Skocz do zawartości
Nerwica.com

reportaż z Syberii ;) część 1.


Saanna

Rekomendowane odpowiedzi

prosze mi wybaczyc, tekst pisany dawno i ani razu nie "redagowany" ;)

 

 

12.08.2006 Sobota

Godzina 6.20. Warszawa Centralna. Zmęczenie mi dokucza. Schodzę na peron. Zaraz powinien podjechać pociąg z Warszawy do Terespola. Tu gdzieś powinna być nasz grupa. Nie widzę. Ok., są po prostu nieco dalej. Patrzę na ludzi trochę niepocieszona. Na pierwszy rzut oka to ekipa w wieku 40 lat. Hmmm, chyba nie tego się spodziewałam. ;o). Lekko zaciekawiona szukam osoby, która tuz przed wyjazdem kontaktowała się ze mną przed wyprawą przez internet. Zauważam podobną dziewczynę, którą widziałam na internetowym zdjęciu. Jednak nie wiedzieć czemu stoję w miejscu. Okazuję się, że ona mnie również rozpoznała. Po chwili do mnie podchodzi i rozmawiamy chwilę. To Agata. Po kilku minutach podjeżdża pociąg. Wszyscy pakują się na siłę z plecakami. Niestety pociąg cały był załadowany. Miejsca nie ma i zapowiada się, że nie budziet. Przyuważam paru agentów z wyprawy. Już z browarkiem w ręku i jak się później okazało nieodłączny ich atrybut.. Ruszamy. Na wschodnim dosiadają się moi znajomi. W końcu udaje nam się znaleźć wolny przedział. 3 godziny jakoś mijają niezauważalnie. zresztą ten kto jechał koleją transsyberyjską powie, ze to tyle co nic. W Terespolu przesiadamy się(już za granicą) w pociąg do Brześcia. Wypełniamy deklarację i inne biurokracyjne świstki. Trochę śmiechu i przerażenia. Zbynio- kierownik wyprawy, ochrzczony przez nas jako JAH(gość w wieku 40-50 lat z ogromnym brzuszyskiem- taki „wesoły budda”), pokazuje prawdziwą twarz. Niemalże za każda pomyłkę , ruga. Zaczynamy go nie lubić za traktowanie nas jak kolonii dziecięcej (dobrze, że nie karnej. Wszak gość jest po IPSiRze). W końcu jedziemy do Brześcia. Około godziny 12 jesteśmy już na miejscu. Zbynio zorganizował wyjazd do Białej Wieży, jednak my nie korzystamy z tej opcji i postanawiamy zwiedzić miasto. Zdajemy bagaże do „kamery chranienia”- przechowalni; wymieniam 20 zł(na 3 osoby). W ręku mam plik banknotów niczym krezus, z jakieś 12 tysięcy białoruskich rubli i tak zaopatrzeni podbijamy miasto. Przy dworcu pytamy się jeszcze paru babiczek o drogę do centrum. Oczywiście mówią nam, ale korzystając z okazji spotkania innostrańców próbują z nami dobić targu i proponują nam mięso, piwo i Bóg wie co jeszcze .;o)

wychodzimy z terenu dworca. Od razu gubimy się. Ponadto pogoda jeszcze nam nie sprzyja. Jest chłodno i mży. Brześć jak na razie nas nie zachwyca. Czuję się jak w typowej polskiej mieścinie. Jedyne co odróżnia Brześć od „Sochaczewa” to widok marszrutek, „ogórków” z gazem na dachu i policyjne radiowozy. Często są to stare Moskwicze, a w środku 4- czy 5-u milicjantów. Nieco komiczny widok.

Generalnie kierujemy się na twierdzę brzeską. Długo krążymy. Po drodze mijają nas co chwila ślubne samochody, pary młode. Nigdy w życiu nie widziałam aż tyle świeżych małżeństw w jednym miejscu. Po 1, 5 godzinnym błądzeniu docieramy przed bramę główną twierdzy. Od razu rzuca się w oczy komunistyczna monumentalność. Brama główna to jeden o naprawdę przytłaczających rozmiarach klocek-inaczej tego nazwać się nie da, w którego środku wyryta jest radziecka gwiazda. Do bramy prowadzi proporcjonalny do rozmiarów tego cuda rosyjskich architektów, zadbany deptak. Zewsząd słychać wydobywające się nagranie nalotu samolotowego przeplatający się z tykaniem bomby. Urokliwe. ;o) za bramą widać stare wojskowe budynki z czerwonej cegły. Bardzo przypominające warszawską Cytadelę. Jednak to nie to rzuca się w oczy, lecz kolejne monumentalne dzieło, wielkością porównywalne do bramy, a może nawet i większe.(z tym dziełem mógłby się równać jedynie sam Lenin ;o)) Oto, on, wielki, ciemnoszary kawał betonu z wyrzeźbioną twarzą i o pustym spojrzeniu ;o) nieznanego żołnierza. Pod nim płonie wieczny ogień a, wokół ognia nazwy większych bitew- Sewastopol, Odessa, Stalingrad. Ech , łezka w oku się kręci. Jakie to romantyczne. ;o) zważywszy na fakt, iż jest to kolejne ulubione miejsce nowożeńców. Było ich tylu, że można było odnieść wrażenie, jakby wychodzili z hurtowni, tudzież fabryki. Niestety nie podzielamy wielkości miejsca. Wspinamy się na czołgi i murki tym samym bezczeszcząc „święte miejsce”. Po krótkim spacerze wychodzimy. Razem z nami również słońce. Pogoda się poprawia, robi się naprawdę ciepło. Jednogłośnie wpadamy na jakże wspaniały plan: idziemy do knajpy. W barze zamawiamy ziemniaki z serem, a chłopcy dodatkowo zupę- rosolnik? Ponadto koniecznie musimy kupić piwo. W pół litrowych butelkach nie było(zabrakło dla 4 osób) decydujemy się na 2 litrową, plastikową butelkę piwa. Za obiad płacimy z 10 tysięcy rubli. Zostają nam jakieś drobne. Idziemy do sklepu naprzeciwko. Kupujemy a jakże chleb, lody, Krem-Sodę-napój no i ....wódkę. łącznie jakieś 7 tysięcy rubli(ok. 10 zl). Wychodząc ze sklepu pytamy się co warto jeszcze zwiedzić w Brześciu. Wszyscy nam mówią....park. No cóż, co może być ciekawego w parku? Nie da się ukryć, miejsce ładne. Jedno z nowszych obiektów w Brześciu. Zadbany, rodzinny. Po tym mało znaczącym epizodzie kierujemy się do centrum. Dopiero teraz widzimy, jak błądziliśmy. Centrum miasta było z jakies 10-15 minut od dworca. My szlismy z 1,5 godziny.

