Skocz do zawartości
Nerwica.com

Problemy z rodziną, znajomymi...


Gość add

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Dopiero co zarejestrowałem się na forum i od razu chciałbym o coś się zapytać.

 

Otóż stwierdzono u mnie depresje. Psycholog wysłał mnie do psychiatry, żeby ten przepisał mi jakieś antydepresanty, sam zaś zapisał mnie na kolejną wizytę w przyszłym tygodniu. Muszę stwierdzić jednak, że pierwsza rozmowa z psychologiem nie do końca mi się udała. Ten skupił się na moich problemach ze studiami, co wydaje mi się, że to bardzo ważny problem, ale nie najważniejszy w moim przypadku. Jednak przyznam, że studia są, a raczej były, dość poważnym kłopotem. Nie mam siły i nie chce mi się udawać przed ludźmi, że wszystko w porządku i czuję się normalnie. Jestem na I roku i w sumie od początku zastanawiałem się nad rezygnacją ze studiowania. Na początku chodzenie na uczelnie nie było czymś miłym, ale teraz sprawia mi olbrzymi ból. Mówiłem o tym psychologowi, a ten stwierdził, żebym studiował dalej i może przez kolejne lata coś się zmieni. Niestety, ale znakomicie zdaje sobie sprawę z tego, że tak nie będzie. Od połowy 3.klasy liceum poziom mojej motywacji spada. Ponadto obok tego spada moje zainteresowanie tym. Przestaje mnie to obchodzić. Kiedyś jak nie zaliczyłem klasówki to na poprawę uczyłem się 3 razy więcej, a teraz po niezaliczeniu kolokwium odpuszczam sobie. Może i psycholog chciał jak najlepiej, ale ta rada mnie jeszcze bardziej zdołowała i zdemobilizowała. Gdy poinformowałem swoją matkę, o tym, że nie będę kontynuował studiów to ta powiedziała, że do końca czerwca mam wynieść się z domu. Typowe dla niej. Zresztą dla całej mojej rodziny. Ostatnio jeszcze bardziej się wyobcowałem, ale ich to nie obchodzi. Mimo, że matka wie o tym, że byłem u psychiatry i mam zacząć brać leki to uważa mnie za lenia. Przestałem w zasadzie z nimi rozmawiać, a komentarz mojej matki mówi wszystko: "twoje zachowanie zaczyna mnie coraz bardziej denerwować. weź się za siebie, albo ja ci pomogę". Reszta rodziny też nie pomaga i się na mnie denerwuje z powodu mojego zachowania. Oni nie odbierają tego za chorobę, ale raczej za chęć nie robienia niczego. Ostatnio dostałem pytanie, czemu czegoś nie zrobiłem to powiedziałem całkowicie szczerze, że nie chciało mi się i usłyszałem wtedy: "tak najlepiej. Leż dalej i nic nie rób". A ja naprawdę nie mam sił by się do czegokolwiek zmusić. Robiłem już to bardzo długo i dalej już nie mogę. Wiem też, że nie mam żadnego przyjaciela, z którym mógłbym porozmawiać i powiedzieć o swoich problemach. Jeśli chodzi o znajomych to podzieliłbym ich na trzy grupy. Pierwsza to Ci, których znam od lat i którzy mnie ostatnio zawiedli bardzo. Zresztą ostatnimi czasy i tak rzadko ich widywałem i nigdy im się nie zwierzałem. Co do ludzi, których poznałem na uczelni to są oni milsi, normalniejsi, ale i do nich nie mam zaufania. Dobrze było z nimi pogadać na temat zajęć, czy studiów, ale to w sumie koniec wspólnych tematów. No i trzecia grupa to znajomych, których widuję najrzadziej (np. w autobusie na uczelnie) i wtedy pogadamy coś o sporcie, albo inne duperele, ale też wygląda to bardzo powierzchownie. Więc ta sfera mojego życia ciekawie nie wygląda. Nie znam osoby, z którą mógłbym pogadać o swoich problemach i miałbym pewność, że by mnie nie wyśmiała, albo nie opowiedziała reszcie znajomych. Zresztą niektórzy widzą zmiany, które we mnie zachodzą, ale jako, że zawsze byłem nieśmiały, a teraz stałem się wręcz wyobcowany to tłumaczą to sobie pewnie tym, że to naturalna zmiana. Albo po prostu nie chcą widzieć i się mieszać, bo to wygodne dla nich. Nie mam wsparcia wśród znajomych, nie mam w rodzinie. Po prostu zostałem z tym sam. I to w momencie, kiedy wsparcie przydałoby mi się najbardziej. I właśnie z tym wiąże się pytanie. Co mam robić? Jakie mam możliwości? Niestety, ale nie jestem w stanie znaleźć pracy i zarobić na własne utrzymanie. Jeżeli naprawdę zostanę wyrzucony z domu to wtedy nie będę miał już żadnych szans. Teraz zdaje sobie sprawę, że moja sytuacja z depresją jest nieciekawa i zdaje mi się, że nie mam perspektyw. Jeśli zostanę sam, bez dachu nad głową to okaże się, że wizje przerodziły się w prawdę. Co do studiów to doszedłem do wniosku, że jeśli wyzdrowieję i będę miał na to ochotę to zawsze mogę zacząć jeszcze raz na dziennych, albo pójść zaocznie, a mając do wyboru studia i zadowolenie ogółu, a jakiekolwiek szanse na poprawę mojego stanu i może w dłuższej perspektywie wyleczenie, to wybrałem to drugie. Bo dalsze chodzenie na studia i zmuszanie się do udawania było nie do zniesienia. W domu nie udaję, ale zostaje to brutalnie lekceważone. Wczoraj byłem u psychiatry i może to zabrzmi dziwnie, ale czułem nadzieję (nie radość, ale jednak jakieś światełko w ciemnym tunelu), że może w ciągu kilku miesięcy pozbieram się trochę i stanę na nogi, ale niestety nadzieja prysnęła po rozmowie z matką. Wiem, że mając 3 tygodnie to nic się nie zmieni. Leki nawet nie zaczną działać (zaczynam od dziś branie tabletek), sytuacja nie będzie lepsza. Nie widzę dla siebie żadnej perspektywy, która wydawałaby się pozytywna.

