Skocz do zawartości
Nerwica.com

Byłem z kimś okropnym - opowieść ku przestrodze


Rekomendowane odpowiedzi

50 minut temu, bei napisał(a):

@Futilitywiem, że miałeś terapie. Nie chodziło mi o to że nie próbowałeś tylko, że odpuściłeś. Ja na swojej drodze spotkałam z 6 terapeutów+ 3 na terapi grupowej na oddziale dziennym na którym byłam pól roku. Ciągle sobie powtarzasz, że jestes beznadziejnym przypadkiem. Może terapia będzie wyzwaniem dla ciebie i terapeuty też. Jak chodzi o finanse to jest terapia na NFZ, trzeba poczekać, ale ty i tak czekasz wiec dlaczego nie czekać w kolejce. Na forum są osoby które są w terapi od kilku lat. To tak nie działa, że myślało się ze roczna terapia wystarczy, a nie wystarczyła wiec tyle, nie ma dalszych opcji. Dlaczego nie chcesz próbować do skutku? Ta terapeutka sama zrezygnowala z kontynuowania terapi? Czasami tak się zdarza, ja też usłyszałam żebym poszukala kogoś innego.

Ja autora wątku dobrze rozumiem. Nie uważam, żeby próbowanie do skutku było zawsze najlepszym wyborem. Terapia nie jest jakimś cudownym narzędziem - próbować do skutku byłoby naiwnością. Ponieważ ów skutek nie musi wystąpić. Czasem po prostu trzeba powiedzieć stop. Pytanie tylko, czy to już jest ten moment. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

28 minut temu, Mic43 napisał(a):

Ja autora wątku dobrze rozumiem. Nie uważam, żeby próbowanie do skutku było zawsze najlepszym wyborem. Terapia nie jest jakimś cudownym narzędziem - próbować do skutku byłoby naiwnością. Ponieważ ów skutek nie musi wystąpić. Czasem po prostu trzeba powiedzieć stop. Pytanie tylko, czy to już jest ten moment. 

Jaką naiwnoscią? Jak leczę sie od 10 lat to to jest naiwność? Chyba jak ktoś jest chory to się  powinien leczć tak samo jak w przypadku innych chorób tak samo jest z psychiką tyle iel potrzeba rok, 2 czy 20 lat.  Skutek nie musi wystąpić ale to nie oznacza, że nie warto próbować. Przecież nie chodzi o to żeby leczyć sie tylko w przypadku gdy ma się 100% gwarancji wyleczenia/poprawy. Nie, nie trzeba powiedzieć stop. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

12 godzin temu, bei napisał(a):

Jaką naiwnoscią? Jak leczę sie od 10 lat to to jest naiwność? Chyba jak ktoś jest chory to się  powinien leczć tak samo jak w przypadku innych chorób tak samo jest z psychiką tyle iel potrzeba rok, 2 czy 20 lat.  Skutek nie musi wystąpić ale to nie oznacza, że nie warto próbować. Przecież nie chodzi o to żeby leczyć sie tylko w przypadku gdy ma się 100% gwarancji wyleczenia/poprawy. Nie, nie trzeba powiedzieć stop. 

Ja się leczę prawie 20 lat. Próbować zawsze warto, ale myślę, że jest granica, gdzie leczenie staje się już tylko uporczywym podtrzymywaniem egzystencji - dokładnie tak samo jak przy innych, niepsychicznych chorobach. I wtedy lekarze często decydują się nie podtrzymywać życia, w trosce o pacjenta. Oczywiście w przypadku chorób psychicznych jest trudniej wyznaczyć ten moment. Ale chodzi bardziej o świadomość samego faktu. Nie każde życie jest warte przeżycia - dlatego w co bardziej rozwiniętych krajach mamy coś takiego jak eutanazja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

R@Mic43wątek tyczy się przeżyć  konkretnej osoby,nie jest teoretycznym rozważaniem. Nie podoba mi się sposób twoich wypowiedzi. Niby nic nie piszesz ale między wierszami można wyczytać różne rzeczy. Nie wiem w jakim ty jesteś stanie, ale może weź nie ciągnij w dół kogoś kto w tym dole jest. Piszemy o konkretnej sytuacji. Autor wątku jest w złym stanie psychicznym. Był w terapie ale z nie do końca znanych motywów zakończył ją po jakimś roku. To co można coś zrobić czy nie? Można zacząć kolejną terapie, poszukać odpowiedniego terapeuty, nurtu, itd? My piszemy tutaj o konkretnym przypadku, nie o uporczywej terapi. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, bei napisał(a):

R@Mic43wątek tyczy się przeżyć  konkretnej osoby,nie jest teoretycznym rozważaniem. Nie podoba mi się sposób twoich wypowiedzi. Niby nic nie piszesz ale między wierszami można wyczytać różne rzeczy. Nie wiem w jakim ty jesteś stanie, ale może weź nie ciągnij w dół kogoś kto w tym dole jest. Piszemy o konkretnej sytuacji. Autor wątku jest w złym stanie psychicznym. Był w terapie ale z nie do końca znanych motywów zakończył ją po jakimś roku. To co można coś zrobić czy nie? Można zacząć kolejną terapie, poszukać odpowiedniego terapeuty, nurtu, itd? My piszemy tutaj o konkretnym przypadku, nie o uporczywej terapi. 