Powoli czas nam się kończy, idziemy ulica Mickiewicza w strone kolorowej cerkwi. Wchodzimy na moment. Jesteśmy świadkiem jakiejś ceremonii: prawdopodobnie chrzcin, ale nie jestem pewna, ponieważ do samego wnętrza cerkwi nie wchodziłam z powodu braku nakrycia głowy, które jest konieczne dla kobiet. Powoli kierujemy się w strone dworca. Zgłodniali wchodzimy jeszcze do Bliniarni. Zamawiamy bliny, a tu słyszymy wciąż jak za dawnych lat: nie ma, nie ma, nie ma. Decydujemy się w końcu na naleśniki z dżemem. W sumie z bardzo długiej listy(ok. 20 pozycji a nawet i więcej) tylko to można było dostać. Idziemy nareszcie już na dworzec. Nasz pociąg do Moskwy już stoi. Pociąg Brześć- Moskwa, płackartnyj. Odjeżdżamy o 19.30. Długo nie trzeba było czekać. Kto miał piwo ten pił piwo, któ wódkę to pił wódkę. Naprzeciwko nas było jeszcze 2 miejscowych- jeden Ukrainiec_siergiej, drugi- Białorusin- Wiktor. Siedzieli przy butelce piwa. Jakie było nasz zdziwienie, ze butelka owa piwa, piwa nie zawierała. Czestują nas samogończykiem. Mocne cholerstwo. Ja nie bardzo chciałam pic, ale z 2, 3 razy wypiłam, dla zachowania przyjaźni między narodami....słowiańskimi. (cóż, przez nastepne 2 dni brzuch mnie bołał). Nie pamiętam o której poszlismy spać.

 

 

13.08- Niedziela

Moskwa wita nas słońcem. Już z okien pociągu robi na nas ogromne wrażenie. Doprawdy olbrzymia aglomeracja. Na Moskwę Białłoruskają dojeżdżamy o 10.00 oczywiście nasza czwórka ostatnia musiała wysiąść z pociągu. Gubimy grupę. Po 5 minutowym przygotowaniach idzimy przed siebie, nie za bardzo wiedząc gdzie, gdyż grupa znikneła nam z oczu z 10 min. Temu. Śpieszymy się, ale nie bardzo nam to wychodzi z racji kolegi, który po samogonie jest jeszcze pijany. Całe szczęscie zauważamy znajome twarze tuz przed metrem. Wchodzimy zmęczeni. Stacja jest przepelniona ludźmi gdzieś śpieszącymi, no i nami. Polakami z ogromnymi sumkami. Stacja już robi wrażenie. Generalnie metro samo w sobie jest swoistym muzeum. Jedziemy schodami ruchomymi aż 50 metrów w dół. Wszystko zadbane. Jedziemy na Jarosławska. Na dworcu oddajemy bagaże do przechowalni. Od razu postanowiliśmy zakosztować „miejscowych” specjałów. Na dworcowym bazarze kupiliśmy czeburiaki. Oczywiście na próżno nam było szukać czeburiaków z serem(niedoścignionego oryginału z Sudaku), wiec zdecydowaliśmy się na byle co z mięsem. Potem się okazało, że czeburiak z serem jako taki nie istnieje, no prawie. Po szybkim i mało smacznym śniadaniu ruszamy na miasto. Już przy dworcu zaczynamy czuc klimat. Rozwalające się blaszane budy jak ze stadionu, otoczone stroboskopami i kolorowymi neonami w towarzystwie zadbanych dworców,czy też innych budynków, tworzy doprawdy niepowtarzalny klimat. Ponadto czuliśmy jednocześnie zaciekawienie i podniecenie- tu ktoś zaczyna się kłócić i bić, biegające dzieciaki, nieprzytomni pijaczkowie, wytworne damy i luksusowe samochody. A cały ten widok skapany w jasnym porannym słońcu. Oszołomieni tym widokiem jednak szybko decydujemy się na główną atrakcję Moskwy: Kreml i Plac Czerwony. Wsiadamy, więc do metra i wysiadamy na stacji Biblioteka im. Lenina. Idziemy w stronę Kremla. Staramy się wejść. Długie i kręte kolejki kłebiły się przy kasach. Okazało się, że bilety sa nieco za drogie jak na naszą studencką kieszeń ponadto ceny były bardzo chaotycznie rozpisane, pomijając fakt, iż dla moskwiczan, czy rosjan i dla innostranców znacznie się różniły od siebie. Poźniej okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda. Często kasjerki celowo daja złe bilety tylko po to by zawrócic turystę przy bramkach i zmusic do kupna drugiego, 2 razy droższego biletu(przypadek Marty). Rezygnujemy szybko, zdezorientowani tymi informacjami powoli idziemy w kierunku placu czerwonego. tuż przy pomniku marszałka żukowa i w bramie muzeum historycznego ukazuje nam się znana zewsząd cerkiew św. Bazylego. Naprawde robi wrażenie. Plac czerwony to spory plac, który jest otoczony GUMem, Muzeum Historycznym, Mauzoleum oraz cerkwią św. Bazylego. Plac jest pełen zachodnich turystów, zwłaszcza amerykanów. Co chwila mijają nas patrole policyjne, czy też żołnierzy. Zresztą trudno później było odróżnić te służby mundurowe. Widać, że Rosja to niegdyś państwo policyjne. Uwielbiaja mundury. Noszą je nawet zwyczajne babcie klozetowe i kanarzy w metrze. Wszystko zunifikowane i zuniformizowane. Ja korzystam z okazji, widząc grupke żołnierzy i robię sobie z nimi zdjęcie. Maja fantastyczne czapki- takie wschodnie sombrera. ;o) .