 

Jeszcze o jedno chciałbym się zapytać, ale to już niezbyt związane z "Problemami w związkach i w rodzinie". Czy tylko ja mam tak, że mimo iż chciałem się porozmawiać u psychologa czy psychiatry to o wszystkim mu nie powiedziałem? Psychiatra pytał mnie czy się okaleczałem, albo miałem próby samobójcze to powiedziałem, że nie. Nie dodałem jednak, że ostatnimi czasy bardzo się nasiliły myśli samobójcze. Wiem, że może dziwnie to wygląda, że piszę o tym na forum, a nie powiedziałem tego w gabinecie, ale ciągle nie mogę przełamać się w kontaktach z ludźmi w cztery oczy. Nie ufam ludziom jeśli muszę z nimi rozmawiać. A tutaj to jestem anonimowy, Wy jesteście anonimowi, więc jest mi znacznie łatwiej, chociaż lekko mi to też tutaj nie przyszło...

 

Liczę na to, że osoby, które już miały podobne problemy coś mi sensownego doradzą. Jednak proszę oszczędzić sobie rad, żebym pogadał z rodzicami. Do nich nic nie dociera i nie dotrze. Nie wiem nawet, czy moja śmierć by ich poruszyła.

 

P.S. Przepraszam za konstrukcję niektórych zdań, ale już późno, a musiałem to napisać jeszcze przed snem.

Dobranoc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Temat chyba powinien być inny - "Problemy z SOBĄ" < i nie jest to uszczypliwe z mojej strony>.

 

Jak masz depresję to ona charakteryzuje się pewnymi objawami - stąd np CHĘĆ PORZUCENIA studiów czy myśli samobójcze. I jeśli chcesz wyzdrowieć to informuj lekarza/psychologa o WSZYSTKICH swoich objawach - jak myśli s.

Tak samo ze studiami - wpierw się wylecz a dopiero potem decyduj czu rzucić je czy jednak zostać.

Wg mnie powinieneś zrobić wszystko żeby na nich zostać.

 

