Skocz do zawartości
Nerwica.com

DDA, wyprowadzka, pomaga to ?


Gość Strzyga

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć.

 

Moi rodzice nie byli alkoholikami. Tata przychodzil pijany, a mama jest jakimś histerykiem i neurozę ma, czy coś. Nie wiem, ale jest też perfekcjonistką. Nie byłam bita. Pamiętam tylko, że mama i babcia mi dawały w policzek, w twarz jak powiedziałam buntowniczo to, co myślę.

 

Więc udawałam grzeczną. Więc nie wiem czy jestem DDA. To raczej moja mama była katowana przez ojca. Bita była i w ogóle, bili się razem, ona go też, ale kobiety słabsze, no i on wygrywał. Ojca przez większość czasu nie było w domu. Ćpał, był w więzieniu, był za granicą, zajmował się handlem zakazanym, imprezował, czasem korzystał z naszego domu.

 

Wyrzucał przez okno telewizor, talerze rozbijał, poniżali siebie, mama płakała, ja krzyczalam 'nie, proszę, nie'. Byłam pomiędzy matką a ojcem. Potem matka jak miałam 9 lat znalazła sobie nowego faceta, a z ojcem wzięla rozwód. Znowu ten facet był nienormalny. Niby dobry wszystko ok, ale traktował mnie jak kogoś. A nie jak dziecko swoje. Ja się wkurzałam, że mi ukradł mamę.

 

W ogóle jak byłam mała to wychowywala mnie przez pół roku babcia, wcześniej prababcia trochę, a potem dopiero mama. Tzn. wszystko było w kratkę. Jak miałam 5 lat to prababcia zmarła. I mnie już nie wychowywała. Smutno mi było. Pradziadek mnie wychowywał. Pewnego razu mnie zamknął w domu bo szedł do piwnicy, to ja dostałam ataku jakiegoś lęku ogromnego, myślałam, że umieram i wzięłam siekierę i drzwi chciałam otworzyć. A jak miałam 4 lata i mama poszła do sklepu to otworzyłam okno i wyszłam. Ale okno było na 1 piętrze i przyjechała karetka i był szpital.

 

Musiałam mówić mu 'dzień dobry' i sluchać się. Być wdzięczna za to, że mnie wozi tu i tam. Zawsze powtarzał jak się kłóciliśmy 'nie jestem twoim kolegą'. Oczywiście byłam u psychologa, ale jak miałam 15 lat i nerwicę ciężką lękową, ciągle myślałam, że umieram i mdlałam prawie.

 

Dopiero teraz wiem, że to patologia była. Ale rodzina mi wmawia, że to było dawno, że to moja wina, że taka jestem, bo taka się urodziłam - płaczliwa, nadwrażliwa, cicha i zamknięta. Teraz jestem agresywna i nie mam uczuć ani empatii i mam coś z mózgiem, amnezję i dysocjacje, mam zaburzenia tożsamości i inne już nie tylko psychologiczne ale chyba psychiatryczne problemy. Borderline? No dobra, ale ja uważam, że syndrom dda jest podstawą tego wszystkiego.

 

Nie tnę się. Jak miałam 15 lat to cięłam się z nerwów na udach. Cienko, ale tak czułam - że muszę to zrobić. Rzucałam przedmiotami w pokoju. Wbijałam w siebie kredki i długopisy. Jak miałam 16,17,18,19 lat to to mi minęło. Zaczęłam tracić uczucia, bo mieszkałam daleko od domu w internacie. I pojawiły mi się zaburzenia świadomości, tożsamości. Jestem świadoma co sie dzieje cały czas, ale jakby coś jest nie tak. Jakbym nie była sobą, były dwie mnie, nie miała kontaktu z uczuciami i rzeczywistością oraz nie mam w ogóle empatii dla ludzi.

 

Ja w rodzinie byłam 'bohaterem' jakimś. Próbowałam ratować dom.