Wchodzimy do GUMu, ekskluzywnego domu towarowego. Nazwy połowy firm w GUMIe są mi obce. Widać, że jest to miejsce dla bogaczy. Francuskie kafejki, Galerie na korytarzach, fontanny. Z wyglądu i stylu przypmina mi Mediolan. GUM to tak jakby maleńkie kamieniczki z uliczkami pod atrium. Zwiedzamy wystawy w alejkach.

Wychodzimy z gumu i bez pośpiechu jeszcze szwędamy się po placu czerwonym. Pózniej postanawiamy udać się na arbat. Idziemy wpierw peryferiami Kitaj-Gorod do placu teatralnego. Tam odpoczywamy chwile, bo byliśmy już bardzo zmęczeni. Zwłaszcza łysy-patrz film ;o). Łysy dalej dogorywa. Ach ten samogończyk. Po godzinie idziemy dalej Twerską, a później już skrótami w stronę centrum do Arbatu. Między czasie poznajemy przedziwny specyfik rosyjski- Jaguar. Są także te same produkty ale pod innymi nazwami jak „Red Devil”, czy też „Black Russia”. Jest to red bull zmieszany z alkoholem. Specyfik ma, aż 9% alkoholu. Faktycznie rosja, to alkoholowy raj. Pijesz co chcesz, a można pić alkohol gdziekolwiek. W kiosku dostępne sa różnego rodzaju napoje, nawet drinki: od ginu z tonikiem po whisky z colą. O smirnoffach ice i pokrewnych nie ma sensu wspominać. Wódka już nie jest tak łatwo dostępna. Można ją dostać jedynie w sklepach o pow. Większej niż 50 m2. co jak życie pokazało nie do końca prawdą było. ;o) ogromny wybór piwa był wręcz przytłaczający. Wszedzie też i amerykanskie marki jak Miller, czy Budweiser. Można to było dostać nawet w podrzędnej budzie. W Polsce to jedynie w wiekszych supermarketach i restauracjach.

Po tym ciekawym odkryciu, moi znajomi Michał i Paulina nakręceni, inny kolega - Maciek zdychający, a ja po drugiej kawie wciąż śpiąca, udajemy się na arbat.. Moim zdaniem Mocno rozczarowuje. Arbat to ulica artystów, Okudżawy, ale ja niestety tego nie odczułam. Pełna kiczu, hałasu lansu. To nawet nie nasz warszawski Nowy Śiwat. Nawet nie Chmielna, choc utrzymana w podobnym stylu. Od nawału świateł i tandetnych pamiątek nawet niezauważamy pomnika Okudżawy. Natomiast od razu zauważamy różnice klasowe. Są one widoczne niemalże na każdym kroku, lecz w reprezentacyjnych miejscach maista są najjaskrawsze. Normalnym widokiem jest to, że tuż przy żebrającym dziadku parkuje najnowsze maseratti, czy bugatii noworuskiego. Tylu limuzyn w życiu nie widziałam. Ferrari, Lamborghini, Bugatti.

 

Po zachłysnieciu się takimi motoryzacyjnymi widokami wyruszamy ogromnym bulwarem Siewastopolskim. Jest to ulica, jęsli można nazwać to mini lotnisko ulicą), ma 5 pasów w jedną oraz drugie 5 w druga stronę. Początkowo plan był taki by udac się na wróblowe wzgórza, z których podobno rozciąga się niepowtarzalna panorama Moskwy. Jednak z braku czasu postanawiamy pójść do Parku Kultury, a nastepnie na Lenigradzki(zafascynowani dokumentem „Dzieci z leningradzkiego”.) Błądzimy trochę. Nie znajdujemy żadnego Parku, choć może nam się tylko tak wydaje, bo wchodzimy w jakis skwer z kilkoma knajpkami. Między krzakami śpią pijaki i bezdomna młodzież, która czyha na okazję by kogoś okraść. Można by powiedzieć, że udaremniamy jedną akcję, ale tylko pozornie. Okazuje się, że śpiący człowiek już został dokładnie przeszukany. Po bliskim zetknieciu się z kultura rosyjską postanawiamy, w końcu udac się na wspomniany już Leningradzki. Pytamy o droge, ale nikt nie jest w stanie nam powiedzieć gdzie się on znajduje. Wydaje nam się to nieco dziwne. W końcu jakiś ochroniarz wskazuje nam drogę. Wyszło na jaw, że byliśmy obok Leningradzkiego już nie raz. Znajduje się on tuz przy dworcu Jarosławskim i Kazańskim. Jedziemy metrem. Korzystając z okazji zwiedzamy co lepsze stacje, które same w sobie stanowią muzeum. Wyłożone sa marmurami, porcelaną, rzeźbami, i licznymi mozaikami chwalące oczywiście siłę ludu. Ponadto skacowany łysy ma kilka przygód w metrze co nas niezmiernie bawi.a to się gubi, albo nie zdąża na metro. Trzeba było widziewć jego minę- zagubionego dziecka!;o). Jedziemy w Końcu na Komsomolską, przechodzimy przez Leningradzki i po chwili robimy zakupy na 3 dniową podróż pociągiem.