A co do rozmowy o problemach -> masz psychologa, jemu tu mów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszytskich. Mój problem może wydać się błahy, bo czytałam tutaj o znacznie większych "bólach", ale mnie przerasta więc spróbuje się nim podzielić. Teoretycznie mam fantastycznych rodziców. W praktyce w sumie też. Generalnie jestem tylko z mamą, bo mój tato pracuje za granicą ( przyjeżdża co miesiąć, dwa), a siostra studiuje w innym mieście. Moi rodzice mi ufają, bo zaslużylam na to; nie pije (mimo miesięcy dzielących mnie od 18), nie palę, zawsze przynosilam wspaniale świadectwa,wielokrotnie reprezentuje szkole i miasto na róznych festiwalach, czy uroczystosciach, nie mam "podejrzanych" znajomych. Najczęściej nie mam kłopotów z tzw. "godziną policyjną", bo wracam na ogół wtedy, kiedy mam ochotę (oczywiscie chodzi mi o imprezy, bo na tygodniu ilosc zajęc i nauki nie pozwala mi nawet wyjrzeć na światło dzienne). Od kilku lat jednak ciągle narasta mój konflikt z mamą. Zaczęło się chyba od choroby siostry. Ona regularnie kłóciła się z naszą rodzicielką- całe liceum to była jedna wielka kłótnie. Chdziło glownie o wychodzenie z domu i o szkołę. Siostra zawsze była zakompleksiona, a mama raczej nigdy nas nie podbudowywała. Nie mogę narzekać na brak czułosci z jej strony, ale nigdy nie uslyszałam "dobrze, że się starasz" tylko ciągłe "a inni byli lepsi". Na początku studiów siostra popadła w anoreksję bulimiczną. Kilkuletnie wizyty w szpitalach i u psychologów umiejscowily problem choroby w mojej mamie, określając to jako nadmiar czułosci i troski z jej strony, co objawialo się ciągłą kontrolą. Raz bylismy na spotkaniu rodzinnym z lekarzem. Pan psycholog niedosłownie stwierdził, że ja jestem w rodzinie maszynką do osiągania sukcesów i do pokazywania, a siostre się kocha ponad siły. Powiedzial o tym, kiedy siostra rozplakala sie na wizycie, a mama wytarla jej łzę- "Zakładam, że gdyby młodsza córka rozpłakała się, pani nie zrobiłaby tego gestu". (oj wtedy, to ja miałam ochotę ryknąć, a nie tylko płakać). Dzięki wsparciu ( glownie chlopaka) siostra stanęła na nogi, jej waga jest w miare w normie, ale wiadomo, ze w głowie wszytsko zostaje. Ode mnie siostra stopniowo sie odsuwała- była po porstu zadzrosna o moje zdolności. Poza tym mama nie pozwoliła jej pójść do szkoły sportowej mimo niezwyklych osiagniec, a ja moglam zawsze rozwijac swoje pasje.

To było takie wprowadzenie. Dziękuję, jeśli ktoś to czyta.

 

Odkąd jestem w liceum, wyłączyłam w sobie czujnik "bycia najlepsza". Chce sie skupic na tym, co kocham i z czym chce zwiazac przyszlosc. Kiedys myslalam niesmialo o medycynie. Szybko jednak przekonalam się, ze nie jestem na tyle zdolna, by podbic swiat swoimi umiejetnosciami do nauk scislych. Mama nie moze sie z tym pogodzić. Chcę isc drogą artystyczna. Zdaje sobie sprawę jak ciężki jest ten kawałek chleba i przez to "pranie mozgu" w domu, mam miliard watpliwosci i niepokojow, ale nic mi tak dobrze nie wychodzi, ani nie sprawia większej radosci, jak pojscie w tym kierunku. Umowilysmy sie z mama, ze moge odpuscic "mniej wazne" przedmioty, a skupic sie na scislych (bo zabezpieczenie jednak jakies trzeba miec). 3 w moim liceum, to naprawde dobra ocena, nierzadko wywalczona bezsennymi nocami i kroplami potu. Haruje zeby jednak podbic te trójcyny dla mamy. ostatnimi czasy nie daje juz rady. MImo tego, ze wychodzi mi 4, bilogiczka kaze mi zdawac caly rok- nie jestem w stanue tego ogarnac w 3 dni. To wlasnie powiedzialam mamie. Przynioslo to tylko awanturę. Mama zakaz jezdzenia na zajecia dodatkowe (ktore sa moim byc albo nie byc, jezeli chodzi o dostanie sie na wymarzone studia). Awantura u mnie w domu, to genearlnie krzyk mamy. Naprawdę ją kocham, ale wydaje mi się, że ona ma jakieś duze problemy psychiczne; kiedy krzyczy, dostaje spazmow jakichs, wpada w szal, slina jej cieknie ze zlosci. A to są glupie oceny. W klasie wszyscy sie dziwia, jak mozna tak "cisnąć" dziecko. Kiedy są jakieś wagary klasowe, to tylko ja sikam w majty. Dziś usłyszałam od mamy "wynos się". (nie poszlam do szkoly zeby uczyc sie na jutrzejsze zaliczenie z chemii). Ucieklabym, ale nie mam dokad. Boje się, ze jesli uciekne w weekend na zajecia, to pozaluje tego do konca zycia. Jakos lagodnie brzmi wszytsko, co napisalam, ale naprawde to nie jest takie proste. Na razie podjęlam głodówkę. Moze być problem, bo mam wrzody, a poza tym podejrzewam u siebie cukrzyce- w sobote robie badania-. Nie widze jednak innego sposobu, bo rozmawiac się nie da. Tym bardziej, ze zapowiedziaal, ze od tej chiwili nie interesuje ją nic, co mnie dotyczy. Już mnie zaczyna boleć zoądek. Wiem, ze to glupota niszczyc sobie zdrowie, ale nie ma innego wyjscia.

Przesadzam, prawda?

 

Jeżeli przeczytaliscie te wypociny, to jestem niesamowicie wdzięczna. Przepraszam za literówki i ortografy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×