 

Moja babcia jest także toksyczna i poniża wszystkich. Dziadek uległy. Cała ta rodzina oszukuje siebie, jest toksyczna. Bardzo jej nienawidzę.

 

Czy jak odetnę się od nich to będzie ok? Oni dają mi jedzenie, łóżko, wodę i miejsce do sikania. I właśnie czuję się jakbym musiała to spłacić. Nie ma bezinteresowności. Nic nie ma. Jak będziesz na swoim to pogadamy. Nie szanuję tych ludzi za nic.

 

Nienawidzę ich, nie ufam. A jeszcze 3-4-5 lat temu było inaczej. Pewnego dnia urodził sie mi brat, co ma teraz 3 lata, czy tam 4. No i ja nic do niego nie czuję. Chyba nie lubię dzieci.

 

Nie wiem czy ja narzekam, czy może to tylko przeszłość. Czy może wszyscy tak nic nie czują, a ja chcę zbyt wiele. Nie wiem co to życie, nie rozumiem nic.

 

Nie jestem DDA. Jestem narcystyczne DDD jak dla mnie. Nie jestem jak Wy tutaj piszecie. Bo ja mam ochotę podpalić mój dom i zabić wszystkich.

 

Nienawidzę siebie.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbowałam ratować dom.
Bo ja mam ochotę podpalić mój dom i zabić wszystkich.

 

Sprzeczność, taka sama jak u mnie, a jestem dda :P

 

Co do pytania - nie wiem, u mnie okaże się za pół roku. (studia) Tylko boję się okresu wakacyjnego. :shock:

 

I możesz być sobie ddd, zazwyczaj te osoby mają podobne problemy do dda.

Więc nieważne, że nie chcesz się nazwać dda.

 

Czy jak odetnę się od nich to będzie ok? Oni dają mi jedzenie, łóżko, wodę i miejsce do sikania. I właśnie czuję się jakbym musiała to spłacić. Nie ma bezinteresowności. Nic nie ma. Jak będziesz na swoim to pogadamy. Nie szanuję tych ludzi za nic.

 

A ile masz teraz lat?

 

Wiesz do pewnego momentu muszą Cię utrzymywać pod warunkiem, ze się uczysz.

Wyprowadzka, moim zdaniem, pomaga, ale tylko wtedy, gdy połączysz to z odpowiednią terapią...

Ja tak własnie chcę zrobić.

Wiem, że wyjazd na studia to nie do końca to samo co wyprowadzka, ale jednak nie będę mieszkać z rodzicami i uważam, że to odpowiedni moment na terapię.

Ja po studiach nie zamierzam wrócić do tego piekła. Mam nadzieję, że rzeczywiście terapia i wyprowadzka pomoże mi w tym, by ułożyć sobie lepsze życie, praktycznie bez nich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monar, dzięki przede wszystkim za odpis : )

 

Ja mam 20 lat. I dostałam się na studia rok temu. Ale w sumie oni mnie mieli za dorosłą i wszystkim musiałam się zajmować sama - bo już jestem dorosła. Wiesz, całe życie pod kloszem, bo mama mnie trzymała w domu, a potem jak się przeprowadziliśmy na zabitą dechami wieś to pod kloszem, ale to dlatego, że inaczej się już nie dało...

 

[tutaj będzie znowu historia jakaś moja dłuższa, bo potrzebuję chyba to wypisać z siebie...]

 

Wiesz, po prostu na wsi nie ma nawet przystanku autobusowego. Pierwszy przystanek gdzie cokolwiek jeździ jest 6 km stamtąd. W ogóle ja się przeprowadzałam w swoim życiu bardzo dużo razy. Jak byłam mała to matka ganiała ze mną po stancjach. Potem jak miałam 3-4 lata to już miałyśmy jeden stały dom, stałą kawalerkę - dziadek pomógł i kupił. To właśnie z niej wypadłam przez okno.