Pociąg Bajkał do Irkucka. 20 wagonów już czeka. Jest to najlepszy pociąg transsyberyjski. No i oczywiście najdroższy. Jest w nim czysto, funkcjonuje klimatyzacja, ma zasłonki z foczką oraz wazoniki ze sztucznymi kwiatkami na każdym stoliku. W dwóch słowach: full wypas. W naszym przedziale jedzie młoda Rosjanka Tania, z która nie da się dyskutować. Konkretna i stanowcza. Nie zaskarbia sobie naszej sympatii. W sumie trudno się jej dziwić. Tylko Łysemu wpadła w oko. No, ale on ma bzika na punkcie słowianek. Puszczamy mega hiciory „Fasolek” no i jazda! Wyruszamy o 23.25> Alkohol od razu idzie w ruch i mamy powtórkę z poprzedniego dnia. Ja wódki nie pije, bo dalej odczuwam ból brzucha po wczorajszym samogonie. Jeszcze nie oślepłam, więc nie jest najgorzej. Integracja trwa. Tym razem między polakami.(i jednym Rosjaninem Borysem) Powoli zaczynamy poznawać grupę.

 

cdn

 

chyba zrobie redakcje

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

14.08. Poniedziałek

Nudny dzien jazdy pociągiem. Każdy umila sobie czas jak tylko potrafi. Jedni spią, inni grają w scrabble lub karty, zwiedza krajobraz za oknem. Ktos tam jeszcze pije. I tak w kółko. Każdy jako tako przejawia entuzjam i przepełniony jest energią. Wagon jest bardzo wesoły. Jest głośno i radośnie. Szaleńczo wybiegamy na perony podczas postoju i delektujemy się nie tylko widokami, ale także specjałami babuszek handlującymi na peronach. Mają niemalże wszystko co może się przydac w podróży(a czasem i nie)- od produktów spozywczych począwszy(pirożki z kapustą- polecam), przez alkohol, cigarety, gazety, a na wełnianych swetrach , futrzanych czapach i szklanych wazonach skończywszy.

Znajdujemy sobie zajęcia jak tylko potrafimy. Naszym obiektem żartów jest nie tyle nasza prowadnica, co jej obowiązki, albo raczej różne ichniejsze zasady. 2 razy na dzień biega po korytarzu z odkurzaczem powtarzając tekst: bierice nóżki. 2 słowa, a tyle radości. Do większych spazmów śmiechu doprawadza nas jeszcze jeden fakt, którego do tej pory zrozumieć nie potrafimy. W Bajkale, w najlepszym transsibie do objawów luksusu zaliczają się m.in. dywany w korytarzach. Wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt, że na tych nie najgorszych chodnikach leży .....paskudna szmata. Na pytanie, czemu ta szmata znajduje się na dywanie prowadnica odpowiedziała, aby dywan się........nie brudził. W takim razie....po co dywan? aha, no i te ich zony sanitarne. ale to nie głupi pomysł w zasadzie.

Jakoś dzień zleciał. Zakoczył się typowo, czyli alkoholowo. Aha fasolki wszytkim się podobają.

 

15.08. wtorek

Kolejny dzień w transsibie. Niektórzy odsypiają wczorajszy wieczór. Sielsko, anielsko, czasami nudnawo. W końcu wieczorem postanawiamy zwiedzić pociąg. Wpadamy na jakże genialny pomyśł. Idziemy do restauracyjnego. Po drodze mijamy kolejne płackartne. Zaduch w nich jest niesamowity, bo nikt okien nie otwiera. Zakaz prowadnic- klimatyzacja! yhy. Być może i jest, ale popsuta. Mijamy kupienne. No to już jest luksus w pełnej krasie. Waldorff Astoria Syberii. Romantyczny półmrok, zasłony w korytarzach, dywan....ze szmatą. Dochodzimy do restauracyjnego i.....zamkniety. tuz po 22. no tak „zakryty”. Na naszych zegarkach jeszcze wcześnie.ale nie wzieliśmy pod uwagę zmiany czasu. My dalej funkcjonujemy wg czasu warszawskiego, a minelismy już chyba z 2 strefy. By przyzwyczaić pasażerów do zmiany czasowej, codziennie o 2 godziny wcześniej wyłączaja światło. Wracamy niepocieszeni. W drodze powrotnej poznajemy 4 anglików. Pijących wódkę! Uczymy ich pic po polsku. Trudne zadanie....nawet dla mnie. Hehe. Gadka – szmatka. Okazuje się, że jadą do pekinu. Wszyscy są studentami i nawet 2 dziewczyny jako wolontariuszki pracowały w więzieniu. Opuszczam wesołych spiewających Marleya anglików, zreszta już dość dobrze upojonych rosyjskim alkoholem. Mój angielski nie jest na tyle dobry by porozumieć się z nimi. Nie wiem, czy to wina alkoholu, czy też ich „nietelewizyjnego”, nieznanego mi akcentu. A może jedno i drugie.

W naszym wagonie właściwie podobny obrazek. Łysy z resztą chłopaków śpiewają fasolki i hiciory wyjazdu tzn. Baranka, Celinę i inne pios. Kazika. Nie pomagają nalegania prowadnicy, ani ludzi obok, by się uciszyć. Nagle z nienacka pojawia się rosyjska milicja i........cisza. rządają dokumentów. Ja z Karolina byłam w strategicznym miejscu(obszczennie- miejsca siedzące na korytarzu - naprzeciw miejsc plackartnych - kuszetek. Ta klasa pociagu jest otwarta nie ma nigdzie drzwi.) dzieki czemu milicjanci nas niezauważają. Niestety my nie mamy tyle szacunku do policji co rosjanie, wiec wszyscy w smiech. Po chwili głosy milkną na grośbe wysadzenia nas w swierdłowsku. Właściwie grozi to jedynie Łysemu. Borys stara nas się uciszyć. Po 15 minutach grozy milicjanci oddają paszporty. Cisza, spokój. Impreza skończona. Wiekszośc grzecznie kładzie się spać.