Mnie się nie podoba twój. To że kogoś ciągnę w dół, cokolwiek to znaczy, to twoja opinia. Na podstawie teoretycznych rozważań można wyciągnąć wnioski nt szczegółowe. Nie mówię, że w tym przypadku. Kolega terapię zakończył, bo nie przyniosła efektów, a terapeutka się poddała. Pewnie warto jeszcze popróbować. A mogę sobie pisać o czym chcę, to nie Twój wątek 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Relfi Tak i nie, bo to nie są tylko moje myśli - to są choćby i jeszcze nocne koszmary, flashbacki w losowych momentach, czy takie uporczywe, nękające "coś" z tyłu mojej głowy, co na przykład "mówi" przy próbach, że sobie nie poradzę i co się "śmieje", kiedy odnoszę porażkę. Dla ścisłości, to nie jest raczej schizofrenia, niczego dosłownie nie słyszę, po prostu co bym nie robił, to zawsze jestem "świadomy" jej reakcji na to, nauczony od jej drwin, poniżeń i umniejszania mi. Ale tak, jestem otwarty...a raczej, zacząłem być. Wcześniej nie byłem i dlatego od 2023 roku nic tutaj nie wstawiałem. Sam już nie wiem co o tym myśleć, to kompletny chaos. Ale te nieodkryte możliwości... może po to tu piszę. Może mam w siebie odrobinę więcej nadziei, niż miałem wtedy. Albo to moje bycie "people pleaserem", żeby chociaż Was nie zawieść, skoro i tak bezinteresownie marnujecie swój czas na wypowiadanie się właśnie tutaj. Nie wiem.

 

@bei Tym razem to nie ja odpuściłem, tylko pani terapeutka. Ale to nawet mi na rękę, wiesz? I tak sam chciałem to skończyć, więc przynajmniej udało mi się uniknąć wyjaśnień. Pomimo starań tej pani, uważam to, bądź co bądź, za stratę czasu i pieniędzy. Ot mogłem sobie z kimś szczerze pogadać i tyle. Zresztą, terapia nie pomoże jak tej pomocy nie chcę, czy może raczej - jak w tę pomoc nie wierzę. A w NFZ to w ogóle nadziei nie pokładam. Siebie uważam za beznadziejny przypadek nie od teraz, po prostu te lata, od założenia tego wątku, na to wskazują, mój stan też. Mogę próbować do skutku... ale to właśnie robiłem. Może to jest ten skutek - porażka. Zaczynam chyba szukać cudotwórcy, nie terapeuty... bo takich było i nic nie dali. Dalej mam szukać i się tułać? Może...

 

@Mic43 ... ma rację? Głośno myślę, różne rzeczy wpadają do głowy. De facto to się poddałem tak naprawdę, niczego nie czynię, o nic nie walczę, wegetuję sobie od poranka do wieczora i do wieczora czekam najbardziej, żeby iść znowu spać i odhaczyć kolejny dzień. Motyw eutanazji nie jest mi obcy, krąży po myślach i gdyby była w Polsce... coś mi się wydaje, że bym jednak skorzystał. Niektórych nie warto utrzymywać przy życiu, w tym mnie. Choć po stokroć sprawiedliwiej byłoby, gdyby taki "zabieg" spotkał mojego oprawcę. No ale...

 

Nie wiem jak mam się poodnosić do kolejnych wiadomości, nie chcę się wcinać między nie, czytam i analizuję wszystkie i nadal mam duży mętlik w głowie. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć i co myśleć... coraz to gorzej wygląda

 

@Dryagan Dziękuję za, dziwnie to za brzmi, "stanie na straży" tego wątku, naprawdę

Edytowane przez Futility

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility To, co napisałeś, jest bardzo mocne. I bardzo smutne. I nie będę próbował Ci teraz wmówić, że „wszystko się ułoży”, że „trzeba tylko chcieć”, że „musisz walczyć” – bo wiem, że nie chcesz, nie masz siły, nie wierzysz w to już od dawna. Ale chcę, żebyś usłyszał jedno, nawet jeśli to teraz tylko przeleci Ci przez głowę: Ty nadal tu jesteś. Piszesz. Mówisz. Oddychasz. I to znaczy, że jakaś część Ciebie jeszcze nie zrezygnowała.

Nie musisz być dzielny. Nie musisz „zaczynać od nowa”. Ale proszę Cię – nie wmawiaj sobie, że jesteś kimś, kogo nie warto utrzymywać przy życiu. To nieprawda. Nie jesteś nikim. Jesteś człowiekiem, który został strasznie skrzywdzony i który nie potrafi znaleźć światła. Ale to nie czyni Cię mniej wartym. To czyni Cię... po prostu bardzo zranionym. A rany – nawet te najgłębsze – są częścią życia, nie jego przekreśleniem.

I wiesz co jeszcze? Twoja obecność tutaj, na forum, też ma znaczenie. To, że się otwierasz, że mówisz o tym, co naprawdę czujesz – porusza. Może nie wiesz, ilu ludzi czyta Twoje słowa i myśli: „Ja też tak mam. On mówi coś, czego sam nie umiałem nazwać”. To już jest coś. Nawet jeśli nie czujesz się potrzebny – jesteś obecny. I jesteś słyszany. Nie wiem, czy teraz jesteś w stanie cokolwiek przyjąć. Ale dopóki jesteś, masz znaczenie. Nawet jeśli tego sam nie czujesz.

Piszesz o eutanazji... Ale to nie jest wybór, który podejmuje się z chłodnej decyzji. To ból, który szuka końca. A ja chciałbym, żebyś kiedyś – choćby za rok, za pięć – mógł powiedzieć, że dobrze, że wtedy nic nie zrobiłeś. Bo to, że teraz nie widzisz sensu, nie znaczy, że on nie istnieje.

Po prostu teraz jest cholernie przysypany gruzem.