 

Potem jak miałam 10 lat to zmieniłam miejsce zamieszkania, bo ona poznała nowego faceta, z którym jest do teraz.

Nowa szkoła 5, 6 klasa.

 

Potem się przeprowadziłam w góry w 1 klasie gimnazjum. Znowu nowi znajomi, nowe wszystko. Nie byłam już taka zahukana bo nie było już kłótni w domu. W ogóle byłam rozpieszczana - matka próbowała mi wynagrodzić chyba wszystko. Robiła mi zawsze śniadania, wszystko dla mnie, jakieś serki i tak dalej. Zawsze czułam się winna gdy to jadłam. Bo mama taka biedna i kochana dla mnie, robiła mi jedzenie, ja je jadłam i miałam poczucie winy. Nie mam pojęcia czemu. Do dzisiaj boję się sama sobie zrobić kanapkę. Robię, bo jestem głodna, ale uważam, że mi się nie należy. Często się głodzę i ważę 40 kg. Nie, nie mam anoreksji. Miałam jej objawy w 5 i 6 klasie, porównywałam się z koleżanką. Potem mi minęło. Ale mam zaburzenie odżywiania do dzisiaj. Psychologiczne. Mam 170 cm wzrostu.

 

Potem 2 i 3 gimnazjum to w innym miejscu znowu. Dowożona byłam do szkoły. Jak w tym filmie 'Sala samobójców'. Smutno mi było na tej wsi, tam ciemno i żadnych znajomych. Jakieś domy i mroczny las. Ładny, ale nie wiem czemu wtstydziłam się sama iśc do lasu. Miałam lęk.

 

Tak samo miałam lęk będąc sama w mieście.

 

Potem w 3 gimnazjum wiedziałam, że chcę iść do innej szkoły, ponieważ gdybym poszła do szkoły licealnej w tym małym miasteczku, gdzie było to mroczne gimnazjum to bym dostała już zupełnie obłędu. Od tego wszystkiego miałam nerwicę lękową. Wydaje mi się, że była silna. Derealizacje mocne jak pamiętam. I coś z oczami momentami miałam. I anemia. Nie jadłam.

 

Przestraszyłam się, że umrę. Więc zaczęłam o siebie dbać.

 

Rodzice mi kupowali czasem różne rzeczy. Np. książki, które chciałam lub gry. Miałam fajne głośniki i komputer. Spędzałam czas malując lub słuchając muzyki. Ale to miało się skończyć, gdy znowu zamieszkałam z babcią w dużym mieście w nowym dużym liceum miastowym. Artystyczny profil jego.

 

Chciałam być fajna i mieć znajomych, bo nigdy ich nie miałam. Znowu ich nie miałam. Bo nie miałam swojego odpowiedniego pokoju i warunków by się rozwijać. Byłam kontrolowana. Tak jakoś emocjonalnie kontrolowana. Gdy ktoś sprawił mi przykrość lub nie rozumiałam świata to zawsze musiałąm sama sobie z tym radzić. Nie umiałam. Więc wybierałam książki, świat marzeń, kolorowych ubrań z lumpeksu, nowa farba do włosów, muzyka. Bardzo dużo muzyki, gitar.

 

Bardzo byłam narcystyczna patrząc z dzisiejszej perspektywy. Bo myślałam, że ludzie będą moimi przyjaciółmi. Tak jak te rzeczy, które dostałam. Nie, ja nie wykorzystywałam tych ludzi. Ja po prostu chciałam z kimś być. Albo - kogoś mieć. Zaborcza byłam.

 

Potem poszłam do internatu, bo moja rodzina mnie truła emocjonalnie. Może i nie chciała, ale u mnie to normalka, że jak się kąpiesz nago mając 16 lat pod prysznicem, to nie za długo, bo może się coś stać. Do tego babcia mi wchodzila np. do łazienki i załatwiała się. I inne takie rzeczy. Właściwie to bardzo dużo rzeczy, kontroli, zasad, wymagań i treści. Nie, ja nie byłam jakoś maltretowana psychicznie. Po prostu taki model rodziny jakiś. Prymitywny jak dla mnie.