Swierdłowsk(obecnie Jekaterynburg, ale najwidoczniej ta nazwa miasta, choć przywrócona po upadku ZSRR, nie funkcjonuje). Przy dworcu znajduje się(podobno) czarny obelisk oznaczający granicę euro-azjatycką. Godzina druga w nocy. Część osób wychodzi. Z Michałem i Pauliną szukamy kamulca, nie znajdujemy. Zaczyna być zimno. Wszak jesteśmy już na Uralu. Czuć, że wjeżdżamy już do Azji. Część europejska stosunkowo ciepła, azja już nie specjalnie. Po krótkim postoju szybko wsiadamy do pociągu i jedziemy dalej.

 

16.08.środa

Tym razem jest już spokój. Jedziemy dalej. Co robić? Zwiedzamy krajobrazy. Mijamy Ałtaj i Sajany. Pogoda dopisuje. Jesteśmy pod wrażeniem fajnych widoczków, drewnianych wiosek,w których czas się zatrzymał. Zatrzymujemy się w krasnojarsku. Znany jest z ładnego ...dworca. pociągiem jedzie mnóstwo zachodnich turystów. Zwłaszcza Amerykanów i Anglików. Przeważnie są to osoby starsze. Tania się rozkręca. Łysy również. ;o). Generalnie dziewczyna się z nami oswaja i zaczynamy wesoło rozmawiać i do siebie wzajemnie przekonywać.

 

-- 15 cze 2012, 16:44 --

 

17.08. Czwartek.

Dojeżdżamy do Irkucka. Na godzinę przed irkuckiem wysiada Tania. Żegnamy się, życzymy szczęscia.

Mijamy Kolejne miasta, miasteczka, wsie. Z pociągowych głośników dochodzi „Blues suede shoes”, a za oknem drewniane, rozwalające się domki na tle majestatycznej fabryki. Nazwy miejscowości są czasem ironiczne np. „karier”. 4 domy na krzyż, uklepana droga i podupadły kołchoz. Prawdę mówiąc przygnębiający obraz. Za tymi domami i łąkami, stoi ogromna fabryka z 5 kominami niczym titanic. Pewnie tak jak on, idzie na dno i przełamany jest na pół pomiedzy kapitalizmem, a komunizmem.

Do Irkucka dojeżdżamy o 9 tej. Dworzec właściwie nieczym się nie rózni od pozostałych w tym kraju. Jak zwykle w pistacjowym kolorze, zadbany, klasycyzm sowiecki. ;o). Jest czysto.

Wychodzimy z dworca na ulice i.....azja. w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jesteśmy przerażeni ruchem uilicznym. Główną zasadą jest....brak zasad. Pasy przed dworcem są umowne. Samochody wymuszaja pierwszeństwo, przecinają ulicę na wskroś. Ludzie przebiegają. Chaos, chaos, chaos. Klaksony, krzyki. Zaczyna mi się podobać. Szybko ładujemy się do wynajętego autokaru, który stanął na środku ulicy i blokuje ruch uliczny(oraz tramwajowy;o)). Pierwsze co się rzuca w oczy to kierownice po prawej strony. Rosjanom z tej częsci kraju znacznie i łatwiej i taniej sprowadzać auta z Korei, czy Japonii, niż np. z Niemiec. Logiczne.

Po małym chaosie organizacyjnym naszej grupy naresazcie ruszamy i kierujemy się na Wierszynę- polskiej wsi.

Przy okazji zwiedzamy Irkuck z okien autobusu. Mijamy powszechne widoki, stare ledwo trzymające się, drewniane chatynki i cuda sowieckiej archotektury- betonowe klocki, „bezosobowe” budynki czyli mieszkania. Wymieniamy w jakimś hotelu dolary po całkiem korzystnym kursie-26,650 za $. Nikt nie pobiera prowizji, nie wybrzydza. Cud miód. Nie to co w moskwie, że pobierają 30 rubli za wymianę, a czasami nawet 500-przypadek Basi.

Droga do Wierszyny jest długa. Nasi kierowcy nie zbyt znają drogę., dlatego też pytają się miejscowych gdzie jechać. Stan dróg jest fatalny. Asfalt najczęściej znajduje się przy większych miejscowościach. Później się kończy i jedziemy drogami „polnymi”, które dosyć często są drogami głównymi, międzymiastowymi. Zadko kiedy jest to droga szutrowa. Co jakiś czas mijamy pomniki upamiętniające ofiary na drogach. Czasami stoi przy nagrobku stolik i siedziska, by można było wypic na zdrowie albo raczej za ducha zmarłego.

Mijamy kolejne wsie. Jedna nie rózni się od drugiej. Te same drewniane domeczki. Można odnieść wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jedziemy stepami, gdzieś z oddali widać pagórki.

Po długiej i mało komfortowej jeździe dojeżdżamy do Wierszyny. Zatrzymujemy się przy drewnianym kościółku rzymsko-katolickim. Wychodzi po nas p. Ludmiła Wieżyntas- przewodnicząca stowarzyszenia Polaków. Mówi piekną polszczyzną. Później się okazalo, że p. Ludmiła studiowała w Polsce polonistykę, po to aby wrócić do Wierszyny i uczayć dzieci polskiego. Siłaczka.

