Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

kite, chcesz zainteresowania z Jego strony, a jednocześnie go odpychasz. I tak źle, i tak niedobrze.

Spróbuj zapanować nad tym zachowaniem. D\

Poobserwuj siebie, zobacz dlaczego sie na niego złościsz, moze dlatego,że nie ma Jego obok Ciebie. Powiedz mu to, napisz,że brakuje Tobie Jego,żeby był przy Tobie. Ptrzecież jak się nie odezwie 2-3 godziny , nie oznacza to,że coś jest nie tak. Nie lubisz takiej ciszy? Ona nie musi świdczyć o czymś złym.

Musisz chcieć popracować nad samouspokajaniem się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

właśnie skończyłam czytać tę historię.. to jest nieprawdopodobne jak lekarze potrafią zaszkodzić człowiekowi.

bo tu nawet nie chodzi o pieniądze, wiadomo, że jak trzeba to nawet pójdzie się prywatnie na jakieś badanie.. ale że takie popier*** konowały nie potrafią skojarzyć jednego faktu z drugim!!

 

into the void, to sobie poczytaj na forum o boreliozie, ilu ludziom lekarze taką krzywdę zrobili!!! nie masz pojęcia jak wielu... swoją ignorancją, błędnymi diagnozami, wmawianiem, że nerwica/hipochondria. ja sama padłabym ofiarą błędnych diagnoz i ignorancji lekarzy, gdybym im uwierzyła i nie szukała na własną rękę co mi jest!!! jedna lekarka mi nawet odmówiła leczenia u niej twierdząc, że ja to wszystko wymyślam i powinnam brać psychotropy, bo to jest mój wymysł. :shock:

wiedza lekarzy w Polsce na temat boreliozy jest zatrważająco niska. :( Ludzie chorujący na nią wiedzą o tej chorobie o wiele więcej niż lekarze, taka jest smutna prawda.

 

-- 21 cze 2011, 18:08 --

 

Ja coraz mniej wierzę w psychologiczne przyczyny tak dużych cierpień (typu depresja, zaburzenia lękowe) jeżeli ktoś nie przeszedł silnej traumy w życiu, to nie wierzę w psychologiczne przyczyny...

 

dokładnie tak samo uważam. :roll:

 

-- 21 cze 2011, 18:10 --

 

właśnie napisałam... moja mama miała odkleszczowe zapalenie mózgu gdy miała 20 lat, była cała sparaliżowana i w śpiączce, w szpitalu, ale wyszła z tego, ma teraz ponad 60 lat. Urodziła dwoje dzieci. Więc można!

 

dzięki Bogu...

u Ewy sytuacja jest skomplikowana, bo borelioza i koinfekcje (zdaje się chyba babeszjoza) wywołały u niej SM, a to też ciężki kaliber, nawet bardzo. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, podczas tego leczenia na oddziale dziennym będziesz pracowała?

 

Byłam na sesji i źle mi. Czuję, że terapeutka się jakoś mało angażuje w terapię ze mną. :cry:

Nie wiem, na ile to kwestia moich wielkich oczekiwań, na ile taka specyfika terapii... Wolałabym, aby żywo i empatycznie reagowała na to, co mówię, aby było czuć, że ją też to porusza. To jest miła osoba, ale czegoś mi brakuje. Podczas pierwszych dwóch sesji poruszało mnie to, co mówiłam, płakałam, było ok. A teraz znowu jest tak "sucho".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wrzesień? No jest, ale skoro ocena niesprawiedliwa, to jakiej mam się podziewać we wrześniu?

 

Łaskawie uzyskałam zgodę na to, bym pisała jutro. Mam nadzieję, że jednak zdam.

 

Pomijając fakt, że cała nerwowo chodzę, wypiłam już całą buteleczkę Nervosolu i nie wiem, czy będę spała w nocy.

 

Nienawidzę swoich nerwów. Najchętniej bym się ich pozbyła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja coraz mniej wierzę w psychologiczne przyczyny tak dużych cierpień (typu depresja, zaburzenia lękowe) jeżeli ktoś nie przeszedł silnej traumy w życiu, to nie wierzę w psychologiczne przyczyny...

dokładnie tak samo uważam. :roll:

 

Pytanie, jakie są kryteria silnej traumy.

I drugie pytanie - na ile jest ona uświadomiona.

U niektórych ludzi mechanizmy obronne są tak silne, że do końca życia żyją iluzją na temat swojego dzieciństwa i rodziców, nie zdając sobie z tego sprawy.