 

Nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. Nigdy. A jak tak to raczej było litowanie się nad sobą. Coś w tym stylu. Nie było nigdy we mnie beztroski. Zawse byłam potulna. A jednocześnie jakaś jakby narcystyczna. Nie rozumiałam wielu relacji poza moim domem. Bo działam wg schematu z domu.

 

Potem znowu się przeprowadziłam do babci, bo nie dałam rady w internacie. Miałam jakąś powtórkę z dzieciństwa. Leżałam całe dni i nie chodziłam do szkoły i nie jadłam. Patrzylam się w sufit albo okno. Albo w koc. Pod kocem.

 

Potem w końcu znalazłam przyjacioł w 3 i 4 klasie liceum. Ale potem był stres z dyplomem i maturą. Ja u babci nie miałam swojego pokoju. Włączała specjalnie głośno telewizor i grała na komputerze i czytała rzeczy na fejsie i się głośno śmiała. Nie zwróciłam jej uwagi, bo ona mówiła - chciałaś tutaj mieszkać, a nie w internacie, to teraz masz.

 

W sumie to nic takiego się u mnie w rodzinie strasznego nie dzieje. Po prostu zawsze wisiało coś dziwnego w powietrzu. Głupota i brak zrozumienia. I zasady.

 

Mnie niestety po traumie z dzieciństwa to zniszczyło.

 

No, a więc:

 

Wyprowadzka, moim zdaniem, pomaga, ale tylko wtedy, gdy połączysz to z odpowiednią terapią...

Ja tak własnie chcę zrobić.

 

Ja też chcę tak zrobić. Tylko, że jakoś nie mam siły już brać od nich kasy. U mnie są ogromne problemy finansowe, mama z tym swoim facetem i dzieckiem pływają w długach dosłownie. Jakoś niedobrze się z tym czuję. Poza tym ten ojczym, czy jak go nazwać, nazywa mnie pasożytem. Nigdy nie wiem czy on to mówi w żartach czy jak. Ale chyba nie, bo krzyczy. Nie wiem, k...rwa... Od razu mam jego gębę przed oczami. Mówi, że przyjeżdżam do domu jak do hotelu. Mój pokój to teraz pokój mojego małego brata. Wszystkie rzeczy tam jego są. To byloby ok, gdybyśmy razem to wszystko ustalili. Usiedli do stołu i pogadali. A tak to ja się czuję stamtąd wygoniona. No bo czy to małe dziecko potrzebuje aż tyle miejsca dla siebie? Dla zabawek? Mamy 3 pokoje tam na wsi. Sypialnia, salon i mój pokój. W moim pokoju już nic mojego nie ma. Matka się dowiedziała, że mam jakiegoś chłopaka to oczekiwała, że z nim zamieszkam. Telepatycznie w sumie to wyszło, ale i tak tak się stało. Wcale nie byłam na to gotowa. Ale ją teraz obchodzi tylko jej dziecko małe.

 

Wszyscy z rodziny mowią, że nic nie mogą z tym zrobić. Z tym, ze właściwie ja nie mam prawa tam mieszkać. Bo to się czuje chyba, kiedy cię nie chcą. Mnie ciągle ganiają do roboty. A jak chcę o czymś pogadać to nie ma kontaktu. Zawsze ze mną rozmawiają:

musisz zrobić tak i tak.

 

Tak samo było ze studiami. Nie wiedziałam co chcę robić w życiu, bo nie mam kontaktu z rodzicami fajnego. Więc poszłam na studia. Okazało się, że nie chcę wcale na nie iść. Dzisiaj studia sie nie liczą. A poza tym ja jestem zbyt słaba na studia, ludzie mnie wkurzają.

 

Nikt nie odwiedza moich rodziców i nie mają znajomych. Więc chyba coś jest nie tak z nimi.