 

P.S. Wiesz… tak sobie teraz pomyślałem - to, że się tu otwierasz, że piszesz, wyrzucasz z siebie wszystko – to w gruncie rzeczy jest już jakiś rodzaj terapii. I nie mówię tego w sensie „terapeutycznym”, tylko ludzkim. Bo czasem samo to, że ktoś Cię słucha – albo że Ty sam siebie słyszysz – coś zaczyna poruszać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może jakiś oddział dzienny, skoro i tak wegetujesz? Jednak w Twoim przypadku chyba jeszcze za wcześnie na to, by się poddać. Nie masz chyba nawet 30tki? W sensie tak na chłodno analizując, z boku, bo zapewne czujesz inaczej. 

Edytowane przez Mic43

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan, co do morderczych fantazji – myślę, że to zależy od człowieka. Mi pomogły, pozwoliły odzyskać choćby iluzję poczucia kontroli. Czy komuś innnemu pomogą, czy będą dla niego destrukcyjne… nie wiem. Mogę pisać tylko ze swojego doświadczenia. W zasadzie polecać nie mogę, bo nie wezmę za to odpowiedzialności. Z drugiej strony wiem, że jeśli ktoś ma jakieś trudne emocje, myśli, ale ignoruje je, to one nie znikają, najwyżej może stracić nad nimi kontrolę. Ciężki temat.
 

@Futility, myślę że każdy (lub większość) pisze tu bazując na swoich doświadczeniach. Na pewno ja, choć nie chcę się o tym rozpisywać, bo nie o mnie tu chodzi.
 

Czemu odizolowałeś się od wszystkich? Nawet tych, którzy jej nie znali?
 

Jeśli chodzi o zemstę, to zdecydowanie nie warto. Nie dlatego, że to złe (pomijając już, czy zgodne z prawem, czy nie), ale przede wszystkim dlatego, że to nie będzie krok do twojego uwolnienia się z tej sytuacji. Twoim celem powinno być sprawienie, żeby sytuacja stała się przeszłością. Stąd sugestia o wyprowadzce – choć rozumiem, że nie chcesz i tego jej oddawać, to jednak w dalszej perspektywie mógłby to być ważny krok. Nie namawiam, po prostu piszę ze swojego doświadczenia, bo mi zawsze całkowite odcięcie się od osoby, która była dla mnie destrukcyjna, na dłuższą metę pomagało ułożyć sobie sytuację w głowie, przepracować ją w swoim tempie, bez ciągłego rozdrapywania ran przez codzienne sytuacje związane z tą osobą.
 

Gdy było naprawdę źle, to żyłem tylko po to, żeby doczekać momentu, jak ona się starzeje i umiera. Tylko że zanim to nastąpiło, już mi przeszło – niech sobie żyje, byle jak najdalej ode mnie. Jakoś to samo nastąpiło, choć zajęło lata.


Jeśli chodzi o pomoc prawną, jakiś pozew, to może być ciężko, ale zbieraj dowody, zabezpiecz te, które już masz. Może kiedyś się przydadzą. Tu raczej pomoże prawnik (albo forum prawnicze).
 

Mówisz, że w każdej sytuacji myślisz o niej – jak by się śmiała, jakbyś się potknął, itd. Tylko musisz zawsze pamiętać, że te myśli są w twojej głowie. Zinternalizowałeś ją tak jak np. dziecko internalizuje głos rodzica, ale jej tam nie ma, nie widzi cię, nie śmieje się z ciebie w danym momencie.
 

Tak jeszcze z doświadczenia – miałem w życiu kilka relacji, z których myślałem, że nigdy się nie uwolnię. Tylko że minęły lata, czasem wiele lat, i jakoś się to wyciszyło, jedna w zasadzie zupełnie zepchnęła się w przeszłość, na tyle że mogę myśleć o niej teraz normalnie i nie wyzwala żadnych emocji. A tak długo byłem pewien, że to się nigdy nie stanie. Chyba po prostu ja się przez ten czas zmieniłem.

Edytowane przez Cień latającej wiewiórki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

22 godziny temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

@Dryagan, co do morderczych fantazji – myślę, że to zależy od człowieka. Mi pomogły, pozwoliły odzyskać choćby iluzję poczucia kontroli. Czy komuś innnemu pomogą, czy będą dla niego destrukcyjne… nie wiem. Mogę pisać tylko ze swojego doświadczenia. W zasadzie polecać nie mogę, bo nie wezmę za to odpowiedzialności. Z drugiej strony wiem, że jeśli ktoś ma jakieś trudne emocje, myśli, ale ignoruje je, to one nie znikają, najwyżej może stracić nad nimi kontrolę. Ciężki temat.
 

@Futility, myślę że każdy (lub większość) pisze tu bazując na swoich doświadczeniach. Na pewno ja, choć nie chcę się o tym rozpisywać, bo nie o mnie tu chodzi.
 

Czemu odizolowałeś się od wszystkich? Nawet tych, którzy jej nie znali?
 

Jeśli chodzi o zemstę, to zdecydowanie nie warto. Nie dlatego, że to złe (pomijając już, czy zgodne z prawem, czy nie), ale przede wszystkim dlatego, że to nie będzie krok do twojego uwolnienia się z tej sytuacji. Twoim celem powinno być sprawienie, żeby sytuacja stała się przeszłością. Stąd sugestia o wyprowadzce – choć rozumiem, że nie chcesz i tego jej oddawać, to jednak w dalszej perspektywie mógłby to być ważny krok. Nie namawiam, po prostu piszę ze swojego doświadczenia, bo mi zawsze całkowite odcięcie się od osoby, która była dla mnie destrukcyjna, na dłuższą metę pomagało ułożyć sobie sytuację w głowie, przepracować ją w swoim tempie, bez ciągłego rozdrapywania ran przez codzienne sytuacje związane z tą osobą.
 