 

Bardzo często mówiąc o traumie ma się na myśli jawną przemoc i problemy, tj. molestowanie, gwałt, śmierć rodzica, oddanie do domu dziecka, pożar, wychowanie w rodzinie alkoholików, etc. Ale istnieją też innego rodzaju traumy. "Wystarczy", że rodzic nie przykłada dostatecznej wagi dla emocji dziecka, podchodzi do dziecka z chłodem, idealizuje dziecko, etc. i już mamy podstawy gigantycznej traumy - narcystycznej rany, wypaczenia prawdziwego "ja", czego skutkiem bywają potworne depresje i tendencje samobójcze. Dla mnie posiadanie chłodnej, oschłej, krytycznej matki w dzieciństwie jest MEGA TRAUMATYCZNE.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie uwierzycie ale robię dziś wszystko aby tylko nie pisać tego życiorysu... :-| nawet zmieniłam sobie i mamie pościel, prasowałam, sprzątałam kuchnię i robiłam obiad :shock:

jestem zdrowo rąbnięta :-|

 

Korba, cieszę się że wreszcie zamierzasz zadbać o siebie kochana

 

New-Tenuis, trzymam za Ciebie kciuki nie denerwuj się tylko przypomnij sobie materiał ... :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Scesja z mamą. Pól godzinne kazanie dlaczego nie mam iść do szpitala " bo to nic ne da"... w ogóle szkoda słów. Zero porozumienia, żero próby zrozumienia mojego punktu widzenia, zero opcji, że to może być biologicznego. Nie wg mojej mamy to musi byś psychologiczne...na zdrowy rozum...ja rozumiem że komuś uczucia zanikają po traumie no, po pożarze....słyszałam takie historie... ale mi się zaczęło tak po prostu i to był PROCES...porces zanikania uczuć trwał 1,5 roku...najpierw czułam je za szybą,a potem już wcale ( nie licząc cierpienie, pustki i tej rezty co wiecie). Zmieniłam się cała ja. Tata i były chłopak mówią, że jestem innym człowiekiem. Ja w ogóle się w sobie nie odnajduję...tak jakbym straciła ciągłość siebie...do tego problemy z ruchem -to też ma być psychologiczne. Nic na to nie poradzę, że ja wierzę w teorię dopaminową.

Tak więc jeśli zdecyduję się na szpital - czego bardzo pragnę, by raz pojechać do szpitala incognito, be zinterwencji ciotki, bez jej relacji, pojechać jak zwykły pacjent na nieznany oddział i żeby mnie poobserwowano, pobadano, porobiono testy czy co tam chcą...ja tego pragnę i potrzebuję...i znów muszę być w niezgodzie z sobą przez lęk przed matką...bo mi gorizła, zastraszała, że szpital nnic nie da, że będzie jeszcze gorzej...ale to wszystko pikuś...strace pracę - jdyną rzecz dającą mi w tym nieczucie zajęcie i pieniądze. A moi rodzice zapowiedzieli, że mnie utrzymyać nie będą. Dadzą chleb i mleko i coś tam jescze - tak powiedzieli. Wiem, że gdybym ja miała dziecko w takiej sytuacji czy kogokolwiek z rodziny to bym starała się go bezgranicznie wspierać - jesli on by czuł, że pobyt w szpitalu, obserwacja, może go uspokoić - to wspierałabym go w tej decyzji. Ostatecznie każdy sam najbardziej czuje czego mu potrzeba. A czy to się okaże słuszną decyzją tego nigdy nie wiemy. Ale nawet jakby decyzja okazała się zła - to tym bardziej bym wspierała tę osobę...a moja mama jak podejmuję własną decyzję, a ona się nie sprawdza, to jeżdzi po mnie jak po psie. Triumfuje. Nie ma wzgldu, że ja w tym momencie cierpię podwójnie, bo zostały zawiedzione jakieś moje kolejne nadzieje, tylko triumfuje i wyzywa mnie.

ALe moja mama nie jest potworem. Ona szalenie mnie kocha, ale zawsze uważała, że lepiej wie co jest dla nie dobre. I to jej zostało do dziś. I ja nie mam w nikim wsparcia dla swoich - przeciez poważnych w konsekwencje - decyzji.

Aż mi dziś przyszła do głowy myśl straszna - i przepraszam tych, którzy są w takiej sytuacji - że może czasem jak się nie ma rodziców to łatwiej...choć wiem, że na codzień bym sobie bez nich nie poradziła. Ja na zień dzisiejszy naprawdę chciałabym zamieszkać w DPSIe, bo samaz tą pustką i z nie dawaniem sobi rady to bardzo trudne, a u moich rodziców nie jst mi lepiej, poza tym tam musiałabym robić dużo rzeczy, na które nie mam siły i którcych mi się nie chce.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No raczej ciężko sobie wyobrazić pracę podczas pobytu na oddziele dziennym od 8 do 15.