 

Ja nie zamierzam im pomagać ani nic, po prostu pójdę do pracy, chcę za swoje pieniądze.

 

Ale oczywiście to wszystko mi ciągle ciąży - czuję się zła, winna, niegodziwa. No i mam spaprany mózg.

 

Moja mama to mała dziewczynka, a jej facet to jakiś cham co myśli tylko o sobie. Moja mama zap...rdala, a on siedzi przed kompem i kupuje zdrową żywność za 100 zł codziennie, a mają takie długi, ze niedługo stracą dom.

 

Moja matka uważa w głębi że powinnam jej pomóc. Np. ja mówię jej swój problem, że mam coś neurologicznie z głową chyba, bo nie pamiętam wielu rzeczy. A ona - noo, my nie mamy pieniędzy a twój brat jest nieuleczalnie chory.

 

W ogóle to czuję się winna, ze mam chorego brata. On ma taką chorobę jelit, wrzodziejące zapalenie jelit. Tego nigdy nie wyleczysz. To nie moja wina, że on jest chory. Co ja mogę zrobić. Mam się nad nim użalać tak jak oni? Chciałabym z radością się z nim bawic. Tylko tyle mogę. I tak moja matka mówi, że jestem beznadziejna dla dzieci.

 

Nie będę miała dzieci i partnera. Nie chcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Strzyga,

 

W ogóle ja się przeprowadzałam w swoim życiu bardzo dużo razy.

Wiesz, ja tam samo. Czekaj, niech zliczę... 7 razy. Wiem, jakie to męczące. Za każdym razem nie dość, że zmiana domu, to jeszcze zmiana środowiska, inni ludzie, inne szkoły. Też miałam przez to niemałe problemy. U mnie tak było, że chodziłam do 1 i do 2 klasy podstawówki i uczyłam się niemieckiego, a potem przeprowadzka i nagle w 3 klasie miałam uczyć się angielskiego, dzieci się śmiały, bo nie rozumiały, że ja dopiero się uczę tego języka, one już były na innym poziomie, ja nie. Czułam się wtedy strasznie. Ale Pani była tak miła, że ze mną jakoś nadgoniła materiał. Ale nikt nigdy nie zapytał, jak się tam czuję, jak sobie radzę. A prawda jest taka, że sobie nie radziłam. Ani z nauką, ani z ludźmi. Bo przez to, że słabiej się uczyłam, z przyczyn niezależnych ode mnie, byłam krótkim, lecz jednak bardzo konkretnym obiektem drwin, wyśmiania. Potem klasa 4 co prawda ta sama szkoła, ale już inni ludzie, co prawda duża część starej klasy, ale doszli nowi ludzie, którzy nie widzieli powodu do śmiania się, zresztą już wtedy z materiałem byłam na bieżąco i naprawdę potem było w szkole OK. Choć takie rzeczy zostają w pamięci. Do końca życia. Piszę to, bo chcę, żebyś wiedziała, że ja wiem, jakie to jest trudne. Nie tylko samo zmienianie miejsc zamieszkania, a nawet szkół. :(

 

Potem się przeprowadziłam w góry w 1 klasie gimnazjum. Znowu nowi znajomi, nowe wszystko. Nie byłam już taka zahukana bo nie było już kłótni w domu. W ogóle byłam rozpieszczana - matka próbowała mi wynagrodzić chyba wszystko. Robiła mi zawsze śniadania, wszystko dla mnie, jakieś serki i tak dalej. Zawsze czułam się winna gdy to jadłam. Bo mama taka biedna i kochana dla mnie, robiła mi jedzenie, ja je jadłam i miałam poczucie winy. Nie mam pojęcia czemu. Do dzisiaj boję się sama sobie zrobić kanapkę. Robię, bo jestem głodna, ale uważam, że mi się nie należy. Często się głodzę i ważę 40 kg. Nie, nie mam anoreksji. Miałam jej objawy w 5 i 6 klasie, porównywałam się z koleżanką. Potem mi minęło. Ale mam zaburzenie odżywiania do dzisiaj. Psychologiczne. Mam 170 cm wzrostu.