Gdy było naprawdę źle, to żyłem tylko po to, żeby doczekać momentu, jak ona się starzeje i umiera. Tylko że zanim to nastąpiło, już mi przeszło – niech sobie żyje, byle jak najdalej ode mnie. Jakoś to samo nastąpiło, choć zajęło lata.


Jeśli chodzi o pomoc prawną, jakiś pozew, to może być ciężko, ale zbieraj dowody, zabezpiecz te, które już masz. Może kiedyś się przydadzą. Tu raczej pomoże prawnik (albo forum prawnicze).
 

Mówisz, że w każdej sytuacji myślisz o niej – jak by się śmiała, jakbyś się potknął, itd. Tylko musisz zawsze pamiętać, że te myśli są w twojej głowie. Zinternalizowałeś ją tak jak np. dziecko internalizuje głos rodzica, ale jej tam nie ma, nie widzi cię, nie śmieje się z ciebie w danym momencie.
 

Tak jeszcze z doświadczenia – miałem w życiu kilka relacji, z których myślałem, że nigdy się nie uwolnię. Tylko że minęły lata, czasem wiele lat, i jakoś się to wyciszyło, jedna w zasadzie zupełnie zepchnęła się w przeszłość, na tyle że mogę myśleć o niej teraz normalnie i nie wyzwala żadnych emocji. A tak długo byłem pewien, że to się nigdy nie stanie. Chyba po prostu ja się przez ten czas zmieniłem.

Skąd wiesz, że zemsta nie będzie krokiem do uwolnienia? Zemsta może być formą wyrównania rachunków - czy nie z podobnym mechanizmem mamy do czynienia w przypadku, gdy ofiary dochodzą swoich praw w sądzie i czują ulgę, gdy sprawca zostaje ukarany? Czy piszesz z własnego doświadczenia, że zemściłeś się na kimś i źle to na Ciebie wpłynęło? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sąd to trochę inna sprawa, bo walczysz też o uznanie twojej krzywdy, o to, żeby sąd uważnił, że faktycznie jesteś ofiarą danej sytuacji. Przynajmniej tak było w moim przypadku, choć ciągnęło się to szambo 7 lat. 7 lat łgarstw przed sądem, przedstawiania mnie w jak najgorszym świetle, świadków, którzy kłamali i którzy finalnie dostali za to zarzuty (oczywiście mając pretensje do mnie, że np. potajemnie ich nagrałem i wyciągnąłem to w sądzie po ich kłamliwych zeznaniach). 7 lat wywlekania najgorszego syfu, 7 lat moich ataków paniki i faszerowania się lekami, żeby dać radę. Ostatecznie wyszło na moje.

 

Tylko tutaj motywacją nigdy nie była zemsta.

 

W innej sprawie, gdy ktoś mnie kłamliwie pozwał i finalnie to on przegrał (nie spodziewał się, że mam pewne nagrania, i bardzo się zdziwił, jeszcze za biegłego musiał zapłacić, bo kwestionował ich prawdziwość), też czułem satysfakcję, ale to też nie była zemsta, tylko obrona. Ja go powinienem pozwać najpierw, ale ja chciałem machnąć na sytuację ręką, nie była warta mojego czasu i nerwów. On wybrał inaczej, więc nie miałem wyboru.

 

Ogólnie ja się nigdy nie mściłem i myślę, że zawsze mi to wychodziło na lepsze. Noga, dupa, brama, won z mojego życia – tak zawsze było najlepiej. Mszczenie się to dalsze taplanie się w emocjonalnym szambie, z którego powinniśmy chcieć się wydostać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 9.04.2025 o 20:45, Futility napisał(a):

na przykład "mówi" przy próbach, że sobie nie poradzę i co się "śmieje", kiedy odnoszę porażkę.

Chyba znajdzie się więcej osób, którzy słyszą podobny głos.

 

W dniu 9.04.2025 o 20:45, Futility napisał(a):

zawsze jestem "świadomy" jej reakcji na to, nauczony od jej drwin, poniżeń i umniejszania mi.

Tak, właśnie dlatego wskazywałem na inne sprawy, byś doświadczył czegoś zupełnie odmiennego niż zostałeś przyzwyczajony przez lata.. Mogłoby to pomóc w tym, nawet nie, żeby jakoś zakryć, ale nawet zaprzeczyć iż nie jest to wcale prawdą, iż ktoś ma nad Tobą w jakimś sensie władzę i niszczy Twoje życie.

Życzę Ci żebyś następnym razem wpadł w szczęśliwszą relację.

 

W dniu 10.04.2025 o 14:03, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Tak jeszcze z doświadczenia – miałem w życiu kilka relacji, z których myślałem, że nigdy się nie uwolnię. Tylko że minęły lata, czasem wiele lat, i jakoś się to wyciszyło, jedna w zasadzie zupełnie zepchnęła się w przeszłość, na tyle że mogę myśleć o niej teraz normalnie i nie wyzwala żadnych emocji. A tak długo byłem pewien, że to się nigdy nie stanie. Chyba po prostu ja się przez ten czas zmieniłem.

