mam tyle czasu, nie spędzę reszty swojego życia na terapetycznej kanapie gadając o dzieciństwie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miałem przez pewien czas terapię Gestalt, ale jeśli o mnie chodzi to kompletnie był nie trafiony pomysł. Za dużo o tej terapii wiedziałem i widziałem jak terapuetka non-stop stosuje oklepane techniki bez wniknięcia indywidualnie w mój problem. Poza tym nie działało na mnie to skupianie się na "tu i teraz" i tak czułem się jak trup.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja się niestety nadaje tylko na psychoanalizę i każdy mi tak mówi ;) Jak dotąd najlepsze mam z nią doświadczenia.

 

[Dodane po edycji:]

 

Ps Korba, ja chodzę na terapię za darmo...na dzien dzisiejszy nie stac mnie na żadną ekstrawagancję w stylu Gestalt.Ale chcialabym kiedys sproibowac.

 

[Dodane po edycji:]

 

hmm z tego co czytam Gestalt jest jednym z odlamów psychologii humanistycznej..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, heh jak mój psychiatra się pyta czy wierzę w to,że można mi pomóc i czy na świecie istnieje wg mnie ktokolwiek kto by mogl..to..mówię,że nie :twisted: .A on mówi,że jakas część mnie musi w to wierzyć i wiedziec,że jest to mozliwe,bo inaczej bym do niego nie przychodzila.

Chcialabym wierzyć,że jest dla nas ratunek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja podobnie przy innych siebie nie czuję. Raczej jakby formuję siebie dla potrzeby kontaktu z daną osobą. Ja nawet przy terapeutce nie jestem sobą, nie umiem być.

 

Dokładnie. Świetnie to ujęłaś - formowanie siebie dla innych... Mi się to skojarzyło z reklamą jakiejś farby - kameleon chodzący po ścianach, przybierający ich kolor... Ja się czuję takim właśnie kameleonem.

 

Weszłam na stronę Twojego bloga, tak - czuć jest łatwiej niż mówić o tym, co się czuje... Bo wszystko staje się nagle skomplikowane, niezrozumiałe, zagmatwane...

 

Pójdę w poniedziałek na sesję. I zobaczymy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem totalnie rozbita po tym jak zachowałam się w pracy (mini atak histerii przez który uciekłam przed składaniem życzeń koledze mimo że ON potem do mnie dwukrotnie próbował się dodzwonić do mnie, nie odebrałam, bo miałam atak i teraz czuję się podle, bo go strasznie lubię) i po wizycie mojej siostry, od której mi się oberwało za nieposprzątane groby rodziców i dziadków. Poza tym nie mogłam znieść wizyty całej mojej rodziny i dzieciaków, które były hałaśliwe i były jak tajfun w moim mieszkaniu, a je przecież bardzo kocham.

Siedzę teraz i ryczę, że jestem potwornym dziwadłem.

O 20.30 mam terapię. Może pierwszy raz terapeutka zobaczy mnie "w naturze", a nie po prospołecznym uformowaniu.

Nie wiem dziewczyny, co robić, gdy się czuje, ze jest coraz gorzej.

Widzę przed oczami wielki napis "SZPITAL".

 

[Dodane po edycji:]

 

-asia-, będę trzymać kciuki za Ciebie w poniedziałek. Ty potrzymaj za mnie za pół godziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, a czemu Ty sie tak boisz szpitala?Przecież tam nie gryzą.Poza tym nikt Cię tam nie umieści na siłę,wyglądasz pięknie,kontaktujesz,nie zagrażasz innym ludziom.Co do Twojego zachowania rozumiem je doskonale-takie aspoleczno-fobiczne zachowania rownież wytrącają mnie z uwagi.Kiedyś wyszlam na spacer z psem,patrzę-a tu moj facet wraca z kolegą ze szkoly-odwrocilam się i zaczelam w poplochu uciekać,aż się wyrżnęłąm na środku deptaka :? Nienawidzę nieprzewidzianych zwrotów akcji,tego jak cos dzieje się nie po mojej myśli,jak nagle ktoś przychodzi,albo niespodziewanie trzeba gdzieś iść,nienawidzę rodzinnych zjazdów,ślubów,powinności i niby normalnych rytualow-od razu dziwaczeje,panikuje,chce uciec,schowac się i żeby wszyscy dali mi święty spokój. :!:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×