Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie mam depresji, ale jednak cos mi dolega


mała_mycha

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

jestem Dagmara mam 20 lat i mały problem. Naprawdę bardzo Was przepraszam, za takie wypracowanie, jak Wam się nie chce to nie czytajcie :D

Sorry, że takie długie, ale żaden psychiatra ani psycholog mi nie pomógł, może ktos tutaj coś mi podpowie.

Więc spróbuję się streścić.

Jako dziecko byłam dziwna, jako 2 letnie dziecko mówiłam już "r" i pełnymi zdaniami, wymyślałam niestworzone historie, byłam najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie, jak mnie rodzice posadzili tak siedziałam i sie nie ruszałam. Byłam jedynaczką, nie miałam żadnych innych dzieci wokół siebie, tylko rodziców i dziadków. Wtedy to nie był dla mnie problem, bo miałam tak bogata wyobraźnie, że nie potrzebowałam nikogo, sama sobie tworzyłam świat w swojej głowie. Problemy zaczęły się w przedszkolu i szkole podstawowej, wszystkie dzieci mnie nie lubiły, bo byłam konfliktowa, bardzo wybuchowa i kompletnie nie przystosowana do życia. Ale tez nie wiem, na ile inne dzieci mnie naprawde nie lubiły a na ile problem istniał w mojej głowie, bo ja tak mam, że z małych sprzeczek potrafiłam zrobic ogromna awanturę, ale nie w celach zwrócenia na siebie uwagi, tylko ja sobie sama dopowiadałam pewne rzeczy w swojej głowie albo po prostu normalne zachowania ludzi interpretowałam na swój sposób lub po prostu odczuwałam normalne bodźce kilka razy mocniej. Do tego byłam strasznie konfliktowa i nigdy nie radziłam sobie z emocjami, one u mnie królują nad wszystkim, nad granicą dobrego smaku - mogę się popłakać, nakrzyczeć na kogś, dostać ataku histerii w najmniej odpowiednim miejscu albo nagle się czyms podekscytować tak że gestykulując omal nie zabije wszystkich przechodniów. W gimnazjum miałam fajne koleżanki, one mnie uwielbiały, ale ja się izolowałam, bo... byłam najbardziej zbuntowana ze wszystkich i nie umiałam znaleść sobie ludzi którzy buntowaliby się tak jak ja. Poza tym miałam bardzo restrykcyjnych rodziców, którzy są bardzo wierzącymi ludźmi i krzyczeli na mnie mówili, że jestem poganką, kilka razy trzasnęli. Ale ja się nie buntowałam celowo, to było silniejsze ode mnie, ale czułam, że robię coś złego. Wtedy zaczęło mi się wydawać, że jestem zła, miałam straszne ataki histerii, zaczynałam się potwornie dusić, dusić sobą, chowałam się do szafy i zamykałam drzwiczki żeby jak najbardziej sie zmiejszyć, żeby zniknąć. Kiedyś wzięłam za żyletkę i zaczęłam się ciąć. Wtedy czułam ulgę i czułam mniejsze wyrzuty sumienia, bo wydawało mi się, że w ten sposób wypędzam zło z siebie. Potem jakos przestałam, znormalniałam na jakis czas. Poszłam do liceum, i tu zniknęły problemy z rówieśnikami, ale oczywiście nie wolno mi było wychodzić z domu na żadne imprezy i tak dalej. Mówiłam rodzicom, że ja musze iść, bo w końcu mam znajomych, ale nie i wtedy wróciły mi moje ataki histerii. Rodzice widząc moje ataki krzyczeli na mnie i mówili, że na pewno jestem od czegoś uzalezniona skoro tak reaguje na zakaz wyjścia na imprezę. Wtedy znowu zaczęłam się ciąć. W końcu juz miałam całe ręce i nogi w bliznach i nie mogłam ćwiczyc na wuefie i jakos to wyszło i wysłali mnie do psychiatry. Pani psychiatra przepisała mi fevarin i kazała chodzic na psychoterapię. I tak nic mi to nie dało, bo pani psychoterapetka rozmawiała ze mną za przeproszeniem o dupie marynie, ale albo dzięki lekom albo wydoroślałam, stanełam jakos na nogi. Dwa ostanie lata liceum doszłam do jakiejś zgody z rodzicami, i tak miałam dziesięc razy mniej wolnosci niż inni rówieśnicy, ale byłam bardzo lubiana. W czasie liceum niesamowicie ewoluowałam, przyszłam będąc nikim, a wyszłam będąc gwiazdą. Nigdy sie o to nie prosiłam, ale byłam bardzo dumna z ogromnych postepów społecznych które zrobiłam w tak krótkim czasie.