100% agree

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan Zgadza się, jestem, mówię, udzielam się tutaj... a to nawet trochę bardziej pomocne, niż mogłem przypuszczać, mimo, że na pewno zaglądają lub zajrzały tu osoby, które się nie wypowiedziały, ale na pewno pomyślały swoje. Zasugeruję, że to raczej myśli w stylu "co jest z nim nie tak" niż "współczuję mu", no ale tego nie wiem. No ale czy te najgłębsze rany są tylko częścią życia, a nie przekreśleniem, tego pewien akurat nie jestem. Dla mnie na przykład zupełny brak postępów przez te kilka lat, za wyjątkiem ukończenia wreszcie studiów, i tak zresztą nie o właściwym czasie, czy kolejny samotny Sylwester jak i w ogóle samotne dni, w połączeniu z krzywdą i mocną chorobą, są już dla mnie de facto końcem, a przynajmniej tak uważam. Po prostu zaakceptowałem swoje położenie i zrezygnowałem z dalszych prób zmienienia go. Eutanazja, jak mi się wydaje, jest właśnie tą chłodną decyzją, bo to nie jedna losowa myśl w trakcie dołka, a wieloletnia beznadzieja i nieszczególnie wielka wola życia, które mnie doprowadziły do rozmyślania na ten temat... tylko jakoś rodziny szkoda, więc się muszę tutaj dla niej jeszcze pomęczyć. Ale masz rację, że to forma terapii i sam fakt, że ktoś mnie zauważa czy słyszy. Nie jestem typem "attention wh..." żeby być ciągle na świeczniku, ale po latach bycia półprzezroczystym jest to nawet miłe. Pomocne. Cieszę się, że się tutaj "dzieje", nawet jeśli każdy może to przeczytać i tak naprawdę dowiedzieć się o mnie wiele.... moze i zbyt wiele. Ale nie chcę rezygnować z tego wątku. Dziękuję, raz jeszcze. Chyba nadużywam tego słowa.

 

@Mic43 Dzienny też odpada, w czym on będzie lepszy od przebywania w domu, w którym przynajmniej jestem wolny i w którym mogę robić, co chcę? Takie miejsca nie pomagają, a jeśli już, to jakiejś bardzo małej ilości ludzi, a ja się do niej nie zaliczam. Żaden pobyt nie był nic warty, tylko pierwszy mi się "przysłużył", ale wyłącznie w roli terapii szokowej, dla mnie, dla rodziców, dla szkoły, nauczycieli, klasy. Ale tak, nie mam jeszcze 30 lat, ale czy za wcześnie by się poddawać? Ja już to praktycznie zrobiłem. Czas nie biegnie dla każdego tak samo. Jedni mogą stwierdzić, że nic z tego w wieku 50 lat, 60 lat, a inni w moim wieku. Co to drugiej wiadomości, też traktuję to jako próbę uwolnienia, ale, jak wspominałem, bez stosowania przemocy czy łamania prawa. W zasadzie to nie patrzę na to w kategorii zemsty, a bardziej sprawiedliwości, kary. Już słyszałem, że to nic nie zmieni i niczego nie cofnie, ale to oczywiste i o tym wiem. Dla przykładu, jeśli uda się złapać i skazać jakiegoś seryjnego mordercę, to jego wyrok nie przywróci życia żadnej z jego ofiar, ale przynajmniej sprawi, że ich rodzina będzie miała choć cień jakiejś "ulgi", że przynajmniej poniósł karę. I to czegoś takiego pragnę najbardziej. Pociągnięcia jej do odpowiedzialności, żeby odpowiedziała za całe zło, które wyrządziła - na pewno mógłbym dzięki temu spać spokojniej i wiedziałbym, że sprawiedliwość koniec końców była po mojej stronie... mimo, że pewnie i tak śniłyby mi się te same koszmary. Ale byłoby takie małe ciepełko w środku, takie uczucie satysfakcji, że się udało wywalczyć, lub chociaż doczekać do swojego "odkupienia". Wiele razy powtarzałem, na terapii, u lekarza, wszędzie, że nic tak nie zachęca złych osób do robienia złych rzeczy, jak bezkarność. I ta bezkarność jest gwarantem tego, że się nie zatrzyma... ani teraz, ani nigdy.

 

@Cień latającej wiewiórki Czemu się odizolowałem od wszystkich? Bo to moja klęska, porażka, praktycznie śmierć, tak to zresztą traktuję. Straciłem nadzieję, przestałem komukolwiek ufać, uznałem, że jestem jak balast i obciążenie dla swojego otoczenia, piąte koło u wozu, a i tak nie czułem się ani teraz, ani wcześniej przez kogokolwiek rozumiany. Uznałem zatem, że najlepiej będzie odejść i nikomu dłużej nie wadzić. I przyzwyczajać świat do swojej nieobecności, powoli oswajać go z tym, że mnie już nie ma i nigdy nie będzie. Że Futility, którego ktokolwiek jeszcze znał odszedł na swoich warunkach i po własnej decyzji, acz mimo wszystko do tej decyzji został przez tego potwora doprowadzony i przymuszony. Czasem wywieszenie białej flagi jest rozsądniejsze niż uczestniczenie w wojnie, której nie da się wygrać. Kontynuując, te myśli są w mojej głowie, ale nie ja je sobie do głowy wcisnąłem. Jak ktoś Ci ciągle umniejsza, przebija na siłę Twoje osiągnięcia, krok w krok staje na głowie, żeby udowodnić Ci, że jesteś gorszy, a potem jeszcze bezczelnie stwierdza "ale my nie rywalizujemy", to jakbyś się poczuł? Coś takiego zostaje w psychice, w samej głębi psychiki, zatruwa myśli i nie pozwala w ogóle ani w siebie uwierzyć, ani się docenić, bo ciągle "coś" Ci szepcze, że to i tak gorzej, za słabo, za mało, i w ogóle czas spadać na drzewo, bo ona i tak siedzi na sekwoi i patrzy z góry... Odnośnie doświadczenia, u mnie też minęły lata, ponad 5 od końca tego nieszczęsnego związku, ale nic się nie stało i nijak się nie wyleczyłem. Gdyby wtedy był de facto koniec to może, a że to trwa... nie da się tak. Twoje słowa na temat sądu pokazują mi, że coś takiego to jest kompletne babranie się w szambie,wyciąganie brudów, lata nerwów i stresu, borykanie się z fałszywym oskarżeniami i kłamstwami... A to mnie jeszcze bardziej dobija. Jeżeli to tak faktycznie wygląda, to nie mam najmniejszych szans. Przyjaciółeczki, zmyślone bzdury, pomówienia, spreparowane dowody, powycinane z kontekstu rozmowy i w samym środku zniszczony psychicznie ja, który ni krzty tego nerwowo nie wytrzyma i nic nie osiągnie. Wiesz, co mi udowodniłeś? To, co mówili mi moi rodzice, terapeutka, lekarz i znajoma pani prawnik, tyle że bardziej dobitnie i na przykładzie - nie mogę tego wygrać. Po prostu nie mogę. Pozew czy sprawa nic nie zrobią. Nażrę się stresu i narobię sobie jeszcze problemów, bo ten potwór, obojetnie od wyniku, dosra mi jeszcze gorzej. Więc po prostu nie ma ucieczki, zero szans, nic mnie od niej nie uwolni i nic jej nie ukaże.