 

Korba pisała, że ma elastyczne godziny pracy.

Podczas pobytu na oddziale 7f (a tu się nocuje) niektóre osoby studiują - zaocznie, i pracują - przez internet, dają korki, etc.

 

Korba, to w takim razie dlaczego jednak nie 7f, skoro i tak bierzesz zwolnienie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, nie ma na świecie osoby której życie jest pasmem szczęśliwości. Każdy ma jakieś cierpienie i konflikty z bliskimi. W mojej rodzinie były osoby których rodzice umarli, moja babcia wychowywała się w domu dziecka bo w transporcie na zachód zgubiła rodziców. Dziadek przeszedł wojnę i widział śmierć wielu kolegów, stał do odstrzału pod murem dwa razy. I jakoś nie chorowali na kliniczną nerwicę ani depresję, byli bardzo pogodnymi osobami.

A ja mam powiedzieć że mam problemy nerwowe, które mi uniemożliwiają normalne życie, bo moja matka była oschła? Coś mi się tu kupy nie trzyma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974, ale nad tym nie da się panować, przynajmniej ja nie umiem. nie zawsze do końca zdaję sobie sprawę co robię. że moje słowa są aż tak brutalne, raniące( na forach ostatnio same osty mam że biję ludzi słowami :roll: ). przez większość czasu jest bardzo dobrze. co tydzień- dwa, trafia się taki totalny dół nie wiem czym spowodowany. i nic nie działa! ostatnio się mocno pogorszyło i zmienność nastrojów mam w skali dniowej czasem godzinnej, ale myślę że to przez to że się nie tnę. a to głodzenie, jakby biczowanie siebie. jakbym szła przez życie ze spuszczoną głową i tabliczką 'dokop mi' a przeważnie nikt nie chce więc muszę ja. taka jest moja wizja. nie chcę wierzyć w to że to emocje do rodziców skierowane na siebie, nie chcę o tym nawet myśleć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ona szalenie mnie kocha, ale zawsze uważała, że lepiej wie co jest dla nie dobre. I ja nie mam w nikim wsparcia dla swoich - przeciez poważnych w konsekwencje - decyzji.

 

Pytanie, czym jest miłość?

To, co piszesz - brak wsparcia, szacunku dla Toich decyzji, wywyższanie się ("ja wiem lepiej") - dla mnie się z miłością wyklucza...

 

Miłość to dla mnie CIEPŁO, EMPATIA, WYROZUMIAŁOŚĆ, SZACUNEK, WOLNOŚĆ, AKCEPTACJA I WSPARCIE, a nie chłód, oschłość, pouczanie, nadopiekuńczość, apodyktyczność, bagatelizowanie, wywyższanie swojego stanowistka. Ja nie czuję, że moja matka mnie kocha :cry: Ona twierdzi, że tak - ale co to oznacza? Jak tą niby-miłość można pogodzić z jej chłodem i wyśmiewaniem mnie? Wierzę, że jakbym umarła to byłoby jej przykro i płakałaby, ale dla mnie to nie jest tożsame z miłością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_, moja mama miała refluks, brała leki na żołądek.. kilka lat temu trafiła do szpitala na oddział chorób wewnętrznych z wysokim tętnem (ciśnienie w normie, cholesterol i cukier też, ekg ok) po około 2 tygodniach wypisali ją z plikiem recept..

w sierpniu ubiegłego roku zaczęła ją rwać prawa ręka (nie wiem czy to miało jakieś powiązanie ale nie mogła nawet utrzymać w dłoni długopisu)

po jakimś czasie ból minął a pojawił się kaszel, osłabienie, problemy z przejściem 100m bez zatrzymywania się i "łapania oddechu".. lekarka (lekarz pierwszego kontaktu, mama od kilku lat chodziła do niej i zawsze bardzo ją chwaliła) przepisała Jej wtedy SYROP!!

po 2 tygodniach takiego stanu mama trafiła do szpitala z podejrzeniem zatorowości płuc i ta diagnoza została potwierdzona..

po tygodniu już było po wszystkim.

okazało się, że mama miała raka żołądka, guz miał 7cm!!!