 

Sorry za taki wstęp, to takie błahostki, ale moim zdaniem to ma integralne znaczenie z tym co sie teraz ze mna dzieje.

 

Na pierwszym roku studiów pokłóciłam się z rodzicami i "za karę" musiałam isc do psychiatry. W sumie to poza moim emocjami i ogólna nadwrażliwością nic mi nie dolegało. Ale psychiatra jak to psychiatra, jak nie wie co dolega to przepisze leki ssri i przepisała mi sertraline 50mg/dobe. Za nakazu rodziców zaczęłam brac leki i zauważyłam, że jest lepiej, że panuję nad sobą, nie mam ataków złości, jestem spokojniejsza wszystko zaczęło mi się w życiu układać. Z jednej strony było lepiej, ale czułam się jak robot bez uczuć, brak mi było troche mojej emocjonalności bo jestem muzykiem i muzyka "nie wchodziła" jak dawniej, poza tym czułam się troche głupsza. I zaczęło mi się wydawać, że jestem bohaterką jakiegoś futurystycznego filmu, w którym celem jest zniszczenie emocjonalności ludzi i zrobienie z nich robotów i otępienie a nastepnie wykorzystanie do własnych celów. To było takie uczucie na wpół prawdziwe - świadomie wiedziałam że to nieprawda, ale podświadomie czułam "ale dlaczego by tak miało nie być ?". W momencie kiedy to rozkminiałam, dostałam ogromnego zastrzyku energii, zaczynałam biegać, gadać jakies głupoty, zachowywac sie kompletnie niepoważnie. Potem z jakiegoś powodu pani psychiatra podwyższyła mi dawke do 100mg. To było 'WOOOOW' :D Ja nie żyłam, ja biegałam, gadałam to było fajne. Pewnego dnia poszłam na imprezę i gadałam, tylko ja gadałam, bo nie dałam nikomu dojść do słowa, poustwiwałam ludzi i potem nikt nie chciał ze mna gadać. Siedziałam w domu rozmyslałam o tej całej sytuacji i zaczęłam rozpaczać, to nie był płacz to była rozpacz, ja się zwijałam z bólu, że jestem nieprzystosowana do zycia, że jestem inna, że ja sobie z niczym nie poradzę, po co mam zyc dalej skoro jestem inna. I to się zaczęło powtarzać, dostawałam takich chwilowych kompletnie nienormalnych zachowań, że zaczynałam strasznie duzo sie ruszać i zaczynało się dzwonienie do ludzi, żeby ich wyciągnąć na impreze, bo wydawało mi się wtedy że ja jestem bogiem i że muszę się pokazać szybko znajomym jaka jestem fajna, bo jak oni to zobacza to to pokochaja, a jak nikt się nie znalazł ( zazwyczaj tak było bo ja tak robiłam prawie dzień w dzień a wciągu tygodnia ludzie studiują/ pracują) to wybiegałam z domu i przechodziłam w śrdoku nocy kilkanaście kilometrów przed siebie, czasem środkiem ulicy. Potem nagle dochodziła do mnie durność mojego zachowania i zaczynała sie rozpacz, że jestem nienormalna, że ja sobie nigdy życia nie ułożę. No i tak się sytuacja powtarzała, potem pani psychiatra dorzuciła mi depakine, ale odstawiłam wszystkie leki, Pewnego dnia wstałam i wyrzuciłam leki do kosza. Ale jest coraz gorzej, bo generalnie raczej nie rozpaczam, ale życie mnie ekscytuje i zachowuje się jak przedszkolak, wszystko mnie ekscytuje, całyczas jest jedno wielkie łał. To jest jak kokaina, prawie tak samo tylko że taka nutką ogromnej chwiejności. Nagle sie rozpłaczę niewiadomo czemu, ale za chwile jest znowu łał. Tylko, że prblem w tym, że z powodu tego łał przestaje ogarniac rzeczywistosć, czas mi sie rozpływa, cos co było wczoraj wydaje się byc dwa tygodnie temu i dwutygodniowa dziura w pamięci a potem dopiero dzisiaj. Ponadto całyczas myslę o róznych rzeczach i myślę o nich na wszytkie mozliwe sposoby przez co mam równoczesnie kilka punktów widzenia, po czy interpretacja idzie dalej i jeszcze dalej, potem z jednej strony interpretacja interetacji i to sie zapętla i ja próbuje rozwiązać ten węzeł i wiem, że tego robic nie wolno bo ludzie traca rozum od takiego myslenia, ale ja niepotrafie mysleć o jednej rzeczy z jednego punktu widzenia, non stop myslę o kilku rzeczach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×