 

@Relfi Dziękuję, ale w następną relację wpadać raczej nie chcę, jaka by ona nie była. Samotność jest bezpieczniejsza. Boję się kogokolwiek poznać i komukolwiek coś o sobie powiedzieć. I kogokolwiek do siebie wpuścić. Za duże ryzyko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, @Futility, muszę to jeszcze raz wyraźnie napisać,ponieważ jak czytam to, co piszesz, to aż mnie ciarki przechodzą, bo... ja naprawdę byłem przed laty dokładnie w tym samym miejscu. Nie na chwilę – przez 8 długich lat od rozstania. 8 lat zmarnowanego życia (właściwie więcej, jakby policzyć czas trwania związku to by było ze 14), rozpamiętywania kogoś, kto potraktował mnie jak śmiecia. Też miałem w głowie tylko jedną osobę – też czułem się, jakby wszystko się skończyło, jakby nie było sensu. Rozpadłem się w środku, straciłem radość życia, każda próba wyjścia z tego kończyła się jakąś wewnętrzną ścianą – pisałem, że próbowałem się zabić (tak owszem). A jeszcze bardziej nakręcała mnie wtedy choroba (ChAD). Poza tym czułem się bardzo samotny – sam mój związek trwał przecież bardzo długo – od studiów, potem się zaręczyłem, potem się rozpadło – a skończyło się jak miałem dopiero 33-34 lata!!! Nic nie zadziałało, dopóki nie wypaliło się to do końca. Dopóki sam nie poczułem, że naprawdę już nie chcę więcej nosić tej osoby w swojej głowie. Że to już nie jest żadne życie – to jest zamknięcie się w relacji, która przecież już dawno nie istnieje. I wtedy, dopiero wtedy, kiedy puściłem... wszystko się zmieniło. Z czasem przyszła nowa miłość. Prawdziwa. Bez gry, bez wyniszczania. Pojawiła się rodzina, spokój, sens. I teraz, jak spotykam tę „dawną narzeczoną” – to nie ma we mnie zupełnie NIC, żadnego bólu. Nawet złości nie ma. Jest tylko obojętność. Taka zupełna cisza w głowie. I poczucie, że w końcu żyję i jestem szczęśliwy – może nawet się cieszę z tego, że ten idiotyczny związek się rozpadł, bo to nie był materiał na żonę – ładna buźka, wredny charakter i materialistka.

Wiesz, dopóki masz ją w głowie, dopóty ten związek trwa. Ona może nie mieć z Tobą kontaktu, ale w Tobie on nadal istnieje. Nadal cię trzyma. Nadal decyduje o twoim świecie. I to nie jest Twoja wina, że tak jest, bo rany po przemocy psychicznej goją się wolno. Ale Ty masz prawo się od tego uwolnić. Masz prawo żyć. Po prostu w to uwierz. Nie daj babsku zwyciężyć. Nie twierdzę, że to łatwe. Ale możliwe – mówię Ci to z pełnym przekonaniem, bo przez coś takiego przechodziłem [teraz już stary jestem więc mogę pisać z perspektywy swoich 44 lat]. Nie pozwól tej osobie mieć już władzy nad Tobą – nawet jeśli jedynym jej „narzędziem” są Twoje własne wspomnienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, spróbuję cytowania wielokrotnego, bbcode nie działa… spróbujemy „ptaszkami” (znakiem większości).
 

>Czasem wywieszenie białej flagi jest rozsądniejsze niż uczestniczenie w wojnie, której nie da się wygrać.


Ale można tej wojny nie toczyć. I tak, ciężko będzie wygrać tę wojnę, bo tak naprawdę wojnę toczysz z samym sobą, a nie z nią.

 

> Jak ktoś Ci ciągle umniejsza, przebija na siłę Twoje osiągnięcia, krok w krok staje na głowie, żeby udowodnić Ci, że jesteś gorszy, a potem jeszcze bezczelnie stwierdza "ale my nie rywalizujemy", to jakbyś się poczuł?

 

To, jak ktoś się zachowuje wobec ciebie, to jedno. Zupełnie osobna sprawa to to, na ile temu komuś pozwolisz.

 

Z normalną osobą da się porozmawiać, wytłumaczyć. Jeśli rozmowa nie skutkuje, a ona neguje to, co mówisz („ale my nie rywalizujemy”), to pozostaje się po prostu odciąć. Ty swoją część pracy wykonałeś, powiedziałeś jak to na ciebie wpływa, dałeś szansę na ogarnięcie się. Ona postanowiła to zignorować, umniejszyć twoje uczucia, zdeptać – to już jest jej wybór, nic z tym nie możesz zrobić, ale możesz decydować o tym, czy chcesz kogoś takiego w swoim życiu.