Wierszyna to wieś, w której to 90% mieszkańców to albo Polacy, albo potomkowie polaków. Co ciekawe byli to dobrowolnie emigrujący ludzie. Głównie z okolic wielkopolski. Zwiedzamy kościół, cmentarz- wysłuchujemy historii nt. tych miejsc. Dowiadujemy się, że kościół w czasach socjalizmu pełnił rolę hali sportowej i dopiero od paru lat pełni taką funkcję jaką powinien. Odwiedzamy dom polski oraz szkołę. Wielu uczniów z tej wsi wyjechało do Polski na studia. Prawie wszyscy z nich wrócili. Polacy w wierszynie mówią bardzo dziwnym dialektem, który dosyć trudno zrozumieć. Czas wyjeżdżać. Niestety nasz fantastyczny autokar- Royal Cruiser- zakopał się w błocie. Gdyby deszcz padał dzień wcześniej, to albo byśmy nie dojechali do wierszyny, albo byśmy stąd nie wyjechali.;o) całe szczęscie p.Ludmiła poprosiła znajomego by uzyczył ciągnika i właściwie dzięki niemu autokar został wyciągnięty. Po 2 godzinach. Prawdziwa syberia.;o) Żegnamy się z p. Ludmiłą i jedziemy na Olchon. Wg Rosjan jazda będzie trwała 4 godziny. To był wariant optymistyczny(tak jak do Wierszyny).

Po pierwszych 4 godzinach jazdy ;) mamy dłuższy postój, aby cos zjeść i troche rozprostować kości. Korzystamy z okazji i robimy obiad. Wyjmujemy niezawodne zupki chińskie oraz butle gazowe. Jestem przerażona! Do dziś mało kto o tym wie, że moja butla się odkręciła i przez całą drogę ulatywał gaz! Wystarczyło aby ktos zapalił albo pojawiła się jedna iskra. Stężenie gazu było dosyć spore, ponieważ był bez problemu wyczuwalny. Uleciało z pół butli. Po chwili grozy postanowiliśmy już zrobic obiad bo byliśmy już głodni. Sama okolica budziła moją ciekawość. Wokół nas właściwie nie było nic poza stepem. Tylko stacja benzynowa naprzeciwko i przydrożny bar. Widoki przypominały mi albanię. Wokół stepy, pagórki pokryte trawami. Tylko gdzies w oddali były góry. Nie tylko to przypominało Albanię ale również stada wolno pasących się krów czy woiec na......szosie. Mija nas stary moskwicz- radiowóz oraz całkiem niezłe land rovery- mafia. Ciekawy kontrast.

Po smacznej zupce chińskiej. Mniam, mniam, szef kuchni poleca- ładujemy się z powrotem do autokaru. W końcu wjeżdżamy w góry. I tu widoki zapierają nam dech w piersiach. Widok bajeczny. Drogi są nawet niezłej jakości. Wszędie doliny i dolnki, poźniej wijemy się serpentynami. Widok ciut podobny do bieszczadzkiego z tymże góry wydają się wyższe(to na pewno ;o)) i niedostępne. Mijają nas drogie samochody bez rejestracji. Mafia postanawia chyba balować tam gdzie my. Powoli zmienia się krajobraz. Góry stają się coraz bardziej dzikie, nie ma drzew, a spod traw wystają skały. Klimat też się zmienia. Jest zdecydowanie chłodniej. Nie ma żywej duszy. Gdzieś daleko widać wolnostojącą chatke, albo.....bar. Mniej więcej po 3 godzinach jazdy, z pomiędzy gór zauważamy wodę i nagle ukazuje nam się spokojny, grafitowy bajkał, skapany w kolorach zachodzącego słońca. Widok ten wzbudza w nas ogromna radośc. Niektóre osoby nawet klaszczą.  . widok fantastyczny. Nie potrafię tego opisać. Umiem porównać widok do durmitoru, ale z opisem mi jest trudno. Wysokie, pokryte jedynie trawami góry zmuszają nas do szacunku. Nareszcie dojeżdzamy na przeprawe promową- płyniemy ostatnim promem. Zmrok szybko zapada. Jest już ciemno. Przeprawa trwa z jakieś pół godziny. Na drugim brzegu nie ma niemalże świateł. Uf, jesteśmy już na Olchonie. Jest godzina 23. wiekszość zmęczona. Całe szczęście na miejsce jest tylko z 40 km. Niestety brak świateł i kręte drogi sprawiają, że taki odcinek drogi(jak i nie krótszy) zabiera nam kolejną godzinę. Po 8 godzinach jazdy nareszcie jesteśmy na miejscu, w Chużirze.

Część ludzi nocuje na kwaterach(głównie starszyzna), 13 osób- studenci nocuje w turbazie „słoneczna”. Mamy drobne problemy z namiotem, ale jakoś dajemy rade. Cieszy nas, że tuż przy nas jest knajpa. Jeszcze otwarta. Postanawiamy z niej skorzystać. Integrujemy się. Śpiewy, impreza do rana.

 

 

cdn

 

-- 15 cze 2012, 17:23 --

 

18.08 piątek.