rozmawiałam z jednym lekarzem z oddziału i powiedział, że zator w płucach był spowdowowany guzem.. bo organizm próbując z nim walczyć, chciał go jakby "udusić".. to spowodowało zagęszczenie krwi i tak doszło do zapchania tętnic

zapytałam tego samego lekarza kiedy mógł się ten guz pojawić.. ile czasu mogło minąć.. wtedy jeszcze nie wiedzieli jaki to dokładnie guz.. ale powiedział że albo 1,5h albo nawet 7 miesięcy.. ja to trochę łączę z tamtym pobytem w szpitalu.. kiedy z niewyjaśnionej przez lekarzy przyczyny pojawiło się wysokie tętno.. aha .. oni wtedy napisali na wypisie, że to było zapalenie żył głębokich kończyn dolnych!

nie mam dyplomu akademii medycznej ale jak dla mnie to to nie była zakrzepica! mamę nie bolały wtedy nogi, nie były zasinione, a przy zakrzepicy jest cholerny ból

dodam tylko, że ta lekarka pierwszego kontaktu miała specjalność z gastrologii...

 

 

Asiu, dobrze, że sama o siebie zawalczyłaś. Życzę Ci dużo zdrowia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, nie ma na świecie osoby której życie jest pasmem szczęśliwości. Każdy ma jakieś cierpienie i konflikty z bliskimi. W mojej rodzinie były osoby których rodzice umarli, moja babcia wychowywała się w domu dziecka bo w transporcie na zachód zgubiła rodziców. Dziadek przeszedł wojnę i widział śmierć wielu kolegów, stał do odstrzału pod murem dwa razy. I jakoś nie chorowali na kliniczną nerwicę ani depresję, byli bardzo pogodnymi osobami.

A ja mam powiedzieć że mam problemy nerwowe, które mi uniemożliwiają normalne życie, bo moja matka była oschła? Coś mi się tu kupy nie trzyma.

 

no właśnie... moja babcia też miała ciężkie przeżycia związane z wojną, jej siostrę chciano zabrać do Niemiec na roboty, ale bardzo się bała, więc zamiast siostry poszła właśnie ona. jej ojciec był w obozie, udało mu się wyjść, jak wyszedł to nie miał siły przejść się kawałek po podwórku. babcia wspomina też jak do Polski wracali z Rosjanami, na mrozie w koszulkach, chodzono im po głowach, widziała gwałty kobiet, ją też chciano wziąć siłą (Rosjanie), ale dali jej w końcu spokój jak się dowiedzieli, że ma mężczyznę.

potem w średnim wieku miała poważne problemy ze zdrowiem, leżała na oddziale "rakowym".

potem śmierć dziadka (jej męża) na raka.

2 lata temu było z nią bardzo źle, wszyscy myśleli, że umrze, zjechała się rodzina, dostała ostatnie namaszczenie.

przeżyła.

mimo tego wszystkiego jest bardzo silną, odważną kobietą. nawet teraz mimo swoich 85 lat ciężko pracuje fizycznie i chyba to ją trzyma przy życiu, wysiłek fizyczny jest zbawienny.

każdy ma jakieś w życiu trudności, ciężkie przeżycia, traumy, to nieuniknione, takie jest życie.

włosy mi się na głowie jeżą jak słucham co ona przeżyła, widziała, czego byłą świadkiem, co ją osobiście dotknęło.

i nie ma lęków, napadów agresji, depresji itd. ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, nie ma na świecie osoby której życie jest pasmem szczęśliwości. Każdy ma jakieś cierpienie i konflikty z bliskimi. W mojej rodzinie były osoby których rodzice umarli, moja babcia wychowywała się w domu dziecka bo w transporcie na zachód zgubiła rodziców. Dziadek przeszedł wojnę i widział śmierć wielu kolegów, stał do odstrzału pod murem dwa razy. I jakoś nie chorowali na kliniczną nerwicę ani depresję, byli bardzo pogodnymi osobami.

A ja mam powiedzieć że mam problemy nerwowe, które mi uniemożliwiają normalne życie, bo moja matka była oschła? Coś mi się tu kupy nie trzyma.

 

Cóż, dla mnie to się BARDZO trzyma kupy. To może być dla ciebie ciekawa refleksja, dlaczego tak właśnie jest. Zastanawiałaś się nad tym? Ja to ostatnio przemyślałam dość głęboko.