 

I tak, też miałem w swoim życiu osoby toksyczne, które musiałem odciąć, choć one uczepiły się jak rzep ogona. Było ciężko, czasem musiałem przeżyć swoją małą żałobę (nawet jeśli to ja zdecydowałem o ucięciu kontaktu), ale z perspektywy czasu nie żałuję.

 

> Coś takiego zostaje w psychice, w samej głębi psychiki, zatruwa myśli i nie pozwala w ogóle ani w siebie uwierzyć, ani się docenić, bo ciągle "coś" Ci szepcze, że to i tak gorzej, za słabo, za mało, i w ogóle czas spadać na drzewo, bo ona i tak siedzi na sekwoi i patrzy z góry...

 

No tak, i to jest twoja emocjonalna praca do wykonania – żeby zauważyć ten głos, zrozumieć, skąd on pochodzi, i zrównoważyć go.

 

> Gdyby wtedy był de facto koniec to może, a że to trwa... nie da się tak.

 

No i będzie trwało tak długo, jak ty na to pozwolisz.

 

Ja wychodzę z założenia, że nie jestem ofiarą. Ofiara jest bezsilna, bezbronna. Ofierze dzieje się krzywda i ofiara nic nie może z tym zrobić. Myślę, że sam wkładałem ręce w ogień, bo był tak przyjemnie ciepły, a że ogień mnie poparzył – taka już natura ognia, że parzy. Tylko skoro to ja włożyłem ręce w ogień, to również ja mogłem te ręce z ognia wyjąć i stanąć w bezpiecznej odległości.

 

Nie jestem zły na siebie za to, że dałem się omotać i zmanipulować. Może dzisiaj bym się nie dał, ale wtedy było wtedy, byłem kimś innym, miałem mniejsze doświadczenie życiowe. Ale to ja wszedłem w to emocjonalne szambo i tylko ja mogłem z niego wyjść.

 

> Twoje słowa na temat sądu pokazują mi, że coś takiego to jest kompletne babranie się w szambie,wyciąganie brudów, lata nerwów i stresu, borykanie się z fałszywym oskarżeniami i kłamstwami...

 

To była akurat inna sytuacja (niezwiązana z żadną ex), ale tak, sąd to szambo, takie sprawy, gdzie zahacza się o twoje życie osobiste, to też dramatyczne szambo. To nie jest coś, co da się traktować lekko. Albo po prostu ja nie potrafię.

 

> A to mnie jeszcze bardziej dobija. Jeżeli to tak faktycznie wygląda, to nie mam najmniejszych szans.

 

Masz szansę – masz szansę odpuścić. Umknęło mi, ile masz dokładnie lat, ale twój czas na tym świecie, tak jak i czas nas wszystkich, ma swój termin ważności. Masz swoje życie do przeżycia, rzeczy do zobaczenia, ludzi do poznania. Oddałeś jej już tyle lat swojego życia. Nie oddawaj jej więcej.

 

> To, co mówili mi moi rodzice, terapeutka, lekarz i znajoma pani prawnik, tyle że bardziej dobitnie i na przykładzie - nie mogę tego wygrać. Po prostu nie mogę.

 

Wygrasz, gdy stanie się to przeszłością. To będzie twoja wygrana, a nie wyrok.

 

Edytowane przez Cień latającej wiewiórki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Kto? 🙂 Futility, ja, Dryagan?

Autor wątku zacytowal. Pytanie też do niego, w sumie to je cofam bo jest stresujące i i tak nie wyjdzie on. nie ma tu opcji żeby usuwać swoje odp;/ 

Dryagan wiem gdzie. A Ty nie wiem, ale latające wiewiórki mieszkają chyba na wysokich drzewach jakichś, A tak poza tym one nie latają tylko szybują.

Ps. Ładna metafora o ogniu. Rzuciłam okiem tylko

Edytowane przez Dalja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 minut temu, Dalja napisał(a):

A Ty nie wiem, ale latające wiewiórki mieszkają chyba na wysokich drzewach jakichś, A tak poza tym one nie latają tylko szybują.

Z moim lękiem wysokości to mógłbym poszybować na to drzewo i już na nim zostać, strażacy by mnie ściągali jak kota :D

Latająca ma 8 liter, szybująca ma 9 liter, ledwo się ta wiewiórka zmieściła. Dziupla chyba za mała :D Pierwotnie miała być „latająca wiewiórka syberyjska”, ale wyszło tylko „syberyj”, to zmieniłem 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

49 minut temu, Cień latającej wiewiórki napisał(a):

Z moim lękiem wysokości to mógłbym poszybować na to drzewo i już na nim zostać, strażacy by mnie ściągali jak kota :D

Latająca ma 8 liter, szybująca ma 9 liter, ledwo się ta wiewiórka zmieściła. Dziupla chyba za mała :D Pierwotnie miała być „latająca wiewiórka syberyjska”, ale wyszło tylko „syberyj”, to zmieniłem 🙂