 

To nie było rozpieszczanie kochanie. To było zapewnianie Tobie tego, co potrzebujesz. Oczywiście tylko te niższego rzędu i też nie w całości (wg hierarchii potrzeb Maslowa), czyli dach nad głową, jedzenie, sen, również w to wchodzi poczucie bezpieczeństwa, choć to nie zostało Ci zapewnione... Nie czułaś się w swoim domu potrzebna, kochana, bezpieczna (choćby przez to, że matka znalazła sobie nowego faceta, który źle Cię traktował).

Niepokoi mnie Twoja waga. Jeśli nie chodzisz do terapeuty, to proszę, udaj się. Tu chodzi o Twoje zdrowie, daj sobie pomóc. To, że przeszłość masz spieprzoną, nie oznacza, że musisz mieć też przyszłość zepsutą. Mam nadzieję, że jeszcze został Ci jakiś szacunek do własnej osoby i zdecydujesz się na pomoc. Ja niby mam niską samoocenę, sama się okaleczam, ale chcę dać sobie pomóc, bo wiem, że mam problem, ale chcę spróbować inaczej żyć, lepiej. Nie chcę mówić, że się nie uda, ja chcę po prostu spróbować. Nie wiem, skąd mam na to siłę. Nie wiem, co Ci napisać, skąd ja ją czerpię... Chyba z tego, że w domu nadal jest tak, jak było i coraz bardziej się we mnie zbiera ta złość. A jak się zbiera to mam ogromną ochotę w końcu stąd się wynieść i zacząć inaczej żyć. Te kłótnie często mnie dobijają, ale równie często też mnie mobilizują do jakiegokolwiek działania. Trzeba korzystać z tych chwil.

Acha i co do tych kanapek jeszcze - wiesz, że matka to robiła, bo miała wyrzuty sumienia, tak jak to nazwałaś, chciała Cię wynagrodzić, dlatego Tobie teraz jest z tym ciężko... Powiem Ci o sobie coś... Moja matka alkoholiczka jak byłam jeszcze mała, to chodziła ze mną do sklepu i kupowała sobie wódę, ale nie tylko, wiesz? Kupowała w rekompensatę, mi i bratu, jakieś słodycze, które ja jadłam. Myślisz, że ja nie mam wyrzutów sumienia? Mam cholerne poczucie winy! Wiem, jakie to okropne. Ja dlatego za pół roku decyduję się na terapię, bo mam wrażenie, że dłużej sobie z tym wszystkim nie poradzę. To jest ogromny ciężar. Chcę go zostawić za sobą. W końcu poczuć się wolna. Silna. Lekka.

 

Bardzo byłam narcystyczna patrząc z dzisiejszej perspektywy. Bo myślałam, że ludzie będą moimi przyjaciółmi. Tak jak te rzeczy, które dostałam. Nie, ja nie wykorzystywałam tych ludzi. Ja po prostu chciałam z kimś być. Albo - kogoś mieć. Zaborcza byłam.

Ja miałam kiedyś paczkę znajomych, nie wiem ile liczyła może z 10 osób, byłam zaborcza? Ja chciałam ich mieć i ich miałam... Nie, to nie zaborczość kochana. ;) To zwykła potrzeba mieć kogoś bliskiego, obok siebie, by mieć do kogo buzię otworzyć. To normalne, że chciałaś przyjaciół. Nie byłaś ani narcystyczna, ani zaborcza, ani egoistyczna. Pragnienia, potrzeby to coś najzwyklejszego w świecie. Tylko w naszym domu stawało się to rzeczą niemożliwą.

 

jak się kąpiesz nago mając 16 lat pod prysznicem, to nie za długo, bo może się coś stać. Do tego babcia mi wchodzila np. do łazienki i załatwiała się.