Cóż, po wczorajszym wieczorze spalismy dobrze do południa. Jedni wstali rano(jak starszyzna) i wynajęli kuter by płynąć w odległe „szamańskie” miejsce, inni wybrali się na całodniowy spacer, a jeszcze inni sie leczyli z kiepskiego samopoczucia, wylegując się w namiocie. niektórzy -zorientowali się co warto zwiedzic w okolicy i wynajęli(wraz z kilkoma dziewczynami z grupy) marszrutkę za 2000 rubli. My, akurat jak zwykle w „proszku”, nie wiedząc co robic dalej i nie posiadając żadnych planów, po szybkim sniadaniu decydujemy się do nich dołączyć. Były obawy, ze miejsca nie będzie w UAZie, ale kierowca dał się namówić. Miałam honorowe miejsce- na silniku. Bardzo wygodnie i fajnie było. Cel był taki, aby pojechać do tzw. śpiewających piasków. Po drodze oczywiście musieliśmy tzn. częśc z nas musiała wstapić do sklepu na browara. Chyba wszyscy kupili sobie po litrze- w 1 butelce. Kierowca był baaardzo miły i uzyczył nam własnego, samochodowego otwieracza ;o). Ruszamy. Jazda niesamowita. Na zwykłej, uklepanej drodze , gość wyciągał ze 100 na godz. Wydawałoby się , że sama jazda sprawia nam najwięcej frajdy. Szaleńcza podróż UAZem po pagórkach i górkach naprawde potrafi sprawić radość. Rzuca na wszystkie strony. Jest fajnie. W końcu dojeżdżamy właściwie to nie wiemy gdzie , co i jak. Po co? Później dowiedzieliśmy się, że jest to zatoka pieszczannaja ze spiewającymi piaskami. Chłopcy niewiele się zastanawiając wskakuja do wody. No i właściwie takie plażowanie za 2000 rubli ;o) Byczenie, gadanie i takie tam pierdoły. Przy okazji poznajemy polskiego globtrotera, który nie miał co robic w trakcie 3 tyg. Urlopu, więc pojechał na syberię. Towarzyszy mu polka z dziwnym akcentem- chyba niemieckim. Nawet nie wiem jak miała na imię. Wymieniamy poglądy, opinie. Rozmawiamy chwilę. Dowaidujemy się, że nie warto jechać do Listwianki, bo nie ma nic ciekawego. Żegnamy się. Zatrzymują się kolejne wycieczki, tym razem zachodnich turystów- francuzów. Chyba byli zaciekawieni, bo mały tłumek widoczny był na plaży. Mysleli, że jest cos ciekawego a tu lipa. Stado kąpiących się polaków. Ja nie decyduje się na kąpiel. Co najwyżej mocze sobie nogi. Foty, foty, foty. Godzina w tym miejscu to dosyć duzo czasu, my siedzimy tu już 3. kierowca spi. Z pauliną i Basia idziemy na wydmy w poszukiwaniu tych piasków.;o) siedzimy i nic. cisza.;o) jedynie szum. Czyzby to było to? Poźniej wyszło na jaw, że miejsce w którym byliśmy nie było wspomniane w żadnych przewodnikach, rosyjskich, ani lonely planet, jedynie w Bezdrożach. Podobno najlepiej było się udać na północ, gdzie szamani urzędują.

W końcu dochodzą do nas jakieś dziwne dźwięki. Tak jakby dzwonienie. Chcemy wierzyć, że to włąsnie jest ten spiew.

Okolica przepiekna- wydmy przechodzą w małe stepy, po których biegają liczne jaszczurki i jakies nieznane nam owady. Z dala po drugiej stronie jeziora widać niebieskie góry.

W końcu wracamy. Budzimy kierowce i jazda. Po drodze mijami serge- szamańskie totemy. Olchon jest wyspa szamanów. Kilka dni wcześniej był jakiś sabat. Ogólnorosyjski. To swieta wyspa, pełna tajemnic i niepoznana- przynajmniej nie tak dobrze jakbym sobie tego zyczyła. A szkoda. Już w drodze powrotnej, po browarze- chyba nawet kolejnym, Mateusz zapragnął poleciec sobie awionetką za 500 rubli. Skrecamy do jakiejś wsi na lotnisko. Choć w sumie nazywanie tego skrawka nierównej ziemi lotniskiem to spore nadużycie, ale jakiś tam parkan jest no i chorągiewka charakterystyczna dla tych miejsc też, ale....ale samolotu nie ma. Nie ma i nie będzie. Powinien być, no ale jesteśmy w rosji. Większą frajdę niż awionetka , chłopakom przynosi bawienie się na zardzewiałym przedwojennym traktorze, przynajmniej lata 50 na pewno ta machina pamiętała,. Nareszcie wracamy. Widzimy suslika, co wprwadza nas w euforię;o). A wszyscy krzyczeli burunduk, burunduk- choc na oczy burunduka nie widzieli. Choć jak można się domyslec susła tym bardziej.;o)

Chużir. Jesteśmy już nieco zmęczeni. Ania z Grzesiem do nas przychodzą i wszyscy wyberiamy się na skałkę- szamankę, która została zbeszczeszczona przez Karolinę, która na nią się wspieła, a podobno kobietom wchodzić nie wolno. Super miejsce. Przepiękna panorama się rozciąga- na plaże i sam Chużir. W dole widać „dziki” port. Po bajkale pływają statki oraz żagłówki morskie, bo jest to spore jezioro- ponad 600 km długości i wiatr naprawde czasem nieźle dmie.

W dole przy szamance i na plaży widać biwakujących, rozbitych na dziko ludzi. Piekny zachód słońca. Ja zmywam się nieco wcześniej. Nienajlepiej się czuje. Dostaję info o ognisku na kwaterach i tak się rozstajemy.

Ognisko jednak się odbyło. Byli wszyscy. No prawie wszyscy. Starszyzna jak zwykle się nie pojawiła. A może jednak byli? Tylko ja tego nie pamiętam? Dojście w ogóle na miejsce było stresujące. To tak jakby się bawić w kotka i myszkę.. słychać ich było a nie widac. By dojśc n aognisko trzeba było rpzechodzić przez podwórka,a to był istny labirynt. Niemniej jednak gdy przyszliśmy ludzie już siedzieli- najedzeni omulami i....napici. Paqtrzyłam na nich wszystkich jak dobrze się bawią. Ja jakoś nie mogłam. Nie byłam w stanie. Może za dużo wrażeń? Po godzinie sobie odpusciłam. Wszyscy bawili się w najlepsze, a ja smutas z płaczem niemalże wybiegłam. Paulina starała się mnie pocieszać, ale jedyne co mi było wówczas potrzebne to spokój i samotnośc. Uświrgnąc było można od tego braku intymności iwecznego przebywani ze wszystkimi. Najpierw w tej sali zbiorowej- płackartnym pociagu, a poźniej żyjąc namiot w namiot. Było chyba ok. 1 godziny jak wyszłam. Wcisnęłóam się w śpiwór i wkrótce usnęłam.