Hahaha pod pache by wzięli i by ściągnęli kota. Syberyjskie tez szybuja, chociaż to Rosja to nie wiem. Ale nie wolno w off topy :D :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan W tym samym miejscu? Naprawdę w tym samym, co ja? "Objawy" się zgadzają, diagnoza choroby afektywnej dwubiegunowej również, ale jeśli mimo wszystko zdołałeś odpuścić, to obawiam się, że mogę nie czuć tego samego, co Ty. To nie jest tylko nieudana i skrajnie toksyczna relacja, której nie mogę "puścić", tylko wycinane coraz głębiej rany na wszystkich płaszczyznach mojego istnienia, a zwłaszcza tam, gdzie mogą boleć najbardziej. Dla mnie to jest w zasadzie tak samo, jakby najpierw pocięła mnie płytko, ot draśnięcie, a potem każda z ran, ta sama, dostawała kolejne cięcie, w tym samym miejscu. Bez szansy zagojenia. Obecnie jest już na etapie żłobienia w gołej kości. Gratuluję Ci, że nie czujesz nic jak ją widzisz, i to nie ironia tylko naprawdę Ci gratuluję, bo ja na sam widok, wzmiankę, cokolwiek, dostaję prawie gorączki, nadciśnienia i zaskakująco poważnych trudności z oddychaniem, już nie mówiąc o manii i panice, kiedy to się dzieje. Bywa, że się dosłownie duszę. Te emocje nacechowane są tak wielką krzywdą, że w odpowiedzi na nie pojawiają się objawy czysto fizyczne. I, żeby nie było, ja też się cieszę, że mój związek się rozpadł - to jedyny plus, który zauważam.  A prawo do życia to może i mam, do szczęścia niby też, ale czuję się, jakby i tak zostały mi odebrane. A co do tego, że mam nie dać jej zwyciężyć... ona już zwyciężyła. Nie ma o co walczyć i czego odbudowywać, zburzyła, spaliła, zaorała i posypała solą. Nic tu nie wyrośnie. A jej jedynym narzędziem nie są moje wspomnienia... gdyby chodziło o nie, byłoby prościej.

@Cień latającej wiewiórki Nie toczyć wojny? Czyli właśnie się poddać. Jak Cię ktoś napadnie, to nie możesz sobie po prostu stwierdzić, że nie toczysz tej wojny, odwrócić się na pięcie i udać, że nic się nie stało. Albo walka, albo biała flaga. Po latach wreszcie wybrałem to drugie. Dość mi już tych prób, niech zabiera co chce, i tak się nie obronię i nie wygram. Pozwalałem siebie tak traktować, bo mną koszmarnie manipulowała i szantażowała, poniżała, nie miała żadnych zahamowań i wmawiała mi, że to i tak jest moja wina i to ja musiałem zawsze się kundlić i przepraszać.A jak się odciąłem i mieliśmy przerwę kilka miesięcy... dopieprzała mi jeszcze gorzej. W taki sposób, żebym wrócił z różą w zębach i padał na kolana, bo to był jedyny sposób, żeby przyhamowała. Ale tamten okres był śmiesznie łagodny w porównaniu do ogólnie pojętego "dziś". "Głos" pochodzi od niej, przypomnę raz jeszcze, nie jest de facto głosem, a raczej cichą sugestią z tyłu głowy (żeby mnie tu nie ganić jeszcze za schizofrenię, dość mi chorób chyba). Zrównoważenie go nie wydaje się być możliwe, musiałoby być coś o podobnej wadze, a to raczej niemożliwe. Co do definicji ofiary, właśnie dlatego się za nią uważam, i to patrząc w obiektywny sposób. Przeciwko niej JESTEM bezbronny, JESTEM bezsilny, NIC nie mogę z tym zrobić. Przez tyle lat szukałem tylu rozwiązań, forum, terapeuci, psychiatrzy, telefon zaufania, pomoc prawna, ogromnie długi czas grzebania po internecie i szukania czegoś, co mogłoby zadziałać. Nic to nie dało. Zero. A termin ważności mojego "życia" uminął. Nic w jego dalszym przebiegu mnie nie interesuje, niczego nie chcę zrobić, dokonać, zobaczyć ani kupić, już nie mówiąc o poznawaniu ludzi. Nie po to się odizolowałem od świata najsilniej w całej mojej historii, żeby wyłazić spod kamienia i kogokolwiek do siebie wpuszczać, pozwalać komukolwiek na mnie spojrzeć i absolutnie nie po to, żeby komukolwiek coś o sobie powiedzieć. Dzięki niej nauczyłem się, że im mniej o mnie wiedzą, tym słabiej mogą mnie skrzywdzić. Teoretycznie kłóci się to z moim wylewaniem się tutaj na forum, ale praktycznie rzecz ujmując, robię to anonimowo, ukryty pod pseudonimem, którego nigdy nigdzie nie używałem. Tu jestem bezpieczny, a przynajmniej dopóki ktoś spoza tej dyskusji ją znajdzie i zauważy pewne podobieństwa. A czy mam szansę odpuścić.. paskudnie to zabrzmi, ale prędzej mnie rodzice pochowają, niż choćby zacznę to rozważać.

 

@Dalja Ja? Gdzie? Jakiego Pawlaka? Nie wiem, może przypadek, może nie pamiętam, ale nie rozumiem do końca o czym mówisz. A gdzie mieszkam... wydaje mi się, że najlepiej będzie i to utrzymać w sekrecie. Na żarciki natomiast, wybaczcie, nie odpowiem. Nie wiem, czy w ogóle powinienem tłumaczyć dlaczego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie obrażaj się za żarciki, wszak uśmiech to zdrowie:) zapomniałam że chyba Cię pytałam już o to. Rozumiem

Chodziło mi o cytat z filmu ,,Sami swoje" ,,Sądy sądami ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie" 😜 mam nadzieję że choc teraz się usmiechniesz

W sensie sparafrazowany cytat, i tobie chodziło o coś innego, Ale i tak mi się cytat przypomniał bo jest kultowy taki

Twój gniew też jest w pewnym sensie siła, być może on jeszcze Cię tu trzyma, nie wiem. Tak mi się kojarzy że miłość i nienawiść to bardzo silne uczucia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×