To nieposzanowanie czyjejś strefy intymnej. Nienawidzę tego typu rzeczy. Moja matka codziennie się na mnie wydziera, że jak idę się kąpać, to zamykam drzwi od łazienki, ale dla mnie to normalne. Wymagam odrobiny prywatności. Ona może chodzić nago, ale nie może zmusić do tego kogoś. Bo my mamy robić coś w zgodzie ze sobą, ze swoimi uczuciami, poglądami.

 

W sumie to nic takiego się u mnie w rodzinie strasznego nie dzieje. Po prostu zawsze wisiało coś dziwnego w powietrzu. Głupota i brak zrozumienia. I zasady.

I to wystarczy do zaistnienia tych problemów, z którymi wtenczas się borykasz.

 

A opowiedz mi, w jaki sposób próbowałaś ratować dom, jestem ciekawa? Jeśli oczywiście chcesz... Masz ochotę. ;)

 

Ja też chcę tak zrobić. Tylko, że jakoś nie mam siły już brać od nich kasy.

A nie myślałaś o terapii na nfz? Zawsze coś się znajdzie za darmo - trzeba tylko dobrze szukać! :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monar, mnie dzieci wyzywały w każdej nowej szkole, bo czuły, że coś jest ze mną nie tak no i po prostu byłam nowa. W 5 klasie mi napisały list, że mam wypier z ich szkoły, bo jestem głupia, brzydka i dziwnie się ubieram. Strasznie mi przykro było, bo to było coś mojego i lubiłam to. Moja mama w sumie mnie pocieszała. Była nawet w szkole.

 

Tylko, że coś było nie tak zawsze w mojej relacji z mamą. Mama jak nie miała stresu to była bardzo fajna. Wg mnie to ona ma borderline, dlatego ja mam także zdiagnozowane borderline. Bo my mamy bardzo niską odporność na stres. Mały stres, a uruchamia się cała gama debilizmów w zachowaniu.

 

W sumie to ucieszyłam się, że mnie rozumiesz. Że nie ja jedna się przeprowadzałam tyle razy. To jest bardzo trudne...

 

Moja mama nie ma w sobie poczucia bezpieczeństwa to nie mam i ja. Często się łapię na tym, że jednak nie jest taka zła. Bo na prawdę nie jest. Sama ma po prostu problemy, a wiem, że starała się dla mnie być bardzo ok w moim życiu na tyle na ile umiała. Najbardziej to winię moją babcię, bo jest głupia zwyczajnie.

 

Może jak się czegoś dorobię to pomogę mamie kiedyś. Tzn. raczej na pewno tak będzie. Tymczasem chciałabym raz na zawsze być od niej niezalezna. A moja mama, np. dzisiaj mam pracę - henna w wakacje nad morzem - a ona, że ona może mi pomóc mieć więcej pieniędzy, że mogę sama robić henne i tak dalej, a nie pracować u kogoś... Ale ja bym chciała sama to załatwić... A nie potem łaskawie dziękować mamie, że mi znowu pomogła, a ja nie mam czasu by sprzątać jej dom i pomagac jej w problemach... Ale wiem też, że ona chce dobrze. Na prawdę. Inaczej nie umie. Nie robi tak jakbym chciała, ale... inaczej nie umie ze mną kontakt uczuciowego nawiązać.

 

Ja chodziłam od stycznia do kwietnia na terapię z NFZ w psychiatryku... Ale na razie psycholog moja ma jakiś urlop, czy coś i czekam aż będzie coś dalej. No, a potem idę do pracy.

 

Bardzo się cieszę, że odpisałaś mi na mojego posta. Dzisiaj trochę nie mam siły już więcej o tym myśleć, ale bardzo fajnie, że jest ktoś kto może miał inną sytuację, ale... czuł się podobnie. Pozdrawiam, Monar.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×