 

19.08 sobota

Jeszcze wczoraj planowaliśmy jazdę na rowerach, ale niestey wszystkie były wypożyczone przez.......dziewczyny z grupy(trzeba było zamaiwiać dzien wcześniej), a turystów w Chużirze nie brakuje.

Postanawiamy, z braku pomysłów co do spędzenia disiejszego dnia, poleniuchować na plaży. Piękna pogoda, słonko, jest cieplo. Ktoś korzysta z bani. Jeszcze wczoraj kosztowała ona 50 rubli z agodzine, a teraz już 100. ładnie! Idąc na plażę widzimy orszakżałobny- otwarta trumnę wiozą jakimś zdezelowanym zaporożcem. Zaczynam to wydarzenie kojarzyć z płaczem Buriatki- sprzedawczyni w sklepie. Dopiero później się dowiaduję, że to młody chłopak zginął. Powieszonego na plocie znalazł.......Zbyszek. podobno wśród buriatów jest jeden z najwyższych odsetków samobójstw.

Wracając do rzeczy przyjemniejszych. plaża jest boska, piszaczysta, woda czyściutka. Czuję się jak nad Adriatykiem. Fale zreszta są takie....nie jeziorskie ;o) idziemy z 2 km. Plażą pod klif. Już nieco głodni postanawiamy w końcu coś zjeść. Pare osób postanawia wdrapać się na klif i tam zjeść romantyczne śniadanie. Ja z Elą zostaję, bo nam sie nie chce. Opalamy się. Jakoś nie przyszło nam do głowy, że tu może być tak ciepło- z 25 stopni.

Wskakujemy do wody. Brrrr, woda miała 8! Stopni. Cała się zanurzyłam, nawet troche przepłynęłam, ale woda była tak lodowata, że aż zatykało płuca i powodowało silny ból. Oczywiście porobilśmy sobie foty, jeszcze z jakis czas się poopalaliśmy i powoli wrócilismy.

Wieczorem udaje nam się wypozyczyć rowerki. Sa naprawde z niezłym stanie. Leciutkie, nowe, po prostu ekstra. Niestety amortyzatory były już zjechane, co było naprawde sporeym- zwłaszcza dla mnie- utrudnieniem. Jeżdżenie po tych drogach, to była istna mordęga. I zamiast przyjemności, to walczyło się z jazdą, a właściwie z drogą.az miałam ochotę rzucić w cholerę ten rower. Mniej więcej po 3 km jazdy droga zjeżdżamy na jakąś polną i tu już jest luksus. Mijamy śliczna, spokojną wioseczkę , składającą się z 5 domów. Puszczam wodze wyobraźni i przypominam sobie co Ania z Grześkiem wczoraj opowiadali jak widzieli stado pędzącyh koni z gór. Aż mam łzy w oczach. Wyjeżdżamy z wioski i atakujemy pierwszą górę. To moje pierwsze jeżdżenie po górach. Ufff, cięzko, ale warto. Na szczycie jednej wydzimy kolejna. Jest pieknie, w końcu dziko. Cisza. Ten ogarniający spokój i cisza jest po prostu wspaniała. Niestety w końcu postanawiamy wrócić, ponieważ czas nas goni zjeżdżamy z gór. Na nich już nie ma roslinności. Jest całkiem wysoko. Spod trawy wystają już spore skały. Zjeżdżamy z wysokości max. 100 metrów manewrując pomiędzy skałami, a potem jazda............w dół na całego! Wiatr we włosach, ta prędkośc. BOMBA! Trochę trzesło, miałam małego starcha, ale to raczej z tego względu, iż mój rower był naprawde duży i iałam problemy z kierowaniem. Uciekamy, bo gonia nas chmury burzowe. Pogoda w tym rejonie jest dosyć zmienna. Jeszcze gpodzine temu było 25 stopni. Oczywiście burza nas dogania. zaczyna padać. Już cali mokrzy, przemoknięci i zmarznięci powoli dojeżdżamy do miejsca. Jeszcze po drodze mijaja nas miejscowi i machają do nas, usmiechają się. Nawet zagraniczni turyści wołają do nas „hello” co jest?;o)

Ubłoceni nareszcie jesteśmy w turbazie. Po w sumie niedługim czasie rozpoczynamy kolejną imprezę. Tym razem urodziny Michasia. z pauliną- kupujemy tort niespodziankę. Trochę śmiechu i zabawy z tym jest.

W jurcie bawimy się i pijemy, zapoznajemy nowych ludzi- jakiegoś Chińczyka, Niemkę, zapraszamy naszych cudownych kierowców autobusu; próbujemy npowych trunków jak Kasanowa- napój ananasowy o vol. 9% czuć, że to E- coś tam, aromat identyczny z naturalnym, ale dobre. Gramy w ping ponga- stół był z płyty pilśniowej i krzywy, ale kto by zwracał uwage na detale.

Impreza skończyła się chyba o 2-ej chyba o tej godz. Nas wygonili. Żegnamy się właściwie z większością. Zostaję ja, parę osóbi.....l.kierowca. cos tam bełkovcze, że 15 minut drogi stad jest otwarta knajpa, czy sklep. Nieważne idziemy. Faktrycxnie. Była otwarta knajpa, a w nim mnóstwo ludzi. Czech, paru włochów, francuzów i anglików. A każdemu towarzyszyły rosjanki. Nadażała się okazja to korzystały. Wkrótce i ta knajpę zamykano , więc postanowiliśmy zrobic sobie ognisko. Poszliśmy do naszej turbazy i coś się udało zrobić. Wódkę stawiali rosjanie. Pamiętam jak rozpalali ognisko benzyną. Mozna i tak. Chyba po 6-ej wróciłam do namiotu. Nie fajnie, bo wyjazd mielismy o 10 czy 9-ej. Ładnie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×