 

To jest stereotypowe myślenie, że dom dziecka jest zawsze większą traumą niż mieszkanie z rodzicami, że wojna jest większą traumą niż np. chłód ze strony rodziców. Ja uważam, że dla człowieka największą raną, największą traumą, jaką może dostać, to rana małego bezbronnego ufnego dziecka od swojego głównego opiekuna-Boga, czyli zazwyczaj od matki. Wojna w porównaniu do tego to naprawdę małe piwo, tak uważam. Wyobraźcie to sobie - bezbronny maluszek spragniony ciepła, miłości, szacunku, uwagi, ufny w 100%, zależny w 100% od matki, która jest dla niego Bogiem, widzi dwa sople lodu i martwą twarz zamiast ciepła i miłości w oczach. A jak dorasta to na dokładkę do tej atmosfery jak w igloo, spragniony wsparcia i szacunku dostaje pouczenia, wyśmiewanie i umniejszanie godności. Od kogoś, kto go stworzył... od najbliższej założenia osoby, która nosiła go pod sercem... I nie ma do kogo uciec, odejść, nie ma się komu pożalić, ba, sam przed sobą nie byłby w stanie przyznać, że ktoś najważniejszy pod słońcem reaguje na niego chłodem, gdy jest spragniony ciepła... Od nikogo innego żadne ciosy nie bolą tak mocno...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_, moja mama miała refluks, brała leki na żołądek.. kilka lat temu trafiła do szpitala na oddział chorób wewnętrznych z wysokim tętnem (ciśnienie w normie, cholesterol i cukier też, ekg ok) po około 2 tygodniach wypisali ją z plikiem recept..

w sierpniu ubiegłego roku zaczęła ją rwać prawa ręka (nie wiem czy to miało jakieś powiązanie ale nie mogła nawet utrzymać w dłoni długopisu)

po jakimś czasie ból minął a pojawił się kaszel, osłabienie, problemy z przejściem 100m bez zatrzymywania się i "łapania oddechu".. lekarka (lekarz pierwszego kontaktu, mama od kilku lat chodziła do niej i zawsze bardzo ją chwaliła) przepisała Jej wtedy SYROP!!

po 2 tygodniach takiego stanu mama trafiła do szpitala z podejrzeniem zatorowości płuc i ta diagnoza została potwierdzona..

po tygodniu już było po wszystkim.

okazało się, że mama miała raka żołądka, guz miał 7cm!!!

rozmawiałam z jednym lekarzem z oddziału i powiedział, że zator w płucach był spowdowowany guzem.. bo organizm próbując z nim walczyć, chciał go jakby "udusić".. to spowodowało zagęszczenie krwi i tak doszło do zapchania tętnic

zapytałam tego samego lekarza kiedy mógł się ten guz pojawić.. ile czasu mogło minąć.. wtedy jeszcze nie wiedzieli jaki to dokładnie guz.. ale powiedział że albo 1,5h albo nawet 7 miesięcy.. ja to trochę łączę z tamtym pobytem w szpitalu.. kiedy z niewyjaśnionej przez lekarzy przyczyny pojawiło się wysokie tętno.. aha .. oni wtedy napisali na wypisie, że to było zapalenie żył głębokich kończyn dolnych!

nie mam dyplomu akademii medycznej ale jak dla mnie to to nie była zakrzepica! mamę nie bolały wtedy nogi, nie były zasinione, a przy zakrzepicy jest cholerny ból

dodam tylko, że ta lekarka pierwszego kontaktu miała specjalność z gastrologii...

 

 

Asiu, dobrze, że sama o siebie zawalczyłaś. Życzę Ci dużo zdrowia

 

Boże, to straszne... :(:(:( Bardzo smutna historia...

Mój dziadek zmarł na raka żołądka...

 

-- 21 cze 2011, 19:22 --

 

[Ja uważam, że dla człowieka największą raną, największą traumą, jaką może dostać, to rana małego bezbronnego ufnego dziecka od swojego głównego opiekuna-Boga, czyli zazwyczaj od matki. Wojna w porównaniu do tego to naprawdę małe piwo, tak uważam.

 

ja z kolei myślę, że toksyczna relacja z matką, owszem, ma fatalny wpływ na rozwój dziecka i jego przyszłość, ale nie ma większej tragedii niż wojna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja uważam, że dla człowieka największą raną, największą traumą, jaką może dostać, to rana małego bezbronnego ufnego dziecka od swojego głównego opiekuna-Boga, czyli zazwyczaj od matki.

tu możesz mieć rację, bo nic tak nie rani jak bliscy, których kochamy, a jeżeli mamy wsparcie bliskich osób, to możemy przejść najgorsze burze. Ale myślę też, że w życiu przychodzi moment kiedy rodzinę trzeba opuścić i zająć się własnym życiem, rozwijać się, zająć sie sobą, zamiast skupiać się na nieudanych relacjach z matką / ojcem. Które być może nigdy nie będą lepsze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×